Jan ŚLIWA: Szwajcaria – 730 lat „Narodu połączonego wolą”

Szwajcaria – 730 lat „Narodu połączonego wolą”

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Dwa dni pierwszego sierpnia: w Polsce syreny, piosenki powstańcze i narodowe rekolekcje. W Szwajcarii grill i sztuczne ognie. Konfederacja Szwajcarska obchodzi w tym roku 730 lat swojego istnienia – pisze Jan ŚLIWA

1 sierpnia 1291 roku na łące Rütli przedstawiciele kilku górskich kantonów sprzysięgli się, by stawić opór dominującym potęgom, zwłaszcza Habsburgom. „Eid” to przysięga, stąd Konfederacja to po niemiecku „Eidgenossenschaft” – wspólnota przysięgi. A hasłami były „żadnych obcych sędziów” i „żadnych narzuconych podatków”. Czy tak było dokładnie, czy było to wtedy – kto wie. W każdym razie łąka Rütli ma dla Szwajcarów symboliczne znaczenie. Tam w roku 1940 generał Guisan ogłosił wolę utrzymania niepodległości, również zbrojnie, gdy Szwajcaria po upadku Francji została całkowicie okrążona przez państwa Osi.

A w międzyczasie Szwajcaria się rozrastała, przez przystąpienie chętnych, zakup i podbój. Do kantonów wiejskich dołączały miejskie, takie jak Berno i Bazylea, gdzie w XVI wieku pisał i wydawał książki Erazm z Rotterdamu. Na pewno miały (i mają do dziś) inny charakter niż te, gdzie słychać dzwonki krów prowadzonych na wypas, a silni mężczyźni mierzą swe siły w zapasach na trocinach. Uboga Szwajcaria dostarczała żołnierzy dla okolicznych władców, w tym włoskich miast, czego pozostałością jest Gwardia Papieska. Na własny rachunek pokonali w 1476 pod Murten/Morat księcia Karola Śmiałego, przez co doprowadzili do upadku potężnego podówczas państwa burgundzkiego. Spór o podział łupu burgundzkiego, a potem narastający konflikt między miastem a wsią prawie doprowadził do wojny domowej. Zasięgnięto rady pustelnika, Mikołaja z Flüe (Brata Klausa), który przekonał strony, by jeszcze raz siadły do rozmów i dało to efekt. Cud czy zdrowy rozsądek? Brat Klaus po śmierci został świętym, jest uważany za patrona Szwajcarii.

W kilku jeszcze sytuacjach Szwajcaria miała szczęście, że decydowali ludzie umiarkowani. Przykładowo podczas wojny domowej w roku 1847 między konserwatywnymi i liberalnymi kantonami generał Dufour kazał swoim walczyć tak, by móc z pokonanymi potem wspólnie żyć w jednym kraju. Wojna trwała 26 dni, zginęło ok. 150 osób. Konsekwencją były liberalne reformy i konstytucja z roku 1848.

Niebezpiecznie było też w roku 1918, po zakończeniu I wojny światowej i rok po rewolucji w Rosji. Sytuacja ekonomiczna była zła, w sąsiednich Niemczech abdykował cesarz, wybuchały rozruchy. Armia postanowiła utrzymać spokój, nawet siłą. Na wtorek 12 listopada, dla nas drugi dzień odrodzonej Polski, przywódcy robotników ogłosili strajk generalny. Groziła konfrontacja. Chcąc uniknąć rozlewu krwi, mimo rozhuśtanych emocji robotnicy odpuścili. Trzech przywódców poszło do więzienia na 6 miesięcy, jeden na 4 tygodnie, siedemnastu uniewinniono. A postulaty robotników w dużej części etapami zostały spełnione. Piękny kraj o takich rewolucjach! Czy to geny, klimat, czy tradycja? Może trudne górskie warunki zmuszają do pracy i zdrowego rozsądku, każą się dwa razy zastanowić, zanim zacznie się niszczyć. Nie wiem.

