O czym są te wybory?
Zatrzymanie wojny polsko-polskiej przywołano jako główne zadanie dla przyszłego prezydenta na konwencji kandydata obywatelskiego. Jeśli Karolowi Nawrockiemu zatrzymanie tej wojny się uda, przejdzie on do polskiej historii jako prawdziwy mąż stanu. Właśnie ta obywatelskość, którą niektórzy negują, daje tutaj być może pewną nadzieję – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
.O czym są te wybory? Mówiąc najkrócej: o Polsce i miejscu Polski w świecie, choć wiem, że dla wielu zabrzmi to jak truizm i banał. Mówiąc ściślej, są one także o dwóch zupełnie różnych wizjach Polski i o tym, czy da się zakończyć wojnę polsko-polską i obie te wizje pogodzić.
O ile na to pierwsze pytanie można odpowiedzieć twierdząco, to na drugie chyba już nie. Jeśli jednak chcemy zakończyć wojnę polsko-polską, to musimy uznać, że obie te wizje są podyktowane dbałością o dobro Polski, tak jak jest ona przez daną stronę sporu politycznego rozumiana.
Musimy też okazać szacunek naszym oponentom. I tu pojawiają się pierwsze problemy.
Wiele razy spotykałem się w swoim życiu z pytaniem, jak to możliwe, że popieram PiS czy, mówiąc szerzej, prawą, konserwatywną stronę sceny politycznej. Kiedyś jeden z profesorów wręcz zapytał mnie bardzo wprost: „Jak to możliwe? Pan jest taki ładny, dobrze ubrany i regularnie bywa za granicą, a oni są tacy brzydcy”. Odparłem nieco przewrotnie, że widocznie mam trochę inne, może jakby bardziej Herbertowskie poczucie estetyki.
.Ale w tej historii kryje się pewna prawda, prawda o polskim społeczeństwie, którego niemała część wstydzi się polskości i chciałaby roztopić się w europejskim żywiole (jak wykazały niedawne badania przeprowadzone na reprezentatywnej grupie ponad 1500 osób przez Instytut Psychologii Polskiej Akademii Nauk, grupa ta stanowi aż 14 proc. ankietowanych). Naukowcy nazwali ich „zawstydzonymi Polską”. Są to osoby na ogół o lewicowych poglądach, które są zażenowane byciem Polakami. Niejeden raz czytałem wypowiedzi znanych aktorów i celebrytów, jak to będąc na Zachodzie, wstydzili się mówić po polsku.
W takich chwilach przypomina mi się definicja patriotyzmu sformułowana przez hrabinę Karolinę Lanckorońską, która w 104 roku swojego życia (sic!) powiedziała: „Służba kulturze, duchowi […], zawsze poprzedzona pracą pokoleń, które tego ducha wzniosły nam na tak wysoki poziom – to jest ta najpiękniejsza forma patriotyzmu, o której myślę”. Wypowiedź ta podkreśla, na co zwrócił uwagę prof. Andrzej Nowak, że patriotyzm nie wyczerpuje się w trosce o rzeczy materialne. Jest czymś więcej, czymś, czego nie da się zważyć, zmierzyć, policzyć. Tym czymś jest poczucie więzi z tymi, którzy budowali przez wieki wielkość Polski.
I tu pojawia się kolejny problem – jakiej Polski w gruncie rzeczy pragniemy. Czy ważniejsze są nasza narodowa tożsamość i kulturowa unikalność oparte na doświadczeniach historycznych? Czy też preferujemy wpisanie się w aktualnie obowiązujące tendencje i podporządkowanie się europejskiemu centrum niezależnie od tego, dokąd nas to zaprowadzi? Nie można przecież wykluczyć, że obrany kierunek wcale nie okaże się właściwy i kiedyś będzie trzeba zawrócić. Dlatego nie tylko należy uważnie i krytycznie obserwować, co na świecie się dzieje i czym procesy dziejowe są powodowane, ale przede wszystkim trzeba dbać o to, by nie utracić własnych drogowskazów oraz jednoznacznych zasad myślenia i postępowania.
