
"Chrześcijanin patrzy na bluźnierstwo"
Potrzebna tobie dyscyplina
Eliminacji. Po teorie
Nie sięgaj grzecznie i pokornie
.W Polsce wydaje się, że toczy się dyskusja o wolności w sztuce. Wydaje się, ponieważ rozdźwięk między współczesną sztuką a zrozumieniem jej przez społeczeństwo jest tak duży, że ta dyskusja jest, de facto, wyłącznie o wolności, o demokratycznych prawach większości i mniejszości, o poszanowaniu godności religijnej. Dyskusją o cierpieniu wierzących wobec bluźnierstwa religijnego, ale i prawie artysty do bluźnierstwa. Upraszczając, to spór: „wolność od”, czyli jak chcą jedni – samowoli, lub „wolność ku”, czyli jak chcą drudzy – cenzury.
Wolność co rani, ograniczenia co ranią.
*
A ocalenie tylko w tobie.
Jest to po prostu może zdrowie
Umysłu, serca równowaga
.W zasadzie mamy trzy drogi. Pierwsza: wszystko wolno. Artysta może w dowolny sposób manifestować siebie i swój przekaz. Bluźnierstwo jest częścią naszej wolności. W konsekwencji pornografia nie podlega ograniczeniom. Jest zgoda na powszechność wulgaryzmów w języku publicznym jako formy ekspresji. Polityczna poprawność przestaje obowiązywać. Mowa nienawiści nie jest karana w sferze publicznej. Język kiboli to też sfera wolności. Bądźmy konsekwentni. Albo – albo.
Droga druga. Próbujmy skodyfikować, co czynem, słowem, dziełem obraża inną grupę, chronimy grupy religijne, ograniczmy ekspresję na stadionach. Karzmy za posługiwanie się w parlamencie i telewizji wulgaryzmami.
I trzecia, najtrudniejsza, rozpięta miedzy dwoma cywilizacyjnymi (chrześcijańskimi) metazałożeniami – św. Augustyna „kochaj i rób co chcesz” oraz „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. W wymiarze indywidualnym ograniczeniem jest miłość (także względem nieprzyjaciół), w wymiarze społecznym kultura, która po części pozwala nam zrozumieć znaki, symbole, mity ważne dla innych. W prostackim liberalizmie ograniczeniem zasady „kto kogo” może być tylko kultura ratująca nie tylko relacje międzyludzkie, ale też naszą duchowość. Wnoszącą sens do naszej egzystencji ponad prostą konsumpcję.
.Dlatego tak ważne jest pytanie, co może kultura i co może kultura w świecie demokracji. Struktura hierarchiczna w strukturze egalitarnej. Kibol równy artyście w tej drugiej strukturze, ale czasem, bądźmy obiektywni, także w strukturze pierwszej. Pokażmy strony dyskursu.
bo w mojej teorii
Herezja w wielkiej chodzi glorii.
Bo sól epoki jest w herezji
Po co jest sztuka? Po co jest awangarda?
.Prowokuje do myślenia, powoduje ból, aby nasze odpowiedzi nie były łatwe. Zaburza świat biało-czarnych podziałów. Awangarda jest antidotum na „urawniłowkę” demokracji, broni przed przeciętnością i standaryzacją myśli i zachowań. W efekcie broni nas przed jednolitością kultury prowadzącą do jednorodności polityki. Kultura chroni nas przed totalitaryzmem, bo obniża konformizm. Co więcej, pozwala ujawnić faktyczne rozłamy wewnątrzspołeczne, pokazuje mniejszościowe poglądy, pozwala wcześniej rozładować napięcie, bunt mniejszości. Pozwala ten bunt dojrzeć większości, ale też przez ujawnienie zapobiega narzuceniu przez mniejszość woli większości. Mniejszości upokorzonej, zdolnej do rewanżu. Po prostu awangarda pozwala zaistnieć świadomości opozycyjnej.
Najważniejsze jest to, że awangarda daje szansę szybszego zrozumienia przyszłości. Wprowadza publiczność w przyszłość. To właśnie artyści sztuk wizualnych wcześniej niż bankierzy zauważyli globalny kryzys.
