Jarosław KORDZIŃSKI: Niedobra zmiana w polskiej edukacji

Niedobra zmiana w polskiej edukacji

Photo of Jarosław KORDZIŃSKI

Jarosław KORDZIŃSKI

Trener, coach, mediator, szkoleniowiec. Autor tekstów z zakresu zarządzania oświatą, organizacji procesu edukacyjnego i psychologii pozytywnej.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

To nie jest dobra zmiana. Minął rok, a przed nami kolejne dwanaście miesięcy wdrażania nowych rozwiązań w polskiej szkole. Już jest trudno, a niewiele wskazuje na poprawę rzeczywistości szkolnej, którą skutecznie dezorganizują rozwiązania minister Anny Zalewskiej – pisze Jarosław KORDZIŃSKI

Zgodnie z zapowiedziami resortu przygotowana reforma edukacji miała wyjść naprzeciw oczekiwaniom większości Polaków, którzy chcą szkoły nowoczesnej, a jednocześnie silnie zakorzenionej w naszej tradycji. Proponowane zmiany miały być przemyślane i zaplanowane na wiele lat. Reformatorom zależało na tym, aby każdy uczeń, bez względu na to, skąd pochodzi oraz jaki jest status materialny jego rodziców, miał dobrą szkołę i dobrą edukację.

Co z tego mamy w rzeczywistości? Na pewno realizujemy szeroko zakrojony projekt zmian organizacyjnych. Przed nami ostatni rok funkcjonowania gimnazjów. Za nami pierwsze doświadczenia powrotu klas siódmych do szkół podstawowych, wkrótce będą klasy ósme. Sześciolatki na dobre wróciły do przedszkoli. Trzylatki nie rozpoczną kariery edukacyjnej w przedszkolach. Szkoły średnie w gruncie rzeczy pozostają w dalszej niewiedzy, co z nimi będzie i na czym ma polegać ich lepsze jutro zapisane w nowych wytycznych. Inna sprawa, że rzeczywiste zmiany w szkołach średnich to jednak pieśń przyszłości – nastąpią dopiero w przyszłym roku szkolnym.

To nie jest dobra zmiana. Tracą na niej wszyscy. I uczniowie, i ich rodzice, i nauczyciele. I to w czasie, kiedy oświata wymaga poważnych zmian. Rozwiązań, które ministerstwo wielokrotnie zapowiadało.

Dziś największym wyzwaniem są szkoły podstawowe, w szczególności klasy siódme i ósme. Pierwsza wada to przeładowanie programów nauczania – długo ukrywani autorzy nowej podstawy programowej zamiast podjąć próbę zaprojektowania nowych rozwiązań, pozwalających ująć edukację na poziomie szkoły podstawowej w spójną całość, zdecydowali się przetworzyć treści z gimnazjum i zamknąć je w dwóch latach podstawówki (klasy siódme i ósme). Efekt – nadmiar treści, brak przestrzeni do uczenia się, refleksji, przetwarzania informacji, nie mówiąc o standardowych w dzisiejszych czasach wymaganiach dotyczących poszukiwania, analizowania, syntezy czy ewaluacji (oceny) poznawanych i wykorzystywanych rozwiązań. Zmiany poddali analizie specjaliści z fundacji „Przestrzeń dla Edukacji” – zwrócili uwagę nie tylko na to, że problemem podstawy jest jej przeładowanie, ale i to, w jakim idzie kierunku, jakim językiem jest napisana. Wskazują na to, że używa się tam przede wszystkim wyrażeń typu: „uczeń odpowiada”, „uczeń przywołuje”, „uczeń jest w stanie wymienić”, „uczeń wskazuje po kolei”. Brak natomiast wyrażeń: „uczeń analizuje”, „stawia hipotezy”, „bada”, „zastanawia się”.

To pokazuje oczekiwany przez autorów podstawy programowej profil absolwenta szkoły – takiego, który raczej odtwarza informacje, niż sam stawia pytania i poszukuje odpowiedzi. Tymczasem w świecie, w którym mamy nadpodaż informacji, kluczową kompetencją jest raczej ich analiza, a w szczególności umiejętność odróżniania prawdy od fałszu!

