Nie możemy być oblężoną twierdzą
Musimy utwierdzić się w przekonaniu, że demokracja jest z punktu widzenia obywateli najlepszym z możliwych ustrojów. Musimy znaleźć dla niej nową legitymizację, zachwycić się nią na nowo – pisze François HOLLANDE
.Wojna na Ukrainie nie jest jednak kolejnym kryzysem, kryzysem podobnym do tych, które w ostatnich kilkunastu latach wstrząsnęły Europą (kryzysy finansowe, gospodarcze, terrorystyczne, sanitarne, polityczne, w tym brexit, a nawet kryzys bezpieczeństwa, czego świadectwem były wojny w Bośni i w Kosowie). Wojna na Ukrainie to czas próby, który zmusza nas do ponownego przemyślenia, czym jest Unia.
Do wojny na Ukrainie doszło po dekadzie, w której reżimy autorytarne – Rosja, Chiny – nie kryły się z planami zaburzenia hierarchii geopolitycznej i wzięcia swoistego odwetu na państwach świata demokratycznego, które je rzekomo upokorzyły i zdominowały. Rosja i Chiny tym bardziej utwierdzały się w przekonaniu, że demokracja przeżywa schyłek, a społeczeństwa trawi dekadencja. Putinowi chodzi nie o jakiś zamysł cywilizacyjny, choć oczywiście jest przeświadczony, że to właśnie autorytaryzm lepiej służy ochronie pewnych wartości niż demokracja. Ideą Putina jest odbudowa imperium – tego, co w jego mniemaniu jest odwieczną Rosją, a w czym świat demokratyczny tylko mu przeszkadza.
Utwierdzony w przeświadczeniu o słabości politycznej Stanów Zjednoczonych po braku ich zaangażowania w Syrii i żałosnym wyjściu z Afganistanu, a także o ślepym merkantylizmie wielu krajów, w tym Niemiec, a czasami także Francji, Putin uznał, że agresja na Ukrainę jest jak najbardziej możliwa, że rozwiązanie siłowe wprawi nas w osłupienie. To bowiem typowa metoda Putina – siłą, bezwstydnością, kłamstwem wprawiać w osłupienie. Często posługuję się terminem „kłamstwo putinowskie”, gdyż nie chodzi o małe kłamstewka, do których mamy słabość – choć nie chcę tu mówić za wszystkich – i które pozwalają nam ukryć własne tchórzostwo, ale o wielkie, obezwładniające kłamstwo, negujące to, co oczywiste. Putin mówi na przykład, że to nie Baszar al-Asad użył broni chemicznej w Syrii, lecz opozycja. Jak można wmawiać światu, że ludzie sami siebie zaatakowali bronią chemiczną? Jak Putin może twierdzić, że nie zna Grupy Wagnera czy Prigożyna? Sam go o to pytałem. Odpowiedział mi, że to prywatna firma ochroniarska i że podobne firmy istnieją u nas we Francji… Putin mówi, że Zełenski jest nazistą. A gdy zwraca mu się uwagę, że przecież ukraiński prezydent jest Żydem, snuje opowieść o tym, że to „Żyd innego rodzaju”.
Kłamstwa muszą wprawiać w osłupienie, muszą wywoływać stan, w którym prędzej czy później mówisz sobie, że wolisz je słyszeć, niż mierzyć się z rzeczywistością. Kiedy więc Putin napadł na Ukrainę, był pewien, że wprawi nas w osłupienie, które powstrzyma nas przed reakcją. Podobnie uznał, że jego narzędzia propagandowe – trzeba przyznać, że dość skuteczne – sprawią, iż w niektórych kręgach opinii publicznej, w krajach Południa zwłaszcza, zacznie dominować narracja o współodpowiedzialności za ten konflikt. Że swoją część winy ponosi Zachód, że istnieje paralela między odpowiedzialnością NATO a rosyjskim pragnieniem podboju Ukrainy. Z trudem to mówię, ale taki tok rozumowania był we Francji dość długo powszechny. Przez całe lata mówiło się nie tyle nawet o współodpowiedzialności, ile wręcz o pełnej odpowiedzialności Zachodu, Stanów Zjednoczonych, ale także Europy za upokorzenie Rosji.
