"Beppe Grillo. Omijając tradycyjne media"
.Jego ostry i przenikliwy głos ciął powietrze i uderzając z impetem w popękane fasady kamienic, odbijał się od nich i wpadał w puste uliczki wokół Piazza Verdi. Tam, zanim wydostawał się poza mury na wolność, mieszał się jeszcze z dokuczliwym skomleniem bezpańskich psów. Było po godz. 21. Nad miastem zawisł już księżyc. Padał deszcz. Mieszkańcy kilkudziesięciotysięcznego Viterbo zebrali się na głównym placu, żeby uczestniczyć w magicznym spektaklu Beppe Grillo – szamana, który obiecał im odczarować włoską politykę, a złe duchy – skompromitowanych polityków – przegonić na cztery wiatry.
.„Poślemy ich wszystkich do domu! Berlusconiego, Montiego, Bersaniego!”. „Nie pozwolimy, żeby włoskie rodziny przymierały głodem!”. „Oglądacie telewizyjne dzienniki? I co? To jedno wielkie oszustwo! To jedna wielka ściema!”. Grillo był w transie. Skakał. Gestykulował. Wił się po scenie. Miotał przekleństwa. Pluł jadem. Niczym podstarzały, ale trzymający formę, lider zespołu rockowego. Ludzie skandowali jego imię. Bili mu brawo. Powtarzali pod nosem jego słowa. Reagowali śmiechem na jego żarty. Inaczej mówiąc – poddali mu się. Grillo zahipnotyzował tysiące. Dosłownie. Kiedy podeszliśmy z operatorem do grupy młodych ludzi, ci – dopiero po dłuższej chwili – zauważyli nas i zorientowali się, że chcemy ich nagrać. „Skąd się wziął Grillo? Jak to skąd!?! Z Internetu!”.
.Grillo zdołał zrobić coś, czego nikomu nigdy wcześniej – chociaż wielu próbowało – nie udało się zrobić. Dostał się do wielkiej polityki przez Internet. Powtórzył polityczną drogę Silvia Berlusconiego z 1994 r., ale w przeciwieństwie do byłego premiera Włoch, odciął się od tradycyjnych mediów: radia, prasy i telewizji. Dziennikarzy porównał zresztą do polityków – do starego układu, który wymagał natychmiastowego unicestwienia. Mimo że podczas kampanii wyborczej do parlamentu nie przyjął ani jednego zaproszenia do telewizyjnej debaty, mimo, że nie udzielał wywiadów włoskim mediom, mimo że w relacjach reporterskich był krytykowany, to w wyborach jego Ruch Pięciu Gwiazd zdobył 25 procent głosów – najwięcej ze wszystkich partii. Grillo skruszył betonowy sufit. Rzucił rękawicę lewicy i prawicy. Udowodnił, że nie potrzeba ogromnych nakładów finansowych ani telewizji, ani tym bardziej przychylnych gazet, żeby skutecznie uprawiać politykę.
Beppe Grillo ograł tradycyjne, a umiejętnie wykorzystał nowe media. Pokazał, że rozpoczęła się era polityki 2.0.
Na Piazza Verdi w Viterbo zgromadziło się kilkanaście tysięcy osób. Ci, którzy chcieli, a nie mogli przyjść, mieli szansę zobaczyć show Grillo na żywo w Internecie. Jego przedwyborcze „Tsunami Tour”, które przetoczyło się przez cały kraj, było transmitowane na YouTube. Śledziło je w sumie kilka milionów osób nie tylko we Włoszech, ale i na całym świecie. Polityczne występy komika obserwowały też włoskie media, które zostały skutecznie odgrodzone od sceny i od samego Grilla. Na wiecu w Rzymie, na który przyszło 800 tys. osób, doszło nawet do szarpaniny między lokalnymi dziennikarzami a ochroną Ruchu Pięciu Gwiazd. „Udało nam się wyeliminować bariery dzielące społeczeństwo od państwa. Jesteśmy pionierami nowej bezpośredniej demokracji” – przechwalał się kilka miesięcy wcześniej Gianroberto Casaleggio, ojciec internetowego sukcesu Beppe Grilla.