Kolejne wyzwanie to pełna dostępność edukacji. Chodzi o zmiany w organizacji nauczania indywidualnego, z którego korzystają dzieci z niepełnosprawnościami. Zmiany te wynikają z Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 9 sierpnia 2017 r. w sprawie warunków organizowania kształcenia, wychowania i opieki dla dzieci i młodzieży niepełnosprawnych, niedostosowanych społecznie i zagrożonych niedostosowaniem społecznym (Dz.U. z 2017 r., poz. 1578) i dotyczą rezygnacji z organizowania indywidualnego obowiązkowego rocznego przygotowania przedszkolnego oraz indywidualnego nauczania na terenie przedszkola lub szkoły. Decyzję o zindywidualizowanej ścieżce nauczania MEN w gruncie rzeczy zostawia w rękach dyrektorów. Jeśli rodzic będzie walczył o swoje dziecko, to może uda mu się doprowadzić do tego, by kontynuowało naukę w szkole. Jeśli nie – uczeń straci szansę na utrzymywanie kontaktu z rówieśnikami, dostęp do terapii czy uczenie się samodzielności.

Wskutek zmian uczniowie z niepełnosprawnościami będą mogli korzystać z takiej formy edukacji na ogół tylko w miejscu zamieszkania, co w sposób oczywisty spowoduje izolację dzieci kształconych w trybie indywidualnym. Z przekazu, który wprost udostępniają pracownicy resortu, wynika, że chodzi o to, by niepełnosprawni, zwłaszcza intelektualnie, nie ograniczali rozwoju tych „lepszych”. Co prawda badania i praktyka życia codziennego mówią, że różnorodność w klasie sprzyja wzrostowi średniej wyników, ponadto wzmacnia kształcenie kompetencji społecznych, ale… nie po to likwidowało się gimnazja, które były tego najlepszym przykładem, żeby teraz przejmować się jakimiś jednostkami.

I wreszcie ostatnia kwestia, czyli to, jak w kontekście zmian traktowani są nauczyciele. Tu problemów jest tak dużo, że temat zasługuje na osobną, długą analizę. Zaczęło się od tego, że likwidując ustawą o zasadach finansowania zadań oświatowych większość dodatków do pensji nauczycielskich, zmieniono zasady korzystania ze sztandarowego przywileju pracowników merytorycznych oświaty, jakim jest urlop dla poratowania zdrowia. Do tego zmodyfikowano drastycznie zasady awansu zawodowego, co przy praktycznym zamrożeniu płac powoduje, że osoby początkujące w zawodzie będą czekać wielokrotnie dłużej nie tylko na względnie przyzwoitą pensję, ale nawet na małą stabilizację związaną z zatrudnieniem. Do tego struktura zmian w polskich szkołach powoduje, że wielu nauczycieli musi wędrować co dzień do innej szkoły, co powoduje zanik utożsamiania się nauczyciela z miejscem zatrudnienia (chciałoby się napisać „macierzystą szkołą”, ale z tej właśnie w tych wypadkach zrezygnowaliśmy) i realny spadek jakości kształcenia. Wisienką na torcie jest oczywiście model oceniania pracy nauczycieli; nie sam fakt oceniania – to akurat jest oczywiście wskazane. Chodzi o formę, a w szczególności o liczbę i jakość wskaźników, a także powiązanie oceny z dodatkiem dla szczególnie wyróżniających się nauczycieli. I rzecz nie w tym, że lepsi powinni otrzymywać więcej.

Zaproponowany system w żadnym wypadku nie gwarantuje, że „szczególnie wyróżniający się” nauczyciele będą rzeczywiście tymi, którzy na owo szczególne wyróżnienie zasługują.

To nie jest dobra zmiana. Tracą na niej wszyscy. I uczniowie, i ich rodzice, i nauczyciele. I to w czasie, kiedy oświata wymaga poważnych zmian. Rozwiązań, które ministerstwo wielokrotnie zapowiadało, a które absolutnie eliminuje z realnego działania. Przed nami bowiem czas, kiedy:

  • tradycyjną tablicę i książki papierowe należy zmienić (w mądry sposób) na tablice interaktywne i zasoby cyfrowe,
  • nauczanie akademickie należy zmienić na kształcenie kompetencyjne,
  • wykład należy zmienić na uczenie się przez eksperymentowanie, interaktywne formy komunikacji, laboratoria oraz gry,
  • podział na przedmioty trzeba zastąpić wielodyscyplinarnością, rozwojem kompetencyjnym i pracą z wykorzystaniem projektów.

.To czas, kiedy nauczyciele z dostawców wiedzy powinni zmieniać się w tutorów towarzyszących rozwojowi uczniów, a szkoła z miejsca oceny i wystawiania certyfikatów w środowisko korzystnej zmiany zarówno dla uczących się, jak i nauczających czy wręcz dla całego świata. Tyle że to jeszcze nie ten czas. Nie ta zmiana. Nie ta niedobra.

Jarosław Kordziński

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 sierpnia 2018