.I ostatnia uwaga o roli awangardy. Nie jest ona demokratyczna. Nie jest dla ludzi, albo dokładniej – jest dla ludzi wbrew ludziom. I tu jest jej niebezpieczeństwo. Podwójne, wewnątrz artysty – jestem jak bóg, i trendów artystycznych budujących ideologie, szukających siłowego nawrócenia.
*
Zbyt wieleśmy widzieli zbrodni,
Byśmy się dobra wyrzec mogli
[…]
Albo konieczność widząc bredni
Uznawać je za chleb powszedni.
.Duża część myślenia o współczesnej sztuce żyje w mitach, żeby nie powiedzieć w kłamstwach.
Mit pierwszy
Sztuka musi przekraczać tabu. Transgresja to rozwój, lewicowy mit o wiecznym progresie przelał się na sztukę, obdarł ją z tajemnicy, maski, skrótu, aluzji. Czy dosadność scen seksualnych, zabawy z moczem i kałem, brutalność i wulgarność słów i działań, cierpienie i śmierć ograniczone do fizjologii odsłaniają nam, już nie powiem piękno i dobro, ale prawdę, w tym prawdę o sensie życia? Nie każde obdarcie tabu coś buduje. Ktoś powie, że może ta jedna udana, odkrywcza próba na sto jest warta tego wysiłku i akceptacji (jak dla mnie malarstwo F. Bacona). Może, ale te 99 prób ślepych też nas zmienia. Jest kiczem, czyli szerzy nieprawdę. Wysoka cena wolności.
Mit drugi
Wartością jest różnorodność. Nieprawda, wartością jest sensowna różnorodność. Omlet z piaskiem nie jest wzbogaceniem kuchni światowej. Debata intelektualna ze zwolennikiem Holocaustu i głosicielami teorii o płaskiej Ziemi jest niepotrzebna, bo nieprawdziwa, bo nie uwzględnia hierarchii intelektualnej. Tak samo jest ze sztuką. Wciska nam się często, odwołując się do naszego snobizmu, dzieła puste, dzieła z trywialnymi, banalnymi myślami półinteligentów z dyplomem artysty czy reżysera. Ludzi, którym często brakuje nawet warsztatu. Bombardowani jesteśmy formą w oderwaniu od treści lub banałem z wypracowania gimnazjalisty.
Mit trzeci
Artyście wolno więcej. Jest ponad dobrem i złem. Jest ponad prawem. Być może społeczeństwo jest gotowe artyście wybaczyć więcej, ale on jednak nie może sytuować się wyżej. Bez względu na to jak opresyjny jest system, suwerenem naszych działań zawsze powinno być nasze sumienie. Jeżeli artysty opisywanie świata, zmaganie się z życiem, absolutem i opinią publiczną nakazuje wejść na obszar bluźnierstwa, niech to czyni, ale i też niech ponosi konsekwencje czynów. U wielu ludzi wewnętrzna klauzula sumienia nakazywała czynić rzeczy niezgodne z prawem – ukrywali Żydów, odmawiali przysięgi wojskowej w PRL-u i za to płacili. Jeżeli artysta widzi nadciągający totalitaryzm religijny, niech walczy, ale i cierpi. Obrażanie religii bez konsekwencji nie jest żadną odwagą, a często ruchem zapewniającym poklask bez negatywnych skutków. Najtańszym sposobem na zaistnienie. Klasycznym krzykiem, który coraz bardziej uznaje swoją tolerancję, bo coraz bardziej nie uznaje tolerancji innych.
.Ubiera się to często w naukowość (progres) i de facto marksistowską „fałszywą świadomość” odbiorców, których trzeba nawrócić. Przymus wobec innych, nigdy wobec siebie.
Lepiej byś miał się wydać oschły,
Byleby ciebie nie obrosły
Mchy tropikalne dusz niemytych
.Czy można zabierać głos o dziełach, sztukach, których się nie oglądało? Czy trzeba oglądać sztuki obrazoburcze, żeby dopiero po zgorszeniu można się było oburzać? Teza prawdziwa, gdyby czas był rozciągliwy. Dobór lektur, spektakli jest budowaniem własnego ja, zabiera czas i dlatego musi być przemyślany. Zresztą dla wielu opinia o romansidłach nie wynika z wertowania książek Harlequina.
