Józef ŻMIJ: Prochami zmarłych wysypywano esesmański plac sportowy. Wspomnienia z KL Gusen

Prochami zmarłych wysypywano esesmański plac sportowy. Wspomnienia z KL Gusen

Photo of Józef ŻMIJ

Józef ŻMIJ

Burmistrz Pszczyny od 1934 r., organizator życia społecznego, uczestnik powstań śląskich, więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego Gusen.

Fot. Książka „Dolina śmierci. Wspomnienia więźnia z obozu koncentracyjnego Gusen”.

Życie każdego człowieka ma swoją wartość, choćby tylko gatunkową, lecz nie miało absolutnie żadnej wartości w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Tępienie i ubicie człowieka, najwyższej istoty po swoim Stwórcy, postawiono na równi ze zgładzeniem byle jakiego szkodnika w postaci myszy lub szczura. Jedyną dewizą było wytępienie każdej istoty ludzkiej, która nie należała do szczepu germańskiego, który marzył o wyłącznym władaniu Europą, a nawet światem – napisał Józef ŻMIJ, były więzień polityczny w KL Gusen w latach 1940-1945.

Józef Żmij. Wspomnienia więźnia KL Gusen

.Opinia publiczna ma tę właściwość, że zbyt szybko puszcza w niepamięć martyrologię swych ziomków, którzy mieli nieszczęście przebywać za drutami hitlerowskich obozów koncentracyjnych.

Długotrwały przewód Trybunału Międzynarodowego w Norymberdze przeciwko zbrodniarzom wojennym bynajmniej nie ujawnił wszystkich okrucieństw popełnionych na więźniach.

Pewna część społeczeństwa przysłuchuje się opowiadaniom o makabrycznych przeżyciach z wyraźnym niedowierzaniem lub stara się zbagatelizować te cierpienia, rozumując kategoriami niedobitków niemieckich, że to przesada lub wymysł bujnej fantazji albo wręcz słucha niechętnie. Jeszcze inni rozumują, że trzeba wreszcie starać się zapomnieć te czasy, gdy było nam źle.

.I niebezpodstawnie mogą byli więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych potwierdzić słowa biskupa Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, że: „Bardziej się temu potomne wieki dziwować, aniżeli wierzyć będą”.

Cierpień moralnych i fizycznych było mnóstwo, że zapomnieć o nich trudno, bo wgryzły się w pamięć jak rdza i codziennie przesuwają się przed oczyma, jakby na taśmie filmowej.

W takiej sytuacji żaden więzień nie miał pewności, czy jutro jeszcze będzie żył, a obowiązek usunięcia się z tego świata – im prędzej, tym lepiej – przypominany był stale z wyraźnym podkreśleniem, iż droga do wolności raz na zawsze została zamknięta. Jedyna więc możliwość wydostania się na zewnątrz drutów kolczastych, murów, kordonów wartowniczych i gniazd bocianich to komin krematorium, który zionął ogniem i dymem kłębiastym prawie bezustannie.

Nie notowano wypadku, by jakakolwiek organizacja międzynarodowa zajrzała do naszego obozu, a chodziło o to, by świat dowiedział się o masowych zbrodniach, zanim zginiemy wszyscy.

Życie każdego człowieka ma swoją wartość, choćby tylko gatunkową, lecz nie miało absolutnie żadnej wartości w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Tępienie i ubicie człowieka, najwyższej istoty po swoim Stwórcy, postawiono na równi ze zgładzeniem byle jakiego szkodnika w postaci myszy lub szczura. Jedyną dewizą było wytępienie każdej istoty ludzkiej, która nie należała do szczepu germańskiego, który marzył o wyłącznym władaniu Europą, a nawet światem. Niemcy marzeń tych dotąd bynajmniej nie wyzbyli się, co winno być przestrogą dla nas i dla pokoleń, które po nas przyjdą. Byli w najlepszym razie biernymi świadkami okrucieństw i milczeli. Są więc zbiorowo odpowiedzialni za czyny swoich ziomków, niezależnie od odpowiedzialności samych wykonawców zbrodni.

