Jan ŚLIWA: Demokracja jako młotek. Na marginesie „Against democracy” Jasona Brennana

Demokracja jako młotek.
Na marginesie „Against democracy” Jasona Brennana

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Demokracja sama przez się nie jest niczym świętym, system rządów jest jak młotek – ma działać – stwierdza Jason Brennan w „Against democracy” (Princeton University Press). Skuteczność jest ważniejsza od procedur. Jeżeli znajdziemy lepszy młotek od demokracji, zastąpimy ją nim bez żalu – pisze o książce Brennana Jan ŚLIWA

„Cnota, Kubusiu, jest dobrą rzeczą; źli i dobrzy wyrażają się o niej jak najpochlebniej” – mówił do Kubusia Fatalisty jego pan. Podobnie jest z demokracją. Jest czymś świętym i nienaruszalnym. Jednak wszyscy walczą o demokrację. Myśl Diderota możemy więc uzupełnić maksymą La Rochefoucauld: „Hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek”.

Czym jednak jest w istocie owa demokracja, czy jest jednorodna, czy występuje w różnych odmianach? Ostatnio modna jest demokracja liberalna. Wychowany w demokracji socjalistycznej, mam dystans to demokracji przymiotnikowej. Im bardziej trzeba demokrację podpierać przymiotnikami, tym słabiej się trzyma sama. Przez lata czekaliśmy na powrót modelu podstawowego, bez upiększeń. Na stole są propozycje, głosujemy; kto ma głosów najwięcej, ten wygrywa. Prawa polityczne powinien mieć każdy: „one man, one vote”. One man – a woman? I czy ma prawa naprawdę każdy człowiek, również młody, stary, psychicznie chory, niepiśmienny czy karany?

Już Platon i Arystoteles obawiali się zbyt szerokiego dostępu do władzy. Rządy światłych obywateli określali słowem politeja, rządy ubogich to była demokracja – system wątpliwej jakości, przechodzący w ochlokrację, rządy motłochu. Dziś widzimy to przeciwstawienie w terminach demokracja i populizm. Formalnie jednak powszechny udział w sprawowaniu władzy uchodzi za coś godnego pożądania, w niektórych krajach głosowanie jest nawet obowiązkowe. Suwerenem więc jest lud, choć jednak elity zgrzytają zębami, gdy lud ten nie odgadnie ich zamiarów.

Pojawia się ostatnio wiele książek na temat kryzysu demokracji. Wiele z nich niewiele wnosi poza narzekaniem, że wszystko idzie ku gorszemu, oraz tworzeniem kolejnych teorii spiskowych tłumaczących przypadkowy i błędny wybór Donalda Trumpa. Niektóre jednak głębiej zastanawiają się nad mechanizmami demokracji i tym, jak optymalnie rządzić państwem. Do tej grupy należy książka Jasona Brennana „Against democracy”.

Brennan prowokuje już tytułem. Na początku wylicza wartości przypisywane demokracji:

  • Skuteczność: powszechny udział w życiu publicznym prowadzi do optymalnych wyników.
  • Cnoty obywatelskie: kształci, oświeca i uszlachetnia obywateli.
  • Wartość wewnętrzna: demokracja jest dobrem samym w sobie.

Atakuje ten demokratyczny triumfalizm i obala, przynajmniej w swoim pojęciu, te wartości jedną za drugą. Demokracja sama przez się nie jest niczym świętym, system rządów jest jak młotek – ma działać – stwierdza Brennan. Skuteczność jest ważniejsza od procedur. Jeżeli znajdziemy lepszy młotek od demokracji, zastąpimy ją nim bez żalu. I stwierdza: zaangażowanie w politykę ludzi, którzy mają o niej małe pojęcie, prowadzi do tworzenia się plemion i wywołuje więcej wzajemnej nienawiści niż spokojnego rozważania spraw publicznych. Tu dochodzimy do tematu kompetencji. Brennan rozróżnia trzy typy obywateli, których dość oryginalnie oznacza:

  • Hobbit: polityka go nie interesuje, ma swoje sprawy, nie głosuje.
  • Chuligan: jest ostrym kibicem, angażuje się emocjonalnie dla swojej drużyny, mało wie, gardzi innymi.
  • Wulkan: ma dużą wiedzę, myśli racjonalnie, rozwiązuje problemy, zamiast zwalczać przeciwników.

