
Czy Nawrocki ma się szykować na ćwiczenia?
Doskonale rozumiem, kim jest Nawrocki i jaka jest natura jego urazów żywionych do Ukrainy, jak również wiem, że są to urazy uczuciowo podzielane przez dużą część, jeśli nie większość współczesnych Polaków – pisze Jan ROKITA
.W wywiadzie dla polskich mediów, udzielonym podczas wizyty w Warszawie, prezydent Ukrainy mówi rzecz tyleż oczywistą, co doprowadzającą do wrzenia naszą krajową politykę. „Jeśli Ukraina nie będzie mieć gwarancji bezpieczeństwa, to wtedy pan Nawrocki powinien już iść na ćwiczenia, bo może się okazać, że będzie musiał wziąć broń do ręki, by wspólnie ze swoimi rodakami bronić własnego kraju” – powiada Wołodymyr Zełenski w wywiadzie dla czterech lewicowo-liberalnych mediów, znanych ze swej agresywności wobec polskiej prawicy. No i jak nietrudno było przewidzieć, tego rodzaju oświadczenie prezydenta Ukrainy w toku polskiej kampanii prezydenckiej wywołuje furię polityków prawicy, miotających (jak zwykle z właściwą polskiej polityce przesadą) najstraszniejsze gromy przeciw Zełenskiemu, przeciw ukraińskiej polityce, przeciw samej Ukrainie.
Cała sprawa ma swój głębszy początek w nastawieniu Karola Nawrockiego do polsko-ukraińskiego węzła gordyjskiego, którego – prawdę mówiąc – nikt już nie umie w dzisiejszych okolicznościach rozplątać. Nawrocki, jeszcze jako prezes IPN, mocno zaznaczył swój skrajny punkt widzenia, gdy pod jego przywództwem instytut opublikował w listopadzie 2023 roku sławny komunikat na temat historycznego śledztwa dotyczącego wysiedleń ludności ukraińskiej, przeprowadzonych przez polskich komunistów w ramach tzw. Akcji Wisła. Poddałem wtedy ów komunikat IPN stanowczej krytyce (na łamach tygodnika „Sieci”), uważając, że usprawiedliwianie antyukraińskiej polityki stalinowskiego reżimu jest nie tylko sprzeczne z polskim interesem narodowym, ale przede wszystkim jest nie do pogodzenia z uczciwym traktowaniem prawdy historycznej. Dla nikogo, kto pamięta ów komunikat i polemikę, jaka wokół niego rozgorzała, nie jest dziś niespodzianką stanowisko, jakie teraz zajął Nawrocki, już w roli kandydata prawicy do prezydentury. Powtórzył on niegdysiejszą niemądrą i szkodliwą dla polskich interesów tezę szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, wedle której Polska nie powinna dopuścić do członkostwa Ukrainy w zachodnim sojuszu militarnym dopóty, dopóki Kijów nie zerwie z taktyką ukrywania, zaciemniania i kluczenia wokół oceny ludobójstwa, jakiego dopuścili się nacjonaliści ukraińscy na ludności polskiej w roku 1943. A zwłaszcza nie otworzy się na odkopanie zwłok i uczczenie tysięcy polskich ofiar z tamtego czasu.
Karol Nawrocki jest bez wątpienia jednym z tych Polaków, którzy żywią dziedziczony z pokolenia na pokolenie uraz do Ukraińców. A jego stadionowo-nacjonalistyczne środowisko tylko mogło umocnić ten uraz, skądinąd typowy dla wielu Polaków, którzy – paradoksalnie – ze współczesnymi Ukraińcami, zwłaszcza tymi żyjącymi w Polsce, mają same dobre doświadczenia. Wiadomo także, że u końca trzeciego roku wojny obronnej prowadzonej przez Ukraińców ich sprawa nie jest już ani w Polsce, ani w Europie popularna. A emocjonalna solidarność z napadniętym sąsiadem, szczera i prawdziwa w Polsce trzy lata temu, dziś zdążyła wygasnąć i jest podtrzymywana na siłę przez polityków, liberalne media oraz tę niezbyt liczną część Polaków, która naprawdę w Moskwie widzi śmiertelne niebezpieczeństwo dla przyszłych losów naszej niepodległości. Można więc powiedzieć, że Nawrocki, z punktu widzenia strategów prezydenckiej kampanii prawicy, podwójnie wpisuje się w ich potrzeby. W swoim urazie do Ukraińców jest szczery, nie musi zatem niczego teraz udawać, a prawica, aby w maju zdobywać głosy, potrzebuje kandydata, u którego przeciętny wyborca będzie mógł wyczuć ową nutę niechęci do Ukrainy.