.Prześladowanie chrześcijan za czasów Nerona, rozpoczęte w roku 64 po Chrystusie, było miniaturką, aczkolwiek wiek XX nie był bez pewnej analogii. Tam rozpoczęło się od podpalenia Rzymu, tu zaś od podpalenia całej Europy. Tam obiektem prześladowań byli chrześcijanie, tu Polacy, a dopiero później inne narody Europy.

W obozie koncentracyjnym Gusen, który starałem się naszkicować, tak jak go przeżywałem wraz z innymi towarzyszami niedoli w okresie z górą pięcioletnim, działy się jak w innych obozach rzeczy okropne, krew w żyłach mrożące i niedające się ująć, choćby w najbardziej dobrane słowa.

Pozostały niedobitki, do których niewielu się zalicza.

Dzięki Opatrzności przeżyłem tę gehennę najgłębszej niedoli ludzkiej, męki moralnej i fizycznej, upodlenia i poniewierki, perfidii i zbrodni pojedynczych oraz masowych. Przeżyłem tych 37 400 współtowarzyszy niedoli, którzy wolności nie doczekali się i zginęli. W tej liczbie mieści się ponad 22 000 Polaków.

Wielu z nich umierając, wołało: „Niech żyje Polska” albo „Koledzy, pozdrówcie mi Polskę”. Skonali w mniejszych lub większych cierpieniach, lecz bez skargi na swój los, bo świadomi byli, że śmierć to wybawienie od mąk obozowych.

Na podstawie tych przeżyć powtarzam ustaloną z moimi współtowarzyszami niedoli formułkę, która powstała jeszcze za drutami, iż w Polsce trzeba wydać ustawę tej treści:

„Na terenie Rzeczypospolitej Polskiej nie wolno obywateli niemieckich oraz osób, które świadomie zdradzały Polskę w czasie okupacji, traktować gorzej, aniżeli traktowano więźniów politycznych w niemieckich obozach koncentracyjnych”.

My, byli więźniowie polityczni, dalecy jesteśmy od chęci zemsty, chcemy tylko, by sprawiedliwość była dla wszystkich jednakowa.

Pierwsze transporty Polaków

.Na terenach polskich zagrabionych i okupowanych przez Niemców, włącznie z terenami polskimi wcielonymi do Rzeszy, szalała od chwili wkroczenia wojsk okupacyjnych osławiona Gestapo (Geheime Staatspolizei), aresztując Polaków wszystkich stanów i zawodów, zwłaszcza zaś inteligencję, którą za wszelką cenę, zdaniem okupantów, należało wytępić.

Zabierano i aresztowano, częstokroć ludzi Bogu ducha winnych z domu, kawiarni, biura lub urzędu, roli, kościoła, tramwaju, ulicy itp. Toteż zapełniały się w szybkim tempie obozy koncentracyjne w: Dachau, Buchenwald[zie], Sachsenhausen i inne, gdzie dalszą „opiekę” nad więźniami sprawowała organizacja SS, składająca się z ludzi – zwyrodnialców, specjalnie do takiej „opieki” wyszkolonych.

Obozy macierzyste I kategorii w Dachau i Sachsenhausen znalazły częściowy odpływ więźniów do obozu III kategorii w Gusen. Pierwszy transport Polaków z Dachau w liczbie 1070, włącznie z 6 zmarłych w drodze, przybył do Gusen w nocy z 25 na 26 maja 1940 roku przy niesłychanym katowaniu na drodze z dworca kolejowego w Mauthausen do obozu i w obozie samym. Bito przeważnie kolbami karabinów do tego stopnia, że więźniowie tłoczyli się po drodze jak stado baranów. Utrzymanie karnego szyku było rzeczą wykluczoną.

Każdy więzień chronił się, jak mógł, przed uderzeniami. Więźniowie, upadając, kaleczyli się, tracąc drewniaki z nóg i weszli do obozu boso. W obozie SS-mani mieli przygotowanych i odpowiednio pouczonych nowych oprawców składających się z indywiduów należących do świata przestępczego (Berufsverbrecher), którzy po odbyciu długoletnich kar więziennych i domów poprawczych w Niemczech i Austrii, jako element asocjalny, ulokowani zostali w obozie i odtąd mieli pełnić i pełnili też rolę naszych „wychowawców”. Uwierzyli też słowom SS-manów, iż będą mieli do czynienia z Polakami, a co najważniejsze z elementem zbrodniczym, który bezpośrednio lub pośrednio wykonał w Bydgoszczy rzeź na 65 000 Niemców. Jeżeli tego elementu zbrodniczego nie będzie się należycie wychowywać – brzmiała instrukcja SS-manów – to skutki będą fatalne dla „wychowawców” i pewnej pięknej nocy zostaną zakatrupieni.

