Bestia. Studium zła Początek końca
„Bestia. Studium zła” to historia Leszka Pękalskiego – zabójcy, który przyznał się do 67 makabrycznych morderstw. Finalnie skazano go za jedno. Jest największą tajemnicą powojennej kryminalistyki. Magda Omilianowicz była pierwszą dziennikarką, która przeprowadziła wywiad ze słynnym „wampirem z Bytowa”. Rozmawiała też z jego bliskimi, z rodzinami ofiar, z prokuratorem, z psychologami, z kobietą, która jako jedyna przeżyła atak „wampira”
Bernadecie zawsze wydawało się, że dobrze zna Leszka, biedaka mieszkającego w tej samej wsi co ona. Choć on mieszkał u wuja na jednym końcu wioski, a ona na drugim, widywała go często. Litowała się nad nim i współczuła biedakowi, co nigdy nie miał własnego domu i zawsze chował się między obcymi. Matka i babka nic nie były warte, ojciec nie chciał go znać. Biedaczysko, popychane przez wszystkich. Myślała tak Bernadetta o Lesiu, aż do tamtego wieczora, którego nie sposób zapomnieć.
– Jeszcze dziś jak o tym opowiadam, ciarki mi chodzą po plecach – mówi starsza, schorowana, otyła kobieta. – Parę tygodni temu wróciłam ze szpitala po operacji i jeszcze nie czuję się najlepiej. Zrobię kawę, to lepiej nam się będzie rozmawiało.
Bernadetta krząta się po kuchni, stawia czajnik na kuchence.
– Proszę wejść do pokoju. Ja może jeszcze ciasta nakroję.
Wstaje i znowu się krząta. Nerwowo układa na stole serwetki, poprawia kwiaty w wazonie, podchodzi do lusterka i upina włosy, jakby chciała odwlec moment, kiedy wróci tamto wspomnienie sprzed lat.
– Już tyle razy opowiadałam o tym policji i sądowi, ale ciągle gardło mi się ściska, jak sobie ten dzień straszny przypomnę. To był koniec lipca 1990 roku. Wracałam od siostry wieczorem. Było chyba koło dwudziestej trzeciej. Mój dom stoi na uboczu, ale nie bałam się iść sama, bo dni były jeszcze długie, nie ściemniało się szybko. Ot, taka szarówka. A poza tym, czego miałam się bać? Wszystkich we wsi człowiek zna. Często chodziłam sama tą drogą, nawet jak była późna pora. Najpierw szosą aż do końca wsi, potem, brukiem i jeszcze kawałek przez łąkę.
Tego wieczora w momencie, kiedy skręciłam na bruk, zorientowałam się, że ktoś za mną idzie. Musiał iść cały czas, ale odkąd za mną szedł, tego nie wiem. Nawet się wtedy nie wystraszyłam, ale coś mnie tknęło, żeby się obejrzeć. Jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów ode mnie zobaczyłam ciemną postać, w drelichowym, wypłowiałym płaszczu z zamaskowaną głową. W pierwszej chwili pomyślałam, że to pewnie jakiś żart, ktoś przerazić mnie chce albo że ktoś idzie do moich sąsiadów. Szłam dalej, ale mnie podkusiło, żeby się obrócić drugi raz. Zobaczyłam, że ten idzie dalej za mną. Przystanęłam, bo myślałam, że może on też przystanie, ale on dalej szedł w moją stronę, tym samym pewnym krokiem. Nie zatrzymał się ani nie zwolnił. Wtedy już wiedziałam, że coś tu jest nie tak. Kiedy on doszedł do mnie, złapał mnie, chyba od tyłu. Od razu poznałam go po tym dziwnym chodzie i po nerwowych ruchach. Chociaż na twarz miał naciągnięty golf i beret, wiedziałam, że to Leszek. On cały się trząsł, coś mamrotał po nosem, ale tak, że nie szło zrozumieć, co mówi i od razu na drodze, zaczął szarpać na mnie spódnicę i bluzkę. Potem mówił do mnie takim zmienionym, syczącym głosem: „Zaraz cię zamorduję. Zaraz cię zamorduję”, a potem nagle w ogóle przestał się odzywać. Obawiał się pewnie, że mogę po głosie poznać, że to on. Próbowałam mu się wyrywać i cały czas krzyczałam: „Za co? Co ja ci złego zrobiłam? Czego ode mnie chcesz?”. Pamiętam, że przy tej szamotaninie myślałam tylko o jednym, żeby nie ściągnąć mu z twarzy golfu, bo wtedy na pewno mnie zabije, jak zobaczę, kim jest. – Bernadetta ociera z policzka łzę. – Ciężko mi o tym mówić, choć już tyle czasu minęło. Jak sobie tak czasem pomyślę, ile on kobiet zabił, to chyba cud boski, że mnie oszczędził.