I to dlatego Putin uznał, że poprzez osłupienie, jakie wywoła jego agresja na Ukrainę, i propagandę będzie mógł realizować bez przeszkód to, co zamierzył. Jak wiemy, pomylił się. Nie docenił oporu narodu ukraińskiego, nie docenił także reakcji Stanów Zjednoczonych, w tym samego Bidena. Był przekonany, że dojdzie do naruszenia spoistości Europy, a tymczasem stanowisko państw członkowskich Unii oraz Wielkiej Brytanii, która jako jedna z pierwszych wsparła Ukrainę, było jednoznaczne i zdecydowane. I w końcu uznał, że jego system władzy i represji wystarczy, aby wymusić na całym rosyjskim społeczeństwie akceptację dla tej agresji. Po raz kolejny widzimy więc, że reżimy autorytarne nie są tak mocne, jak twierdzą, oraz że świat demokratyczny jest dużo bardziej odporny, niż mu się wydaje. We wszystkich wielkich konfliktach między reżimami autorytarnymi a demokracjami zawsze wygrywały te drugie.
Od losów wojny na Ukrainie zależeć będą bezpieczeństwo Europy i światowa równowaga. Jeśli jakimś sposobem Rosja Putina uzyska po zakończeniu konfliktu więcej terytoriów Ukrainy, niż podbiła na jego początku, bez wątpienia inne reżimy – myślę tu o Chinach – uznają, że użycie siły jest strategią opłacalną. I odwrotnie, jeśli Ukraina odzyska pełną suwerenność terytorialną, będzie to sygnałem, że uciekanie się do siły jest dla reżimów ryzykownym przedsięwzięciem. Wojna na Ukrainie zmusza nas, Europejczyków, do odważnej oceny zagrożeń i zorganizowania naszej obrony w sposób dużo bardziej spójny i zdecydowany. Aby to osiągnąć, Niemcy i Francja muszą dokonać strategicznej rewizji swojej polityki. Wymieniam te dwa państwa dlatego, że najpierw powinno dojść do konsensusu między Francją a Niemcami, aby później możliwe było nakłonienie do niego pozostałych państw.
Wobec tego zasadniczego wyzwania, jakim jest zagrożenie naszego bezpieczeństwa, Francja musi zrozumieć, że Europa obrony powinna być zorganizowana w ramach NATO. Tylko w ten sposób możemy nadać znaczenie idei autonomii strategicznej, która niekiedy niepokoi naszych partnerów, i zapewnić jej ramy. Jeśli zaproponujemy Europę obrony jako sposób na odciągnięcie Europy od USA, jest jasne, że nie wszyscy nasi partnerzy za nami podążą. Europa obrony nie może być rozpatrywana w oderwaniu od Sojuszu Północnoatlantyckiego. Niemcy muszą zatem przeznaczyć dużo więcej środków budżetowych na rzecz obronności i współdzielenia przemysłu zbrojeniowego. To dość rozczarowujące, że w takich sprawach, jak obrona przeciwrakietowa, nie jesteśmy w stanie porozumieć się z Niemcami, aby ten system był skuteczny i mógł być współdzielony przez całą Europę. I w końcu powinniśmy uzmysłowić państwom przywiązanym do Sojuszu Północnoatlantyckiego – rozumiejąc tę więź – że amerykańska tarcza nie będzie im dana na wieczność i że wybory w listopadzie 2024 roku w Stanach Zjednoczonych mogą mieć konsekwencje, które przyniosą oddalenie się USA od Europy.