.Toteż skutki tej fałszywej propagandy były dla nas tragiczne. Przyjęto nas w obozie pałkami, bykowcami, kablami, wężami gumowymi itp. narzędziami. Hasło, iż można zabijać bez żadnej odpowiedzialności, było skwapliwie wykorzystywane. Z naszej strony trzeba było dużo umiejętnego wysiłku, by obalić podstawy fałszywej propagandy. Bardzo wielu nie doczekało się zmiany kursu obozowego. Zginęli.

Ubytek więźniów

.Raptowny ubytek więźniów przez mordowanie, śmierć na skutek wyczerpania fizycznego, choroby zakaźne itd. stale wyrównywany był nowymi transportami. Przybyli Hiszpanie, przeciwnicy gen. Franco, zdobyci przez Niemców w obozach we Francji, przybyli w październiku 1941 r. pierwsi jeńcy wojenni rosyjscy. Dla tych ostatnich utworzono wewnątrz obozu drugi komplet odrutowania i nazwano to obozem roboczym jeńców wojennych. Traktowanie ich było złe. Okradano ich z głodowych porcji w niesłychany sposób. Nie dano im misek do jedzenia, a natomiast rozmaitych wielkości zardzewiałe puszki konserwowe. Pod względem warunków pracy jeńcy wojenni nie różnili się od więźniów cywilnych. Pod względem wyżywienia i traktowania mieli warunki gorsze, pod względem gnębienia i uśmiercania warunki prawie równe z nami.

Jeńcy wojenni ginęli masowo, tak jak więźniowie cywilni. Mieli jedyny przywilej posiadania własnej izby chorych, gdzie zabijano ich masowo, a pewnego dnia w roku 1942, podczas gazowania obozu – akcji skierowanej przeciwko robactwu – zagazowano wszystkich chorych jeńców w liczbie 130 przez rozmyślne wrzucenie puszek gazowych do ich własnej izby chorych. Działo się to na rozkaz lekarza obozowego SS-mana nazwiskiem Kiesewetter. Zginęli wszyscy chorzy jeńcy bez wyjątku i po otwarciu izby znaleziono wszystkich martwych z pięściami włożonymi w usta.

.Utworzenie więc obozu pracy dla jeńców wojennych rosyjskich było zwykłą komedią. Resztki niedobitków tego obozu rozdzielono między więźniów cywilnych, z włączeniem ich do numeracji więźniowskiej. Niewiele z nich zatrzymało określenie „SU” (jeniec wojenny), reszta przemianowana została – nie wiadomo według jakich prawideł – na „R” (Russenschutzhäftling). Przybywały też inne transporty mieszane, a składające się z rozmaitych narodowości i kategorii więźniów oraz dalszych, nielicznych już jeńców wojennych rosyjskich.

Jednocześnie wywożono zwłoki zmarłych i pomordowanych więźniów w skromnych trumnach do krematorium Mauthausen i Steyr. W ostatnich trzech latach trumien nie używano wcale, bo ich nie produkowano.

Więźniów skazanych przez Gestapo – zaocznie – na śmierć wywoływano po nazwisku lub według numeru z szeregów albo bloku lub też sprowadzano z miejsca pracy celem wykonania egzekucji. Pierwsi tego rodzaju skazańcy byli wyłącznie warszawiakami. Ogołacano ich przedtem z obuwia i ubrania, które zamieniane zostały na pantofle drewniane i ostatniego gatunku łachmany. Po przetrzymaniu skazańców przez szereg godzin w bloku odtransportowywani byli [oni] pod silną eskortą SS do Mauthausen na miejsce stracenia. Rozstrzeliwano ich. Był to rok 1940. Podobnych wyroków nie brakło też w latach następnych, lecz te wykonane zostały częściowo w Gusen lub też w Mauthausen. Czym kierowano się przy wyborze miejsca egzekucji, nie udało się dociec. Piszący te słowa podziwiać musiał postawę tych nieszczęśliwych przed śmiercią. Nie narzekali, obojętnie do jakiej narodowości się zaliczali. Drogą egzekucji zginęło najwięcej Polaków i Rosjan.

