Jan ŚLIWA: Sztuczna Inteligencja – kto wygra wyścig panowania nad światem?

Sztuczna Inteligencja – kto wygra wyścig panowania nad światem?

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Niby są europejskie projekty badawcze, ale nie powstają z nich silne firmy. Bardziej wiemy, jak byśmy to zrobili, gdybyśmy się do tego zabrali. Podobny efekt widziałem w Szwajcarii. Robi się ciekawe badania, powstaje pilot – i mniej więcej tyle. Również startupy zadowalają się działalnością w małej skali. Nie ma „ciągu na bramkę”. Ten widać dziś w wielkiej skali w Chinach – pisze Jan ŚLIWA

Do powszechnej świadomości przebija się przekonanie, że sztuczna inteligencja spowoduje podobny przełom techniczny, jak niegdyś elektryczność czy komputery. Cóż to jednak jest? Skrótowo mówiąc, chodzi o algorytmy adaptacyjne, uczące się na przetwarzanych danych. Weźmy przykład – rozpoznawanie twarzy. Programowi zadaje się parametry twarzy (szerokość ust, położenie oczu, długość nosa itp.), po czym pokazuje mu się twarze ludzi z pewnej grupy. Algorytm mierzy wartości dla tych osób, po czym próbuje rozpoznać te osoby na podstawie innych zdjęć. Podaje mu się prawidłową odpowiedź, a algorytm koryguje swoje parametry. Dalszym etapem jest rozpoznawanie twarzy pod różnymi kątami, z różnymi wyrazami twarzy, w nakryciu głowy i okularach. Bystrzejszy algorytm sam odkryje parametry twarzy, które pozwalają na skuteczne rozpoznawanie.

Podstawą jest ocena sytuacji, decyzja i korekta. Nie ma to jednak sensu bez dużej ilości danych dobrej jakości. Idea jest podobna, konkretne zastosowania są bardzo różnorodne. Może to być podpowiadanie tekstu w wyszukiwarce, optymalizacja ruchu drogowego w mieście, marketing lub sterowanie samochodem bez kierowcy. Widzimy, że zastosowania leżą w zakresie od komercyjnych do strategicznych. Dobre liczenie też może być strategiczne – już niegdyś, gdy przeciwnicy strzelali do siebie z dział, kto umiał dokładnie wyliczyć trajektorię kuli, ten trafiał w mury i wojska, a kule drugiego lądowały w trawie. Ekstremalnym zastosowaniem są drony bojowe i wojownicy-roboty, biegający po nierównym terenie. Ale nawet już optymalizacja produkcji energii czy infrastruktury komunikacyjnej zwiększa wydajność gospodarki. Jasne jest więc, że silna pozycja w tej dziedzinie odegra istotną rolę w rywalizacji między krajami w najbliższych dekadach. Kryteria tej rywalizacji można zdefiniować na różnych poziomach, w zależności od tego, w której lidze zamierza się grać.

Podstawowym wyzwaniem jest adaptacja społeczeństwa, a szczególnie szkolnictwa do życia w epoce sztucznej inteligencji.

Wiele zawodów zniknie, wszystkie się radykalnie zmienią. W efekcie postępującej automatyzacji coraz mniej będzie zajęć dla osób o niższej inteligencji, a ponieważ krzywa jej rozkładu jest mniej więcej stała, to pojawi się pytanie, jak tym ludziom zapewnić życie godne, nie tylko materialnie. Jak jednak przygotowywać do życia młode pokolenie, czego go uczyć? W pesymistycznym wariancie wielu będzie wegetować lub wykonywać prace pozorowane. To otwarty temat. Politycy zajmują się najbliższymi wyborami, a futurologowie wygłaszają inspirujące keynote speeches, z których niekoniecznie coś wynika.

