Zielona fala. Ekologia przestała być domeną lewicowej sekty
Dziś ściera się ze sobą aż siedem wizji świata, które zgadzają się ze sobą w najważniejszej kwestii: świat idzie w złym kierunku i aby uchronić go od przepaści, potrzebne są zdecydowane działania – pisze prof. Luc FERRY
.Gdy w 1992 roku w książce Nowy ład ekologiczny wprowadzałem kategorie ekologii politycznej, które wywodziły się z Niemiec i Stanów Zjednoczonych, istniała bardzo wyraźna opozycja między dwoma wielkimi nurtami: fundi i realo. W Stanach ten sam podział ukryty był pod pojęciami deep ecologists (ekolodzy „głębocy”, odpowiednik niemieckich fundi) i shallow ecologists (ekolodzy „powierzchniowi”, odpowiednik realo). Zarówno realo, jak i shallow widzieli się bardziej jako reformatorzy niż rewolucjoniści: optowali za umiarkowanym modelem socjaldemokratycznym, działającym w duchu „zrównoważonego rozwoju” i „zielonego wzrostu”. Nie byli wrogo nastawieni do korzyści płynących z gospodarki wolnorynkowej i liberalnego systemu produkcji, chcieli co najwyżej korygować ich najbardziej negatywne aspekty. Przeciwna postawa charakteryzowała fundi i deep, którzy od początku postulowali rewolucję antykapitalistyczną, z jej hasłem „zerowego wzrostu” czy wręcz „postwzrostu”. Realo i shallow mówili bardziej o „środowisku” niż o „przyrodzie”, używali języka antropocentrycznego i humanistycznego, którego deep i fundi nie byli w stanie zdzierżyć, uważając go za „powierzchowny”. Ci ostatni głosili bowiem, że przyroda – spersonifikowana Matka Ziemia – ma osobowość prawną. Przykładem takiego podejścia niech będzie słynna „hipoteza Gai” Jamesa Lovelocka.
Na początku lat 90. byłem przekonany, że celem ekologii powinna być troska o ochronę środowiska naturalnego, a nie robienie z niej politycznej dźwigni dla poglądów marksistowsko-leninowskich, które na naszych oczach dewaluowały się w tak wielu zakątkach świata. Alain Lipietz, były maoista, a później eurodeputowany Zielonych, którego spotkałem w latach 80. przy okazji podróży do Moskwy, ze szczerością przyznawał w swoich książkach, że „jak wielu przyszedł do ekologii przez komunizm i że zrobił tak, gdyż zawiódł się na lewicy”.
Ponieważ okrucieństwa chińskiej rewolucji kulturalnej doszczętnie skompromitowały maoizm, ekologia fundamentalna – czytaj: ekologia postwzrostu – stała się dla niego jedynym sposobem kontynuowania walki politycznej, społecznej i gospodarczej w coraz bardziej liberalnym społeczeństwie. W jednym aspekcie nie różniłem się od ekologów „głębokich”: uważałem, że przyrodzie należy się ochrona. Nie tylko dlatego, że jest naszym jedynym „środowiskiem”, ale również dlatego, że istnieją w niej elementy obiektywnie godne szacunku czy wręcz podziwu, takie, którym żaden wytwór ludzkich rąk nie jest w stanie dorównać: doskonałość ekosystemów w głupi sposób niszczonych przez działalność człowieka, piękno dzieł przyrody, nierzadko przewyższające dzieła sztuki, ale także życie i dobrostan zwierząt. W tym ostatnim aspekcie mam zresztą pewne osiągnięcia: w 2015 roku z kilkorgiem przyjaciół doprowadziliśmy do zmiany francuskiego prawa – absurdalnie kartezjańskiego – a zwłaszcza kodeksu cywilnego, który do tamtego czasu traktował „zwierzęta” jako zwykłe „ruchomości”.
Po publikacji książki dostałem olbrzymią liczbę listów. Nicolas Hulot zadzwonił do mnie, ciesząc się, że obaj nadajemy na tych samych falach i że obaj wyznajemy tę samą linię reformatorską. Na jego prośbę opracowaliśmy rozwiązania, które przedłożyliśmy ówczesnemu premierowi Alainowi Juppé. Jednym z nich było powołanie do życia Rady Środowiskowej. Projekt został ujęty w terminy techniczne przez rządowych prawników, później zaakceptował go premier, mimo wrogości minister środowiska Corinne Lepage, która odbierała naszą inicjatywę jako wchodzenie na zarezerwowany dla niej obszar. Pracowało nam się we trzech bardzo dobrze. Alain Juppé już wtedy interesował się ekologią, Hulot – wówczas mocno zaangażowany po prawej stronie, niemający nic z późniejszego celebryty ekologicznego – był osobą zadziwiająco skromną, a sam projekt prezentował się wyśmienicie. Chodziło w nim o stworzenie pluralistycznej rady naukowej, której zadaniem byłoby przekazywanie opinii publicznej, mediom i politykom prawdziwych informacji dotyczących najbardziej palących kwestii, inaczej mówiąc, oddzielanie prawdy od dezinformacji, ale także wskazywanie wszelkich obszarów, gdzie władze publiczne nie mogą jeszcze mieć pełnej wiedzy, a w związku z tym nie mogą jeszcze podejmować decyzji.
Krótko mówiąc, chcieliśmy wprowadzić do debaty publicznej trochę światła, gdyż coraz śmielej dochodził do głosu obskurantyzm. Gdy w 1997 roku prezydent Chirac rozwiązał parlament i premierem został Lionel Jospin, nasz projekt przepadł. Nie byłem działaczem politycznym, ale na moje nieszczęście byłem dość dobrze znany jako autor książki opublikowanej w 1985 roku La Pensée 68 („Myśl 68 roku”) – książki, której ówczesna lewica nie była w stanie mi wybaczyć. Jeśli chodzi o Hulota, to poprzez swoją znajomość z Chirakiem i Juppé był on zbyt mocno utożsamiany z prawą stroną sceny politycznej, żeby przypaść do gustu byłemu trockiście Jospinowi.
Dziś ekologia polityczna mocno ewoluowała. Zdobyła przyczółki w wielu dziedzinach życia społecznego. Nie jest już ona małą goszystowską sektą, jaką była w latach 70. i 80. Nabrała filozoficznego i politycznego znaczenia we wszystkich krajach Zachodu, głównie na lewicy, ale również na prawicy, gdzie jeszcze niedawno patrzono na nią spode łba. Tak naprawdę stała się elementem programowym wszystkich partii politycznych. Zyskała też na polu naukowym.
.Choć ekologia polityczna nie dzieli się już na dwa wielkie nurty, jak w latach 70. i 80, to jakieś ślady dawnej dychotomii fundi i realo, deep i shallow są w dalszym ciągu dostrzegalne. Niemniej jednak dziś ściera się ze sobą aż siedem wizji świata. Nieraz robią to bardzo radykalnie, mimo iż w gruncie rzeczy zgadzają się ze sobą w najważniejszej kwestii: świat idzie w złym kierunku i aby uchronić go od przepaści, potrzebne są zdecydowane działania.
Luc Ferry
Fragment książki „Les sept écologies. Pour une alternative au catastrophisme antimoderne”, która ukazała się w kwietniu 2021 r. nakładem Editions de l’Observatoire. Przekład dla „Wszystko co Najważniejsze” Andrzej Stańczyk.