George MONBIOT: Hipokryzja władców świata

Hipokryzja władców świata

Photo of George MONBIOT

George MONBIOT

Felietonista „Guardiana” i autor książek „Feral”, „Regenesis” i „Out of the Wreckage: a New Politics for an Age of Crisis”

zobacz inne teksty Autora

Na szczytach klimatycznych rządy podejmują dobrowolne, lecz mizerne zobowiązania do ograniczenia produkcji gazów cieplarnianych. Jednocześnie prawie każde państwo posiadające znaczące rezerwy kopalne, w tym Wielka Brytania, zamierza wydobywać ich tyle, ile się da – pisze George MONBIOT

.Miasto Budleigh Salterton na południowym wybrzeżu Devon położone jest u stóp najbardziej przerażających klifów na Ziemi. Nie są one specjalnie wysokie. Choć nie chciałoby się pod nimi stać, nie są też szczególnie podatne na zawalenie. Groza z nimi związana ma inne źródło – zawarta jest w historii, którą opowiadają tutejsi. Uwieczniają one bowiem moment, w którym doszło do niemal całkowitego unicestwienia życia na Ziemi.

Osady zachowane w tych klifach powstały we wczesnym triasie, tuż po największym w historii życia wielokomórkowego przypadku masowego wymierania, które zakończyło okres permski 252 miliony lat temu. Zginęło wówczas około 90 proc. gatunków; na obszarze między 30 stopniem na północ od równika a 40 stopniem na południe ryby i zwierzęta czworonożne zostały w mniejszym lub większym stopniu unicestwione.

Niezwykłe jest, że choć biologiczna obfitość (jeśli nie różnorodność) ma tendencję do powrotu do normy w ciągu kilkuset tysięcy lat od masowego wyginięcia, nasza planeta pozostawała w tym niemal pozbawionym życia stanie przez kolejne 5 milionów lat. Przyglądając się klifom z Devon, widzimy przepaść, na krawędzi której balansujemy.

Najniższa warstwa zachodniego krańca plaży w Budleigh Salterton to złoże otoczaków. Są to kamienie zmyte z triasowych gór przez gwałtowne powodzie i zgromadzone przez rzeki przejściowe w wielkich hałdach. Ponieważ lasy i sawanny, które mogłyby pokryć góry, obumarły, nie było nic, co wiązałoby glebę z podglebiem, a to zapewne znacznie przyspieszyło proces erozji.

Ponad podłożem z otoczaków znajduje się kamienista, pustynna powierzchnia. Wiatr wyrzeźbił w znajdujących się tam kamyczkach ostre kąty i pokrył je błyszczącymi tlenkami, co sugeruje, że powierzchnia pozostawała niezmieniona przez długi czas. Nad nią górują czerwone triasowe wydmy. Z powodu erozji miękkie osady zostały wyżłobione w zagłębienia wyglądające niemal jak krzyczące czaszki z widocznymi kłami.

Obecnie wiemy, że do powszechnego wymierania fauny i flory przyczyniły się dwa główne procesy. Pierwszy, który rozpoczął się 252,1 miliona lat temu, zaważył głównie na formach życia lądowego. Zbiegł się on z serią potężnych erupcji wulkanicznych w regionie znanym obecnie jako trapy syberyjskie. Druga, bardziej niszczycielska faza rozpoczęła się około 200 tysięcy lat później. Niemal ostatecznie doprowadziła do wyginięcia życia na lądzie, jak również wytrzebiła zdecydowaną większość gatunków zamieszkujących morza.

Choć nie mamy jeszcze co do tego pewności, pierwsza faza mogła zostać wywołana przez kwaśne deszcze, ubytki warstwy ozonowej i zanieczyszczenie metalami powstałe w wyniku działania chemikaliów wulkanicznych. W miarę jak lasy deszczowe i inne ekosystemy znikały z powierzchni ziemi, z odsłoniętych gleb i skał uwalniało się coraz więcej toksycznych związków, tworząc eskalujący wciąż cykl upadku.

Druga faza była prawdopodobnie wywołana przez globalny wzrost temperatury. 251,9 miliona lat temu na powierzchni syberyjskich trapów nagromadziło się tyle zastygłych skał, że lawa nie mogła już wypływać spod ziemi. Musiała więc rozprzestrzeniać się pod nią, wzdłuż poziomych szczelin, wnikając w skały bogate w węgiel i węglowodory. Ciepło generowane przez magmę (podziemną lawę) doprowadzało do „gotowania się” węglowodorów, co z kolei skutkowało uwalnianiem ogromnych ilości dwutlenku węgla i metanu. Innymi słowy, wydaje się, że ówczesna katastrofa została spowodowana spalaniem się paliw kopalnych, mimo że na planecie nie było ludzi.

