Jan ŚLIWA: Jak wyjaśnić innym słowo Targowica?

Jak wyjaśnić innym słowo Targowica?

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Projekt Opowiadamy Polskę światu to tłumaczenie tekstów z Polski i kierowanie do czytelników w innych krajach. Jak sprawić, by były zrozumiałe – pisze Jan ŚLIWA

Po co tłumaczymy teksty? Aby to, co mamy do powiedzenia, dotarło do odbiorcy. Czasem chcemy go do czegoś przekonać, czasem przynajmniej poinformować o czymś. Myślę tu o udostępnianiu obcojęzycznym czytelnikom tekstów dotyczących polskiej historii i kultury, naszego sposobu myślenia. Wiemy, jakie to wyzwanie. W niektórych tematach jesteśmy skonfrontowani z niezbyt dla nas przyjazną, dobrze naoliwioną machiną propagandową. Ale wiele jest spraw, w których nie napotykamy oporu, a jedynym problemem jest to, że nie mamy tekstów. Dlatego trzeba nam nie bagnetów, ale godzin spędzonych przy laptopie.

Skąd jednak takie teksty wziąć? Jeśli mamy coś dobrego po polsku, to możemy to przetłumaczyć. Sprawa jednak nie jest taka prosta. Strona językowa to tylko jeden z elementów. Tekst jest zawieszony w kulturze.

Załóżmy, że chcemy napisać o Konstytucji 3 maja. Już sama treść jest problemem. Polski czytelnik zna temat ze szkoły, oczekuje nieznanych szczegółów. Czytelnikowi obcemu należy wytłumaczyć, o co chodzi. Nazwy rozbiory, Sejm Wielki, król Staś, obiady czwartkowe, powstanie kościuszkowskie, kosynierzy nic mu nie powiedzą. Podobnie tytułowa targowica. Z kolei wyjaśnienia tych wszystkich pojęć będą polskiego czytelnika irytować. To samo jest ze skrótami myślowymi i odwołaniami do literatury, jak majowa jutrzenka.

Problem z tłumaczeniem występuje po obu stronach. Tak jak dla nas jasny jest zwrot to jest moje Westerplatte, Francuzowi coś powie Paryż wart jest mszy. Tyle że francuska kultura należy w Europie do kultur dominujących (lub się za taką uważa), a polska nie. Dlatego Francuz, Niemiec czy Anglik pisze, jak uważa, i zakłada, że ten drugi, jeśli zechce, to się douczy. Przy lekturze niektórych książek dobrze mieć obok encyklopedię. A my tego założyć nie możemy.

Nie możemy bez objaśnienia napisać miałeś, chamie, złoty róg. Ze zwrotem inni szatani byli tam czynni trzeba uważać nawet wśród Polaków, by nie zostać posądzonym o satanizm. Jest mianowicie tak, że bańki kulturowe nie dotyczą tylko narodów. Dla jednego punktem odniesienia jest Mickiewicz czy Wyspiański, dla innego Sapkowski. Odbiorca brytyjski kojarzy mi się z Szekspirem, lecz faktycznie jego światem może być Tolkien. W Europie wielu opłakuje odejście od kultury klasycznej – niedługo imiona Peryklesa i Marka Aureliusza przestaną cokolwiek znaczyć. A jeszcze za Mickiewicza litewski szlachcic sięgał po radę do Wergiliusza, a czytelnicy wiedzieli, o czym mowa.

Niestety, ceną za głębokie zanurzenie we własnej kulturze jest dystans do innych. Dawna Europa dawała jednak kulturom narodowym wspólną bazę: kulturę klasyczną, Biblię oraz wielkich mistrzów kontynentu, jak Dante, Szekspir lub Goethe. Dlatego Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem Rembrandta był zrozumiały dla wszystkich. Jeżeli jednak bardziej niż bogatą kulturę będziemy cenić powszechną komunikację, zostaniemy z mdłym international English, nadającym się do dyskusji o dotacjach unijnych, które to dotacje są ważne, więc zawsze mamy coś za coś. A szkoda. Bo bogactwo języka jest skarbem wartym pielęgnacji. Ale im więcej subtelności, tym trudniejsze są do oddania. Znałem tłumaczkę, Niemkę, która przekładała polskie książki na niemiecki. Język bohaterów oddawał ich status społeczny, były tam też zwroty regionalne. Jak to oddać? Czy gwarę góralską wyrazić dialektem bawarskim? A jeżeli tłumaczenie będzie całkowicie w języku standardowym, część przekazu się zgubi. Jak mówią Włosi – traduttore, traditore – tłumacz jest zdrajcą.

