O Polsce i kryzysie Unii
OD REDAKCJI: Tekst niniejszy to dokument epoki. Został napisany dla „Wszystko co Najważniejsze” w styczniu 2018 r.
.Kryzys, który przechodzi Unia Europejska, przybiera różne formy. Choć media mówią o tym niewiele, mamy wciąż obecny kryzys ekonomiczny: niekończące się problemy ze wspólną walutą, z systemem bankowym, z długiem publicznym poszczególnych państw, a także z powiększającymi się nierównościami.
Jest kryzys zaufania obywateli, coraz bardziej sceptycznych wobec europejskiej technostruktury, głosujących coraz częściej na formacje polityczne bądź eurosceptyczne lub krytyczne wobec poczynań Unii, które z pogardą określa się mianem „populistycznych”.
Jest kryzys wiarygodności: Unia jawi się jako organizacja bezsilna, wręcz szkodliwa wobec takich wyzwań, jak terroryzm, napływ imigrantów czy nieunikniony wzrost znaczenia Chin na scenie międzynarodowej.
Jest kryzys polityczny, wywołany nie tylko brexitem, ale również powiększającym się pęknięciem między Wschodem i Zachodem wspólnoty europejskiej.
Jest w końcu kryzys egzystencjalny: model konstrukcji europejskiej, wywodzący się z odległej już przeszłości, naznaczonej konfrontacją między blokami zachodnim i wschodnim oraz zimną wojną, wydaje się nie tylko przestarzały, ale i w impasie.
Chciałbym wierzyć w rychły koniec tej Unii, którą znamy, ale z drugiej strony dobrze wiem, że system jest w stanie posunąć się do wszystkiego, by przetrwać, nawet jeśli miałoby to być bolesne dla obywateli i narodów Europy. Nie wahał się bowiem poświęcić narodu greckiego, by uratować euro za cenę cierpienia ludzi oraz wyrzeczeń społecznych, o których rzeczywistym rozmiarze niewiele osób w moim kraju zdaje sobie sprawę. Również za cenę odrzucenia demokracji, ponieważ rząd i parlament grecki zajmują się jedynie wdrażaniem w życie rozwiązań dyktowanych przez funkcjonariuszy Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz bankierów z Europejskiego Banku Centralnego. Brukselska technostruktura jeszcze na tej sytuacji skorzystała: w imię nieskrywanego pragmatyzmu wzmocniła swoje uprawnienia oraz kontrolę nad polityką budżetową i gospodarczą we wszystkich krajach strefy euro.
.Ze zwycięstwem Macrona w wyborach we Francji najbardziej zagorzali euroentuzjaści wiązali spore nadzieje. Ale jego energia, chęć szybkiego pogodzenia tandemu francusko-niemieckiego oraz zmobilizowania rządów w poszczególnych krajach europejskich do nadania nowego impulsu Unii Europejskiej zderzyły się z rzeczywistością.
Najpierw jego niemiecka partnerka Merkel była zajęta kampanią wyborczą, a potem wyniki wyborów parlamentarnych osłabiły jej pozycję, zmuszając ją do odtworzenia po raz kolejny wielkiej koalicji, której niemieccy obywatele już nie chcą. Impuls, którego oczekiwano od tandemu Macron-Merkel, wciąż nie nastąpił.
Ponadto stanowisko prezydenta Francji w niektórych kwestiach unaoczniło rozdźwięk między Wschodem a Zachodem Unii. Chodzi nie tylko o uchodźców, ale również o projekt europejski jako taki. Jego stanowisko wychodzi naprzeciw oczekiwaniom francuskich obywateli w takich obszarach, jak pracownicy delegowani, rzeczywisty lub domniemany dumping socjalny ze strony krajów Europy „Wschodniej”, delokalizacje wewnątrz Unii, potrzeba ochrony przed imigracją i terroryzmem.
Ale oskarżając niektóre kraje, a zwłaszcza Polskę, o nadużywanie możliwości, jakie daje swobodny przepływ ludzi i usług, o korzystanie ze środków unijnych przy jednoczesnym odrzucaniu wewnątrzwspólnotowej solidarności, choćby w takich kwestiach jak relokacja uchodźców, Macron zupełnie zapomina, że rządy w krajach Europy Środkowej muszą wychodzić naprzeciw niepokojom, a nierzadko również frustracjom swoich obywateli, wynikającym z faktu, że wiele obietnic składanych w momencie przystępowania do Unii nie zostało spełnionych.
.Okolicznością obciążającą państwa będące na czele „antybrukselskiej frondy”, jeśli mogę się tak wyrazić, ma być to, że w wyniku demokratycznych wyborów doszło w nich do wyłonienia się rządów, które określa się we Francji mianem „nieliberalnych”. Ich działania są kontestowane do tego stopnia, że uruchamia się artykuł 7 traktatu o Unii Europejskiej, tak jak ma to miejsce w przypadku Polski. Państwa te płacą nie tyle za swoją „nieliberalność”, ile za to, że nic sobie nie robią z nawoływań płynących z Brukseli.
Nie mogę powstrzymać się od myśli, że istnienie Unii Europejskiej samej w sobie, jej prerogatywy i jej sposób funkcjonowania nie tylko wywołują, ale i potęgują różnice, zamieniając je w obecnych czasach w napięcia, a w przyszłości, kto wie, może nawet w otwarte konflikty polityczne. Jeśli podłoże jest złe, wymaga pilnej zmiany: trzeba bowiem mierzyć się z prawdziwymi przyczynami problemu, a nie zwalczać jego objawy.
Współpraca europejska w obecnym kształcie nie odpowiada już aspiracjom Europejczyków, gdyż nie przyniosła im, z wyjątkiem może Niemiec, wspólnego i indywidualnego dobrobytu, którego od niej oczekiwali. Jest postrzegana jako czynnik wzmacniający poczucie braku bezpieczeństwa (vide zmuszanie państw do otwarcia granic wewnętrznych bez wzmacniania granic zewnętrznych i wynikająca z tego utrata kontroli nad przepływem migrantów, towarów i kapitału). Polityka Unii i jej sposób funkcjonowania mają w sobie więcej z suwerenności ograniczonej, co historycznie niezbyt dobrze nam się kojarzy, niż z oficjalnie głoszonej suwerenności dzielonej. Tymczasem suwerenność jest dla Narodów tym, czym są swobody dla Ludów: ograniczając pierwszą, atakujemy drugie.
.Nieprzypadkowo pierwsze akty „oficjalnego” nieposłuszeństwa i rzucenia wyzwania Unii Europejskiej są dziełem państw Grupy Wyszehradzkiej, które w przeszłości, będąc pod sowieckim jarzmem, udowodniły swoją zdolność do stawienia oporu. W innych krajach sukcesy partii przywiązanych do tożsamości i niepodległości zdają się świadczyć o pewnym otrzeźwieniu wyborców, chcących na nowo móc samemu kierować swoim losem. Myślę, że możemy (i musimy) wymyślić nowy model współpracy europejskiej: model, który przynosiłby wzajemne korzyści wszystkim państwom.
Jean-Marie Le Pen