Dziś pewnie wielu z moich znajomych czy też innych, nieznanych mi, osób chciałoby zapytać, dlaczego poparłem Karola Nawrockiego. Dlaczego zdecydowałem się wejść do Komitetu Obywatelskiego, który udzielił mu poparcia?
.Polityka jest sztuką, trudnych niekiedy, kompromisów, a pole decyzji jest radykalnie węższe, niż sądzą wyborcy. Ważne jednak, by jej uprawianiu przyświecał jakiś strategiczny cel. Ważne, by chodziło o coś więcej niż indywidualny czy nawet grupowy interes. Ważne, by uprawiającym politykę, a zwłaszcza rządzącym przyświecała jakaś szersza wizja, w której w pierwszym rzędzie chodzi o Polskę i o wspólne narodowe dobro. Wiem, że wielu osobom sformułowanie to wyda się „wyświechtane”. Jeśli jednak bliska jest nam przytoczona wcześniej definicja patriotyzmu, sformułowana przez hrabinę Lanckorońską i prof. Nowaka, w myśl której Polska to dziedzictwo naszych przodków, które musimy przenieść dalej, to nie możemy dobrem ojczyzny się nie interesować.
Żyjemy w trudnych czasach, można by rzec, w coraz trudniejszych czasach, w których świat przysłoniła jakby mgła, jak to pięknie ujął w swoich rekolekcjach ksiądz Piotr Glass. Jak pisze on dalej, mgła ma to do siebie, że giną w niej drogowskazy i trudno zidentyfikować kierunki. Ludzie tracą w niej poczucie pewności siebie; są zagubieni jak dzieci: niby widzą światło, ale ono nie jest pomocne, bo rozprasza się i nie jest dostatecznie jasne. Wszystko wydaje się podejrzane, każdy człowiek może stanowić zagrożenie. Dlatego zaczynamy bronić się na oślep i na wszelki wypadek atakować innych. To zresztą chyba jeden z powodów wojny polsko-polskiej, której zatrzymanie przywołano jako główne zadanie dla przyszłego prezydenta na konwencji kandydata obywatelskiego. Przypomnę w tym miejscu napis znajdujący się na Złotej Bramie wiodącej do Gdańska: Concordia res publicæ parvæ crescunt – discordia magnæ concidunt („Zgodą małe republiki rosną – niezgodą wielkie upadają”). Jeśli Karolowi Nawrockiemu zatrzymanie tej wojny się uda, przejdzie on do polskiej historii jako prawdziwy mąż stanu. Właśnie ta obywatelskość, którą niektórzy negują, daje tutaj być może pewną nadzieję.
Nadzieję daje jednak jeszcze coś innego, o czym przypomniał ksiądz Glass. Chodzi o ludzki głos i słowo, które mogą być przewodnikami we mgle. Trzeba przywrócić właściwe znaczenie słowom, bowiem manipulacja na języku, której dopuszcza się, niestety często bardzo świadomie, wiele środowisk i osób, utrudnia lub wręcz uniemożliwia porozumiewanie się. Zmiana znaczenia pojęć i słów od zawsze była jednym z istotnych narzędzi systemów totalitarnych. To jednak nie wystarczy, kluczowy jest wysiłek krytycznego myślenia i docierania do obiektywnie istniejącej prawdy, choć i ten fakt jest przez wielu negowany, co dewastuje nasze wspólnotowe życie.
Nie wolno godzić się na stosowanie kłamstwa w polityce oraz w życiu publicznym i traktować takiego postępowania jako rodzaj normy. Ostatnio rozpanoszyło się w Polsce kłamstwo bezczelne, które jest niestety nadzwyczaj skuteczne, bo wielu osobom nie mieści się w głowie, jak można z otwartą przyłbicą głosić oczywistą nieprawdę czy zaprzeczać temu, co mówiło się poprzednio. Na dodatek często bywa to przykrywane kolejnym kłamstwem. Takie postępowanie zalecał nie tak dawno jeden z dobrze znanych polskich polityków. Tymczasem dla ludzi otwarcie wyznających taką zasadę nie powinno być miejsca w życiu publicznym, ponieważ kłamstwo głęboko niszczy wspólnotową moralność i uniemożliwia prowadzenie etycznej polityki. Może choćby dlatego warto pomyśleć o przywróceniu kary infamii?
