"Burza nad Europą"
.Mówi się, że kryzys się kończy. Na rynki finansowe wrócił spokój dzięki żelaznym zapewnieniom władz Unii Europejskiej – zwłaszcza Europejskiego Banku Centralnego – że unia walutowa będzie zachowana. Ale gospodarki Europy Południowej nadal znajdują się w depresji, a cała strefa euro cierpi na stagnację wzrostu, presję deflacyjną oraz – w krajach ogarniętych kryzysem – na chroniczne wysokie bezrobocie.
.Nic dziwnego, że widząc oczywistą niezdolność unijnych władz do radzenia sobie z tymi problemami, wiele krajów członkowskich traci cierpliwość do polityki zaciskania pasa. W niektórych krajach dochodzi wręcz do politycznych zawirowań.
Kiedy pojawiają się zaburzenia, ich przyczyną – podobnie jak w przypadku kryzysu euro – jest zwykle Grecja, której nie udało się 29 grudnia wybrać prezydenta. W trzeciej i ostatniej rundzie tamtejszy parlament nie wybrał nowej głowy państwa większością dwóch trzecich głosów (parlamentarzyści zagłosowali przeciwko byłemu unijnemu komisarzowi Stawrosowi Dimasowi – przyp. red.). Oznacza to, że zostanie on rozwiązany i 25 stycznia odbędą się przedterminowe wybory. Istnieje ryzyko, że do władzy dojdzie Syriza, skrajnie lewicowa partia socjalistyczna.
Aby wygrać, ugrupowanie to musi albo wprowadzić wyborców w błąd co do możliwości wyboru, albo uprzeć się, że będzie renegocjować warunki spłaty pożyczek narzuconych Grecji przez tak zwaną trojkę (Komisję Europejską, EBC i Międzynarodowy Fundusz Walutowy) – w przypadku porażki w tych negocjacjach Syriza będzie zmuszona do działań jednostronnych. Tyle że jakiekolwiek renegocjacje po zwycięstwie tej partii bez wątpienia uruchomiłyby polityczną lawinę na południu UE, która zmiotłaby plany oszczędnościowe i na nowo rozpaliła kryzys w strefie euro.
Oczywiście sama Grecja jest zbyt mała, by jej problemy mogły stanowić realne zagrożenie dla strefy euro. Ale wyniki poniedziałkowych wyborów w Atenach mogą podsycić panikę na rynkach finansowych, wywołując kryzys mogący się rozlać na Włochy, trzecią co do wielkości gospodarkę strefy euro, a z czasem także na Francję – drugą największą eurogospodarkę.
Nawet gdyby zdarzył się cud i Syriza nie wygrała kolejnych wyborów do parlamentu, kryzys w Unii Europejskiej tylko odsunie się w czasie. W końcu we Włoszech też widać oznaki nadchodzącej burzy – zagrażającej nie tylko programowi oszczędnościowemu, ale także samemu euro.
Kiedy burza rozpęta się we Włoszech, następna w kolejce może być Francja.
Spór o programy oszczędnościowe budzi takie emocje polityczne, bo różni Niemcy i Włochy, a co gorsza, także Niemcy i Francję – tandem, który od sześciu dekad przewodził europejskiej integracji. Wszystko to dzieje się w czasie, kiedy w niemieckim Bundestagu i parlamentach landowych – a także na ulicach – umacniają się siły antyeuropejskie i nacjonalistyczne, zawężając kanclerz Angeli Merkel pole do kompromisu. Walka obrońców programów oszczędnościowych i ich przeciwników zagraża więc spoistości nie tylko strefy euro, ale całej Unii Europejskiej.
Kryzys w strefie euro i brak jakiejkolwiek realnej ogólnoeuropejskiej drogi do ożywienia wzrostu przyczyniły się znacząco do odrodzenia nacjonalizmu w UE. Siłę tego trendu politycznego można było odczuć namacalnie w maju 2014 r., kiedy antyeuropejscy populiści zyskali dobre wyniki w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Od tamtego czasu nacjonalizm wciąż rośnie w siłę.
Na swój sposób to przedziwne. W końcu żadnego z problemów, przed jakimi Europa stoi już teraz lub będzie stała za chwilę, nie da się rozwiązać łatwiej na poziomie narodowym niż na forum unijnym i za pośrednictwem ponadnarodowej społeczności politycznej. Nacjonalistyczna ksenofobia wygląda szczególnie absurdalnie w świetle realiów demograficznych: starzejąca się Europa pilnie potrzebuje więcej, nie mniej emigrantów.
Niezwykłe jest także to, jak niewielki skandal wywołało wsparcie Rosji dla nowych i starych nacjonalistów w Unii; np. rząd prezydenta Władimira Putina wspomógł francuski Front Narodowy pożyczką na wiele milionów euro udzieloną przez jeden z rosyjskich banków. Najwyraźniej autorytarne wartości i nacjonalistyczne poglądy (wraz z silną dawką antyamerykanizmu) mocno się przyciągają.
.Nie przesadzę, mówiąc, że Unii Europejskiej od wewnątrz i od zewnątrz grozi reakcyjny nacjonalizm i dlatego kolejny kryzys euro przyjmie formę kryzysu politycznego. Dlaczego zatem władze w Berlinie, Brukseli i innych unijnych stolicach nadal nie chcą zmienić polityki, która ewidentnie tylko pogarsza i tak już kiepską sytuację?
Oglądanie Wspólnoty z zewnątrz przypomina obserwowanie zderzenia pociągów odtworzonego w zwolnionym tempie – i to takiego, które zapowiedziano, kiedy pociąg stał jeszcze na stacji.
Mamy też Wielką Brytanię, która stale i z wyraźną determinacją prze w stronę „Brexitu”. To zagrożenie wybiegające dalej w przyszłość, poza rok 2015, ale i tak jest to ważny składnik ogólnego obrazu kryzysu, jaki rysuje się w Unii Europejskiej. Niezależnie od tego, czy Wielka Brytania ostatecznie zdystansuje się politycznie od kontynentu, nadchodzący rok będzie stanowił punkt zwrotny dla Europy.
Joschka Fischer
Tekst pochodzi z portalu Project Syndicate Polska, www.project-syndicate.pl publikującego opinie i analizy, których autorami są najbardziej wpływowi międzynarodowi intelektualiści, ekonomiści, mężowie stanu, naukowcy i liderzy biznesu.