Prezydent Trump uważał, że NATO jest przestarzałe i że można się porozumieć z Putinem, co zresztą niedawno powtórzył, deklarując, iż on rozwiązałby konflikt na Ukrainie w jeden dzień. Jestem nawet w stanie wyobrazić to sobie. Wystarczy, że Amerykanie przestaną wspierać Ukraińców i zasiądą do stołu z Putinem, aby bezpośrednio z nim negocjować oddzielenie jednego, dwóch terytoriów od Ukrainy. Dlatego musimy zrobić wszystko, aby Europa obrony nie pozostała jedynie w sferze deklaratywnej. Musimy mieć zdolności strategiczne, system ich wykorzystania oraz najbardziej europejski przemysł obronny, jak to możliwe. To nie będzie łatwe, również z naszego francuskiego punktu widzenia, ze względu na poziom zaawansowania naszego przemysłu obronnego, którego jakąś część produkcji musielibyśmy uwspólnotowić. Zanim jednak to nastąpi, musimy zintensyfikować i wzmocnić militarne i finansowe wsparcie dla Ukrainy. Konflikt na Ukrainie rozegra się przede wszystkim na płaszczyźnie wojskowej. To na bazie siły wojskowej pojawi się – gdy przyjdzie na to czas – rozwiązanie polityczne i dyplomatyczne. Ukraińska kontrofensywa i odzyskanie zajętych przez Rosjan terenów (w dużej mierze zaminowanych) nie będzie sprawą łatwą.
Naszą powinnością jest ciągła mobilizacja opinii publicznej. Żałuję, że Europa, a zwłaszcza Francja, nie uwrażliwia obywateli na fundamentalne zagrożenie bezpieczeństwa. Z upływem czasu – a mija już niemal półtora roku od napaści Rosji na Ukrainę – wojna coraz bardziej znika z naszych ekranów, coraz bardziej powszednieje. Jeśli chodzi o bunt Prigożyna, to w pewnym sensie nas uspokoił, gdyż pokazał, że system putinowski ulega rozkładowi. Ale jednocześnie widzimy, jak ten system wciąż potrafi być pokrętny, niebezpieczny i brutalny, jak może budzić strach u ludzi u władzy, którym nie pozostaje nic innego, jak podsycać rosyjski nacjonalizm, to jedyne spoiwo, które pozwala stłamszonemu rosyjskiemu społeczeństwu akceptować rzeczywistość.
Jakie wyzwania stoją przed nami na najbliższe lata? Po pierwsze, musimy wiedzieć, jakiej Europy chcemy. Największą lekcją z brexitu jest to, że nikt więcej nie chce już Unii opuścić. Niektóre państwa o tym myślały, ale wciąż są z nami. Manifestują nieposłuszeństwo, ale nigdzie się nie wybierają. Europa 27 państw w moim odczuciu utrzyma się mimo trudności, a w przyszłości być może dojdzie do jej rozszerzenia. Jednakże w kwestiach tak zasadniczych nie może ona sprawnie funkcjonować, dlatego trzeba w łonie 27 państw członkowskich wypracować Unię bardziej spoistą, zespoloną, działającą sprawniej w takich kwestiach, jak właśnie bezpieczeństwo.
Drugim wyzwaniem jest stosunek Europy do innych części świata, w tym do Rosji (z uwzględnieniem, że priorytetem jest wsparcie Ukrainy) i do Chin. Pozbawię Państwa wszelkich złudzeń: sojusz między Chinami a Rosją jest trwały. To nie tylko sojusz między przywódcami; to sojusz fundamentalny, w którym Chiny mają do ugrania wszystko, gdyż wiedzą, że będą zajmowały w nim zawsze pozycję dominującą. I to dlatego Chiny nie porzuciły Rosji, dlatego są tak aktywne na scenie międzynarodowej. Tak było w przypadku Iranu czy Arabii Saudyjskiej. Naszym zadaniem nie jest jednak odciąganie Chin od Rosji, ale podtrzymywanie dialogu opartego na stosunku sił. Wiele będzie zależało od tego, jak zakończy się wojna na Ukrainie oraz czy Chiny zechcą odzyskać Tajwan z użyciem siły. Ale jest przecież także wymiar gospodarczy, handlowy – i właśnie w tym obszarze powinniśmy się dopatrywać potencjalnego słabego punktu Chin.
