OD REDAKCJI: Osiągnęła w dziennikarstwie absolutnie wszystko. A jednak wróciła do swojej miejscowości, wystartowała, została wójtem Wińska. Dziś z pasją działa, aby zatrzymać tych, którzy każdego tygodnia przychodzą po zaświadczenie umożliwiające przesiedlenie – wyjazd z Polski. Oto czwarty odcinek nowego cotygodniowego cyklu autorskich notatek wójta: „Polska właśnie”.
.Mam w gabinecie zieloną torbę z kluczami. Przeważnie zardzewiałymi. Mają przypięte karteczki. „Była szkoła w Rudawie”, „Były Ośrodek Zdrowia”. „Stary Dom Kultury”, „Delikatesy”…. i inne. Do większości pustych obiektów w gminie nie mam kluczy, bo są prywatne. Efekt radosnej wyprzedaży wszystkiego, co popadnie, z początku lat 90-tych i głupie zamykanie wszystkiego, co nie przynosi zysku, w latach późniejszych. Mit prywatnego właściciela, który zadba o swoje. Kłamstwo. Oszustwo. Cwaniactwo. Potem komornik, młotek i kolejny prywatny właściciel.
Przyjeżdżali i kupowali. Zazwyczaj tanio i bez pomysłu, ale zgodnie z procedurą. Domy, obiekty po różnych instytucjach, „postindustrię”, ziemię, pałace, parki. Od Państwa, Agencji Nieruchomości Rolnych, Gminy, upadłych firm i spółdzielni.
Nie interesowali się później swoją własnością. Może dlatego, że byli głównie nietutejsi, a może dlatego, że dobra wpadły im w ręce przypadkiem. Brali kredyty pod zastaw. Załatwiali sobie papiery „na zabytek”, albo na „VI klasę ziemi” żeby nie płacić podatków albo płacić możliwie najmniej. Czekali na wielką koniunkturę, na lepsze czasy, żeby na swoich nieruchomościach zarobić. Mijały lata, a lepsze czasy nie przychodziły.
.Stąd mamy w gminie Wińsko podatników z Krakowa, Górnego Śląska, Wrocławia, Sopotu, z Bieszczad nawet. Niektórzy byli w Wińsku raz, w dniu transakcji, inni nigdy, bo zakupy robili przez pełnomocników. Dziś odszukanie ich jest łatwiejsze niż zmuszenie do zrobienia porządku. Ma swoje na sumieniu sama gmina, która pozwalała, żeby należące do niej obiekty popadały w ruinę.
Najgorsze, co można zrobić, to przyzwyczaić się do takiego stanu. Przestać się wstydzić, że jest jak jest. Machnąć ręką.
Np. nieużytkowane pola (wzbudzają wściekłość rolników, którzy dbają o każdy metr swojej ziemi), należące do…. agencji reklamowej z Wrocławia.
Dziesiątki hektarów gruntów w kilku kawałkach, ze stawami, kępami dziko rosnących drzew, mokradłami. Rosną na nich chwasty, krzaki i dzikie wysypiska śmieci. Pijaczkowie budują na nich szklane domy z butelek. Niezadbane rowy zamulają się, zarastają, szkodzą polom po sąsiedzku. Wygląda to szpetnie i irytująco.
.Z budowlami jest jeszcze gorzej. Np. „Stara szkoła”. Gmach na samym zakręcie drogi krajowej nr 36, przy wjeździe od Poznania, Żmigrodu, Góry. Dachówki sypią się na szosę i chodnik, od czasu do czasu spadnie cegła z komina.
Pełnomocnik trzeciego właściciela, przyciśnięty do zmurszałego muru, przyznał się, że nie ma pomysłu ani pieniędzy. Zrobił ekspertyzę. Budynek nie nadaje się do remontu. Projekt rozbiórki, wycena, wniosek do starostwa i opinia konserwatora zabytków. Nie wolno. Trzeba zabezpieczyć. Nie rozbierać. Więc stoi. Niezabezpieczony. Choć to nie problem gminy, która pozbyła się szkoły 25 lat temu, ale obecnego właściciela, ludzie mnie pytają: co z nią będzie?
„Stara rzeźnia”. Skrzyżowanie drogi krajowej i wojewódzkiej. Środek Wińska. Piękne ulice Mickiewicza i Witosa. Okazałe przedwojenne domy, wille, chodniki szerokie jak deptaki, dużo zieleni. Na samym skrzyżowaniu, na środku, ruina po rzeźni. Podpalana, rozkradana przez złomiarzy, przewróciła się na budynki gospodarcze sąsiada i też je zawaliła. Młodzi ludzie. Boją się wypuszczać dzieci na własne podwórko.
Pełnomocnik właścicieli, przyciśnięty do przewróconego muru, przyznał, że wynajęcie kruszarki jest … za drogie. Mimo, że obiecałam zabrać i wywieźć pokruszony gruz na kosz gminy. Na polne drogi, na utwardzenie pod budowę parkingu. Nadleśniczy Wojtek Adamczak chce zabrać na drogi leśne. Tymczasem właścicieli nie stać na samą rozbiórkę. I oni zamierzali budować w tym miejscu market? Byłoby śmieszne, gdyby nie straszne. Ci sami ludzie (przynajmniej pełnomocnika mają tego samego) kupili w tym samym czasie stary dom jednorodzinny po drugiej stronie ulicy. Połowa dachu już się zapadła. Mamy szczęki gruzów z obu stron skrzyżowania na wjeździe od Lubina i Wrocławia.
Co jeszcze? Pałac i zabytkowy park w Głębowicach. Willa ze stawem i stajniami w Kleszczowicach. Potem Przyborów, Śleszowice… można by wymieniać i wymieniać.
.I najważniejsza. Szkoła w Rudawie. Pochopnie zlikwidowana w poprzedniej kadencji, krótko po kapitalnym remoncie. Trzyma się dobrze. Nasza komunalka wpada od czasu do czasu i poprawia pojedyncze obluzowane dachówki. Wokół prawie półtora hektara boiska i sadu. Szukamy kupca. Uczciwego. Z pomysłem. Nie musi być bogaty.
Jolanta Krysowata