Konwersacje na francuskim targu
We Francji
Kilka starych krzeseł i nieduża tablica z pytaniem dnia rozstawione na cotygodniowym targu w małym prowansalskim miasteczku – oto sposób na bezpłatną naukę języka francuskiego, a przy tym dysrupcję w dziedzinie nauki języków i niewielki, choć poważny projekt kulturotwórczy – pisze Jędrzej STĘPIEŃ
Jestem obcokrajowcem mieszkającym we Francji i postanowiłem uczyć się języka poprzez kontakt z innymi ludźmi. A jako że sam jestem nauczycielem języka obcego, jest to dla mnie okazja do tego, by poeksperymentować z metodyką i strategiami nauki drugiego języka w jego naturalnym środowisku.
Pytania, które umieszczam na tablicy, zapisane po francusku – czasami z pomocą translatora Google – nie są przypadkowe, gdyż są to tak zwane „pytania edukacyjne”, nad którymi pracuję od wielu lat na potrzeby własnego studia języka angielskiego. Wywołują one silną chęć udzielania odpowiedzi, zanim pytana osoba zdąży ocenić, czy sprosta temu językowo bądź intelektualnie. Dzieje się tak, ponieważ każde takie pytanie ma „zaszytą” w sobie uniwersalną istotność, a ludzie – jednostki podświadomie wyczulone na sens – w większości nie potrafią przejść obok nich obojętnie. Taka sytuacja jest wielce pożądana w procesie nauki drugiego języka.
W tradycyjnym podejściu do nauki języków uczeń oddzielony jest od użytkownika docelowego języka tak zwaną barierą językową – zbiorem czynników formalnych i psychologicznych, jak np. niedostateczne zasoby słownictwa i wynikające z tego obawy – przez co wymaga on długiej inkubacji w sztucznych warunkach, nim gotów będzie zmierzyć się ze światem zewnętrznym o własnych siłach.
Pytania edukacyjne całkowicie to zmieniają. Dla uczących się są tym, czym dla kowboja na Dzikim Zachodzie był rewolwer – wielkim „wyrównywaczem szans”. Pytania edukacyjne niwelują podział na tych, którzy uczą się języka, i na tych, którzy już nim władają, nadając znaczeniu rolę nadrzędną w stosunku do formy. Przywracają one uczącym się dorosłym należną im rangę jednostek myślących i twórczych, które mogą mieć poważny udział w dyskusji. O tym, że jest to w ogóle możliwe, niech świadczą liczne wykłady, konferencje i wywiady udzielane przez ekspertów, którzy posługują się językiem obcym. W momencie, gdy treść staje się ważniejsza od formy, wszystkie niedoskonałości formalne schodzą na dalszy plan. Dokładnie to samo ma miejsce podczas moich środowych wizyt na targu.
Francuskie marché fascynuje mnie, od kiedy przeprowadziłem się do tego kraju – dwa i pół roku temu. Jest to wydarzenie w równym stopniu handlowe, co kulturalne. Organizowane zawsze na głównych i najbardziej malowniczych placach miasteczek marché jest uosobieniem tego, co w języku francuskim oznacza słowo convivial, które słownik definiuje jako „biesiadny”, „radosny” i „towarzyski”, a które w moim prywatnym rozumieniu najlepiej oddaje słowo „ludzki”. Na targu zawierane są transakcje handlowe, ale jednocześnie wymieniane są pozdrowienia, uprzejmości i lokalne plotki. Marché odwiedzają nie tyle klienci, ile goście. Dlatego uznałem, że pomysł nauki języka w sposób, jaki proponuję, dopełniałby i świetnie wpisywałby się w panującą tam atmosferę. Szczęśliwie podobne zdanie miały władze miejskie wydające mi pozwolenie na moją obecność wśród straganów.
Żywy kontakt z innymi ludźmi szybko okazuje się jednak czymś więcej niż zwykłą nauką języka. By zachęcić do siebie rozmówców, trzeba zaproponować coś w zamian. Na szczęście moja oferta bodźca intelektualnego i momentu refleksji w zamian za kontakt z żywym językiem francuskim wydaje się szczególnie kusząca dla Francuzów. Chętnych do dyskusji nie brakuje, a moje pytania wywołują pożądany rezultat. Michel, emerytowany pracownik banku, dopiero po dłuższym rozważaniu różnicy między artystą i rzemieślnikiem zadał mi pytanie, kim jestem i co robię. Dowiedziawszy się, że jestem z Polski – i w tym nie różni się od pozostałych uczestników dyskusji – zaczął przypominać sobie wszystko, co wie o naszym kraju, w tym swoje wizyty w Warszawie w latach 80. oraz naszą bolesną historię, którą porównywał do losów Izraela: „La Pologne est un peu comme Israël – il y a des choses qu’il faut pas oublier” (Polska jest trochę jak Izrael – są rzeczy, których nie wolno nigdy zapomnieć).
Wiążąc naukę języka z poszukiwaniem sensu oraz dosłownym tworzeniem przestrzeni do dyskusji, przyczyniam się do budowania wspólnoty w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Prawdziwa wspólnota oparta jest bowiem na wzajemnym zrozumieniu, a nie posługiwaniu się tym samym językiem w równie dobrym stopniu. Z tego względu nie tylko Polak z Francuzem, ale wszyscy ludzie są w stanie zbliżyć się do siebie.
.Jestem niezmiernie wdzięczny wszystkim, którzy poświęcają chwilę na to, by odpowiedzieć na „pytanie dnia”, oraz tym, którzy pytanie czytają, rozważają we własnych myślach i – mam taką cichą nadzieję – zadają je potem swoim bliskim.
Jędrzej Stępień