Przy akcie egzekucyjnym nikt z więźniów nienależących do straceńców nie mógł być obecny lub przypatrywać się, chyba że egzekucja była publiczna (pokazowa). Wyjątek stanowił więzień – kapo z krematorium – który miał obowiązek czekania na skinienie SS-manów w celu uprzątnięcia zwłok.

Sposoby uśmiercania

  1. Wywożenie inwalidów do Hartheim lub do gazowni w Mauthausen.
  2. Kąpanie słabych i chorych pod zimnym prysznicem aż do skostnienia.
  3. Głodzenie aż do śmierci.
  4. Trucie płynem.
  5. Topienie w beczce wody lub w kuble (specjalność Niemców: Käferbecka, van Loosena, Petersa, Amelunga i innych).
  6. Zabijanie masowe i pojedyncze przez ogłuszenie lub rozpłatanie czaszki siekierą (specjalność w obozie Gusen II).
  7. Uduszenie (specjalność w obozie Gusen II).
  8. Gazowanie inwalidów w pojeździe mechanicznym specjalnie do tego celu przystosowanym lub też w bloku inwalidzkim w Gusen.
  9. Zastrzykiwanie benzyny w serce (specjalność SS-lekarza Kiesewettera i pomocników przez niego wyszkolonych).
  10. Powieszenie przez osoby trzecie, drogą samosądu, przy upozorowaniu samobójstwa więźnia.
  11. Wpędzanie więźniów do drutów kolczastych, będących pod wysokim napięciem.
  12. Śmierć dobrowolna nazywana „Freitod durch Starkstrom” przez dobrowolne pójście do drutów.
  13. Śmierć przez perfidne zwabienie więźnia poza kordon posterunków wartowniczych, a następnie zastrzelenie.
  14. Śmierć dobrowolna „Freitod” przez pójście poprzez kordon posterunków, co powodowało „zastrzelenie więźnia na ucieczce”.
  15. Śmierć („Freitod”) samobójcza pod kołami kolejki wąskotorowej.
  16. Śmierć przez zeskok dobrowolny lub przymusowy ze znacznych wysokości w kamieniołomach.
  17. Śmierć drogą nieszczęśliwych wypadków przy pracy w kamieniołomach, które prawie wyłącznie zgłoszone zostały jako powstałe „z własnej winy więźnia”.
  18. Wysyłanie najsłabszych więźniów do specjalnie przemyślanych ciężkich prac w kamieniołomach, skąd wracały tylko ich zwłoki.
  19. Zasypanie w żwirowni lub sztolniach przez oberwanie się mas piaskowych.
  20. Zamrożenie więźniów słabych i niezdolnych do pracy oraz jeńców wojennych rosyjskich na miejscach pracy.
  21. Śmierć przez zakażenie krwi na skutek skaleczenia przy pracy.
  22. Śmierć przez połączenie ust więźnia z przewodem wodociągowym i tym samym rozdęcie brzucha (specjalność starszego obozu Helmuta Beckera z Hamburga).
  23. Samobójstwo przez przecięcie tętnic lub pchnięcie nożem w pierś.
  24. Śmierć na skutek eksperymentowania operacyjnego (więzień to królik doświadczalny).
  25. Egzekucja przez rozstrzelanie (Ziereis, Chmielewski, Seidler).
  26. Zastrzelenie bez wyroku (Seidler).
  27. Egzekucja przez powieszenie (Ziereis, Chmielewski, Seidler).
  28. Zabójstwo tępym narzędziem, a po śmierci upozorowane samobójstwa przez powieszenie.
  29. Celowe wydanie więźnia katom, którzy zmusili nieszczęśliwego do przekroczenia kordonu posterunków, następstwem czego było zastrzelenie (Seidler, Killermann przypatrywali się z balkonu, aż padną zabójcze strzały).
  30. Śmierć na skutek chorób nerkowych i zapalenia płuc nabytych dzięki warunkom bytowania obozowego.
  31. Śmierć masowa wskutek T.B.C. [tuberculosis – gruźlica].
  32. Śmierć masowa przez wycieńczenie ogólne spowodowane warunkami pracy i głodem.
  33. Śmierć masowa przez flegmonę [phlegmone – ropowica].
  34. Śmierć masowa przez choroby zakaźne, z których najważniejsze były: a. dyzenteria, b. tyfus plamisty, c. tyfus brzuszny.