Z czasem również wojowniczy Szwajcarzy dostrzegli, że lepiej wyjdą, nie mieszając się w cudze konflikty. Oficjalnie Szwajcaria jest neutralna od kongresu wiedeńskiego w 1815 r. Może to być rozczarowaniem, bo walka o słuszną sprawę jest piękna, ale mały kraj woli nie wkładać palca między drzwi.

Szwajcaria rozmawia ze wszystkimi. Podobnie jak hotelarz, a to ich tradycja. Jeżeli Lenin siedzi w Zurychu, nie rozrabia na miejscu, płaci za pokój i piwo w Café Odeon (podobnie jak Einstein, Mussolini i Joyce), to nikt mu nie robi problemów. Dlatego Szwajcaria jest dobrym pośrednikiem. Jest pierwszym zachodnim krajem, który uznał Chiny Ludowe (co Chińczycy pamiętają). Reprezentuje amerykańskie interesy w Iranie, irańskie w Egipcie i wzajemnie irańskie i saudyjskie.

O paszport szwajcarski starałem się niedługo po serii zamachów terrorystycznych. Pomyślałem, że w razie czego na początku będą zabijać Amerykanów i Żydów, a Szwajcarów na końcu, o ile w ogóle, bo lepiej ich sprzedać. W Szwajcarii można spontanicznie zorganizować spotkanie Biden-Putin albo tajne negocjacje między walczącymi na śmierć i życie stronami. Można też sprzedawać łożyska kulkowe obu stronom i przyjmować pieniądze zarówno od dyktatorów, jak i próbujących przed nimi ukryć majątek ofiar. Dziś jednak tajemnica bankowa nie jest tak szczelna. Są inne miejsca, o których się dyskretnie mało mówi.

Na czym się trzyma Szwajcaria? Wielu by powiedziało, że na bankach, zegarkach, serze i czekoladzie. Po 40 latach pobytu nie jestem pewien, a i Szwajcarzy mają problem z tym pytaniem. Mówią o sobie „Willensnation”, naród połączony wolą. Bo nie rasą, nie językiem – są cztery główne i mnóstwo dialektów, a każdy język ma swoje centrum kulturalne za granicą. Nie geografią – przez środek przechodzą Alpy. To jakby Karpaty przesunąć na północ od Krakowa i podnieść do 4500 metrów. Poznań mówiłby po niemiecku, Warszawa po rosyjsku, Kraków po czesku. A więc może to umiłowanie wolności: nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić. Ale kto to „my”? Problemem jest wysoki procent obcokrajowców. Są ludzie z obcymi paszportami, z dwoma paszportami, tylko ze szwajcarskim, ale tkwiący w swojej kulturze i tradycji. Kiedyś wyglądało to inaczej. Ale po wojnie z Włoch przybyli do pracy muratori, czarnowłosi młodzi mężczyźni, jedzący dziwne aromatyczne potrawy, jak spaghetti i pizza. Max Frisch powiedział: potrzebowaliśmy siły roboczej, a przyjechali ludzie. I ludzie ci stali się częścią społeczeństwa. Do pizzy się przyzwyczajono.

A potem były kolejne fale, często uchodźców: Tybetańczycy, Węgrzy, Czesi, Polacy, Tamilowie, Kosowianie. Były to liczby spore, ale nie gigantyczne. Może na integrację pozwalał system szkolenia zawodowego, który dawał szansę na znalezienie miejsca również ze słabą znajomością języka. System ten jest też na tyle elastyczny, że istnieją w nim drogi późniejszego dojścia do matury i dyplomu. Nie ma gett, choć są dzielnice, gdzie jest więcej sklepów z tureckimi i tajlandzkimi produktami. Ale nie ma tu szalonych imamów. Przykładem integracji jest oparta na Bałkanach reprezentacja piłkarska. Parę lat temu w meczu z Albanią przeciwko sobie wystąpili bracia Xhaka: Granit (Szwajcar) i Taulant (Albańczyk). Mało energicznie śpiewają hymn (Psalm Szwajcarów), a kiedyś grając w szwajcarskich koszulkach, serbskim kibicom złożonymi dłońmi pokazywali na złość albańskiego orła. Ale w końcu dzielnie walczyli.

