"Wrocław 2050. Najbardziej innowacyjne z polskich miast?"
Na wstępie proszę o wyrozumiałość. Tematowi tak ciekawemu i obszernemu trzeba by poświęcić na tyle dużo czasu, że na pewno go zabraknie. Z kolei pisząc skrótami nie sposób nie popaść w tony cepowato syntetyczne lub nieznośnie prorockie.
A to nie jest proroctwo.
I mam nadzieję, że nie jest to też jałowa młócka.
Jest to być może ćwiczenie wyobraźni, spisane językiem studenckiego skryptu.
.Jaka przyszłość czeka Wrocław w 2050? Rozmyślając o przyszłości roimy sobie, że patrzymy w przód. Ale tak naprawdę spoglądamy w głąb. Badamy dzisiaj. Nasze linearne hipotezy osadzone są we własnym rozumieniu sytuacji i naszych wartościach. Staramy się patrzeć na przebieg hipotez okiem historyka, tyle że z punktu, którego jeszcze nie ma (bo nasze losy są niedokonane). Wrocław roku 2050 to miejsce, do którego dotoczy się kamień rozumu pchany przez wyobraźnię.
Czy Wrocław w roku 2050 jeszcze będzie istnieć? W jakim sensie istnieć? Gdzie szukać ciągłości Wrocławia?
Bez wątpienia, idąc tą drogą trzeba rozpatrzyć kategorie: „miejsce” i „ludzie”.
- Miejsce jest ważne, ale potomkowie Lwowiaków wiedzą, że miasta czasami oddzielają się od swojej materialnej substancji. Jest to zwykle moment ich stopniowego rozkładu. Albo zupełnie odwrotnie: moment wejścia w nowe życie, moment syntezy. Takim syntetyczno-symbolicznym życiem żyją Konstantynopol, Smyrna, Lwów i Wilno. No i Breslau. W przeciwieństwie do miast istniejących, które są wieloaspektowe, miasta niebyłe posiadają w miarę jednolity sens, bo zostały opowiedziane do końca. A zatem nie chodzi o samo miejsce i sam jego kształt.
- Chodzi o opowieści, a właściwie o miejsce, gdzie się je snuje, czyli naród. I musi być to „naród” właśnie. Społeczność to za mało; nie sięga poza „tu i teraz”.
- „Na pierwszy rzut oka losy Wrocławia są losami polskimi. Były losami niemieckimi, ale ciągłość tych losów została przerwana.
- Ale niemieckość i polskość są wariantami większej opowieści. Jest to opowieść o cywilizacji europejskiej.
.Ta intuicyjnie niewiarygodna perspektywa nie jest przesadzona. Wystarczy odbyć podróż, niekoniecznie bardzo daleko, aby przyjąć do wiadomości, że Wrocław przynależy do ekologicznej niszy, której przysługuje osobne miejsce w botanicznym ogrodzie ludzkich kultur. I korzystamy z tego uogólnienia nie po to aby zaprzeczyć istnieniu szczegółów, ale po to aby docenić „jedność w różnorodności”.
W naszej niszy zrodziła się z chrześcijaństwa na drodze długiego procesu upolitycznienia indywidualnej wolności, kultura niezbywalnych, politycznie uznanych i chronionych, praw jednostki. Nigdzie indziej – wcześniej, ani później – ludzkość nie poszła tak daleko i tak zdecydowanie drogą emancypacji pojedynczego człowieka jak w kulturze zrodzonej z chrześcijańskiego zachodu (dziewiętnastowieczne humboldtowskie peany na cześć greckiej demokracji były wsteczną projekcją chrześcijańskiej kultury na pogańskie społeczeństwo, w którym jednostka niewiele znaczyła).
Zostawmy margines tej zachodniej kultury – czyli to, o co dziś idzie spór w mediach (mam oczywiście na myśli wojnę sekularyzmu republikańskiego z tradycją chrześcijańską). Nie żeby na rzeczonym marginesie dziś nie decydowały się losy zachodniej cywilizacji. Myślę, że się decydują. Natomiast wynik tego sporu jest eksperymentalny. Spodziewam się, że będzie rozstrzygnięty przez fakty przyrody raczej aniżeli prze sofistyczne wygibasy rozumu lub tytaniczne wysiłki woli.
.Dlatego skupmy uwagę na filarach, które mimo wszystko niosą dziś zachodnią cywilizację, sprawiając, że w ogóle istnieje margines dla bratobójczych walk.
Filary, o których mowa, to właśnie jest Wrocław, który warto rzutować w przód — jeśli chcemy cokolwiek zrozumieć z wyzwań, jakie stoją przed nami.