.Choroby zakaźne w obozie prawie nigdy nie wygasały, choć wprowadzono zwyczaj bezwzględnego tępienia tychże drogą zabijania więźniów noszących zarazki, a nawet wystarczyło samo podejrzenie o jedną z chorób zakaźnych, aby więźnia uśmiercić, zwykle zastrzykiem benzyny w serce.

Innych przyczyn śmierci nie wylicza się. Wystarczy stwierdzić, że na moje wyraźne zapytanie jednego z lekarzy Polaków, ile on mógłby naliczyć przyczyn śmierci obozowej, mniej lub więcej gwałtownej, odpowiedział, że w obozie naszym jest tych przyczyn około 80 (dr Antoni Gościński).

Jedną z najstraszniejszych śmierci było kąpanie zimną wodą aż do skostnienia. Nawinął mi się obiektywny artykuł na ten temat ogłoszony w „Ilustrowanym Kurierze Polskim”, a napisany przez współtowarzysza niedoli, adwokata Jana Cielucha z Bydgoszczy, pt.: „Nie ma miejsca dla chorych i słabych w niemieckich obozach koncentracyjnych”. Artykuł ten in extenso cytuję, bo wyręcza mnie od obowiązku innej koncepcji na ten makabryczny temat. Artykuł brzmi:

„»W niemieckich obozach koncentracyjnych nie ma chorych są tylko zdrowi i umarli«. Tak powitał nas w kwietniu 1940 roku w swoim obozie komendant Sachsenhausen.

Wielu z nas zetknąwszy się po raz pierwszy z obozem koncentracyjnym, naiwnie sądziło, że w słowach tych jest dużo przesady. I nic dziwnego, bo jakże normalny, z normalnych warunków bytowania nagle wyrwany, człowiek mógł sądzić inaczej.

Ale w słowach powyższych nie było przesady. W niemieckich obozach koncentracyjnych naprawdę nie było miejsca dla słabych i chorych. Ludzi, którzy stali się niezdolnymi do pracy, »wykańczano« najbardziej wyrafinowanymi sposobami, zwłoki ich palono w piecach krematoryjnych, a popioły rozrzucano jako nawóz po okolicznych polach, względnie – jak to miało miejsce w Gusen – m.in. wysypywano nimi SS-mański plac sportowy.

.Jednym z najczęściej i na wielką skalę stosowanych sposobów likwidowania niezdolnych do pracy więźniów, w języku obozowym »inwalidami« zwanych, było wysyłanie ich całymi transportami do »sanatoriów«. Takie transporty odchodziły często, np. z obozu koncentracyjnego Gusen do »sanatorium« w Dachau i na odwrót z obozu koncentracyjnego w Dachau do »sanatorium« w Gusen. Ale w Dachau nigdy nie widziano »inwalidów« z Gusen, a do Gusen nigdy nie nadszedł żaden transport »inwalidów« z Dachau.

Pierwszy i największy zarazem tego rodzaju transport, liczący prawie 2000 »inwalidów«, wysłano z Gusen do »sanatorium« w Dachau w lecie 1941 roku.

Pamiętam, ile to w związku z tym wydarzeniem wśród mieszkańców obozu było radosnego podniecenia, ile przychylnych dla władz obozowych komentarzy, ile nadziei na przetrwanie…, ale pamiętam również niedające się opisać przygnębienie, gdy doszły nas wieści, że biedni »inwalidzi«, według oficjalnych danych, w przeciągu kilku dni wszyscy bez wyjątku pomarli i to alfabetycznie według listy transportowej.