.Polska, przy całym nieszczęściu związanym z jej geopolitycznym położeniem i bagażem historycznych doświadczeń, jest w pewien sposób skazana na wielkość. Pisząc „wielkość”, nie mam na myśli narodowej megalomanii czy nacjonalizmu i wynoszenia się ponad naszych sąsiadów. Rozumiem przez to raczej zwykłą dbałość o własne interesy i priorytety, a nie klientelizm i zabieganie o przychylność obcych mocarstw.
Niestety, zjawiska takie znamy nad wyraz dobrze z naszej historii, by wspomnieć choćby potop szwedzki, powstanie partii francuskiej wśród polskiej szlachty, która przeciwstawiła się legalnej elekcji Króla Michała Korybuta-Wiśniowieckiego, czy wreszcie konfederację targowicką albo Sejm Grodzieński z roku 1793, który haniebnie zatwierdził rozbiór Polski. Niekiedy postępowanie takie wynikało ze zwykłej obojętności i dbałości wyłącznie o własne interesy.
Z przytoczonych już badań Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk wynika, że najliczniejszą grupę naszego dorosłego społeczeństwa stanowią ludzie należący do grupy tzw. „wycofanych pesymistów”. Nie chcą oni myśleć o życiu publicznym, są zmęczeni i zagonieni, są Polską po prostu zmęczeni, a bycie Polakiem w sumie niewiele dla nich znaczy. Jest jednak jeszcze inna grupa, choć nie wynika to bezpośrednio z ww. badań. Są to osoby, które wprost dopuszczają się zdrady narodowych interesów, bowiem jak napisał prof. Andrzej Nowak, do polskiego doświadczenia historycznego należy także istota zdrady, która ujawniła się w pełni w XVII w. i z której kolejnymi wcieleniami mamy do czynienia aż do dnia dzisiejszego.
Profesor Nowak przytoczył słowa naszego narodowego wieszcza Adama Mickiewicza zawarte w jego wykładach z literatur słowiańskich: „Zdradzić to jest opuścić ideę trudną do zrealizowania, to porzucić żmudny obowiązek dla korzyści namacalnych, widocznych i łatwo uchwytnych. Zdrajcy zapierają się wiary ojczystej, przeszłości ojczystej, usiłują oczernić dzieje, obyczaje Polski, zniesławić charakter narodowy, ażeby tylko uniknąć prześladowania niszczącego tych, co służą idei polskiej, ażeby pozyskać łaski ciemięzców”.
Droga narodowej wielkości rozumianej tak, jak to proponuję i jak proponował Adam Mickiewicz, jest trudna i bardzo wymagająca; na dodatek jest obarczona ryzykiem porażki. Polska potrzebuje jednak własnych ambicji, choćby w postaci wielkich celów rozwojowych, takich jak Centralny Port Komunikacyjny, do którego nie dojeżdża się z Gdańska i Sopotu taksówką, lecz dolatuje samolotem z krajowych lotnisk regionalnych lub dojeżdża szybkim pociągiem. Nie zastąpi go przecież lotnisko w Berlinie, którego budowa, notabene, była wielką kompromitacją i zaprzeczeniem niemieckiej sprawności. Potrzebujemy takich celów, jak nowy terminal kontenerowy i zbożowy, których nie zastąpią porty w Hamburgu i Rostocku, jak wielkie elektrownie jądrowe czy droga rzeczna na Odrze, której nie zastąpi żeglowny Ren, w który zresztą Niemcy stale inwestują.
Polska potrzebuje nowoczesnego i silnego państwa, które twardo walczy o swoje interesy na arenie międzynarodowej, bo jeżeli my nie będziemy umieli o nie zabiegać, to nikt nas w tym nie wyręczy. Ale potrzebujemy też państwa, które umie się obronić, bo i w tym obowiązku nikt nas nie wyręczy. Wojna na Ukrainie powinna nas czegoś nauczyć. Gdyby Ukraina upadła w trzy dni, jak to początkowo prognozowali niemieccy politycy, nie pomogłaby jej żadna zagranica, bo przecież na decyzję polityczną, a tym bardziej jej wcielenie w życie, potrzebny jest czas. Lepiej się samemu zabezpieczyć i nie łudzić się, że pomoc sojuszników przyjdzie w ciągu 2 tygodni, jak to miało być we wrześniu 1939 r. czy jak założono w planach obronnych poprzedniego rządu Platformy Obywatelskiej.