I cała rzecz mogłaby się wydać jasna i prosta, zwłaszcza wobec bardzo wysokiej tym razem stawki majowych wyborów prezydenckich, gdyby nie jedna okoliczność, komplikująca ją niemożebnie. Otóż obok ukraińskich zbrodni na Wołyniu, obok odrosłej na nowo starej niechęci do Ukraińców i obok aktualnego interesu kampanijnego prawicy – teraz właśnie następuje kulminacyjny moment okrutnej wojny na Wschodzie. Jej wynik przesądzi z pewnością o przyszłym bezpieczeństwie Polski, a prawdopodobnie także o losach młodego pokolenia Polaków, którzy albo będą musieli (wzorem swoich dziadków) za swego życia pójść na wojnę, albo też będą jeszcze jednym szczęśliwym pokoleniem, które tego uniknie. A to wszystko rozstrzygnie się wokół odpowiedzi na jedno dobrze znane i proste pytanie: Czy w wyniku obecnej wojny Zachód rozszerzy się choć trochę na Wschód, poza polskie granice, czy też przeciwnie – Wschód stanie znów, jak wielekroć w historii, u naszych granic? I trzeba pamiętać, że choć stawia je teraz Zełenski Nawrockiemu, nie zmienia to faktu, iż to jest polskie pytanie o rozszerzenie NATO na Wschód i gwarancje bezpieczeństwa dla okrojonej terytorialnie Ukrainy. W metaforze o koniecznych „ćwiczeniach” Nawrockiego, po to, by był przygotowany do „wzięcia za broń”, nie ma nie tylko niczego nieprawdziwego, ale nie ma w niej nawet krzty przesady. Jest co najwyżej pewien, tak charakterystyczny dla prezydenta Ukrainy, obcesowy styl, którego dużo ostrzej używał już wobec Niemców, Francuzów, a nawet Amerykanów i który jest chyba jego ostatnią linią dyplomatycznej obrony Ukrainy zagrożonej opuszczeniem przez sojuszników i upadkiem. Styl w pełni zrozumiały, tak jak zrozumiały jest szorstki styl jego wojskowego ubioru na wytwornych salonach dyplomatycznych.
.Doskonale rozumiem, kim jest Nawrocki i jaka jest natura jego urazów żywionych do Ukrainy, jak również wiem, że są to urazy uczuciowo podzielane przez dużą część, jeśli nie większość współczesnych Polaków. Odczuwam despekt, jakim są wybiegi i kombinacje ukraińskich przywódców i intelektualistów, ilekroć mowa o odkopaniu zwłok i uczczeniu ofiar rzezi wołyńskiej, choć też rozumiem, dlaczego przy dużym ryzyku porażki wojennej Ukraińcy obawiają się okazania światu akurat teraz dowodów skali i okrucieństwa tamtych zbrodni. Jako człowiek, który wiele lat strawił na czynnej polityce, rozumiem również potrzeby i wymagania obecnej kampanii wyborczej, nawet jeśli schlebianie nacjonalistycznym emocjom tłumu budzi we mnie raczej osobisty absmak. Tyle tylko że ktoś, kto ubiega się o urząd głowy państwa polskiego, musi przecież zdawać sobie sprawę, że żaden z tych pretekstów nie będzie wytłumaczeniem, jeśli odpychając sąsiednią Ukrainę od zachodniego sojuszu, w istocie przyłożymy rękę do obniżenia własnego narodowego bezpieczeństwa. A wtedy przyszłemu prezydentowi Polski zostanie postawione pytanie: „Dlaczego nie zrobiłeś wszystkiego, aby moskiewskie tanki nie stały teraz na przedpolach Sanoka, Przemyśla, Zamościa i Chełma?”.
Jan Rokita