.Ruch Pięciu Gwiazd nie ma swojej siedziby. Nie ma biura. Nie ma sali, w której zbierają się jego członkowie. Nie ma sekretarki. Nie ma telefonu. Nie ma rzecznika. Nie ma partyjnego samochodu. „Domem grillistów jest Internet, a jedyną ważną legitymacją członkowską są – aktywny login i hasło do listy mailingowej” – napisali w „L’Espresso” Tommaso Cerno i Stefano Pitrelli. Kręgosłupem partii jest wirtualna rzeczywistość, a dokładnie strona beppegrillo.it, która w zaledwie dwa lata od powstania stała się najpopularniejszym blogiem we Włoszech i siódmym najpopularniejszym na świecie. Odwiedza ją 5 mln osób miesięcznie, 173 tys. indywidualnych użytkowników dziennie. Na reklamach – jak wyliczył tygodnik „Panorama” – właściciele strony mogliby zarobić prawie 1,5 mln euro rocznie. Siła bloga tkwi nie w pojedynczych odsłonach, ale w aktywnych internautach, czyli tych, którzy na bieżąco komentują, polecają i promują artykuły w mediach społecznościowych. Średnio pod każdym wpisem pojawia się nawet dziesięć tysięcy komentarzy.
Zdeterminowani, bezpardonowi i wściekli. Przede wszystkim młodzi. Armia ludzi. Ich wodzem został Grillo. Przyszli do niego, bo w okresie, w którym powstał jego blog, sześć z siedmiu włoskich kanałów telewizyjnych było kontrolowanych przez Berlusconiego, a prasa została podzielona między lewicę i prawicę. „Życie jak w Matriksie. Wszędzie cenzura” – mówił o wspólnych początkach Casaleggio. Grillo przekonał do siebie miliony, bo mówił to, co myśleli wszyscy, a czego nikt nie chciał otwarcie powiedzieć.
Zaufali mu, bo był wrogiem establishmentu, człowiekiem, który nie bał się konfrontacji z władzą; za dowcipy o rządzących w swoim programie satyrycznym stracił pracę w telewizji.
.„Beppe Grillo jest człowiekiem z telewizji, ale w przeciwieństwie do Berlusconiego nie jest człowiekiem telewizji. On po prostu nauczył się jej języka i wykorzystał go w nowej wirtualnej rzeczywistości” – zapewniał mnie Andrea Gagliardi z „Il Sole 24 Ore” podczas nagrania do materiału o fenomenie Grillo.
Za pośrednictwem swojej strony Grillo zebrał w 2006 roku prawie 900 tys. podpisów pod petycją o likwidację 10-procentowego haraczu przy doładowywaniu telefonów komórkowych. Pismo poszło do Komisji Europejskiej i… sukces! Rok wcześniej – przy finansowym wsparciu swoich czytelników – wykupił w prasie ogłoszenie, w którym wezwał prezesa Banca d’Italia do natychmiastowej dymisji. Internet okazał się potężnym medium. Komik poszedł za ciosem. Wezwał internautów do logowania się na portalu społecznościowym Meetup – zrzeszającym ludzi o podobnych zainteresowaniach i pasjach – i do tworzenia grup popierających jego akcje. Do dzisiaj powstało ich ponad tysiąc. Należy do nich prawie 135 tys. internautów z 850 miast w prawie 20 krajach.
