
Geopolityka głodu
.Przypominam sobie pewien rozświetlony słońcem wczesny poranek podczas pory suchej w niewielkiej wiosce Saga oddalonej o jakieś sto kilometrów na południe od Niamej w Nigrze. Cały region dotknięty był głęboką klęską. Składało się na nią wiele czynników: upały, których nie pamiętali nawet najstarsi mieszkańcy, osiągające 47,5 stopnia w cieniu, susza trwająca już od dwóch lat, mizerne zbiory prosa podczas ostatnich żniw, wyczerpanie zapasów paszy, trwający od ponad czterech miesięcy przednówek[1], a do tego plaga szarańczy. Ściany chat z cegły banco[2], słomiane dachy i spękana ziemia rozgrzane były niemiłosiernie. Malaria i gorączka dziesiątkowały miejscowe dzieci. Tak ludzie, jak i zwierzęta cierpieli głód i pragnienie.
Siedziałem przed ambulatorium prowadzonym przez zakonnice ze zgromadzenia Matki Teresy. Moje spotkanie zostało wcześniej umówione przez przedstawiciela Światowego Programu Żywnościowego (WFP) w Niamej.
Trzy białe budynki pokryte blaszanymi dachami. Podwórko z rosnącym pośrodku olbrzymim baobabem. Kaplica, komórki i otaczający całe obejście betonowy mur z ciężką żelazną bramą.
Czekałem na zewnątrz, przed zamkniętą bramą, stojąc wśród zbitej ciżby kobiet.
Niebo powoli różowiało. Olbrzymia czerwona tarcza słoneczna wznosiła się powoli nad linię horyzontu.
Przed bramą z szarego metalu gęstniał tłum kobiet o twarzach z wyraźnymi oznakami niepokoju. Niektóre wykonywały nerwowe ruchy, inne, patrzące przed siebie niewidzącym wzrokiem, sprawiały wrażenie ogromnie znużonych. Każda z nich trzymała w ramionach jedno lub dwoje dzieci owinięte w gałganki. Materiał unosił się delikatnie w rytm oddechu. By dotrzeć na miejsce, wiele z tych kobiet szło przez całą noc, niektóre z nich nawet przez kilka dni. Pochodziły z zaatakowanych przez szarańczę wiosek oddalonych stąd o 30 a nawet 50 kilometrów. Wyraźnie widać było ich zmęczenie. Ledwo trzymały się na nogach, stojąc przed ciągle zamkniętą bramą. Maleńkie istotki, które trzymały w ramionach, wydawały się ciążyć im niewspółmiernie do tego, jak były wychudzone. Nad zawiniątkami krążyły chmary much. Mimo wczesnej godziny panował duszący skwar. Przebiegający w pobliżu pies zostawił po sobie smugę kurzu. Powietrze przesycone było zapachem potu.
Kilkadziesiąt kobiet spędziło jedną lub więcej nocy w jamach wygrzebanych gołymi rękami w zaschniętej ziemi sawanny. Nie dostawszy się do przychodni wczoraj czy przedwczoraj, niezniechęcone, miały po raz kolejny spróbować szczęścia tego ranka.
Wreszcie na podwórku rozległy się kroki. Ktoś przekręcił klucz w zamku.
W uchylonej na kilkadziesiąt centymetrów bramie pojawiła się twarz zakonnicy, Europejki o pięknych, poważnych oczach. Kobiety zbiły się jeszcze ciaśniej, poruszyły się i naparły na ciężką bramę. Zakonnica uniosła jeden gałganek, potem następny i jeszcze kolejny. Rzucając krótkie spojrzenie, próbowała wyłowić te dzieci, które jeszcze miały szanse na przeżycie.
Łagodnym głosem, mówiąc biegle w języku hausa, zwróciła się do zdenerwowanych matek. Ostatecznie przyjęte zostało piętnaścioro dzieci wraz z matkami. Niemiecka zakonnica miała łzy w oczach. Około stu kobiet, którym odmówiono przyjęcia tego dnia, pozostało przed bramą milczące, dostojne i odarte z jakiejkolwiek nadziei.
Potem w całkowitej ciszy utworzył się mały orszak. Te matki zrezygnowały z dalszych prób. Ruszyły w sawannę. Wrócą do swych wiosek, gdzie przecież nie ma żadnego jedzenia.
Niewielka grupka zdecydowała się pozostać na miejscu, przeczekując dzień w jamach osłoniętych kilkoma gałęziami lub kawałkiem plastiku.
.Nadejdzie kolejny świt. A one przyjdą tu po raz kolejny. Brama znów uchyli się na kilka minut. Jutro znów spróbują szczęścia.
W ośrodku sióstr Matki Teresy w Sadze dziecko cierpiące na poważne, ostre niedożywienie przechodzi terapię trwającą do 12 dni. Leżącemu na macie maluchowi w regularnych odstępach czasu aplikuje się dożylnie dawki terapeutycznego płynu. Matka siedząca na macie obok niego z delikatnymi ruchami odganiała od niego wielkie świecące muchy, których bzyczenie wypełniało obejście.
Siostry są uśmiechnięte, delikatne i dyskretne. Noszą białe sari i chustki ozdobione trzema niebieskimi paskami, strój, który rozsławiła na świecie założycielka zgromadzenia Misjonarek Miłości Matka Teresa z Kalkuty.