Obcokrajowcy odegrali wielką rolę w rozwoju Szwajcarii. Powstaniec listopadowy Antoni Patek założył wiodącą firmę zegarków. Elektronik Stefan Kudelski produkował najlepsze na świecie magnetofony reporterskie o tajemniczej nazwie Nagra. Pod kierownictwem jego syna, André, firma wchodzi z sukcesem w kolejne dziedziny technologii. Niemiec Heinrich Nestle (gniazdko – symbol firmy) opracował technologię produkcji mleka w proszku, czekolady mlecznej, a efekty widzimy na każdym kroku. Anglik Charles Brown założył fabrykę lokomotyw w Winterthurze, a jego syn wraz z Niemcem Boverim firmę elektryczną Brown-Boveri (BBC, potem ABB).

Z drugiej strony również Szwajcarzy wyruszali w świat. Szwajcarami byli konstruktor samochodów Louis Chevrolet i architekt le Corbusier, obaj z La Chaux-de-Fonds. Również hotelarz César Ritz, trzynaste dziecko chłopa z zapadłej wioski w kantonie Valais. Albo admirał w służbie carskiej François Le Fort, od którego pochodzi nazwa dzielnicy Moskwy Lefortowo, z niesławnym więzieniem NKWD. Domenico Trezzini z Lugano istotnie kształtował barokową architekturę Sankt Petersburga, Domenico Gilardi działał w Moskwie. Ciekawą postacią był pułkownik John Sutter, który w 1848 w okolicach Sacramento odkrył złoto, a przedtem założył kolonię Nową Helwecję (Fort Sutter) i odkupił od Rosjan Fort Ross, najdalej na południe wysunięty punkt rosyjskiej Ameryki. Szwajcarzy często nie są identyfikowani jako tacy, bo na ogół działają na własną rękę i z powodu języka myleni są z Francuzami, Niemcami i Włochami.

Przejdźmy teraz do sławnej szwajcarskiej demokracji. Na czele państwa stoi 7-osobowa Rada Federalna (Bundesrat), rotacyjnie na rok wybierany jest prezydent. Członkowie wymieniają się tekami: raz transport, raz policja. Wszystko oparte jest na konsensie i kompromisie. W tej chwili jest w Radzie czworo ze Szwajcarii niemieckiej, dwóch z francuskiej, jeden z włoskiej. Czterech mężczyzn, trzy kobiety. Partie: dwie osoby z SVP (Szwajcarska Partia Ludowa, „populiści”), dwie z FDP (Wolni Demokraci), dwie z SP (Socjaldemokraci) i jedna z partii Centrum. Może miejsce dostaną Zieloni, ale bez pośpiechu.

Dystans do społeczeństwa jest tak mały, że zdarzało mi się zamienić z członkami Bundesratu kilka słów, podać im rękę, a Ueliego Maurera zagadać w kolejce do kawy na spotkaniu o cyfryzacji w Szwajcarii oraz wręczyć mu pakiet materiałów „Opowiadamy Polskę światu”, za co mi przez sekretarza podziękował. Ochroniarzy nie widziałem.

Szwajcaria jest konfederacją kantonów składających się z gmin. Jasny jest rozdział kompetencji oraz pobierania podatków i ich wydawania. Jeden kanton będzie katolicki francuski, inny protestancki niemiecki – i innym nic do tego. W jednym będą podatki wysokie, w innym niskie. Ten podział kompetencji jest też widoczny przy referendach, które są organizowane cztery razy do roku. Są pytania federalne (ograniczenie CO2), kantonalne i gminne (budowa pływalni). Każdy obywatel bez potrzeby rejestracji dostaje pakiet informacyjny i imienną kartę do głosowania oraz anonimowe na odpowiedzi. W pakiecie jest wyjaśnienie, o co chodzi, w tym dokładny tekst proponowanej ustawy, argumenty obu stron, wynik głosowania w parlamencie, jeżeli takowe było, oraz sugestia władz. Do pytań lokalnych dołączone są plany i kosztorysy. Materiały i głosy wysyła się zwykłą pocztą (nie kradną), można też się przejść do biura – przy covidzie odradzane.