Po chwili uspokaja się, wyciera nos w chustkę i mówi dalej.
– Żebym ja wtedy miała coś w ręku, to może w łeb bym mu przywaliła, a tak co ja, słaba kobieta mogłam zrobić na tym odludziu? Dość długo nie dawałam mu się przewrócić, chociaż wiedziałam, że nie mam żadnych szans, on bardzo silny był. Niby takiej mikrej budowy, ale silny. O czym sobie wtedy myślałam? Że to nie przelewki i że chyba nadszedł mój ostatni wieczór. Do wsi kawał drogi, do mojego domu drugie tyle. Na to, że ktoś z szosy, z samochodu mnie zobaczy, też nie miałam co liczyć, bo za ciemno już było. Zresztą tu samochodów o tej porze dużo nie jeździ. Potem przestałam krzyczeć i bronić się, bo wiedziałam, że obrona nie ma sensu. Może to mnie uratowało, bo ponoć Leszka najbardziej złościło, kiedy kobiety się przed nim broniły. Modliłam się tylko w duchu, żeby już było po wszystkim i żeby mnie nie zabił. Koło wiśni pociągnął mnie za włosy i ręce, i zawlókł w żyto. Nogi mi się musiały tam, w coś zaplątać, bo wtedy się wywróciłam. Z tego szoku to nie pamiętam nawet, że on mnie bił. A musiał mnie uderzyć parę razy w głowę i w uda, tutaj, od wewnątrz, bo na drugi dzień miałam nogi całe w siniakach i na głowie pełno guzków.
To wszystko trwało może jakieś dwadzieścia minut. Jak Leszek mnie już przewrócił, prędko ściągnął mi majtki. „Rób co chcesz – myślałam – tylko mnie nie zabij”. Przy stosunku pomagał sobie ręką. Nic więcej mi nie robił. Nie bawił się piersiami ani nie gryzł. Może dlatego, że miał na twarzy golf. Słyszałam od tej policjantki, która go przesłuchiwała, że on lubił bawić się piersiami, nawet u kobiet po śmierci. Ja przez cały ten czas leżałam jak martwa i myślałam tylko o tym, żeby go nie zdenerwować i żeby się to już skończyło. On cały czas ciężko sapał, ale już nic nie mówił. Jak było po wszystkim, Leszek podniósł się, naciągnął spodnie i poszedł sobie, tym swoim kaczym chodem, w stronę wsi. Nie uciekał, szedł normalnie. Ja się wtedy szybko pozbierałam, złapałam w garść majtki, chyba nawet butów nie wkładałam. Popatrzyłam, w którą stronę on idzie, i uciekłam galopem do domu. Biegnąc, bałam się nawet obejrzeć, czy go za sobą nie zobaczę, czy nie zawróci za mną, żeby mnie zabić.
.Jak przyszłam, mój mąż już spał. Umyłam się i położyłam do łóżka. Nie budziłam go. Dopiero rano opowiedziałam, co mnie spotkało. Mąż chyba nie bardzo mi wierzył, bo zaczął się śmiać i powiedział tylko: „To czego sama łazisz po nocy i prowokujesz chłopów? Trzeba było nie siedzieć tyle u siostry. Kto wie, co by było, jakbym ja babę po ciemnicy spotkał. Ha, ha, ha!”. To już mu nic więcej nie mówiłam, nie żaliłam się, żeby mnie znowu nie wyśmiewał. W pracy zwierzyłam się z tego wszystkiego koleżance i to właściwie jej mąż mnie namówił, żebym poszła z tym na policję. Zagroził, że jak ja nie pójdę, to on o tym zgłosi, bo takich zdarzeń jest coraz więcej, ten zboczeniec może napaść i na inne kobiety, dlatego trzeba zrobić z tym w końcu porządek.
Bernadetta znowu wyciera nos.