Uważa się, że temperatury wzrosły od 8 do 10°C, choć duża część drugiej fazy wymierania mogła być spowodowana początkowym wzrostem o 3–5°C. Nadmiar dwutlenku węgla rozproszył się również w oceanach, podnosząc ich kwasowość do takiego poziomu, że wiele gatunków nie mogło już przetrwać. Wydaje się też, że wzrost temperatury spowodował zatrzymanie prądów oceanicznych poprzez ten sam mechanizm, który obecnie zagraża atlantyckiej południkowej cyrkulacji wymiennej wywołującej Prąd Zatokowy (Golfsztrom). Na całej planecie szalały pożary, spopielając roślinność chroniącą jej powierzchnię, a popiół i gleba dostawały się do morza, wywołując eutrofizację (nadmiar składników odżywczych). W połączeniu z wysokimi temperaturami i zahamowaniem cyrkulacji [powietrza – przyp. red.] procesy te pozbawiły tlenu pozostałe formy życia.

Praca opublikowana we wrześniu jako przeddruk może wyjaśnić, dlaczego odrodzenie flory trwało tak długo. Ponieważ miejsce wielu bogatych ekosystemów zajęła pustynia, rośliny odbudowywały się z trudem. Ich całkowita waga na Ziemi spadła o dwie trzecie. Przez te 5 milionów lat nie powstały żadne złoża węgla, jako że nie było wystarczającej produkcji roślinnej, aby mogły wytworzyć się torfowiska. Przez 5 milionów lat świat był uwięziony w tym cieplarnianym stanie. Jednak warunki na Ziemi zaczęły się wreszcie zmieniać – skamieniałe korzenie roślin półpustynnych informują nas, kiedy to nastąpiło.

Klify opowiadają historię momentów krytycznych dla naszej planety: systemy ziemskie przekroczyły krytyczne progi, po czym zapadły się w stan równowagi, którego nie dawało się łatwo odwrócić. Był to świat wrogi dla niemal wszystkich dużych form życia, a giganty permu zostały niemal wszędzie zastąpione przez karłowatą faunę.

Czy może się to wydarzyć ponownie? Przebiegają obecnie dwa równoległe i sprzeczne procesy. Na szczytach klimatycznych rządy podejmują dobrowolne, lecz mizerne zobowiązania do ograniczenia produkcji gazów cieplarnianych. Jednocześnie prawie każde państwo posiadające znaczące rezerwy kopalne, w tym Wielka Brytania, zamierza wydobywać ich tyle, ile się da. Raport z think tanku Carbon Tracker pokazuje, że gdyby wydobyto wszystkie światowe rezerwy złóż kopalnych, ich spalanie siedmiokrotnie przekroczyłoby uzgodniony przez rządy budżet węglowy. Chociaż rezerwy te zawierają mniejszą ilość węgla od tej, która doprowadziła do permsko-triasowego wymarcia fauny i flory, to jednak z powodu małej skali czasowej spalenie tych rezerw może okazać się równie zabójcze dla życia na Ziemi.

Okres wzrastania stężenia atmosferycznego dwutlenku węgla do poziomu osiągniętego pod koniec permu trwał około 75 000 lat, tymczasem wiele z naszych rezerw paliw kopalnych może zostać zużytych zaledwie w ciągu kilku dziesięcioleci. Już teraz wydaje się, że zbliżamy się do serii momentów, które mogą okazać się punktami zwrotnymi grożącymi zagładą.

.Wszystko zależy od tego, który proces zwycięży: czasami pełne dobrych intencji, ale zawsze cherlawe próby ograniczenia spalania węgla kopalnego czy bezwzględne dążenie, często ze strony tych samych rządów, do wydobycia (a zatem spalenia) jak największej ilości tego węgla, przyznające zyskom przemysłowym pierwszeństwo przed życiem na Ziemi. Efekty szczytu klimatycznego, w Egipcie – kraju, w którym protesty są zakazane, a interesy ludzi muszą zawsze ustępować interesom władzy – pokażą, jak blisko krawędzi urwiska zamierzają nas doprowadzić rządy państw tego świata.

George Monbiot

Tekst pierwotnie opublikowany na łamach „The Guardian”.
© Guardian Unlimited, George Monbiot

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 listopada 2022
ESA ALEXANDER / Reuters / Forum