Demokracja jest na tyle prawdziwa, że pewne ważne sprawy muszą być poddane referendum, a obywatele mogą też zgłaszać własne propozycje, przy stosownych terminach i liczbach podpisów. System, w którym obywatele mogą na pytanie odpowiedzieć, zadać własne, a władze muszą to potraktować poważnie, jest ewenementem. Faktem jest jednak, że po głosowaniu przychodzi czas na implementację i tu gdy wynik władzę nieprzyjemnie zaskoczy, może ona opóźniać i naciągać, a w końcu doprowadzić do dogrywki. Ale ma to swoje granice.

Moim zdaniem przy ewentualnym wstąpieniu Szwajcarii do Unii taka demokracja tak kłułaby w oczy, że w ramach walki o praworządność musiałaby zostać unieszkodliwiona. Lokalni eurofile tego nie widzą, a może uważają, że co z Brukseli, to mądre. Może czytają niemiecką prasę i myślą, że w Unii będą ją współtworzyć podobnie jak Niemcy. Ale przecież miejsce Niemiec jest już zajęte. A społeczeństwo jest sceptyczne. Latami pracowano nad porozumieniem ramowym między Szwajcarią a Unią, przewidującym m.in. prymat prawa unijnego, ale ostatnio pogrzebano ten projekt, może bojąc się, że przepadnie w referendum.

A propozycja w referendum przechodzi, jeżeli zdobędzie większość głosów i większość kantonów. Tu system szwajcarski (nie przypadkiem) przypomina amerykański. W izbie wyższej każdy kanton (Zurych z ponad milionem i Uri z 35 tysiącami mieszkańców) ma dwa miejsca, co – podobnie jak w Ameryce – działa na nerwy zwolennikom postępu.

Jednym z podstawowych problemów Szwajcarii jest utrzymanie wysokiego poziomu życia – wysokich płac, niestety przy wysokich cenach. W tym celu należy walczyć o miejsce w czołówce wysokich technologii. Obie politechniki federalne, w Zurychu i Genewie, należą do światowej czołówki – w informatyce, bioinżynierii i podobnych. Dzięki pieniądzom są w stanie sprowadzać najlepszych wykładowców, a ci w dobrym towarzystwie są bardzo produktywni. To z kolei przyciąga dobrych doktorantów. Efektem są ambitne projekty badawcze, w tym europejskie. To daje efekt kuli śniegowej. Jak w Biblii – kto ma, temu będzie dane. Na granicy Szwajcarii i Francji leży centrum badań jądrowych CERN, z olbrzymim akceleratorem. Ważnym regionem jest Jura (Biel/Bienne i Neuchâtel). Posiada tradycję produkcji zegarków, które niegdyś kobiety chałupniczo składały w okresie mniej intensywnych prac polowych. Obecnie znajdują się tam czołowe instytuty i firmy działające w mikroelektronice, mikromechanice i nanotechnologii, potrafiące wyprodukować ekstremalnie miniaturowe układy scalone małej mocy, dobre do implantów medycznych i statków kosmicznych.

Oprócz nowoczesnej technologii Szwajcarii mają również opanowaną produkcję mleka, serów, mięsa, owoców i jarzyn. Te dwa światy trochę żyją obok siebie, trochę się przenikają. Doroczne zawody zapasów w trocinach są jednak ogólnonarodową atrakcją. Miasta nie są wielkie (Genewa ma 200 tysięcy mieszkańców!), więc nie ma betonowych pustyń.

.Ogólnie Szwajcaria wydaje się oazą zdrowego rozsądku. Może ważna jest prawdziwa samorządność. Wyborcy potrafią blokować rozdawnictwo socjalne dla siebie, uważając je za rozrzutność, bo wiedzą, że rachunek przyjdzie do nich. Również nie ma wojen ani rewolucji. Nie pali się bibliotek, na półce można znaleźć oryginalne wydanie listów Balzaca i pani Hańskiej. Wielu mieszka tam, gdzie mieszkał ojciec i dziad. Nie przesuwano dawno granic ani nie bombardowano niczego. To oczywiście szczęście, ale szczęściu temu trzeba było też pomóc.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 lipca 2021