Rządzenie krajem zamieszkanym przez 1,4 mld ludzi nie jest łatwe. Gdy byłem w Chinach z wizytą państwową, chiński prezydent zapytał, ilu mieszkańców liczy Francja. Oczywiście znał odpowiedź, generalnie tajne służby są dobrze poinformowane, w tym także o liczbie mieszkańców w innych krajach. Chciał jednak przez to powiedzieć, że stoi na czele państwa liczącego 1,4 mld obywateli i chce czegoś więcej dla swoich obywateli, większego wzrostu, większej siły nabywczej, lepszego poziomu życia, co pozwoliłoby utrzymać spoistość tego społeczeństwa. To jest czuły punkt Chin. Widzieliśmy to w czasie kryzysu pandemicznego. Stąd też sankcje, które nie dotknęły Rosji na tyle, na ile byśmy chcieli, miałyby w przypadku Chin efekt piorunujący, gdyż skutkowałyby wzrostem bezrobocia i spadkiem zaufania do reżimu. Dysponujemy więc środkami, aby wywierać presję na Chiny. Czy powinniśmy to robić razem ze Stanami Zjednoczonymi? W niektórych przypadkach tak, w innych nie, ale trzeba to robić wspólnie, a nie w pojedynkę.
Trzecim fundamentalnym wyzwaniem są stosunki z krajami Południa. Reżimy autorytarne bardzo sprawnie posługują się narracją o europejskim neokolonializmie, zwłaszcza francuskim, i amerykańskim imperializmie, aby odwodzić kraje Południa od przyjmowania punktu widzenia świata demokratycznego. To im się w większości przypadków udaje. Musimy zatem wyjaśniać tym państwom, że nie chcemy im narzucać żadnego ustroju, jesteśmy przeświadczeni o istnieniu wartości uniwersalnych, chcemy je włączyć do globalnej odpowiedzialności za planetę w takich kwestiach, jak klimat, dobro wspólne, walka z nierównościami. Trzeba przekonywać te państwa, że w ich interesie leży to, aby być częścią świata demokratycznego, że sytuacja, w której mocarstwa rywalizują ze sobą – szczególnie gdy dwa bloki stają naprzeciw siebie – nie jest żadnym rozwiązaniem na przyszłość.
Z tego punktu widzenia wyzwaniem jest Afryka. Widzimy, jak mocno Chiny, ale także Rosja, uderzają w te struny antykolonialne, aby oddalić Europejczyków od strefy Sahelu i nie tylko. Te afrykańskie reżimy, które doszły do władzy drogą zamachu stanu – z wydatną pomocą Grupy Wagnera – powinny przemyśleć swoje uzależnienie. Co bowiem nastąpi po Grupie Wagnera? Jakaś inna milicja? Tu również dysponujemy pewnym zasobem środków, aby przywrócić dialog.
