Wrocław-Praga '89. Eksport rewolucji
Silni liczebnością i doświadczeniem polscy opozycjoniści przez lata wspierali czeskich i słowackich dysydentów. Ci natomiast pokazywali Polakom inne oblicze oporu — niszowe, filozoficzne, undergroundowe, ekologiczne. Na mapie polsko-czechosłowackiej przyjaźni, przyjaźni wbrew systemowi najważniejszym punktem był Wrocław
.Siedemnastego listopada Czesi i Słowacy każdego roku świętują rocznicę Aksamitnej Rewolucji 1989 r., która zakończyła ponure dwudziestolecie normalizacyjnej stagnacji Czechosłowacji po stłumieniu Praskiej Wiosny i wyniosła do władzy niedawnych dysydentów z prezydentem Václavem Havlem na czele. Sam Havel podczas oficjalnej wizyty w stolicy Dolnego Śląska na początku lat 90. XX w. nawiązał do zorganizowanego w pierwszych dniach (5-7) listopada 1989 r. we Wrocławiu Przeglądu Niezależnej Kultury Czeskiej i Słowackiej, nazywając go „uwerturą Aksamitnej Rewolucji”. Oczywiście, oceniając tę wypowiedź, należy brać pod uwagę kurtuazję i skłonność do figur retorycznych Havla polityka i Havla pisarza. Takich „uwertur” było z pewnością więcej. Jednak niewątpliwie wrocławski Przegląd był jednym ze znaków czasu, wydarzeniem możliwym tylko w tamtym niezwykłym momencie historii. Może być symbolem wszystkiego, co wtedy było wyjątkowe — euforii, niepokoju, chęci współpracy, poczucia przełomu, a także lekkiej dezorientacji, nonszalancji, szaleństwa, dobrych intencji, emocji, wzruszeń, radości, lęku, chaosu, skrajności, silnych wrażeń — a więc tego, czym charakteryzuje się każda rewolucja.
Oto do Wrocławia, niedawnej twierdzy Solidarności, przyjeżdża w pierwszych dniach listopada około pięć tysięcy obywateli Czechosłowacji. Goście przez kilka dni uczestniczą w środkowoeuropejskim seminarium naukowym na Uniwersytecie Wrocławskim, ale przede wszystkim w spotkaniach i koncertach (w planie była też wystawa, ale czechosłowackie służby zarekwirowały obrazy i „aresztowały” je w Harrachowie, w ich miejsce zawisną więc puste ramy). Przyjeżdżają pociągami i autobusami z południa (chociaż wielu z nich zostaje zatrzymanych na granicy, inni docierają okrężną drogą przez NRD i ZSRR) i z zachodu — ci ostatni to często przedstawiciele emigracji politycznej z 1968 roku. Niektórzy z nich właśnie w stolicy Dolnego Śląska pierwszy raz od dwudziestu lat spotkają się z rodziną i przyjaciółmi — podobnie jak na scenie Teatru Polskiego spotkali się na wzruszającym i legendarnym koncercie przybyły z Berlina bard Praskiej Wiosny Karel Kryl, żyjący w Holandii Jaroslav Hutka i cieszyński pieśniarz Jaromír Nohavica. Na wrocławskim dworcu czekają na przyjezdnych mieszkańcy miasta, którzy zareagowali na medialny apel o przyjęcie gości na nocleg (bo frekwencja wielokrotnie przerosła oczekiwania i kalkulacje organizatorów Przeglądu). Mówią im, żeby się nie martwili, że u nich też już niedługo będzie wolność, i zapraszają ich do swoich domów.
Czesi i — w mniejszej części — Słowacy są często oszołomieni życzliwością Polaków, których propagandowy stereotyp pijaków i nierobów znają z oficjalnych mediów. Jest jednak także coś więcej. Petruška Šustrová, czeska opozycjonistka, tłumaczka literatury polskiej, do dziś wspomina, że we Wrocławiu po raz pierwszy poczuła, co to znaczy być wolnym człowiekiem.