Potrzebujemy jako prezydenta Polski człowieka, który stoi na straży tradycyjnych wartości: honoru, prawdy, patriotyzmu, rodziny, uczciwości w życiu wspólnotowym. Zdaję sobie sprawę, że wartości te nie wszystkim w polskim społeczeństwie są bliskie. Tym bardziej warto przypomnieć za prof. Andrzejem Nowakiem słowa nieżyjącego już historyka literatury i krytyka literackiego Jana Prokopa, wypowiedziane proroczo w 1993 roku na łamach czasopisma „Arka”: „Czas teraz na przestrogi: pierwsza pod adresem uniwersalistów-Europejczyków. Człowiek bez ojczyzny, zdalnie sterowany przez skomercjalizowane mass media, nakłaniany do życia ułatwionego, bynajmniej nie uwolni się od zwierzęcej ksenofobii. Egzystując na ziemi jałowej, pełen rozlicznych frustracji, bez korzeni, bez własnego dziedzictwa i zadomowienia, nie zdobędzie się na szacunek dla inności bliźnich. Przeciwnie, może okazać się niezwykle podatny na wszelkiego rodzaju apele totalitarnych szczurołapów, obiecujących wyprowadzić go z dręczącej bezdomności do ziemi obiecanej uniwersalnego mrowiska. Podtrzymywanie iluzji na temat europejskiej wspólnoty wznoszonej na pustkowiu nihilistycznego konsumizmu może zatem nas, Polaków i innych mieszkańców tego kontynentu, w niedalekiej przyszłości kosztować bardzo drogo, a mianowicie możemy za te eksperymenty filozofów uniwersalistów zapłacić nawrotem nowych form totalitarnego zniewolenia”.
Potrzebujemy prezydenta Polski, który będzie miał siłę przeciwstawić się forsowanym na siłę zmianom w polskiej edukacji przez partie lewicowe, które zdobyły w ostatnich wyborach nieco ponad 8 proc. głosów, więc nie mają do ich wprowadzenia odpowiedniego mandatu społecznego. Jednak poprzez swój udział w rządzie usiłują wcielić je w życie. Zwróciła na to uwagę w swoim ostatnim oświadczeniu Konferencja Episkopatu Polski, pisząc wprost, że wdrażane zmiany są sprzeczne z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, która gwarantuje rodzicom prawo do wychowania dzieci oraz zapewnienia im wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie z własnymi przekonaniami (art. 48 i 53).
Poparłem Karola Nawrockiego, bo nie chcę, by Narodowy Bank Polski przekazał do Europejskiego Banku Centralnego istotnej części swoich rezerw walutowych, które w czasie rządów PiS zwiększyły się dwukrotnie, a także zasobów złota, które uległy trzykrotnemu zwiększeniu. Bo nie chcę, byśmy przyjęli euro jako swoją walutę, nie będąc do tego odpowiednio gospodarczo przygotowani.
.Bo nie chcę, żeby o naszej polityce zagranicznej czy obronnej albo ochronie zdrowia decydowała Komisja Europejska, która reprezentuje interesy często bardzo odległe od polskich i która nie jest ciałem demokratycznie wybranym i nie ponosi żadnej politycznej odpowiedzialności za swoje decyzje przed obywatelami UE. Dość wspomnieć zamiecioną pod dywan aferę związaną z negocjowaniem zakupu szczepionek przeciwko COVID-19 dla całej UE przez przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen poprzez korespondencję na WhatsAppie z prezesem koncernu Albertem Bourlą, która to rzekomo zaginęła. Věra Jourová, wiceprzewodnicząca poprzedniej KE, która odpowiadała w niej między innymi za transparentność, skomentowała wówczas, że wiadomości tekstowe mają z natury charakter krótkotrwały i efemeryczny!