Czego jednak mają się uczyć ci najlepsi, tworzący technologie? Na start potrzebny jest pewien zestaw praktycznych umiejętności, jednak o wiele ważniejsze są podstawy przydatne podczas całej kariery, jak umiejętność logicznego myślenia, dostrzegania związków przyczynowo-skutkowych oraz społecznych i etycznych konsekwencji wprowadzania nowych technologii. Tu rolę powinni odegrać humaniści, o których w tym nowym, wspaniałym świecie łatwo zapomnieć. Oczywiście te umiejętności potrzebne są i teraz, bo również głupim prawem można niszczyć społeczeństwo – wysokość stopy podatków może mieć konsekwencje demograficzne. Niemniej jednak głupie i niespójne prawo da się jakoś obejść, decyzje wydane przez maszyny są nieubłagane. Jeżeli chodzi o korzystanie ze sztucznej inteligencji, to jeśli jest dobrze wbudowana w system (jak rekomendacje na YouTube), nawet jej nie zauważamy. Tworząc nowe systemy, trzeba jednak umieć sensownie korzystać z tych możliwości. Porównajmy: nieliczna grupa tworzy systemy operacyjne, kompilatory czy bazy danych – wymaganiem dla szeregowych projektantów jest umiejętne korzystanie z nich.

Dla kraju o średnich możliwościach, jak Polska, sukcesem jest efektywne wykorzystywanie technologii i budowanie innowacyjnych programów i produktów. Można też wykrawać sobie nisze w specyficznych zastosowaniach czy technologiach podstawowych. I tak np. polskie firmy są mocne w produkcji gier komputerowych czy w przyszłościowej technologii blockchain, która jest podstawą kryptowalut (np. bitcoin), ale i wielu innych zastosowań. Na wyższym poziomie jest tworzenie standardowych platform, a jeszcze wyżej – dostarczanie technologii podstawowej, jak algorytmy rozpoznawania obrazu czy sterowanie ruchem humanoida w dowolnym terenie.

Najwyższą kategorię stanowią zawodnicy walczący o dominującą pozycję w technologii, a w dalszej perspektywie – o dominację nad światem. Takimi zawodnikami są aktualnie USA i Chiny. Miło by było widzieć wśród nich również Europę, ale chyba nie jest w stanie grać na poważnie w tej lidze. Tu m.in. powstaje pytanie, kto kontroluje krytyczną infrastrukturę informatyczną i czy jest w stanie ją wyłączyć lub filtrować, zwłaszcza selektywnie. Dla średnich graczy internet po prostu istnieje. W warunkach pokojowych nikt nie pyta, kto ma satelity, kable podmorskie i główne węzły sieci oraz czy są one dobrze strzeżone. Ale w warunkach konfliktu ważne jest, kto kogo od czego może odciąć, kto kogo może obserwować.

Chiny nie dopuszczają Google’a do swojego rynku nie tylko po to, by zablokować swoim obywatelom dostęp do informacji, ale również by Google nie zbierał informacji o Chińczykach. Na tym poziomie się myśli o własnym systemie GPS czy własnych satelitach komunikacyjnych.

Niedawno Chiny wystrzeliły satelitę wykorzystującego kryptografię kwantową, z przyczyn fizycznych nie do złamania. To pokazuje, o jakie stawki toczy się gra i na jakim poziomie technicznym.

Dla ludzi z mojej generacji, którzy pamiętają Chiny z czasów rewolucji kulturalnej, gdy przez dziesięć lat młode pokolenie zamiast się uczyć, wymachiwało czerwonymi książeczkami z myślami Mao i odbywało reedukację w wioskach w Syczuanie, trudno jest na serio traktować Chiny jako potęgę technologiczną. Byłem tam kilka lat temu – co imponuje, to tempo i sposób myślenia just do it. Myślę, że Chiny pod tym względem przypominają Amerykę ca 1900, z tą różnicą, że w Ameryce liberalne państwo nie brało udziału w grze. Przed wyjazdem pożyczyłem dwa przewodniki po Szanghaju. W jednym pisano o 9 liniach metra, w drugim o 10. Gdy przyjechałem (2011), było 11, obecnie jest 17. Do tego na lotnisko Maglev na poduszce magnetycznej o prędkości 431 km/h. Ważne są otwartość i swoboda systemu gospodarczego. Wiadomo, że system centralistyczny blokuje innowacyjność. Całością steruje oczywiście Komunistyczna Partia Chin, z czerwonymi flagami i innymi rekwizytami. Naturalnie nie jest to liberalna demokracja, ale złośliwi Chińczycy twierdzą, że dynastie w amerykańskim senacie są trwalsze niż w chińskim politbiurze. Również aktualna generacja ma dobre przygotowanie, także w dziedzinach technicznych, i ideologia nie dominuje nad codziennym życiem. Nie sądzę, by system był bardziej opresyjny niż np. Niemcy Bismarcka. Ważne jest to, że kto nie kontestuje władzy partii, ma dużą swobodę działania w gospodarce, również na wielką skalę. Nie wiem, jak przejrzyście są zarządzane gigantyczne projekty infrastrukturalne, ale to nie jest nasz temat.