.Brennan argumentuje, że wciąganie na siłę do polityki ludzi, którzy się nią nie interesują, niczego nie wnosi. Podobnie bezcelowe, choć może spektakularne, są walki plemienne. O losie kraju powinni decydować ludzie kompetentni. Można powiedzieć, że należy ludowi dać spróbować dokonać swobodnego wyboru, bo jak się pomyli, to go konsekwencje zabolą i następnym razem wybierze lepiej. Gdy błądzi jednostka, bolą ją własne błędy, ale wymuszony przez większość błąd kolektywny boli wszystkich i może być trudny do naprawienia. Co jest więc lepszym młotkiem – demokracja czy epistokracja (rządy kompetentnych)? I jak tę epistokrację wprowadzić? Brennan proponuje kilka sposobów: dopuszczanie do głosowania i kandydowania na urząd po zdaniu testu, więcej głosów dla wykształconych (kompetentnych) czy powszechne głosowanie z możliwością weta przez zespół ekspertów.

Argumenty przeciw aktualnej demokracji są szczegółowe i przekonujące. Brennan pisze, że nie dajemy prawa głosu sześciolatkom, więc jasne jest, że pewne kryteria i tak obowiązują. Problem pojawia się przy definiowaniu kompetencji i określaniu, kto tych kompetentnych ma wybierać. Przyznaje, że kryterium wiedzy będzie upośledzać określone grupy społeczne i rasowe. Test może być formułowany złośliwie, tak by świadomie eliminować pewne grupy.

Tyle autor, teraz parę słów komentarza. Istnienie prawdy obiektywnej w polityce jest wątpliwe. Oczywiście istnieją wiadomości podstawowe. Jeżeli dyskutuje się o ataku nuklearnym na Koreę Północną, dobrze jest umieć ją znaleźć na mapie. To da się sprawdzić. Ale kto wie, jaka jest właściwa polityka ekonomiczna? Widziałem kiedyś dobrą książkę o makroekonomii. Każde przeszłe zdarzenie było objaśniane na dwa sprzeczne sposoby: monetarystyczny i keynesowski. A co mówić o zdarzeniach przyszłych? Ekonomiści mają małe zasługi w ich przewidywaniu. Problemem jest też wyważanie celów krótko- i długoterminowych, godzenie wydatków na różne dziedziny, dopasowanie własnych celów do warunków obiektywnych i nacisków z zewnątrz.

Do tego „prawda” zależy od poglądów. Jaka jest poprawna odpowiedź na pytania o aborcję i eugenikę? Znowu: istnieją podstawowe biologiczne fakty. Ale już to, czym jest płód, jest opinią. W sprawach klimatu niektórzy twierdzą, że opierają się na twardych faktach, lecz inni zarzucają im, że stworzyli ekologiczną religię, a fakty filtrują i naciągają.

Dalej: naiwne wydaje się założenie, że możliwe jest stworzenie grupy ekspertów, która będzie działała w interesie ogółu, a nie chciała umocnić swojej pozycji, choćby dla korzystania z sutych grantów. No i kim jest ten ogół? Czy są to światli mieszkańcy wielkich miast, czy wiejski plebs, którego sposobu myślenia eksperci nie rozumieją i zrozumieć nie chcą? Teoretycznie dobrym przykładem dobierania ludzi kompetentnych powinien być wybór sędziów Sądu Najwyższego. W dojrzałej demokracji amerykańskiej obecny wybór całkowicie się zdegenerował i renomowane media uznają za kryterium to, że kandydat kilka dekad temu w barze w kogoś rzucił lodem. Diabeł tkwi w szczegółach.

W końcu umknąć może, że Brennan nie wspomina o takim pojęciu, jak szlachetność. Wiem, doktorat z ekonomii ważniejszy. Ale może ważne jest też, komu z oczu dobrze patrzy. Kto naprawdę gra dla swojej drużyny, a kto chce się wypromować na salonach. No i kto ponosi osobiste ryzyko i gra o własną skórę, a kto w przypadku pomyłki może zmienić obóz lub przenieść się na odległy uniwersytet.

Jak zwykle przy nowych rozwiązaniach trudność polega na tym, by rozwiązując stare problemy, nie wprowadzać nowych. Nie znaczy to, że niczego nie należy ulepszać.

Dobrym przykładem nieźle funkcjonującego systemu może być Szwajcaria. Przed każdym referendum wszyscy obywatele dostają broszurki z informacjami, argumentami pro i contra. Nadawana jest też w telewizji publicznej dyskusja, gdzie spotykają się przedstawiciele wszystkich opcji, a i publiczność ma głos. Moderator trzyma polemistów w ryzach, a dyskusja jest w miarę merytoryczna. Władza, przeprowadzając regularnie referenda, musiała się nauczyć nie bać się obywateli. Jest jasny podział kompetencji między gminami, kantonami i konfederacją. Dojrzewanie to trochę trwało. Ostatnia wojna domowa miała miejsce w 1847 r., w 1918 r. groził strajk generalny, ale zgodzono się na kompromis.

.Szwajcaria to mały kraj na uboczu, sąsiadów interesuje tylko tajemnica bankowa, nie sprawy wewnętrzne. A więc przez 150 lat spokojnego doskonalenia systemu można w końcu do czegoś dojść.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 października 2018
Fot. Shuttestock