Notabene, w roku 2021 Ursula von der Leyen otrzymała od tego samego Alberta Bourli nagrodę przyznaną przez koncern Pfizer za zasługi w podtrzymywaniu więzi transatlantyckich. Co więcej, jej mąż Heiko był członkiem rady nadzorczej firmy Orgenesis, z czego zrezygnował w październiku 2022 r. po tym, jak dziennikarze poinformowali, że firma ta otrzymywała fundusze na badania naukowe z UE i z koncernu Pfizer.
Wiem, że nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale przecież jak na dłoni widać, że Komisja Europejska usiłuje narzucić słabszym krajom pozatraktatowe zobowiązania i że to unijni urzędnicy dyktują, co jest praworządne. Nie obowiązuje tutaj żadna jednolita i uniwersalna wykładnia. Nagina się ją tak, by wymusić uległość albo wręcz zmienić nieakceptowane przez Brukselę rządy poszczególnych krajów – i nie dotyczyło to tylko Polski czy Węgier, ale także Włoch, a dużo wcześniej Austrii. Zamieszanie wokół środków dla Polski na Krajowy Plan Odbudowy pokazuje te zjawiska bardzo wyraźnie. Wstrzymane wcześniej środki uruchomiono po zdobyciu władzy przez Koalicję Obywatelską, mimo że w polskim systemie prawnym względem rzekomego nieprzestrzegania praworządności nic się nie zmieniło.
Czy chcemy pozwolić na to, by to obce siły ponownie decydowały o tym, co w Polsce się dzieje, podobnie jak to bywało w wieku XIX? Pora zdać sobie sprawę, że polityka unijna jest twardą walką o interesy i biznesy, a kapitał ma swoją narodowość wbrew temu, co usiłowano nam wmówić. Nie potrafię zrozumieć, jak można chcieć oddać najwyższe stanowisko w Polsce politykowi obozu, który tak głęboko i fundamentalnie przez wiele lat mylił się w polityce zagranicznej oraz obronnej i który tak błędnie zdefiniował polski interes narodowy; który patronował współpracy polskich służb z rosyjskim wywiadem mimo wiedzy, jakim krajem jest Rosja; który nie zrobił wszystkiego, by rzetelnie i w pełni wyjaśnić, co zdarzyło się w katastrofie pod Smoleńskiem.
Dlatego potrzebujemy twardego prezydenta, który będzie umiał walczyć o polski interes zarówno na forum krajowym, jak i międzynarodowym, a nie przedstawiciela międzynarodowych elit, które usiłują poprzez procesy globalizacji i rewolucji obyczajowej przebudować znany nam świat i doprowadzić do rządów wąskiej oligarchii biznesowo-politycznej, traktującej niejednokrotnie demokrację jako pozór i zasłonę dymną dla swoich działań. Manipulację społeczną na wielką skalę wybitnie ułatwia niesłychana wręcz koncentracja kapitału oraz władzy nad informacją i jej przekazywaniem.
Potrzebujemy silnego prezydenta Polski jeszcze z innego powodu. Jak wiadomo, unijny system handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU-ETS) został wprowadzony w roku 2005, a ich cena w szybkim tempie rośnie. Wskutek tego rosną też drastycznie ceny energii elektrycznej. Pozornie chodzi o działanie na rzecz klimatu, w rzeczywistości jednak jest to podatek nałożony przez kraje starej Unii, aby ograniczyć konkurencyjność gospodarczą nowych państw członkowskich. Podobno przyznała to nawet kiedyś kanclerz Angela Merkel w rozmowie z ówczesną polską premier Ewą Kopacz.
Jak wykazał ostatni raport przygotowany przez Maria Draghiego, byłego premiera Włoch i prezesa Europejskiego Banku Centralnego, europejska gospodarka w szybkim tempie traci swoją konkurencyjność. Jednak zaproponowane przez niego recepty, podobnie jak i argumentacja niektórych polskich polityków, przypominają leczenie dżumy cholerą. Także Polska szybko traci konkurencyjność, a międzynarodowe koncerny zaczynają ograniczać bądź nawet całkowicie likwidować swoje inwestycje w naszym kraju. Dlatego potrzebny jest nam polityk, który będzie z tym klimatycznym szaleństwem twardo walczył, broniąc polskiego interesu narodowego, a nie ktoś, kto będzie w alarmistycznym tonie nawoływać, że planeta spłonie.
