Jarosław OBREMSKI: Konserwatywne tęsknoty za odrodzeniem liberalizmu

Konserwatywne tęsknoty za odrodzeniem liberalizmu

Photo of Jarosław OBREMSKI

Jarosław OBREMSKI

Senator RP. Były wiceprezydent Wrocławia.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Nie chcę oszukiwać, że nie odczuwam satysfakcji, odnotowując kolejne fakty świadczące o odwrocie europejskiego liberalizmu. Jest to moja mała radość z porażki ludzi, którzy przez swoją „nieomylność” i narzuconą bezalternatywność odpowiadają za unijny kryzys. Jednocześnie, już bez emocji, wiem, iż europejskiemu projektowi uczący się na błędach liberalizm jest potrzebny, i to z kilku, może naiwnych, powodów – pisze Jarosław OBREMSKI

Po pierwsze, są ludzie o takich poglądach i trzeba z nimi współistnieć; po drugie, jest się z kim spierać, dzięki czemu można dokonywać korekty własnego projektu czy światopoglądu; po trzecie, liberalizm wysoko trzyma sztandar z napisami „wolność” i „własność” i nawet jeśli jego interpretacja nie jest moją, to mimo wszystko ogranicza ona możliwość ataków na te wartości; po czwarte wreszcie, krytyka konserwatywnych czy chadeckich poglądów jest szczepionką przed niebezpieczeństwem ideologizacji religii.

Po 1989 r. liberalizm popadł w samouwielbienie, tak głębokie, że niektórzy nadal nie dostrzegają jego zapaści. Pojawia się jednak coraz więcej analiz. Podejmowali je M. Król, „Kultura Liberalna”, „Przegląd Polityczny”; najciekawszy niewątpliwie jest J. Tokarski z manifestem liberalizmu sceptycznego. Polecam szczególnie dwie pozycje – amerykańskiego autora M. Lilli „Koniec liberalizmu, jaki znamy” i J. Zielonki, Polaka z Oksfordu „Kontrrewolucja. Liberalna Europa w odwrocie”.

Pierwszy z myślicieli liberalnych pokazuje dwie ślepe uliczki polityczności projektu liberalnego – politykę tożsamości, czyli koncentracji na tym, co różni, a nie łączy, oraz drapieżny neoliberalizm.

Uważa on, że walka o prawa mniejszości poszła w ich absolutyzację, w tym zachwyt nad wszystkim, co często jest coraz większym społecznym marginesem. Ten skrajny indywidualizm odrzuca „my”, odrzucając każdą formę i instytucję, która współbuduje „my” – rodzinę, naród, historię, religię. Następuje naturalne zderzenie z „dyktaturą większości”, a to spycha liberałów z politycznego w „ewangeliczny”, sekciarski projekt, w którym nie ma zbawienia poza ich poglądami. Fascynacja tożsamością przeobraziła się w obsesję. Świadomość istnienia, w tym przypadku amerykańskiego „mohera”, powoduje u „ewangelicznych” liberałów, dla zredukowania dysonansu poznawczego, albo „emigrację wewnętrzną” albo nawracanie. Ten żar odstrasza, a to znowu radykalizuje, co gorsza, obie strony. Niknie przestrzeń kompromisu. Świadomość jednoczesności racji moralnych i zderzenia z inaczej myślącą większością prowadzi z jednej strony do przeniesienia decyzji na ekspertów i sędziów, by nie decydowali politycy uzależnieni od „nieobliczalnych” wyborców, a z drugiej strony przymus, coraz częściej prawny, politycznej poprawności.

Element pierwszy, odseparowanie decyzji od demosu na rzecz „niezależnych” ekspertów, J. Zielonka komentuje słowami: „Niewybierane demokratycznie instytucje chwalą się, że są obiektywne i bezstronne. Ale sędziowie i eksperci mają przecież politycznych sojuszników i uprzedzenia ideologiczne” i cytuje A.S. Sweeta: „Kiedy sąd unieważnia ustawę, powołując się na konstytucję, zastępuje interpretację i cele większości parlamentarnej własną interpretacją konstytucji i własnymi celami politycznymi”.

