Jędrzej STĘPIEŃ: Człowiek tkwi w szczegółach. Edukacja pełna niuansów

Człowiek tkwi w szczegółach.
Edukacja pełna niuansów

Photo of Jędrzej STĘPIEŃ

Jędrzej STĘPIEŃ

Założyciel Studio Mentals, szkoły językowej działającej w oparciu o autorski program obcowania z językiem.

zobacz inne teksty Autora

Dwa lata temu przeniosłem swoją działalność z rzeczywistości 1.0 do internetu i ciągle zastanawiam się, na czym polega zasadnicza różnica między oboma światami – pisze Jędrzej STĘPIEŃ

Jestem nauczycielem języka angielskiego i jak wiele osób w mojej branży – freelancerem i przedsiębiorcą. Zanim przeniosłem swoją pracę do świata wirtualnego (i przeprowadziłem się za granicę), wynajmowałem lokal w centrum Warszawy, gdzie prowadziłem własną szkołę językową i byłem przeciwnikiem nauczania na odległość. Wierzyłem, że edukacja nie zaczyna się w momencie rozpoczęcia zajęć, lecz że jej częścią jest między innymi już sama droga do szkoły. Z tego powodu jako miejsce na swoje studio językowe wybrałem urokliwy rynek mariensztacki, dokąd zejść można tajemniczymi schodkami z Krakowskiego Przedmieścia albo przejść od przystanku tramwajowego pod Zamkiem Królewskim, najpierw wśród ozdobnych śliw – bajecznie kwitnących na wiosnę – a potem wzdłuż starych kamienic. Projektując w ten sposób doświadczenie edukacji od A do Z, chciałem, by osoby przychodzące do mnie na zajęcia były odpowiednio nastrojone i gotowe na wisienkę na torcie.

Dziś prowadzę zajęcia przez internet. Moi uczniowie z całego świata łączą się ze mną za pośrednictwem swoich laptopów, tabletów i smartfonów, nie zawsze zdając sobie sprawę, że łączą się z południem Francji. Przenosząc się do świata wirtualnego, okroiłem całe doświadczenie edukacji ze wszystkiego, co nie było esencjonalne, i zostawiłem sam środek, czyli konwersacje po angielsku.

.I myślę, że ogólny kierunek zmian na świecie na tym właśnie dzisiaj polega: skupiamy się na miękkim środku i odrzucamy skórkę. Ten schemat widoczny jest wszędzie: smartfony ewoluują w kierunku maksimum ekranu i minimum obudowy, przestronne, nowe budynki mieszkalne powstają w szczerym polu, genetycznie zmodyfikowane kurczaki to praktycznie białko na dwóch nogach. W dziedzinie języka angielskiego dominuje dziś specyficzna jego odmiana, zwana globalnym angielskim – jest to bardziej uproszczona leksykalnie i gramatycznie forma języka, wyrozumiała dla wymowy, gdzie liczy się przede wszystkim komunikacja i wzajemne porozumienie. Do produkcji wina nie potrzeba już ani winnicy, ani winogron; trunek o takich samych właściwościach uzyskać można w laboratorium, w końcu to tylko określony związek chemiczny.

Wynotowałem sobie kiedyś obserwację T.S. Eliota, autora Ziemi jałowej, na temat maszyny do pisania, nowinki technicznej w jego czasach: maszyna wspomaga klarowność myśli, jednak niekoniecznie jej subtelność. Czy nie to samo, tylko do potęgi, powiedzieć można o współczesnych formach komunikacji, takich jak SMS-y czy wpisy na Twitterze, maksymalnie skróconych wypowiedziach podczas debat przedwyborczych albo ograniczonych do kilku sekund wypowiedziach polityków i ekspertów w wieczornych wiadomościach?