Wiek dzieci sięgał od 6 miesięcy do 10 lat. Większość z nich była skrajnie wychudzona. Przez ciekną skórę doskonale widać było kości, niektóre miały zrudziałe włosy i wydęte brzuszki, świadczące o kwashiorkorze, jednej z najcięższych – obok nomy[3] – chorób wywoływanych przez niedożywienie.
Niektóre nadal jeszcze się uśmiechały. Inne, skurczone w sobie, wydawały tylko ciche, ledwo słyszalne westchnienia.
Nad każdym z nich wisiał worek z kroplówką. Zawierał terapeutyczną zawiesinę, która kropla po kropli sączyła się cienką rurką ku igle wbitej w chude ramionko.
Na matach trzech baraków ośrodka przebywa stale około 60 dzieci.
„Prawie wszystkie wracają do zdrowia” mówiła z dumą młoda zakonnica ze Sri Lanki pracująca przy wadze umieszczonej pośrodku największego baraku, na której „hospitalizowane” dzieci są ważone każdego dnia.
Zauważyła moje pełne niedowierzania spojrzenie.
Na końcu dziedzińca obok niewielkiej białej kaplicy widoczne były rzędy małych grobów.
Siostra przekonywała mnie jednak: „W tym miesiącu straciliśmy zaledwie dwanaścioro dzieci, a w ubiegłym tylko ośmioro”.
.Później, jadąc na południe do Maradi, gdzie Lekarze bez granic walczą ze skutkami masowego poważnego ilościowego i jakościowego niedożywienia dzieci, dowiedziałem się, że liczba zgonów w ośrodku zakonnic w Sadze jest wyjątkowo niska w porównaniu do średniej krajowej.
Siostry pracują dniem i nocą. Niektóre były wyraźnie u kresu wytrzymałości.
Nie istnieje wśród nich żadna hierarchia. Wszystkie mają swoje zadania. Żadna z nich nie kieruje innymi. Nie ma tu ani przeoryszy, ani ksieni.
W barakach panował duszący upał. Generator od dawna nie działał, więc nie pracowało też kilka tutejszych wentylatorów.
Wyszedłem na dziedziniec. Powietrze było aż gęste od gorąca.
Z kuchni pod gołym niebem dochodził zapach ciasta z prosa, które jedna z sióstr przygotowywała na południowy posiłek. Matki przebywających tu dzieci zjedzą go razem z zakonnicami zasiadłszy na matach środkowego baraku.
W to sahelskie południe świeciło białe, oślepiające słońce.
Pod ogromnym baobabem ustawiono ławkę. Właśnie przysiadła na niej zmęczona niemiecka zakonnica, którą widziałem tego ranka. Odezwała się do mnie w swoim języku. Nie chciała, by inne siostry zrozumiały, co mówi. Nie chciała odbierać im resztek nadziei.
„Widział Pan? – zapytała zmęczonym głosem.
„Widziałem”.
Siostra siedziała w milczeniu, objąwszy kolana rękami.
Zapytałem:
„We wszystkich barakach widziałem wolne maty… Dlaczego dziś rano nie przyjęła siostra więcej matek z dziećmi?”
Odparła:
„Dawki terapeutycznego płynu drogo kosztują. Poza tym jesteśmy daleko od Niamej. Drogi są złe. Kierowcy ciężarówek żądają coraz wyższych opłat za transport. A my dysponujemy ograniczonymi środkami”.
.Głód dokonujący rokrocznie zagłady dziesiątek tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci jest największym skandalem naszych czasów.
Co 5 sekund z głodu umiera dziecko poniżej dziesiątego roku życia. Na planecie, która obfituje w zasoby…
Światowe rolnictwo na obecnym etapie rozwoju mogłoby zapewnić żywność 12 mld ludzi, czyli liczbie dwukrotnie większej niż obecna populacja.
Nie chodzi tu więc o jakieś tragiczne przeznaczenie.
Każde dziecko, które umiera z głodu, jest ofiarą mordu.
Zachodnia opinia publiczna przygląda się tej masowej zagładzie z zimną obojętnością. Poświęca jej chwilę uwagi jedynie w czasie szczególnie „rzucających się w oczy” klęsk, jak ta, która od 2011 r. dotyka pięć państw Rogu Afryki, zagrażając życiu 12 mln ludzi.
Jean Ziegler
Fragment książki „Geopolityka głodu” wyd. w Bibliotece Le Monde Diplomatique w wyd. Książka i Prasa. POLECAMY: [LINK]
[1] Okres między wyczerpaniem się zapasów z poprzednich zbiorów do kolejnych żniw, gdy rolnicy są zmuszeni kupować żywność dla siebie i swoich rodzin. [2] Cegły zrobione z gliniastej ziemi zmieszanej z piaskiem, pokruszoną słomą i krowimi odchodami. [3] Noma (zwana też rakiem wodnym) – zgorzelinowe zapalenie śluzówek jamy ustnej powodujących m.in. zniszczenie tkanek jamy ustnej i policzka, spotykane w przypadkach poważnego niedożywienia. Śmiertelność przy tej chorobie wynosi ok. 70-90% (przyp. tłum.) .