Małe historie: tradycja, empiria i technika
.Wydaje się, że ostatnie kilkaset lat Zachód spędził zastanawiając się na pytaniem skąd brać wiedzę, która ma kształtować nasze wybory. Problem dotyczy dwóch form komunikowania: narracji oraz modelu matematycznego; dedukcji i indukcji; racjonalizmu i metody naukowej — rozumianych, symbolicznie, jako nadrzędne sposoby tworzenia kultury. Jest to, uogólniając, problem wiary i rozumu.
Wiara i rozum weszły w spór za sprawą przemiany organizacyjno-politycznej. Droga od wiedzy plemiennej, poprzedzającej piśmiennictwo, do wiedzy gromadzonej w bibliotekach on-line jest długa. Teoretycznie jedna i druga uzupełniają się. W praktyce ta druga wypiera pierwszą – zrazu siłą argumentu, po wtóre argumentem siły.
Wiedza pierwotna skupiała się na nadawaniu sensu przez opowieści. Terminologia fachowa istniała w swojej pierwotnej formie, ale dominowała umiejętność – know-how, nie teoretyczna nomenklatura. O tym jak żyć, ludzie dowiadywali się od innych ludzi – z opowieści, ze wspólnego przebywania i pracy w gospodarstwie.
.Kultura eksperymentu naukowego odrzuca depozyt kultury o ile nie jest „udowodniony” empirycznie. Lub depozyt ten „dekonstruuje”, wymyślając coraz to nowe sposoby na „naukowe” wytłumaczenie zjawisk takich jak religia. Rezygnuje z pytania o sens, skupiając się jedynie na pytaniach o przyczyny.
Oba nurty nie są wyborami sztucznymi, ale bazują na naturalnych ludzkich zdolnościach przetwarzania informacji i bodźców. Faworyzują jedną z dwóch powszechnych umiejętności, nie rezygnując z drugiej. Bo nie mogą, skoro człowiek posiada dwie półkule mózgowe. I tak: niepiśmienni „konsumenci narracji” dawno temu wiedzieli o przyrodzie dużo więcej niż my. Kto dziś potrafi rozróżnić wiąz, jawor i jarząb?
Z kolei naukowcy badający przyczyny sięgają po opowieści, aby wytłumaczyć „sens” swoich eksperymentów. Czy opowieść o „Bogu urojonym” nie jest taką samą narracyjną strukturą jak opowieść biblijna – historią, która objaśnia nam „sens” wydarzeń, inaczej pozostających obojętnym, nie mającym żadnego sensu zjawiskiem?
Rzecz w tym, że umasowienie dostępu do nowych technologii w ostatnich dziesięcioleciach stwarza nową sytuację dla dyskusji na temat wiary i rozumu. Dlatego, że zaczyna dotykać kognitywnych podstaw, na których ugruntowane były dwa kręgi (a bardziej dosłownie: dwie półkule) ludzkiej umysłowości. Piśmiennictwo odegrało ważną rolę w krystalizacji kultury analizy. Ale historia nie skończyła się.
Oto co nowego:
- Nasze rodziny, niezależnie od tego co się w nich świadomie głosi, przekształcają się w ekspozytury kultury katatonicznego klikania (znanego pod techniczną nazwą „płytkiego przetwarzania”). Mózgi dzieci dorastających z rączkami na tablecie mają inny kształt niż te, jakie ich przodkowie mieli przez dziesiątki tysięcy lat. Dychotomia „wiara” – „rozum” może zostać zastąpiona przez inną: „kultura czasu ludzkiego” – „kultura wiecznego teraz”. Chodzi o to: kiedyś „ekstaza” była domeną wybitnych filozofów. Dążyli do niej Plotyn i Spinoza a przyglądał się jej Św. Augustyn. Dziś „ekstaza” – nieobecność tu i teraz – jest doświadczeniem trzech czwartych pasażerów autobusu, przylepionych do smartfona. Być może nasza przynależność kulturowa będzie się wyrażać nie w tym, jakich opowieści słuchamy, ale i tym jaki styl kognitywny uprawiamy w ciągu dnia.
- Nasycenie technologią osiągnęło poziom umożliwiający gładkie przejście przez pełen cykl dzienny bez kilku sekund ciszy, w którym mogłaby się pojawić samorodna myśl. „Dyskurs” szczelnie opatula profitentów nowinki technicznej. I nie trzeba w ogóle odwoływać się do argumentów moralnych, dotyczących szkód i tragedii uzależnienia, aby stwierdzić, że mamy do czynienia ze zmianą jakościową, nie ilościową. Na gruncie biologii ewolucyjnej jest oczywiste, że podejmujemy wielkie ryzyko radośnie wkraczając na drogę smartfonowego stuporu. Lśniący ekran nie jest obojętny; kształtuje nasz mózg tak jak inne bodźce. Godzina w Second Life ma także 60 minut.