Polska była dotąd niesłychanie szybko rozwijającym się i ciągle jeszcze bezpiecznym krajem, w którym po prostu dobrze się żyje. Wielokrotnie słyszałem to z ust moich zagranicznych gości. Ale pomyślność nie jest nam dana raz na zawsze i można ją szybko zniweczyć. Łatwo się niszczy, dużo trudniej odbudowuje. Jestem w stanie wyobrazić sobie stosunkowo łatwo sytuację, gdy ponownie dojdzie do wyprzedaży polskiego majątku i dziedzictwa narodowego, w tym szczególnie spółek o charakterze strategicznym. Da się to prosto uzasadnić trudną sytuacją budżetu państwa, a także nałożoną na nas przez UE procedurą nadmiernego deficytu, zwłaszcza że jak widać z ostatnich danych ekonomicznych, spółki państwowe odnotowują fatalne wyniki finansowe. Nietrudno więc będzie je sprywatyzować, i to grubo poniżej ich rynkowej wartości. I temu procesowi nowy prezydent Polski będzie musiał się twardo przeciwstawiać.
.Dlatego, moim zdaniem, w obecnej sytuacji politycznej Polska potrzebuje, trudnej być może, kohabitacji władz, a nie oddania pełni rządów w jedne i te same ręce, co doprowadzi do całkowitego domknięcia systemu politycznego budowanego krok po kroku przez premiera Tuska. Jak sądzę, w odpowiedzi na to usłyszymy argument, że gdyby premier i prezydent byli z tej samej opcji politycznej, to natychmiast spełnione zostałyby wszystkie wyborcze obietnice Koalicji Obywatelskiej. Osobiście, zupełnie w to nie wierzę, zarówno na podstawie doświadczeń wynikających z pierwszego roku rządów KO, jak i poprzednich rządów PO.
Jednak jeszcze większym problemem jest choroba, która zaczęła toczyć polskie sądownictwo i system prawny, a właściwie styk polityki i prawa. Obecny rząd traktuje wyroki sądów całkowicie instrumentalnie, wybiórczo akceptując tylko te, które mu odpowiadają, a przecież jednym z bardzo istotnych haseł wyborczych KO było przywrócenie praworządności w Polsce. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego była dla obecnie rządzących właściwa, gdy orzekła o ważności ostatnich wyborów parlamentarnych, jednak zdaniem Ryszarda Kalisza ta sama izba obecnie nie jest w stanie wydać wyroku w sprawie bardzo kontrowersyjnego wstrzymania dotacji budżetowej dla PiS i już zapowiedział, że ewentualnie przeciwstawny wyrok sądu nie zostanie uznany przez Państwową Komisję Wyborczą, i to mimo że w pisemnym uzasadnieniu własnej decyzji PKW napisała, że PiS może się odwołać do Sądu Najwyższego. Tenże sam Ryszard Kalisz uznał za ważny i obowiązujący wyrok tej izby dotyczący sprawozdania finansowego Konfederacji z roku 2019, a PKW podjęła decyzję o jego wykonaniu. Również obecny Marszałek Sejmu na podstawie własnego widzimisię negował wyroki Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN. Politycy z obecnego obozu rządzącego z jednej strony zasiadają w Krajowej Radzie Sądownictwa i co więcej, pobierają cały czas za to wynagrodzenie, a z drugiej strony kwestionują jej legalność. Obecny Minister Sprawiedliwości uznaje Prokuratora Krajowego, gdy trzeba powołać jego zastępcę, po czym następnego albo nawet tegoż dnia tej samej osoby na stanowisku PK już nie uznaje, czego zresztą dowodzą pisma procesowe złożone oficjalnie przez ministra do Sądu Najwyższego badającego tę sprawę. Izba Karna Sądu Najwyższego uznała, że przywrócenie ze stanu spoczynku i powołanie Dariusza Barskiego na prokuratora krajowego w 2022 r. miało wiążącą podstawę prawno-ustrojową i było prawnie skuteczne, podczas gdy Adam Bodnar uznał, że powyższe stanowisko trzech neosędziów nie jest uchwałą Sądu Najwyższego i nie jest wiążące.