Wszystko to tworzy kulturę, w której liczy się tylko sedno i nie ma miejsca na niuanse. Nie ma miejsca na dojazdy, na to, co miały w sobie niektóre stare domy i mieszkania w kamienicach, nie ma miejsca na bardziej wyrafinowany synonim w języku, na wygrzewanie południowym słońcem winogron, nie ma miejsca na złożoną wypowiedź, obejmującą problem nie tylko z jednej strony. Liczy się większa wygoda, klarowność i dostępność. Właśnie to stało się z zajęciami, które prowadzę obecnie przez internet: zachowały swoje sedno, stając się jednocześnie bardziej dostępne. Kiedy odzywają się do mnie uczniowie z czasów „murowanej” szkoły i dowiadują się, że zajęcia są teraz online, ich pierwszą reakcją jest często: „To nie to samo”. A mnie brakuje nawet języka, by odróżnić oba te doświadczenia. Oba odbywają się na żywo, twarzą w twarz, naprawdę… Jedyne, co przychodzi z pomocą, to nowoczesne wyrażenie „nie w realu”, ale technologia właśnie w tak subtelny sposób działa – stopniowo pozbywa się swojej maszynerii i asymiluje się z rzeczywistością.

Co straciły moje zajęcia na tym, że nie są już zwieńczeniem drogi do szkoły, często – nie czarujmy się – męczącej, przez zakorkowaną Warszawę? Co straciło miasto na tym, że moja szkoła nie tworzy już jego tkanki? Co zmienia fakt, że nie możemy razem napić się herbaty, tylko każde z nas ma swój kubek przed ekranem?

.Podobnych pytań przychodzi mi na myśl więcej: po co mówić „pleasant” po angielsku, kiedy można „nice” – przecież to jest to samo. Jakie znaczenie ma to, czy kurczak, którego jem, widział światło dzienne, a wino, które piję do obiadu, nie pochodzi z winogron, tylko jest efektem syntezy przeprowadzonej w laboratorium? Do czego mi „dusza” w mieszkaniu, które ma krzywe ściany? Albo co złego w tym, że dany polityk czy dziennikarz mówi, jak jest, i nie owija w bawełnę? Po co jeść brzegi pizzy, kiedy najważniejszy jest jej serowy środek?

Jeśli komuś, tak jak mnie, wydaje się, że choć w części tych pytań jest coś z ironii, to znaczy, że być może nie zatraciliśmy jeszcze doszczętnie naszego czucia, ale by uzasadnić rację bytu wszystkich tych pozornie nieistotnych niuansów, trzeba się dzisiaj mocno nagłowić. Z punktu widzenia dzisiejszej kultury bilans zysków i strat zachodzących zmian nie pozostawia żadnych wątpliwości: realnie większy komfort, zrozumiałość i dostępność kontra utrata czegoś, co ostatecznie może wcale nie istnieć, będąc ledwie odczuciem lub sentymentem. Bo czy droga do szkoły ma naprawdę takie znaczenie w procesie edukacji? Czy w winie naprawdę czuć smak południowego słońca? Czy warto kupować stary dom wśród drzew zamiast ergonomicznego mieszkania wykonanego z najnowszych materiałów? Fatygować się do sklepu zamiast kupować przez internet? Czytać całą książkę zamiast streszczenia?

Nie, dopóki gra toczy się według obecnych reguł, niuanse – nawet jeśli podskórnie dla nas ważne – zawsze będą miały trzeciorzędne znaczenie.

Zadajmy sobie jednak pytanie, kto decyduje dzisiaj o sednie. Kto nadał efektywności, stałej dostępności i doraźności centralny status w życiu? Zrobił to człowiek inspirowany maszyną i przejmujący jej logikę. I właśnie to, a nie – nawet jeśli przyjmujące nieraz dramatyczny rozmiar – mechaniczne uzależnienie od sięgania po telefon w każdej wolnej chwili stanowi główne zagrożenie ze strony technologii.