.Powtarzając intuicję, z którą zetknąłem się pierwszy raz w wypowiedziach niezastąpionego profesora Romana Galara, być może stajemy wobec narodzin nowego gatunku człowieka, przebywającego w „wiecznym teraz”, czyli nigdy „tu i teraz”. Płytkie przetwarzanie potencjalnie zagraża ugruntowaniu tradycji naukowych opartych na linearnej argumentacji.
Możliwe, że na skutek zmian behawioralno-kognitywnych, rozpoczynających się w domach, odczuwalnie zmaleje pula młodych zdolnych do utrzymania skupienia na poziomie niezbędnym do pracy z pismami filozofii analitycznej, lub fizyki kwantowej. Możliwe, że zmaleje liczba osób usposobionych do czytania poezji czy w ogóle literatury. Możliwe, że Wrocław jako kultura nie będzie się replikować dlatego, że styl kognitywny wrocławian nie będzie w stanie przyjąć treści wymagających wieloletnich ćwiczeń charakteru, cierpliwości i wiedzy.
Są zatem dwa istotne pytania:
- Po pierwsze, czy wrocławianie będą hołdować zasadom, których nie rozumieją, ale które przyjmują od osób znaczących (ostatecznie: prawa półkula mózgowa) w imię międzypokoleniowego zaufania (rodzina, tradycja, wiara)?
- Po drugie, czy dadzą odpór technologicznemu tsunami, które uderza w ich styl kognitywny i praktykę linearnego myślenia?
Duże historie: innowacja i ryzyko
.Kwestia technologii to inaczej pytanie o to, pokąd innowacja – zmiana, nowość – jest wartością.
Na tle innych kultur, zachód chrześcijański jawił się wyjątkowo innowacyjny. Samo tylko studiowanie stylów sztuki sakralnej we Wrocławiu świadczy, na tle choćby tradycji bizantyńskiej, o niepohamowanym apetycie na zmiany właściwym dla chrześcijaństwa zachodniego na przestrzeni tysiąca lat. Jest to apetyt wielki, bo prowadził do poważnych konfliktów. To że konflikty o nowość istnieją, świadczy właśnie o duchu innowacji. Nawet po wielkiej schizmie modernistycznej – wystąpieniu w imieniu chrześcijańskiego indywidualizmu przeciwko klerowi, mającemu kilka odsłon (Hus, Luter, Les philosophes) – apetyt na to, by być po właściwej stronie uciekającej historii nie słabnie po obu stronach zachodu (sekularystycznej i chrześcijańskiej).
Ale słowo innowacja dziś wzięte jest przede wszystkim ze słowniczka polityki bardziej niż z jakiegokolwiek innego źródła. Innowacja to przede wszystkim rzecz gospodarcza i społeczna. A skoro rządy biorą pod dyskusję wszystko — bo taka jest logika socjaldemokracji — muszą odpowiadać za wszystko. I innowacja — obietnica zmiany, która sprawi, że będziemy bogaci, zdrowi i będziemy mieć dużo wolnego czasu — jest odpowiedzią na wszystko.
Tragiczne jest to, że retoryczne podbijanie tematu innowacji w socjaldemokracji idzie w parze z dążeniem do eliminacji ryzyka na wszystkich możliwych płaszczyznach życia społecznego. A przecież możliwość innowacji bierze się właśnie z niepewności — pojęcie „innowacji bez ryzyka” jest sprzeczne. Sprzeczności tej nie da się zagrzebać wielosłownością. Problem ten błyskotliwie traktuje niedoceniona strategia rozwoju Wrocławia z 6 lipca 2006. Ekonomia pojęciowa tego dokumentu pozostaje dobrym przykładem sensownego podejścia do projektowania przyszłości – tyleż dobrym (bo adekwatnym), co bardzo rzadkim.
Niestety, nie widać szans na to, aby sprzeczność programu socjalistycznej modernizacji została dostrzeżona, o usunięciu nie mówiąc. Innowacje coraz agresywniej promowane są za publiczne pieniądze; „innowacyjność gospodarki” jest dziś dogmatem wypowiadanym w imieniu budżetu państwa. A powiązanie inwentyki z demokratyczną polityką opartą na państwowym interwencjonizmie może mieć odwrotne skutki, które częściowo objawiły się już w ostatnich latach.