Chińczycy posługują się przysłowiami na ogół zwięźle wyrażonymi w czterech znakach. Niektóre są łatwo zrozumiałe, ale niektóre odwołują się do historii i literatury. Weźmy dla przykładu: 塞翁失馬, sài wēng shī mǎ, „starzec z pogranicza stracił konia”. Cóż to znaczy? Stoi za tym historia. Ów starzec stracił konia. Ale czy to dobrze, czy źle? To zależy – raz dobrze, raz źle. Koń wrócił z całym stadem, konia dosiadł syn, spadł i złamał nogę, przez co nie poszedł na wojnę – i jako jeden przeżył. Zwrot jest na tyle popularny, że zna go Google i tłumaczy na polski jako „szczęście w nieszczęściu”. Czyli zwrot zostanie zrozumiany, jeżeli zarówno nadawca, jak i odbiorca znają tę historię. Oczywiście musi znać ją też tłumacz, przekład dosłowny nie ma sensu.

Przypomina to sentencje łacińskie, które też były wspólnym dobrem Europy i służyły jako wzór zwięzłego formułowania myśli. Salus rei publicae suprema lex, Medice, cura te ipsum czy Non omnis moriar są zrozumiałe dla ciągle malejącego grona smakoszy.

Ale nie rozdzierajmy szat jak „Rejtan żałośny po wolności stracie”, trzeba „po życie sięgać nowe”. Pisząc, musimy pamiętać, że nasz czytelnik nie jest zmuszony do przebrnięcia przez nasz tekst, nie będzie zdawał z niego egzaminu. Nie mamy nad nim żadnej władzy. Jeżeli chcemy do niego dotrzeć, musi on wiedzieć, po co czyta ten tekst i po co w ogóle po niego sięga. Obecnie uwaga odbiorcy to najcenniejszy zasób. Oczywiście mamy na myśli wykształconego czytelnika, zainteresowanego nowymi tematami. Pasjonaci hip-hopu nie są naszym celem. Zastanówmy się przez analogię: rumuńskiego autora będzie pasjonować Stefan Wielki, hospodar mołdawski – autor chce mi o nim opowiedzieć. Dlaczego Stefan Wielki miałby mnie interesować? Podobnie muszę myśleć i ja, pisząc, dajmy na to, o wyprawie Batorego na Moskwę. Co zaintryguje Francuza i Niemca? Co przyciągnie jego uwagę? Co go przekona? Co go oburzy? I na pewno lepsza jest reakcja polemiczna niż żadna. Czytelnik musi mój przekaz odnieść do siebie, ale przede wszystkim musi mu się to układać w strukturę mentalną. A ma ją inną. Już podstawowe pojęcia wywołują u niego inne konotacje. Słowo naród co innego znaczy dla Polaka, co innego dla Francuza, co innego dla Niemca. Dodatkowe niebezpieczeństwo to wejście w mentalne koleiny. Zwłaszcza niemiecki jest mocno zużyty przez lata dyktatury. Widziałem całą książeczkę podającą słowa i zwroty, które źle się kojarzą. Na pewno ostatecznego rozwiązania problemu pandemii nie nazwę Endlösung.

.Wreszcie jest ważne, jak do tego czytelnika dotrzeć. Pisanie dla swoich to sztuka dla sztuki. Trzeba przekraczać granicę tej bańki. Najlepiej znaleźć przyjazne grono, w którym czytelnicy chętnie zapoznają się z nowym spojrzeniem. Ale i postawienie stopy na nieprzyjaznym gruncie może mieć sens. Wielu odbiorców to odrzuci, jak ja odrzucam północnokoreańską propagandę. Ale może kogoś coś podrażni, a kogoś zaintryguje.

Ale na pewno trzeba pracować, uważnie i starannie. Jak powiadali Rzymianie: Quidquid agis, prudenter agas et respice finem – cokolwiek robisz, rób rozważnie i patrz końca.

Jan Śliwa
Tekst ukazał się w nr 30 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniiejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 czerwca 2022