– Z początku to ja nie wiedziałam, czy to zgłosić, czy nie. Na wsi jest zupełnie inaczej niż w mieście. Myślałam sobie, że i tak nikt się nade mną nie ulituje, a jeszcze będą się śmiali ze mnie, jak mój mąż, że dałam się takiej pokrace. Ale w końcu ten kolega mnie namówił. Poszłam na komendę i opowiedziałam o wszystkim. Potem była konfrontacja. Ustawili w szeregu czterech zamaskowanych chłopów, z golfami naciągniętymi na twarz i kazali im szeptać: „Zamorduję cię”. Ja stałam za uchylonymi drzwiami. Od razu rozpoznałam Leszka. Wiem, że podczas przesłuchań on raz się przyznawał, to znów odwoływał. Skarżył się policjantom, że jest taki biedny, że nie wolno go krzywdzić. W końcu opowiedział wszystko, tak jak było naprawdę. Ponoć tłumaczył się policji i sądowi, że jego nachodzi czasem tak duże pożądanie i że musi tego z kobietami dużo mieć, dlatego na mnie napadł, bo wtedy go naszło i nie wytrzymał. Takie chuchro, taka mizerota i niby taki pożądanie ma! Żeby to choć kawał chłopa był… Na wizji lojalnej pokazał wszystko dokładnie, skąd mnie wlókł i jak mi to robił. Potem go chyba wzięli na badania psychiatryczne i od tamtej pory to już go nie widziałam, bo rzadko tutaj przyjeżdżał.
Bernadetta wrzuca cukier do kawy i wolno miesza łyżeczką w filiżance.
Ślad po tym wszystkim na pewno został mi na zawsze. Nigdy już sama tą drogą nie pójdę, choć wiem, że Leszek jest w zamknięciu. Teraz – jak zdarzy się, że wracam później – to zawsze siostra z psem albo szwagier mnie odprowadzają. Takich przeżyć nie da się zapomnieć. W nocy to też do mnie wraca, śni mi się ten gwałt. Budzę się wtedy przerażona, ale cieszę się, że przeżyłam.
* * *
.Dochodzenie w sprawie gwałtu na Bernadetcie B. trwało długo, ponieważ Leszek był nieuchwytny. Raz mieszkał u babci, to znów pojawiał się u wujka. W końcu stawił się na wezwanie i został skierowany na trzymiesięczną obserwację psychiatryczną do Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Starogardzie Gdańskim. Zanim stanął przed sądem, zdążył zabić jeszcze jedną kobietę.
Za gwałt na Bernadecie sąd wymierzył mu karę dwóch lat pozbawienia wolności z zawieszeniem na pięć lat, poniesienie kosztów sądowych i niewielkie odszkodowanie dla ofiary. Bernadetta B. jest jedyną znaną policji kobietą, na którą Leszek napadł i której udało się ujść z życiem. Dzięki niej prokuratura, prowadząc sprawę zabójstwa Sylwii, trafiła na jego ślad. Pewne szczegóły obu zdarzeń były podobne. Ten fakt był dla Leszka początkiem końca, ponieważ prokurator rejonowy odwołał się od wyroku. W uzasadnieniu napisał:
„Opinia lekarska wydana po obserwacji psychiatrycznej wykazała, że ma on poziom intelektualny na pograniczu upośledzenia umysłowego lekkiego stopnia, ale w momencie popełniania gwałtu nie miał zmienionej ani ograniczonej poczytalności”.
Tak więc, od gwałtu na Bernadetcie wszystko się zaczęło. Sąd Wojewódzki w Słupsku wziął pod uwagę zastrzeżenia prokuratora rejonowego i postanowił uchylić zawieszenie wyroku. Leszek miał iść do więzienia. Tymczasem on był już tymczasowo aresztowany i podczas jednego z przesłuchań przyznał się do serii zabójstw.
Do dziś nie wiadomo, dlaczego Leszek darował życie Bernadetcie. Czy dlatego, że nie broniła się i nie zobaczyła jego twarzy? A może uratowało ją to, że leżała nieruchomo, kojarząc się Leszkowi z martwymi kobietami? Być może nie chciał zabić w swojej wsi? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy.
Podczas jednego z przesłuchań Leszek wyznał, że bardzo żałuje. Nie tego, że napadł i zgwałcił Bernadettę. Żałuje, że jej nie zabił. Gdyby nie ona, być może nadal byłby na wolności.
Magdalena Omilianowicz
Fragment powieści „Bestia”, wyd. „Od deski do deski” POLECAMY: [LINK]