Trudno nie zauważyć, iż wyborcy, widząc, że coraz mniej ma zależeć od ich głosu, szukają ugrupowań, które wywracają stolik, bo zorientowano się, jak pisze J. Zielonka, że rządzi „oligarchia uprawomocniona formalnie za pomocą wyborów”.

Za polityczną poprawnością stoi słuszne przekonanie, że nie wolno nikogo obrażać. Lilla dostrzega jednak w nim hipokryzję, gdyż z jednej strony mamy do czynienia z wrażliwością na słowa, a z drugiej z akceptacją powszechnej brutalności objawiającej się brakiem kultury bronionym nieograniczoną wolnością i osobistą ekspresją (od siebie dodałbym, że zwłaszcza z bluźnierstwa uczyniono liberalny test na prawowierność ideologiczną). Paradoksem jest, jak ten sam liberalizm walczy z uprzedmiotowieniem kobiet i nie walczy z powszechnością pornografii. Polityczna poprawność według Lilli zabija debatę, nie pozwala się ujawnić oporowi, prowadzi do społecznego dwójmyślenia. Jeśli już nie można czegoś zakazać, to stosuje się ośmieszenie, np. określając wyborców partii nieliberalnych jako „rednecków”, psycholi, niedouczonych prymitywów. Obrażający w to wierzą, bo inaczej popadliby w wewnętrzną sprzeczność, że nikogo nie wolno wykluczać i obrażać, a obrażani zamykają się i nie przyznają się do swoich poglądów, czyniąc czasami bezużytecznymi badania preferencji wyborczych.

Nie mogę tu pominąć cytatu z M. Lilli: „W celu wyrażania tych przekonań wypracowano cały szereg scholastycznych pojęć: płynność, hybrydowość, intersekcjonalność, performatywność, transgresje itp. Każdy, kto zna średniowieczne scholastyczne dysputy na temat Trójcy Świętej, poczuje się jak ryba w wodzie (…), zachowując się jak protestancki belfer tropiący nieodpowiednie słowa”. Wyeliminowano spór, wyrugowano stare tabu i wykreowano nowe, w którym ustalono, że tylko osoba o określonej tożsamości, jak szaman, ma prawo do wiarygodnej wypowiedzi. Według M. Lilli osoby takie na uczelniach, bywa, że transpłciowe, otrzymały prawo do wskazywania kozła ofiarnego, którym dziś jest konserwatysta. Z tego wynika aroganckie pouczanie i przecenianie znaczenia edukacji jako sposobu na zapewnienie „sensownego”, bo proliberalnego głosowania mas.

Druga zauważona przez M. Lillę porażka, to Reaganowski neoliberalizm. Upadek komunizmu zbiegł się z kulminacją ideologii indywidualnego bogacenia się. Przekonanie, iż suma cząstkowych egoizmów prowadzi do bogactwa narodów, zdjęło z bogatych i mądrzejszych zobowiązanie solidarności z biedniejszymi i „uboższymi duchem”. Mówiono, że „przypływ bogactwa krezusów podnosi wszystkie łodzie”. Neoliberalizm upowszechnił system, w którym potrzeby i pragnienia indywidualne były ważniejsze od potrzeb i pragnień społecznych. To musiało doprowadzić do słabości państwa, które w dłuższej perspektywie nie było w stanie spełnić nawet indywidualnych potrzeb i pragnień. W efekcie dawny kapitalizm, w którym bogactwo było pochodną ciężkiej pracy i myślenia, zastąpiono bogaceniem się poprzez „kapitalizm kasynowy”, gdzie decydowały szczęście, układ, bezwzględność, często z wykorzystaniem prawa i sędziów. W naszej części Europy można to oddać stereotypem stojącym za słowami „prywatyzacja i uwłaszczenie”. W konsekwencji powstał mit liberalizmu dobrego dla bankierów i dziwny efekt mainstreamowego melanżu liberałów z socjalistami, w wyniku którego zbudowano socjalizm dla bogatych i kapitalizm dla biednych. Najważniejsze jest jednak to, że neoliberalizm zabił obywatela i pozostawił wyłącznie konsumenta.