.Maszyna subtelnie przemodelowała całą metafizykę, tworząc niewidzialną klatkę, w której współczesny człowiek podejmuje swoje wybory, także ideologiczne: do pracy może dojeżdżać samochodem albo rowerem, może jeść mięso albo nie, tankować paliwo albo jeździć na prąd. Jednak wybory te są w mniejszym stopniu kulturotwórcze niż na przykład wyjście w porze lunchu w jakieś przyjemne miejsce wśród zieleni, by zjeść w spokoju bułkę z szynką. W przeciwnym razie jest to przestawianie wajchy w ramach tej samej kultury efektywności, modelowanej na bazie maszyny. Jeśli w dzisiejszym świecie – mimo tylu udogodnień – ciągle nie ma na nic czasu, to znaczy, że żyjemy pod dyktando maszyny. Jedząc obiad przy biurku, konserwujemy ten stan rzeczy. Ewentualna interwencja polityki i wyznaczenie przymusowego czasu na przerwę też – obawiam się – nie przyniosłoby wielkiego rezultatu, gdyż wyzwanie, z którym się mierzymy, nie jest wyzwaniem politycznym. Z politowaniem obserwuję próby francuskich elit przywrócenia życia umierającym centrom miasteczek. Bodźce fiskalne są w stanie spowolnić pewne procesy, jednak nie zmienią tego, że spacer do księgarni na rynku starego miasta jest tylko niepotrzebną fatygą w procesie czytania książki lub – jeszcze lepiej – jej streszczenia.

Tylko zaraz… Po co mielibyśmy obecny stan rzeczy w ogóle zmieniać? Co złego jest w obecnej kulturze dążenia do sedna i jaka jest stawka pozbywania się kolejnych warstw niuansów? Czy marsz w kierunku sedna nie przybliża nas aby do prawdy? Staram się wybiec w przyszłość i wyobrazić sobie jak, przy zachowaniu obecnej trajektorii, wyglądać będzie świat jutra. Wielce prawdopodobne, że będzie to świat, w którym znaną nam rzeczywistość zastąpi bezpośrednie manipulowanie mózgiem, z czym już dzisiaj eksperymentuje technologia VR (virtual reality – wirtualna rzeczywistość). Będzie to świat, w którym wszystko będzie doskonale dostępne, nawet nie na kliknięcie, lecz na samą myśl. Będzie to jednocześnie świat, z którego znikną indywidualne preferencje – wszystko będzie albo doskonale zastępowalne, albo wybór będzie tylko jeden, co na to samo wychodzi – a wraz z tym atrofii ulegną uczucia.

Tak, stawką odrzucania kolejnych warstw niuansów jest odarcie człowieka z niuansu zwanego „czuciem” – przecież najważniejsze jest oddychanie. Co więcej, ostateczny zanik czucia oznaczać będzie, że zatrzaśnie się furtka do zmiany paradygmatu kulturowego. Czuć to podejmować wybory nie zawsze zgodne z logiką technologii, to możliwość świadomego przesuwania środka ciężkości i osobistego decydowania o tym, co najważniejsze.

.I mówię to ja, który przeniosłem swoją działalność do internetu, przyczyniając się do zakonserwowania obecnego stanu rzeczy. Tylko że wszyscy jesteśmy pasażerami na tym samym, rozpędzonym wózku, który pchany jest przez siły większe, niż potrafimy sobie wyobrazić, i lada chwila wjedzie do tunelu zwanego VR, w którym przestanie istnieć bariera miejsca i czasu i wszystko to, co od początku obiecywała technologia – wyzwolenie od wszelkiego dodatkowego wysiłku – osiągnie swoje apogeum. Zmiana toru – o ile w ogóle jest możliwa – musiałaby nastąpić dobrowolnie w umysłach i sercach miliardów ludzi. Dlatego już dziś planuję moją szkołę właśnie w VR. Chcę tam być pierwszy, przed wszystkimi, by rozumiejąc istotę rzeczy, prowadzić akcję dywersyjną i po prostu rozmawiać z ludźmi. Gdzie indziej odnaleźć Człowieka, jeśli nie w ciekawej i ulotnej rozmowie?

Jędrzej Stępień

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 16 czerwca 2019