.Świat wirtualny zderzył się w końcu ze światem realnym. W 2007 i 2008 r. Grillo zwrócił się na blogu do swoich czytelników z apelem o tworzenie list obywatelskich. Po raz pierwszy jasno i dobitnie dał do zrozumienia, że marzy mu się Palazzo Chigi. Machina ruszyła. Przez kraj przetoczyły się demonstracje przeciw politykom i mediom pod wymierzonym w nie hasłem „V-Day”, gdzie „V” oznaczało „wyp…laj”. Wzięło w nich udział ponad dwa miliony Włochów. Alberto Pepe z Uniwersytetu Harvarda nazwał je pierwszą masową we Włoszech polityczną demonstracją rozpropagowaną za pośrednictwem blogosfery i serwisów społecznościowych. Politycy – przynajmniej wtedy – deprecjonowali telewizyjnego komika. Piero Fassino, były włoski minister sprawiedliwości: „Krzyczeć i grozić palcem może każdy. Niech Grillo założy partię, stanie do wyborów i wtedy zobaczymy”.
Partia powstała w 2009 roku. Decyzję o jej założeniu ogłosił sam Grillo w Internecie. Ruch Pięciu Gwiazd. Każda gwiazda miała odpowiadać jednemu obszarowi zainteresowań: dostępowi do czystej wody, transportowi publicznemu, rozwojowi, szerokopasmowemu Internetowi i ochronie środowiska. Dominujące i najbardziej wyeksponowane były jednak hasła przeciw „skompromitowanej kaście polityków i służalczym mediom”. Ze wstępnych badań wynikało, że potencjalnymi wyborcami nowej partii mieli być w niewielkiej większości mężczyźni (56 proc.) z wyższym wykształceniem, poniżej 40. roku życia i ze stałym dostępem do szybkiego Internetu.
.Zanim ruszyła kampania parlamentarna, zanim ruszyło „Tsunami Tour”, i w końcu zanim ruszyła cała internetowa machina, Grillo – chcąc sprawdzić swoje możliwości – wystawił listy w wyborach regionalnych. Udało mu się wprowadzić pojedynczych radnych do rad regionów Emilii-Romanii i Piemontu. Sukcesem zakończyła się batalia o Parmę, a przede wszystkim o Sycylię, gdzie Ruch Pięciu Gwiazd zdobył 15-procentowe poparcie. Był to sygnał – sprecyzowany później przez samego Grilla na YouTube – do marszu na Rzym. Żeby podkreślić internetowy, nowoczesny i demokratyczny charakter swojej formacji, zorganizował wirtualne prawybory. Rewolucja w polityce i w Internecie. Sieć zapełniła się amatorskimi wyborczymi spotami grillistów. „Pomieszanie politycznych obietnic z fotografiami ze ślubu, filmami z chrztu dzieci i niekończącymi się monologami. Nudne, czasami infantylne, a do tego słabej jakości. Jakby nagrane 40 lat temu” – podsumował je dziennik „Libero”. Była to jednak najtańsza i – jak się później miało okazać – skuteczna forma promocji: wystarczył komputer i kamerka internetowa.
Kampania Ruchu Pięciu Gwiazd ogniskowała się wokół osoby Grilla i jego bloga, na którym internetowy ruch wzrósł w tamtym okresie przynajmniej kilkudziesięciokrotnie. Strona była oficjalnym i jedynym medium nowej partii. Codziennie pojawiały się na niej artykuły, memy i krótkie filmiki. Ich odbiorcami okazali się nie tylko zwykli ludzie, ale i dziennikarze, którzy w tradycyjnych mediach omawiali najważniejsze i najbardziej kontrowersyjne wpisy byłego komika.
.Grillo nie ograniczał się tylko do własnego bloga, ale aktywnie działał w mediach społecznościowych – przede wszystkim na Facebooku (prawie 1,5 mln lajków) i Twitterze (ponad 1 mln followersów). Jak wynika z raportu firmy Almawave, która przebadała konta w mediach społecznościowych wszystkich partyjnych liderów, Grillo okazał się bezkonkurencyjny: miał najwięcej followersów, najwięcej lajków, jego treści najczęściej były polecane innym użytkownikom. Był gorszy tylko w kategorii twitterowego szumu, czyli liczby tweetów, w których pojawiało się nazwisko lidera danej partii – najczęściej Berlusconiego i Maria Montiego. „Poza Barackiem Obamą nigdy w życiu nie widziałem polityka z tak dużym internetowym poparciem” – powiedział o Grillu Jamie Bartlett, dyrektor brytyjskiego Centrum Analiz Mediów Społecznościowych.