Dlaczego? Po pierwsze, reżim finansów publicznych generalnie dąży do eliminacji ryzyka w imię gospodarności, nadrzędnej zasady w publicznych finansach. „Innowacją” jest często kupowanie sprawdzonych technologii z Niemiec, co nie jest innowacyjne, ale nie jest też „ryzykowne”. „Innowacja”, jeśli nie będzie różnić się od „wdrożenia”, jako pojęcie stanie się zbędna.
Po drugie, im więcej publicznych wydatków na innowacje, tym mniejsze zaangażowanie kapitału prywatnego. Można tak wnioskować także na podstawie danych Ministerstwa Rozwoju Regionalnego dotyczących lat 2007–2013.
Ostatecznie warto zadać takie pytania:
- Czy dojdzie do osłabienia struktur instytucjonalnych, które dziś utrudniają innowację jako kulturę aktywności gospodarczej?
- Czy socjalizm – przenoszenie ryzyka na poziom organizacji państwowej (opartej na przymusie danin i świadczeń osobistych) – osłabnie? Lub inaczej: czy wolność rozumiana tradycyjnie, jako wolność niekwalifikowana (porównaj: „obywatelska”, „myślenia”) wolność po prostu, będzie wrocławskim doświadczeniem w przyciężkim świecie nowej, sekularsistowskiej scholastyki?
Maciej Litwin
PS. Kiedy zastanawiałem się nad sprawami, poruszonymi i wyobrażonymi powyżej, przyszły mi do głowy obrazy, które można zebrać w kilka wersów. Być może jest to bardziej adekwatny komentarz do spraw przyszłości Wrocławia. Nie upieram się przy tym, ale zostawiam, uczciwie i bez pretensji.
Czerwiec
Ot, nasza rzecz:
w szóstym miesiącu
ciąży już niezmieniona koszula i
klei się od potu
na rozedrganych negocjacjach
w wiecznym sejmie:
że w samo południe
otrzymaliśmy Polskę na nowo
że ludzie na poziomie
spijają pianę
z ust
gminu na nocnej zmianie
Szklaneczkę wody teraz jeszcze na popitkę
(’Niegazowaną proszę’, 'Co ty, Mietek, w wersalu jesteś czy, kurwa, w belwederze?’)
O świecie wrócimy do żon i matek.
Dwadzieścia sześć lat.
A mimo to
w szóstym miesiącu
czerwcu
rok w rok
urodzaj czereśni
czerwone cuda
Bożej hojności
jemy wszyscy.
W sumie, zatem,
Owocny czas.
Pojednaliśmy się z Fritzem
pobudowaliśmy mosty przez Odrę.
(Z podwyższenia obwodnicy wypatrzysz
tereny podmokłe; są za lasem).
Oś postępu: leasing, marketing i rating.
Spełniła się przepowiednia
z Maisons-Lafitte:
łacińskim alfabetem
będziemy pytlować o Wrocławiu
A Lwów i Wilno milczą
w spiżowym paroksyzmie
zastukane na maszynie
ku chwale ojczyzny, towarzyszu generale
Jednym słowem: Perspektywa AA+ stabilna
iii.
Ale nocą
szum bukowych gałęzi
przenika się z wierzbowymi witkami
dęby i graby splecione nad rzeką
jawor, klony i jarząb
pradawni towarzysze
zacierają pytania
Zadziwienie:
Mrówka, ważka, biedronka
powracają
(małe gadziny
a wąchały proch
jeszcze w Powstaniu)
Żuk milczy
Spada gwiazda
W przebłysku nieuwagi
pradawne skarby
porzucone w pośpiechu
pod krzakiem malin
przez roztargnione pokolenie
lądują w ciepłej dłoni.
Zakazany owoc spacerów wzdłuż Odry.
iv.
Pod jakim miesiącem spiszą nas
w swoich almanachach
których skupione oczy lustrują nasze
obgryzione paznokcie i wyskubane brwi?
Zaiste, lekcja nowoczesnej kinetyki:
że próżnia jednak istnieje (Arystoteles się mylił).
Których palec
podniesiony
zawisł nad decyzją
na co nas spisać.
A mimo to
z samego serca Lwowa
z nerek Wilna
(przenikasz i znasz mnie Panie)
prosto z wrocławskich ust
słowa bezczelne
godne pielgrzyma
stającego przy studni
z kubkiem metalowym
w który wali łyżką
(brzęk przy tym niemiłosierny,
ale miłosierdzia dopiero się uczy)
domaga się wody życia.
***
Pielgrzym na drogę dostaje też czereśnie.
Wrocław, 2 lutego 2016 r.