I ostatnia kwestia, być może najdelikatniejsza: zaangażowanie obywateli państw demokratycznych. Dobrze znamy diagnozę – malejąca frekwencja w wyborach, krusząca się solidarność, mniejsze przywiązanie do instytucji, brak zaufania do klasy politycznej, powątpiewanie we wspólne wartości, komunitaryzm, narastający (także we Francji) ekstremizm, strach. Często słyszę o lękach i niepewności młodych ludzi – sam je odczuwam – w takich kwestiach, jak klimat, wojna, rozpad społeczeństwa, indywidualizm, wpływ mediów społecznościowych, teraz także sztuczna inteligencja, co do której mieliśmy tyle nadziei, a która może przynieść wiele złego. Tego strachu nie wolno negować. Ważne będzie, co z nim zrobimy. Karmią się nim ekstremiści, ale dla nas ma on być dźwignią do stania się silniejszymi. W tej kwestii dostrzegam dwa zagrożenia: zewnętrzne i wewnętrzne. To drugie systematycznie prowadzi do erozji naszego stylu życia. Oba są w jakiejś mierze zależne od siebie, gdyż przez dziesięciolecia reżimy autorytarne – Rosja, ale nie tylko – wykorzystywały populistów czy partie powiązane z niektórymi populistami i ekstremistami do destabilizowania wyborów, czego przykład mieliśmy w Stanach Zjednoczonych, także we Francji, choć u nas było to dużo trudniejsze i nie byliśmy głównym celem Rosji. Pamiętajmy, że im bardziej reżimy autorytarne będą rosły w siłę, tym bardziej będą działały na rzecz destabilizacji naszych społeczeństw.
Naszym obowiązkiem jest ożywienie debaty politycznej, skupianie jak największej liczby obywateli wokół wspólnych projektów, oczywiście z zachowaniem odrębności, gdyż demokracja potrzebuje sporów, odmiennych wizji, perspektyw podzielanych nie przez wszystkich, ale które sprawiają, że przy zmianie władzy nie dochodzi do zmiany kursu, jaki wyznacza interes ogółu. Gdy nie ma już partii politycznych – a sytuacja we Francji jest pod tym względem specyficzna – kiedy nie ma już ruchów ideowych, kiedy nie dochodzi do konfrontacji poglądów w ramach zakreślonych przez republikę, czyli w parlamencie, to jak możemy przekonać obywateli, że powinni chodzić na wybory i angażować się w imię wspólnych wartości, aby zabezpieczyć się przed najgorszym? Debata polityczna jest warunkiem sine qua non walki z zagrożeniami dla demokracji.
Często powtarzam, że siła danego państwa wynika z siły jego gospodarki, jej atrakcyjności i konkurencyjności. To oczywiste dla każdego. Ale siłą państwa jest również jego stabilność polityczna. Właśnie w stabilności politycznej i zdolności do inspirowania innych krajów świata miała przez dziesięciolecia swoje źródło siła Francji. Musimy do tego wrócić.
Demokracja wymaga dozbrojenia w sensie dosłownym, czyli zapewnienia sił wzmacniających poczucie bezpieczeństwa, a także sił zdolnych odstraszać przeciwników. Francja posiada ową siłę odstraszania, która pozwala nam na inną organizację w sferze obronności niż w przypadku naszych sąsiadów. Dodatkowo ustawa o planowaniu wydatków wojskowych będzie sprzyjać wzmocnieniu tego potencjału. Niemniej jednak musimy również dozbroić się w sensie politycznym, to znaczy utwierdzić się w przekonaniu, że demokracja jest z punktu widzenia obywateli najlepszym z możliwych ustrojów. Musimy znaleźć dla niej nową legitymizację, zachwycić się nią na nowo.
.Demokracja wszakże nie powinna pozostać jedynie w sferze marzeń, ale musi stanowić realny potencjał dla bieżących działań w sferze wolności, praw, zdolności do lepszego współżycia wszystkich obywateli. Jeśli nie zdobędziemy się na ten zryw, jeśli nie będziemy mieli w sobie tej woli, świat demokratyczny będzie jak oblężona twierdza, jak bunkier, który tylko pozornie będzie nas chronił przed zagrożeniami. To absurdalne założenie, bo przecież nie uchroni nas to przed zagrożeniami dla naszego bezpieczeństwa czy klimatu. Nie da się zabezpieczyć przed wszystkim. Jeśli nie chcemy być oblężoną twierdzą, jeśli chcemy powstrzymać erozję od środka, musimy otworzyć się tak szeroko, jak to tylko możliwe.
Tekst wystąpienia w trakcie Conversations Tocqueville w lipcu 2023 r. w Chateau de Tocqueville został opublikowany w nr 56 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]