„W sieci wszyscy jesteśmy równi” – jak mantrę powtarzał Grillo.
Szybki i łatwy dostęp do strony beppegrillo.it stworzył pozory partyjnej demokracji – każdy przecież mógł na niej zostawić komentarz, zaproponować zmiany w programie wyborczym lub zwrócić się z pytaniem bezpośrednio do lidera Ruchu Pięciu Gwiazd. Tyle tylko, że on rzadko na te pytania odpowiadał, a różnego rodzaju sugestie po prostu ignorował. „Grillo przez cały okres kampanii był nieuchwytny. Wielu grillistów nigdy się z nim nie spotkało. Bezpośredni dostęp do szefa mieli tylko najbardziej zaufani” – objaśniał strukturę zarządzania formacjami tygodnik „L’Espresso”. Po wyborach w zasadzie nic się nie zmieniło. Łącznikiem między Grillem a nowymi parlamentarzystami pozostał bloger i aktywista Salvo Mandarà.
Społeczność internetowa Beppe Grilla okazała się mieć budowę hierarchiczną: na samym jej dole znajdują się czytelnicy bloga – potencjalni wyborcy, nad nimi aktywni komentatorzy, którzy często stają się sympatykami partii. Ci – jak Karol Ajani, Włoch z polskimi korzeniami, którego spotkałem na wiecu w Viterbo – zanim dostaną partyjną wirtualną legitymację, muszą uwodnić, że na nią zasługują. Internetowe wrota – ale nie wszystkie – otwierają się dopiero przed pełnoprawnymi członkami Ruchu Pięciu Gwiazd. Mają dostęp nie tylko do listy mailingowej, ale i do wewnętrznego forum, a także są odpowiedzialni za administrowanie blogiem i kontem na Facebooku. W świecie realnym – za przygotowywanie wieców Beppe Grilla.
.Siła medialnego rażenia Beppe Grilla, której zazdroszczą komikowi właściciele dzienników i portali, powinna z każdym rokiem wzrastać proporcjonalnie do spadku liczby odbiorców mediów tradycyjnych. To jest trend, który występuje na całym świecie, i którego nie da się już raczej odwrócić. Cały proces przyspieszy w momencie, w którym dostęp do Internetu będzie i tańszy i łatwiejszy. „Cztery na dziesięć włoskich rodzin nie ma możliwości regularnego łączenia się z siecią. Co więcej: 39 proc. Włochów między 16 a 74 rokiem życia nigdy nie surfowało po Internecie” – napisał w ubiegłym roku Massimo Sideri w dzienniku „Corriere della Sera”.
.Grillo wszedł w buty Berlusconiego. Tak jak były premier Włoch, tak i on dostał się do parlamentu w czasach politycznego przesilenia, kontestując skompromitowaną klasę polityczną, rzucając populistyczne obietnice i wykorzystując media – tym razem Internet. „Gdyby nie sieć ani ja, ani Grillo nic byśmy nie osiągnęli” – powiedział jeszcze przed ogłoszeniem wyborczych wyników Casaleggio. Fenomen Beppe Grilla polega na jego charyzmie, politycznym zmyśle i przede wszystkim świetnym wyczuciu nowych mediów. Sam Grillo na postawione przeze mnie pytanie o jego fenomen – przeciskając się między swoimi wyborcami w drodze na scenę na placu Verdi w Viterbo – odpowiedział: „Skąd się wziął mój fenomen? Jestem egzorcystą! Wyciągam z ludzi to, co w nich najlepsze”. Zapomniał tylko dodać, że robi to za pomocą Internetu.
Jacek Tacik
Tekst pochodzi z wyd.4 kwartalnika opinii „Nowe Media” [LINK]