W obecnej, tak zmiennej i niepewnej sytuacji geopolitycznej relacje sąsiedzkie wymagają konstruktywnego zredefiniowania. Czy wspomnienie dobrej wspólnej przeszłości może w tym pomóc?
.Miasto staje się na kilka dni bardziej czeskie, niż było za czasów Karola IV. Można odnieść wrażenie, że każdy we Wrocławiu chce mieć „swojego Czecha” — przenocować go, karmić, oprowadzać, wozić — uczestniczyć w spotkaniach z Czechami i oczywiście mówić po czesku.
Czechofilia wrocławian z początków listopada 1989 r. nie była przypadkiem ani zbiegiem okoliczności. Była naturalną konsekwencją, a jednocześnie manifestacją prawdziwej więzi zbudowanej przez kilkanaście lat nieformalnych opozycyjnych relacji polsko-czechosłowackich. Kontakty te rozwijały się od końca lat siedemdziesiątych, kiedy to czescy i polscy dysydenci spotykali się na karkonoskim szlaku granicznym, nazwanym propagandowo Drogą Przyjaźni Polsko-Czesko-Słowackiej (uczestniczyli w nich m.in. Adam Michnik, Jacek Kuroń i Antoni Macierewicz, a ze strony czeskiej Jaroslav Šabata, Anna Šabatová i Václav Havel). Chociaż spotkań było wówczas niewiele, ich owocem jest m.in. najsłynniejszy esej polityczny Havla „Siła bezsilnych”, napisany na potrzeby planowanej przez Adama Michnika publikacji drugoobiegowej, która zresztą nie doszła wówczas do skutku.
Relacje te, przerwane na początku lat osiemdziesiątych, odnowione zostały w drugiej połowie dekady. Z nieformalnych kilkunastoosobowych spotkań na granicy rozrosły się wówczas w system różnego rodzaju działań, prowadzonych konspiracyjnie (druk i przerzut przez granicę „bibuły”, a także powielaczy, wymiana informacji przez kurierów), ale też — przynajmniej częściowo — jawnie (wspólne oświadczenia i dokumenty publikowane w mediach zachodnich, solidarnościowe protesty wobec aresztowań dysydentów, akcje ekologiczne) organizowanych pod szyldem Solidarności Polsko-Czechosłowackiej (później Polsko-Czesko-Słowackiej). Wrocławscy opozycjoniści — nie tylko z SPCzS, ale także z NZS, Ruchu Wolność i Pokój, Pomarańczowej Alternatywy i innych — grali w tej działalności główne role. Listopadowy Przegląd Niezależnej Kultury Czeskiej i Słowackiej był kulminacją wieloletniej aktywności, swego rodzaju coming outem i wielkim wolnościowym karnawałem. Jeżeli wierzyć Havlowi, wrocławska uwertura była jednym z niewielu (może jedynym) znanych w historii przypadków udanego eksportu bezkrwawej rewolucji.
Wspomnienie o Przeglądzie łączy ze sobą wielu wrocławian, których drogi rozeszły się później w bardzo różnych kierunkach. Jego elementami są euforia związana z odzyskiwaną wolnością, empatia wobec tych, którzy jej jeszcze nie mają, a także po prostu potrzeba świętowania wolności. Uczestnicy pamiętają tamte wydarzenia przez pryzmat dobrych, gorących emocji, które dla wielu z nich do dziś są żywe. Pamięć o Przeglądzie, a także o poprzedzającej go wieloletniej współpracy opozycjonistów polskich, czeskich i słowackich może być szansą także dziś.
.Truizmem jest twierdzenie, że w obecnej, tak zmiennej i niepewnej sytuacji geopolitycznej relacje sąsiedzkie wymagają konstruktywnego zredefiniowania. Czy wspomnienie dobrej wspólnej przeszłości może w tym pomóc? Nie wiem. Nie będzie to łatwe, ale mam nadzieję, że możliwe. Kiedyś już, nie tak dawno przecież, się udało.
Katarzyna Uczkiewicz