Jednym z najważniejszych czynników w przypadku Chin jest skala – 1,4 miliarda mieszkańców. To znaczy, że jeżeli jest im trudno się uczyć naszych języków i tylko 1% mówi porządnie, to jest to 14 milionów. Jeżeli 0,1% potrafi w angielskim wygłaszać techniczne referaty i prowadzić handlowe negocjacje, to daje 1,4 miliona. Do tego nie „marnują czasu” na lokalne języki, angielski jest pierwszym wyborem. Na Zachodzie uczy się angielskiego, niemieckiego lub francuskiego, hiszpańskiego na wakacje. Chiński, uchodzący za trudny, jest daleką opcją. W ten sposób Zachód nie jest w stanie wygenerować odpowiedniej liczby płynnie mówiących po chińsku, co daje Chinom automatyczną przewagę. To oni wchodzą na nasz teren, nie odwrotnie. To powoduje też, że wymiana informacji jest niesymetryczna: oni wiedzą, co my robimy, my o nich wiemy mało. Teoretycznie automatyczny przekład obniża barierę, ale w praktyce informacje o Chinach zbiera nieliczne grono ekspertów. Nie sądzę, by połowa zachodnich informatyków była w stanie wymienić choć jeden chiński uniwersytet. Mało kto wie, że największym miastem świata jest Chongqing. Chiny porażają też tempem. Kto chce wypowiedzieć zdanie „W Chinach jest…”, powinien sprawdzić dzisiejszą gazetę. Shenzhen, centrum technologii w pobliżu Kantonu i Hongkongu, w 1980 miało 30 000 mieszkańców, dziś ma 12 milionów (tzn. niedawno miało).

W 2017 r. Chiny ogłosiły plan dojścia na pierwszą pozycję w świecie w dziedzinie sztucznej inteligencji do roku 2030. Zamierzają dokonać olbrzymich inwestycji, ale w nauce same pieniądze nie dają zwycięstwa. Już jednak mają wiele uniwersytetów na wysokim poziomie, jak również potężne firmy, jak Baidu (wyszukiwarka), Alibaba (handel elektroniczny) i Tencent (komunikator).

Olbrzymi rynek powoduje, że w wielu dziedzinach, jak płatności za pomocą telefonu, połowa światowych transakcji odbywa się w Chinach.

Powszechność telefonów przy niedorozwoju klasycznej infrastruktury, jak banki i karty kredytowe, ułatwia przeskoczenie kilku stopni rozwoju. Chińczycy i inni mieszkańcy Dalekiego Wschodu ogólnie łatwiej akceptują nowe technologie. Znowu – z powodu przyzwyczajenia do tanich produktów słabej jakości Chińczycy są o wiele bardziej tolerancyjni dla niedoróbek, co ułatwia firmom eksperymentowanie. Wykazują się wielką przedsiębiorczością i dynamiką. Dobry produkt startupu może w krótkim czasie zdobyć na krajowym rynku 100 milionów użytkowników, co pozwala mu okrzepnąć i nabrać siły przed wyjściem w świat. I naprawdę nie mówię o majsterkowaniu. Taka firma iFlytek w krótkim czasie zdominowała rynek rozpoznawania głosu i automatycznej translacji z chińskiego (mandaryński i dialekty) na angielski i w drugą stronę.