Teza prawdziwa, gdyby budowanie własnej osobowości odbywało bez wchłaniania świata. To budowanie wymaga pieczołowitości w doborze między innymi lektur, odwagi w sięganiu po książki w przeciwprądzie, ale też szukania równowagi.
.Chociażby z braku czasu budujemy pogląd na zasłyszanych opiniach, powtarzamy po uznanych autorytetach. Wierzymy i wiemy, że prąd elektryczny może kopnąć, choć samego zjawiska do końca większość nie rozumie.
*
Żywot grabarza jest wesoły.
Grzebie systemy, wiary, szkoły,
Ubija nad tym ziemię gładko
Piórem, naganem czy łopatką,
Pełen nadziei, że o wiośnie
Cudny w tym miejscu kwiat wyrośnie.
A wiosny nima. Zawsze grudzień.
.Czego boi się ta nierozumna opinia publiczna (katolicy, patrioci)? Czego boją się odbiorcy sztuki zagubieni w awangardzie?
Po pierwsze, że ktoś ich robi w konia. Stojący na trąbie naturalnej wielkości różowy słoń – symbol siły, który kwestionuje powagę poprzez różowość, zaprzecza grawitacji, tak ukazując nam, że każdy może być tym, czym chce. A może to tylko żart, nie głębia a pustka?
Po drugie, że przesłanie jest trywialne. Wielokroć czytaliśmy wynurzenia reżysera o tym, co chciał powiedzieć w sztuce. Trywialność myśli nastolatka połączona z przekonaniem o wejściu na poziom Szekspira, upoważniająca do przeróbki dzieł mistrza dramatu. Widz to widzi i rozumie, że to nawet nie żart, ale gniot. Gniot sankcjonowany przez krytykę z tego samego kręgu wtajemniczenia, zachwytu nad płytkością.
Po trzecie, przekonanie o niezgodności deklaracji z prawdziwymi intencjami. Uczestnik w kulturze czyta, że celem bluźnierczych, odważnych dzieł jest na nowo odczytanie ewangelicznego sensu, że w gruncie rzeczy te dzieła są głęboko religijne i tylko lud tego nie rozumie. Jednocześnie w wypowiedziach tego samego autora pojawia się agresja wobec osób wierzących i solidarność, np. z mądrością wypowiedzi o papieżu znanej artystki z Poznania. Coś tu zgrzyta. Lud czyta to podwójnie źle; artysta chce nas obrazić i na dodatek kłamie, że nie chce. Często wzmacnia to widoczne gołym okiem zachowania artysty bardziej skoncentrowane na samym sobie, na obrażaniu tych, „co nie rozumieją” niż na swoim dziele.
Po czwarte, obawa, że przesłanie tych dzieł ma ośmieszyć inaczej myślących, ma określić ich miejsce w szeregu. Można wierzyć, ale wara od przestrzeni publicznej, nawet jeżeli tam wierzących się obraża. Buduje się zbitkę „katolik to prymityw, co nie rozumie sztuki, co jest przeciwnikiem wolności; katolik aktywny to fundamentalista, talib i moher”. Tu artysta nie jest za wolnością „od” czy „ku”, ale za wolnością przeciw komuś.
Skądinąd może to wynikać z głębokiego przekonania, że jeżeli Boga nie ma, to wierzący tracą swoje jedyne życie, żyją w kłamstwie, w które sami uwierzyli, ograniczają innym możliwość samorealizacji, szczęścia. Można tak myśleć, ale trzeba też zrozumieć, że ci „bezrozumni wierzący” mogą i mają się czego bać.
Po piąte, że to wszystko jest częścią wojny współczesnego świata z religią. Obrażający się na bluźnierstwa dostrzegają, jak szybko takie dzieła są nagłaśniane przez media. Jak zmusza się każdego do jednoznacznego opowiedzenia się za lub przeciw.
Jeżeli ludziom wmawia się, że problemem w Polsce nie są taśmy z lokalu Sowa i Przyjaciele, a modlący się ludzie przed teatrem z Golgotą Picnic, kiedy w mediach o 20-osobowej ateistycznej demonstracji mówi się wielokrotnie więcej niż o wielotysięcznej manifestacji katolików, to tworzy się u tych drugich spiskowa wersja dla epizodów awangardowych.
*
Wołają: lud a szepczą: miazga,
Wołają: naród, szepczą: gie.
