
Wybory prezydenckie. Gdy pycha kroczy przed upadkiem
Uwierzenie we własną wielkość to gwóźdź do trumny. A triumf w przedwyborczych sondażach zawsze staje się początkiem klęski – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Pewność siebie to kluczowa cecha lidera, ale jej nadmiar bywa zgubny. Przekonało się o tym wielu, zwłaszcza w ostatnich czasach. Historia polityki uczy, że zbyt wcześnie świętowana przewaga w sondażach może obrócić się w pyrrusowe zwycięstwo. Najnowsze przykłady z polityki międzynarodowej i krajowej – od Donalda Trumpa, przez triumf Andrzeja Dudy w 2015 roku, po ostatnie wyniki wyborów w Wielkiej Brytanii czy Rumunii pokazują, jak cienka jest granica między pewnością a pychą. Są też znakiem końca pewnej epoki, kiedy zwycięstwo w sondażach pozwalało na mentalne bezpieczeństwo. No, chyba że ktoś „przejedzie ciężarną zakonnicę na pasach”, jak mawiał klasyk. A takich przypadków ostatnio coraz więcej. Po kolei jednak.
Doskonale pamiętamy wybory prezydenckie z 2015 roku. Bronisław Komorowski, urzędujący wówczas prezydent, niemal do końca kampanii pozostawał pewny swojej pozycji. Kibicowali mu też wszyscy niemal celebryci. Lekceważył Andrzeja Dudę, postrzeganego jako mało znany kandydat PiS. Feralna i fatalna okazała się debata przed pierwszą turą wyborów oraz nieskoordynowana kampania. Nie uświadomiło to jednak obozowi Komorowskiego, że jego pewność siebie była błędem. Andrzej Duda nie tylko zaskoczył w pierwszej turze, ale i przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę w drugiej, korzystając z energii swojej kampanii i mobilizacji wyborców. Energia to słowo klucz. Okazało się bowiem, że ciężka praca na wielu frontach przechyliła szalę i kandydat PiS, któremu nikt z establishmentu nie dawał szans, wygrał.
Polska to wyjątek? Spójrzmy dalej. Donald Trump w 2020 roku wydawał się nie do pokonania. Wskaźniki ekonomiczne rosły, republikańska baza była zmobilizowana, a jego rywal Joe Biden uchodził za niemrawego. Trump otwarcie bagatelizował pandemię COVID-19 i polegał na własnym uroku osobistym, wierząc, że jego lojalny elektorat zapewni mu reelekcję. Wszystkim w końcu było lepiej. Jednak jego przekonanie o nieomylności odwróciło się przeciwko niemu – ignorowanie pandemii i zlekceważenie bardziej umiarkowanych wyborców w kluczowych stanach przyniosły porażkę. Fakt, że Trump lekcję odrobił i dzięki zaangażowaniu swojego wiceprezydenta J.D. Vance’a i pracy, do której nie była w stanie nawet zbliżyć się Kamala Harris, wygrał. Przeważył nie tyle amerykański „pas rdzy”, ile praca, spotkania, energia… I znów: sondaże się pomyliły. Amerykańskie wybory miały być „o włos”, okazały się jednak druzgocącą klęską demokratów.
Podobny scenariusz rozegrał się w Rumunii, a więc blisko nas – w ostatnich wyborach, również prezydenckich. Socjaldemokratyczna Partia Rumunii (PSD), pewna zwycięstwa, prowadziła spokojną kampanię, uznając wygraną za formalność. Tymczasem dynamiczne działania opozycyjnej koalicji, skupione na młodym elektoracie i mediach społecznościowych, wywróciły polityczny porządek do góry nogami. W efekcie PSD musiała przełknąć gorycz porażki, mimo że jeszcze miesiąc wcześniej wszystkie sondaże dawały jej znaczącą przewagę. Teraz w Rumunii głównym pretendentem do zwycięstwa jest prorosyjski, antyzachodni kandydat, który był bagatelizowany przez wszystkich dookoła. Również on zakasał ręce i nie przejął się sondażami. Niestety dla nas – jest blisko zwycięstwa. Ale pokazuje pewną tendencję: sondaże w erze internetu, mikrotargetowania i kampanii narracyjnych są niemiarodajne. Kosztują zbyt wiele, a efektów mało. Przynajmniej kiedy mowa o tych publicznych. Wewnętrzne badania partii rządzą się w końcu innymi prawami; to zupełnie inna historia.
Czy historia się powtórzy w Polsce? Zbliżająca się rywalizacja między Karolem Nawrockim a Rafałem Trzaskowskim, już nie potencjalnymi kandydatami w wyborach prezydenckich, ale kandydatami dwóch Polsk, wydaje się tego doskonałym przykładem. Już dziś można przeczytać w wielu mediach, że Rafał Trzaskowski, kojarzony z wielkomiejskim elektoratem i umiarkowaną lewicą, może poczuć się pewny siebie, bo zwycięstwo ma w kieszeni. Szczególnie jeśli w sondażach będzie prowadził do samych wyborów. Z kolei Karol Nawrocki, kandydat prawicy, zdaje się iść drogą Andrzeja Dudy – teoretycznie pozostaje w cieniu, ale jego strategia może być znacznie bardziej wyrafinowana, niż się wydaje. Pewne jest jedno: oszczędzać energii nie będzie. I może zaskoczyć – jak pudełko ptasiego mleczka zaskakuje wielu nieznających Polski i naszej kultury, nie tylko politycznej.
.W polityce bowiem, jak w życiu, pycha zawsze kroczy przed upadkiem. Przesadna wiara we własną nieomylność i we własną siłę oraz ignorowanie przeciwników, niezależnie od wieku i pochodzenia, to błędy, które regularnie kosztują liderów utratę władzy. W polityce, jak i w życiu, wygrywają ci, którzy nie tylko rozumieją, że sondaże to jedynie migawka rzeczywistości, ale przede wszystkim ci, którzy potrafią wyjść poza własną strefę komfortu i poza własną bańkę. Przekonują się o tym liderzy coraz bardziej pewni swej nieomylności i bagatelizujący zewnętrzny świat. Donald Trump, PSD i Bronisław Komorowski boleśnie tego doświadczyli. Podobnie PiS w ostatnich wyborach parlamentarnych. Czy Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki wyciągną z tego naukę? Odpowiedź poznamy przy urnach, choć może ciekawsze jeszcze pytanie brzmi: czy ktokolwiek w Polsce jest w stanie zdobyć się na ruch podobny do tego ze Stanów Zjednoczonych? Czy obaj kandydaci dotrwają do końca wyborów?
Żyjemy w świecie niepewności. Żadne sondaże ani badania nie gwarantują zwycięstwa, tak samo jak nie gwarantują jej najlepsza nawet edukacja, doświadczenie czy dar wymowy. Ostatnie czasy pokazały, że zwycięstwo daje jedno: energia i wiara włożona w wyścig. Niech Państwo sami rozstrzygną, kto ma czego więcej, pamiętając, że pod Waterloo Napoleon przegrał, bo nie dostrzegł złożoności ukształtowania terenu. Pole gry zaś, na którym toczyć się będzie wyborcza rozgrywka, wcale się jeszcze nie ukształtowało.
Michał Kłosowski