Tu dochodzimy do kolejnego punktu. Sztuczna inteligencja to algorytmy i dane. By poprawnie rozpoznawać głos, uczący się algorytm potrzebuje wielkiej ilości danych treningowych. W Chinach oczywiście pomaga ten potworny mnożnik. Sto milionów to nie jest dużo. Dotyczy to też wykorzystywania sztucznej inteligencji do zastosowań medycznych. Pytanie, przy jakiej diagnozie jaka terapia daje optymalne rezultaty. Oczywiście porządne statystyki otrzymuje się, gdy danych jest dużo i są one kompletne. Korzystne jest też powiązanie z danymi demograficznymi i dotyczącymi sposobu życia. Zwłaszcza w Europie odezwą się tu ochraniacze danych – hasło RODO. Wykorzystywanie danych do badań wymaga zgody, szukanie powiązań między różnymi źródłami jest bardzo utrudnione. Zupełnie inaczej jest w Chinach. Chińczycy sami nie są przyzwyczajeni do nadmiernej prywatności, po części też wytrenował ich w tym system, gdzie lepiej jest nie sugerować, że się ma coś do ukrycia. Co jest lepsze – trudno powiedzieć. Posiadając dane, opiekuńczy władca jest w stanie lepiej sterować życiem społeczeństwa, potrafi też je lepiej kontrolować.

W tych zawodach Chińczycy walczą we wszystkich konkurencjach. Oprócz algorytmów i danych potrzebny jest też hardware, na którym można te dane zgromadzić, a algorytmy skutecznie wykonać. Z jednej strony są to superkomputery i „chmura” (cloud computing). Z drugiej strony są to chipy pozwalające na wbudowanie funkcji sztucznej inteligencji w telefonach i innych urządzeniach przenośnych. Z przykrością stwierdzam, że i w tych dziedzinach chiński smok jest na poziomie światowym.

Co więc może zrobić Ameryka? Wciąż jeszcze ma lepsze uniwersytety i ludzi o większym doświadczeniu, choć może trzeba sprawdzić dzisiejsze gazety.

Chiny mają strategię narodową, gdzie wyważone są wsparcie państwa i innowacyjność firm, dla wspólnego celu – być na świecie number one. Ameryka w tej chwili takiej strategii nie ma, ale dociera to do niej.

Dawno temu zszokował Amerykę lot Sputnika, ale się zabrała do roboty i wygrała wyścig do Księżyca. Tak że nie spisywałbym jej za szybko na straty. Siłą Ameryki są uniwersytety, firmy o majątku jak niejedno państwo i wojsko o gigantycznym budżecie. Firmy są niezależne od państwa, po ujawnionej przez Snowdena aferze podsłuchowej NSA niekoniecznie chętne do współpracy. Na szali jest ich reputacja w społeczeństwie, które inwigilację przez państwo raczej uważa za atak na prywatność. Charakterystyczna była sprawa iPhone’a znalezionego przy terroryście z San Bernardino. Mimo wielkich nacisków Apple nie zgodził się na odblokowanie telefonu (który w końcu i tak został odblokowany).

Inne nastawienie jest w Chinach. Myślę, że nie tylko z powodu nacisku państwa. Chińczycy mają silne poczucie, że grają w jednej drużynie o zwycięstwo. Pewnie też motywuje ich chęć odkucia się na Zachodzie za dwa wieki poniżenia. Jako Polak dobrze to rozumiem. Podobną symbiozę władz, armii, uniwersytetów i przemysłu wykazuje mały, ale ważny gracz – Izrael. Kilka lat temu podjął inicjatywę skoordynowania wysiłków w dziedzinie cyberbezpieczeństwa, obecnie w podobny sposób zamierza stać się potęgą w dziedzinie sztucznej inteligencji. Izraelczycy również dobrze wiedzą, dlaczego opłaca się gra drużynowa.