Nie trudno się domyśleć, że pod zachęcającą nazwą »sanatorium« kryły się potworne fabryki śmierci.

Taka fabryka śmierci dla obozów grupy Mauthausen znajdowała się w Hartheim, odległym 10 km od Linzu w kierunku Pasawy, gdzie według przedśmiertnych zeznań byłego komendanta obozu Mauthausen Ziereisa zamordowano około 1–1,5 miliona ludzi.

.„Inwalidzi” w Gusen mieli swój specjalny »blok inwalidzki«, popularniej »kurierkiem do nieba« zwany, jako że mieszkańcy tego bloku w przyspieszonym tempie rozstawać się musieli z życiem. Pomagano im w tym – poza wysyłaniem do »sanatoriów« – tysiącem innych bestialskich sposobów, z których godniejszym uwagi było tzw. kąpanie inwalidów.

Zaczęto je stosować jesienią 1941 roku w prowizorycznej łaźni obozowej. Był to kwadrat ziemi, otoczony około metrowej wysokości murem, wybetonowany, z zainstalowanymi górą prysznicami, bez ścian i bez dachu.

Do tej „łaźni” wpędzano bykowcami i pałkami biednych »inwalidów« i trzymano ich niejednokrotnie godzinami, bez względu na warunki atmosferyczne w lodowatej wodzie, której strumienie lały się z góry bez przerwy na dygoczące z zimna szkielety ludzkie… I padało życie za życiem, jeśli nie od samej »kąpieli« to od razów zadawanych tym prawie nieboszczykom bykowcami i długimi, grubymi tykami, w czym celował szczególny okrutnik SS-Oberscharführer [Bruno] Jaentsch, za te swoje wyczyny przez więźniów Bademeistrem zwany.

Krzyki mordowanych, błaganie o ratunek i litość, pożegnalne wzywanie najdroższych wywoływały u dziczy SS-mańskiej tylko sadystyczne zadowolenie i zachęcały ją do tym gruntowniejszej »roboty«.

.Często przyglądał się tym widowiskom sam komendant obozu Karl Chmielewski, który wśród szatańskiego śmiechu (wyglądał zresztą jak Mefisto) rzucał różne cyniczne uwagi w rodzaju: »cha, cha, cha ich fühle mich so wohl unter der Brause und das dumme Volk stirbt« (ja czuję się tak świetnie pod prysznicem, a ten głupi naród umiera).

Po takich kąpielach zazwyczaj mniej ludzi wracało na blok, aniżeli wędrowało wprost do krematorium. A i ci, którzy uszli z życiem, nie mieli najmniejszej gwarancji, że dożyją dnia następnego. Nierzadkie bowiem były wypadki, że wracających z »kąpieli« nie wpuszczano do bloku, trzymając ich zziębniętych i nagich w chłód i słotę przez całą noc pod gołym niebem.

Po takich nocach plac przed blokiem inwalidzkim tragiczny przedstawiał obraz. Rzadko który uczestnik wczorajszej »kąpieli« trzymał się jeszcze na nogach; reszta pomarła lub – leżąc wśród umarłych – dogorywała. Tym ostatnim groziła śmierć z ręki starszego bloku, specjalnie przez władze obozowe dobranego rzezimieszka, który rano dokonywał przeglądu ofiar makabrycznej nocy i decydował, kogo łaskawie uznać jeszcze godnym wzięcia na blok, a kogo dobić…

Tak, komendant obozu Sachsenhausen, »witając« w kwietniu 1940 roku nasz transport, nie przesadził… W niemieckich obozach koncentracyjnych nie było miejsca dla słabych i chorych (…)”.

Do opisu powyższego nie mam nic do dodania. (…) Doprowadziłoby to zbyt daleko, by opisać każdy z rodzajów zgonów oraz istotne przyczyny zgonów, które w każdym przypadku śmierci były rozmaite. Więcej kompetentnymi do tego są polscy lekarze obozowi, którzy pracowali ofiarnie, lecz ich służba i wiedza podporządkowana była lekarzowi Niemcowi, członkowi SS, a ci nie we wszystkich wypadkach mieli studia medyczne ukończone.