Ciekawe jest, że zarówno M. Lilla, jak i J. Zielonka dostrzegają ten sam błąd niepolityczności, życzeniowego myślenia liberalnych polityków, łudzących się, że Trump, brexit, Ruch Pięciu Gwiazd, Kaczyński i Orbán to przypadek i wkrótce liberałowie, czytaj „normalność”, wygrają i będzie tak, jak było. Tęsknota za przeszłością usprawiedliwia brak wizji przyszłości.

Prof. Zielonka kpi z Donalda Tuska, który w czasie wielkich wyzwań demokracji, kapitalizmu i instytucjonalnego kryzysu UE, obejmując funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej, chwali się, że jego atutem jest brak wizji. Trudno się dziwić, iż nastąpił brexit, chociaż cała wina jest przypisywana wyłącznie stronie brytyjskiej.

Wiem, że dla konserwatystów to wszystko jest aż nadto oczywiste. Wiem, że są liberałowie, których refleksja nad zmianami idzie w stronę nieakceptowalną dla konserwatystów i demokratów, jak w ostatniej książce F. Zakarii „Nieliberalna demokracja”, w której dla wartości liberalnych rezygnuje się z demokracji, czy publicystyce G. Lakoffa, upraszczającej głosowanie na prawicę (na Trumpa) do „moralności surowego ojca”. Warto obserwować tę bliższą konserwatyzmowi liberalną refleksję, definiowanie nowych celów i zastanawianie się; warto nie tylko rozmawiać, ale i tworzyć wspólne instytucje.

.Spróbuję podsumować błędy współczesnego, praktykowanego politycznie liberalizmu (neoliberalizmu?):
– ucieczka od demokracji jako władzy ludzi do demokracji oddającej władzę „niezależnym ekspertom i sędziom”,
– prawne lub zwyczajowe ograniczenie, także na uczelniach, wolności wypowiedzi poza liberalnym konsensusem poprawności,
– pogarda dla myślących inaczej, niż dopuszcza liberalizm,
– zrozumienie dla inności obcych i brak próby zrozumienia dla inności bliskiego, sąsiada,
– wymuszanie, przede wszystkim przez system szkolny i media, „prawidłowego myślenia” zamiast dialogu,
– uprzywilejowanie procedur kosztem wartości wspólnych,
– stawianie egoizmu ponad dobrem wspólnym,
– koncentracja na krzywdzie coraz mniejszych grup wykluczonych i w efekcie wykluczanie wielkich grup społecznych (np. robotników, związków zawodowych).

Dodajmy do tego błędy neoliberalizmu i nadmierną wiarę w racjonalność rynków, twierdzenia o braku narodowości kapitału i korzyściach płynących z nierówności, przekonanie o lepszej jakości sprywatyzowanych usług publicznych. W efekcie mamy do czynienia z coraz słabszym państwem, które w zderzeniu z korporacjami i globalizacją jest bezradne. Można to uzupełnić listą zarzutów pod adresem Brukseli, takich jak korzystne rozwiązania dla lobbystów, a nie państw członkowskich UE, mit dobrodziejstwa euro, brak odpowiedzialności i rozszerzanie kompetencji niewybieralnych kręgów decyzyjnych, hegemonia Niemiec.

Czy sugestie J. Zielonki, że obecne ograniczanie kompetencji państw narodowych może prowadzić do unicestwienia demokracji, nie tworzą przestrzeni do dyskusji? Przecież to wszystko mówią od lat konserwatyści, wiele z tych błędów wskazują socjaliści. Pojawia się światełko w tunelu, bo nie słyszymy już o bezalternatywności. Mamy dyskusję, która być może pozwoli także po naszej stronie otworzyć się na szukanie rozwiązań kompromisowych.

.Podobna diagnoza po obu stronach, nawet przy różnych założeniach filozoficznych, pozwoli razem szukać odpowiedzi na kryzys współczesnej demokracji, kapitalizmu i Unii Europejskiej. Potrzebne jest jednak także po stronie konserwatywnej otwarcie na krytykę zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną (czytajmy J. Tokarskiego). Na razie mam wrażenie, że skoro wiatr historii wieje w nasze żagle, to możemy zawiesić myślenie metapolityczne. To błąd.

Jarosław Obremski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 października 2018