Mało tu piszę o Europie. Komisja Europejska wydaje się mieć inne zmartwienia niż budowanie potęgi technologicznej. Niby jest strategia Cyfrowego Wspólnego Rynku (Digital Single Market – DSM), która też akcentuje znaczenie sztucznej inteligencji, ale wszystko jest dość ogólnikowe i posuwa się, jak to w Europie, pomalutku. Niby są europejskie projekty badawcze, ale nie powstają z nich silne firmy. Bardziej wiemy, jak byśmy to zrobili, gdybyśmy się do tego zabrali. Podobny efekt widziałem w Szwajcarii. Robi się ciekawe badania, powstaje pilot – i mniej więcej tyle. Również startupy zadowalają się działalnością w małej skali. Nie ma „ciągu na bramkę”. Coraz mniej produktów dla masowego konsumenta wytwarzanych jest w Europie. Z wielkich firm software’owych mogę wymienić niemiecką SAP i jej produkty dla zarządzania firmami. Ale w dziedzinie nowoczesnych zastosowań internetowych trudno mi coś znaleźć. Nawet jeżeli rynek jest wspólny, to jedną z blokad jest brak wspólnego języka. To piękne kulturowo, sam sobie tę różnorodność bardzo cenię, ale każdy produkt musi być wielojęzyczny. Do tego dochodzą regulacje na regulacjach. Bardzo trudne jest masowe gromadzenie i łączenie danych, co jest dobre dla ochrony prywatności, ale utrudnia innowacje. I więcej jest wolnego czasu, podczas gdy chiński programista miewa materac pod biurkiem. Ogólnie brakuje tej iskry, tej energii. Atmosfera przypomina schyłkowe imperium otomańskie, delektujące się dawną chwałą. Szwajcarski profesor Rolf Pfeifer, emerytowany na Uniwersytecie Zuryskim, pracuje teraz w Osace i Szanghaju, bo jest tam może mniej przytulnie, ale czuje się szerszy oddech. Europa ma jednak silne punkty w konkretnych zastosowaniach, jak w inteligentnych maszynach – pod hasłem Przemysł 4.0. Szczególnie silne tu są Niemcy. Azjaci masowo produkują elektronikę, ale potrzebują do tego precyzyjnych niemieckich maszyn. Z tym że i tu następuje erozja, o czym za chwilę.

Tu dochodzimy do tematu przepływu ludzi i informacji. Czy firma amerykańska, zatrudniając Chińczyka, więcej korzysta z jego pracy i umiejętności, czy większa jest strata, gdy przekaże on swoje doświadczenie Chinom? Jak to wygląda w przypadku chińskich studentów i doktorantów? Eric Schmidt, szef Google’a, użalał się, że nie wolno mu korzystać ze świetnie wykształconych Irańczyków. Jaki jest jednak bilans zysków i strat? Chińskie firmy, chcąc korzystać z zachodniego know-how, zakładają ośrodki badawczo-rozwojowe na Zachodzie. Kupują też zachodnie firmy. Chiny kupiły ostatnio niemieckiego producenta robotów Kuka. Ma to konsekwencje. Inne firmy niemieckie nie chcą z Kuka współpracować w ramach konsorcjum przemysłowego, klienci przerzucają się na inne produkty – w tym japońskie (Fanuc).

Przy planowanej sprzedaży producenta obrabiarek Leifeld rząd niemiecki pociągnął za hamulec. To są strategiczne zasoby niemieckiej gospodarki, tu kończą się żarty.

Jak się ta konkurencja zakończy? Prawdopodobnie remisem. Chiny mają swój własny ekosystem, chroniony protekcjonizmem władz i barierą językową. Nie wyobrażam sobie, by Zachód stworzył lepsze systemy gromadzenia, porządkowania i wyszukiwania informacji ze źródeł chińskich. Również dostosowanie się do upodobań chińskich użytkowników i szybkie reakcje na ich zmiany dają naturalną przewagę lokalnym firmom. Przy czym przypomnijmy – chiński rynek krajowy to połowa rynku światowego. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić wyparcie zachodnich firm z ich własnego terenu. Myślę tu o aplikacjach, gdzie istotna jest interakcja z użytkownikiem. Jeżeli chodzi o kulturowo neutralny hardware, jak telefony, serwery, chipy przetwarzające sieci neuronowe, Zachód może mieć problem z obroną swojej pozycji. Szczerze mówiąc, już przegrywa. Pamiętam z młodości konkurencję między USA a Japonią w produkcji pamięci półprzewodnikowych. Dziś takie chipy praktycznie nie są produkowane poza Azją.

.Tyle o konkurencji komercyjnej. Kto by wygrał, gdyby technologie te miały zostać wykorzystane w prawdziwym konflikcie, cybernetycznym i zbrojnym, Bóg jeden raczy wiedzieć. Często okazuje się, że armie i bronie potężne na papierze są bezwartościowe w praktyce. Wolałbym zostawić to pytanie otwarte, bo moglibyśmy nie przeżyć testu i jego skutków.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 sierpnia 2018
Fot. Shuttestock