Obecny rząd i jego premier nie uznają również Trybunału Konstytucyjnego i jego wyroków, nazywając go Trybunałem Julii Przyłębskiej. Kwestionują też status sędziów powołanych przez obecnego prezydenta, nazywając ich neosędziami, i to wbrew opinii międzynarodowej Komisji Weneckiej. Widzimy więc, jak zmiana języka skutkuje niezwykle poważnymi konsekwencjami w sferze publicznej, prowadząc do uznawania wyroków, które władzy odpowiadają, i odrzucania tych, które są dla niej niewygodne, i to mimo że zostały wydane przez te same organy władzy sądowniczej.
Alarm podnoszą dziś, co najmniej w części, ci sami konstytucjonaliści, którzy uprzednio krytykowali PiS za naginanie prawa i nadinterpretowanie czy, jak uważali niektórzy, wręcz łamanie konstytucji. Cały ten prawno-polityczny bałagan jest niesłychanie niebezpieczną sytuacją, która prowadzi do osłabienia państwa polskiego. Dlatego trzeba znaleźć sposób na to, aby skutecznie położyć jej kres. Tu także widzę bardzo ważną rolę dla przyszłego prezydenta Polski.
Od tego, jakiego kandydata wyniesiemy do godności prezydenta, naprawdę zależy bardzo wiele. W pierwszym rzędzie zależy od tego przyszłość i pomyślność całej Polski. Będzie to jednak miało także wpływ indywidualnie na każdego z nas, jak również przyszłość naszych dzieci i wnuków. Jak trafnie napisał prof. Andrzej Nowak, nawet jeśli doświadczamy wielu trudności w naszym codziennym życiu, to poprawa tego stanu rzeczy zależy w dużej mierze od poprawy losu całej Polski oraz od jej suwerenności. Tylko tyle i aż tyle!
Przytaczane już wyniki badań Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk pokazują, że niektórzy Polacy mają problem z pojęciem patriotyzmu. Dr Marta Marchlewska z zespołu badawczego PAN podsumowuje, że tradycyjnie pojmowany patriotyzm nie dla wszystkich przystaje do współczesnej rzeczywistości i trudno się z nim niekiedy identyfikować. Dla większości najważniejsze jest po prostu to, czy dana osoba czuje się Polakiem lub Polką, choć znaczenie ma też znajomość kultury, historii, języka oraz troska o kraj. I choć wszyscy odczuwają, że Polska jest głęboko wewnętrznie podzielona, to trzeba szukać tego, co nas mimo polaryzacji łączy.
Od dłuższego czasu (co najmniej od katastrofy smoleńskiej, a może i jeszcze dłużej) można zaobserwować, że temat polskości stał się elementem gry politycznej, która wpłynęła także na to, że niektórzy okresowo przestają czuć się obywatelami własnego kraju, jak zauważa dr Marchlewska. I dotyczy to obu stron sceny politycznej. Ten podział trzeba wreszcie jakoś zasypać i tu wielką rolę do spełnienia ma przyszły prezydent Polski.
.Nie dajmy sobie wmówić, że na życie społeczne nie mamy żadnego wpływu i że polityka to nie nasza sprawa, a wszyscy politycy i partie polityczne w gruncie rzeczy postępują tak samo. Nie pozwólmy poddać się dyktaturze emocji narzucanych nam odgórnie i często bardzo celowo. Wybory Prezydenta RP to nie jest konkurs piękności. Jak zwraca uwagę raport PAN, identyfikacja narodowa łączy się także z udziałem w wyborach i działaniem na rzecz Polski. Wybory polityczne bywają trudne, bo trzeba dotrzeć do prawdy i wyrobić sobie opinię na temat rzeczywistych poglądów kandydatów, ich propozycji programowych oraz wizji Polski, jaką reprezentują. Nie można też abstrahować od ich drogi życiowej i poprzednich dokonań.
Musimy powrócić do budowy Polski, w której wszyscy będą czuli się dobrze bez względu na swoje poglądy polityczne. Wymaga to wielkiego wysiłku oraz czasu, ale czyż Polska na to nie zasługuje? Czyżbyśmy pragnęli ojczyzny, która nic nas nie kosztuje, by strawestować piękne słowa św. Jana Pawła II?
Piotr Czauderna