Lekarze Polacy nie brali udziału w mordach. Natomiast otwarcie odmówili tego rodzaju udziału, a nawet asystowania, stawiając kwestię jasno, iż według złożonej przysięgi powołani są do niesienia pomocy chorym, a nie ich gwałtownego wykańczania.

Popioły spalonych więźniów

.Popioły ze spalonych zwłok więźniów przy wydobywaniu z retort „kremu” wkładano przez pewien czas do urn i przewożono do miejsca przechowania, rzekomo w mieście Steyr. Ten zwyczaj nie utrzymał się długo i prochy z kośćmi niedopalonymi wyrzucano przed budynek „krema”, skąd zabierano je ze śmieciem wywożonym ze śmietników poza obręb drutów kolczastych. Częściowo używano prochów do posypywania ulic między blokami lub – jak to już wspomniano – wysypywano nimi SS-mański plac sportowy.

W nielicznych tylko wypadkach udało się bliskim przyjaciołom zmarłego uprosić załogę krematorium o pojedyncze spalenie zwłok i wydanie prochów w przygotowanej puszce, by zagrzebać je w miejscu upatrzonym poza drutami obozu, celem późniejszego oddania rodzinie. Kosztowało to zwykle kilkadziesiąt lub nawet setkę papierosów, na które składali się znajomi zmarłego więźnia.

Wyroby ze skóry ludzkiej w KL Gusen

.Majstersztyki w zużytkowaniu skóry ludzkiej, ściągniętej ze zwłok więźniów, wykonywał jeden z lekarzy obozowych, a zarazem sadysta i członek SS, niejaki Kiesewetter. Charakterystycznym rysem tego indywiduum było dokonywanie w stanie pijanym operacji na więźniach dla celów doświadczalnych, a raczej dla zaspokojenia swych zbrodniczych instynktów. Toteż efekt tego rodzaju operacji kończył się zwykle śmiercią (…).

Kiesewetter uchodził też za inicjatora w użytkowaniu skóry ludzkiej dla celów osobistych lub swej rodziny i znajomych. Najwięcej odpowiadała mu skóra tatuowana. Więzień tatuowany (było ich sporo), gdy tylko tatuaż spodobał się Kiesewetterowi, przestał żyć natychmiast lub został zanotowany jako typ patologiczny dla następnej potrzeby Kiesewettera. Ze zwłok ściągnięto skórę, suszono ją i garbowano, by następnie służyć mogła do wyrobu torebek tytoniowych, abażurów do lamp, opraw książkowych itp. Gdy Kiesewetter przeniesiony został z Gusen na inne miejsce służbowe, wywiózł z naszego obozu tego rodzaju wyrobów sporo wozem sanitarnym.

.Drugim typem lubiącym skórę ludzką był Fritz Seidler, komendant obozu w latach 1943–1945. Powiedzonka niejakiego von Eickla, proroka spod znaku SS, musiały koniecznie być napisane drukiem na skórze ludzkiej. Następnie porozmieszczane zostały w gabinecie Seidlera oraz na ścianach w gmachu urzędowym SS, przy wejściu do obozu. Napisy na skórze ludzkiej stanowiły charakterystyczną dekorację ścian. Jeżeli chodzi o treść powiedzonek, to była ona rozmaita, nie wyłączając antyklerykalnej. Jedno z takich pozostało mi w szczególnej pamięci, a mianowicie: „My (SS) nie chcemy być lubiani przez nikogo, nam wystarczy, że wszyscy się nas boją”.

I bało się ich społeczeństwo, szczególnie zaś ta warstwa społeczeństwa, która trzymana była w obozach, będąc wyjętą spod wszelkich praw ludzkich. Istotnie było się czego bać i bano się, zwłaszcza do momentu rozpoznania ich metod działania, nieznanych chyba w całym świecie cywilizowanym.

Józef Żmij

Fragment książki: Dolina śmierci. Wspomnienia więźnia z obozu koncentracyjnego Gusen, wyd. Instytut Pileckiego, Warszawa 2024 [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 października 2024
Fot. KL Gusen po wyzwoleniu w 1945 r. / Eugene S. Cohen / domena publiczna / Wikimedia.