.Wielokrotnie próbowałem zrozumieć, co mi zgrzyta we współczesnym polskim teatrze. Są to sztuki aktualne, jest tam coś z prawdy, ale czuję fałsz. Trywialność, brak zdolności przebaczania i autoironii. To też, ale przede wszystkim to, że po spektaklu widz nie wychodzi wstrząśnięty i gotowy do autorefleksji. Pokazano mu gorszą resztę społeczeństwa: pijaków, moherów, kiboli wyznających głęboki nacjonalizm, homofobie i antysemityzm. Widz wychodzi wstrząśnięty brzydotą obcości i szczęśliwy – mnie to nie dotyczy. Wybrałem słusznie i w efekcie nie mieszkam w Polsce B. Od świata podludzi odgradza mnie parkan developerskiego osiedla. Brakuje refleksji, co u mnie szwankuje, że te dwa światy tak się rozjechały.
.To sztuka budowania podziałów, nie hierarchii, właśnie podziału.
*
Są dziś wariaci m i a r o d a j n i […]
zaiste, wariat na swobodzie
Największą klęską jest w przyrodzie.
.Wielość mediów i współczesne tempo życia powodują, że szybkość informacji jest ważniejsza od prawdziwości newsa. Brak filtra, chociażby w postaci redakcji, recenzenta skutkuje, że ekspert zrównany jest z wiejskim głupkiem. Sporem nie są poglądy, ale fakty. Profesor medycyny w dyskusji ze znachorem leczącym różdżką. Nie ukrywajmy, że takich dyskusji nie ma o sztuce. Zresztą często obie strony sporu są tu sobie równe. Wiedza i wrażliwość zastąpione gnozą i dobrym samopoczuciem twórcy i krytyka. To, będące pochodną mediów XXI w., pogubienie hierarchii wiedzy i wrażliwości daje szanse przebicia chamstwu i arogancji.
.Zagubieni recenzenci i dziennikarze w obawie o oskarżenie o nienowoczesność pogłębiają ten bajzel artystyczny.
Zagubieni recenzenci i dziennikarze w obawie o skrytykowanie artysty miernego, ale o słusznych poglądach, pogłębiają ten artystyczny bajzel.
Jedni i drudzy mieszają kicze, wybitne dzieła i śmieci.
Bo z życia które tobie dano,
Magiczną nie uciekniesz bramą.
Idźmy w pokoju, ludzie prości.
Przed nami jest
– „Jądro ciemności”.
.Główny punkt nieporozumienia; nieporozumienia, bo zakładam dobrą wolę twórców, dotyczy nie religii, ale rozumienia istoty sacrum.
Dla ludzi wierzących drwiny z księży, cukierkowatości pieśni religijnych, jakość praktyk religijnych może są bolesne, ale akceptowalne. Większość z nich dostrzega przecież grzeszność Kościoła i wie, że ta instytucja podlega krytyce. Barierą jest istota sacrum, przestrzeń „święte świętych” – krucyfiks, eucharystia.
Oblewany brązową cieczą krzyż, udawana kopulacja z krucyfiksem to naruszenie obszaru „święty świętych”.
.Częste sprowadzanie religii jedynie do porządku powinności moralnych pogłębia przekonanie, że osoby niewierzące tego intymnego postrzegania „święty świętych” nie rozumieją.
Jeżeli nie rozumieją, to też nie wiedzą, jaką krzywdę wyrządzają, przetwarzając ten aspekt, tę sferę religijności.
Do czego to porównać? Jak ten ból wytłumaczyć niewierzącym? Jak wytłumaczyć, że to Coś jest poza zimną racjonalnością, a dotyka uczuć, emocji… miłości?
Nie umiem znaleźć innego porównania. Najbliższe jest to do okrutnej drwiny z najbliższych, szydzenia z matki, kpienia z syna.
.Niestety, czasami mam wrażenie, że niektórzy twórcy, dziennikarze świetnie wiedzą, jak to boli. Jeżeli taka twórczość wywołuje także ich ból, to jeszcze mogę dyskutować. Jeżeli nie, to chciałbym zapytać: Czy sadyzm jest jeszcze sztuką?
Jarosław Obremski
Tekst został opublikowany w wyd.8 kwartalnika opinii „Nowe Media” [LINK]. Cytaty w tekście: Traktat moralny Czesława Miłosza.