Mona CHOLLET: Tyrania rzeczywistości

Tyrania rzeczywistości

Photo of Mona CHOLLET

Mona CHOLLET

Dziennikarka i eseistka, redaktorka Le Monde diplomatique. Wraz z Thomasem Lemahieu prowadzi stronę krytyki kultury Périphéries. Napisała m.in. Marchands et citoyens, la guerre de l'Internet (2001), Reves de droite – Défaire l’imaginaire sarkozyste (2008), Les Editocrates, ou comment parler de (presque) tout en racontant (vraiment) n'importe quoi (2009), Beauté fatale – Les nouveaux visages d'une aliénation féminine (2012).

.Nieruchomy pośród pędzących wte i wewte ludzi zdaje się usilnie wpatrywać w jakiś niewidzialny dla innych przedmiot o hipnotycznej mocy. Jego ramiona kołyszą się wzdłuż ciała, a może splótł dłonie na brzuchu w pełnym pokory, lecz machinalnym geście. Przypomina świętego, któremu aureola zsunęła się na czoło i podtrzymuje go zawieszonego w niebiosach, z nogami dyndającymi nad pustką; lub szalonego malarza trzymającego się pędzla, gdy zabierają mu spod nóg drabinę. Zaabsorbowany filmem wyświetlanym przed oczyma jego duszy nie wie, że sam z siebie robi widowisko. Otoczenie irytuje się – czasem nie bez racji. Szturchają go, wyzywają ze złością, szarpią.

Marzyciel jest rozgoryczony i wystraszony. Niektórzy widzą w nim odbicie tego, czym sami czasem bywają – ci odrzucają go jeszcze brutalniej. Inni, z oczyma lśniącymi z gniewu, patrzą na niego z pogardą – nic nie pojmując. Dla nich jest synonimem skandalicznej nieprzyzwoitości. Co stało się z pełnymi mocy fantazjami, których też przecież doświadczali jako dzieci; fantazjami, które przystrajały im świat we wszystkie barwy tęczy, a znikając zostawiały je osłupiałe, z otwartymi buziami? Co stało się z tymi ekstazami, niemal mistycznymi, do jakich doprowadzała ich młodzieńcza burza hormonów? Gdzież podziała się towarzysząca im naiwna, niezrównana egzaltacja? Zamknęli te wszystkie skarby w rupieciarni, nie pomyślawszy nawet, że mogłyby stać się one ich bagażami, portami, punktami zaczepienia. A może właśnie myśleli o tym, lecz wybili im to z głowy – dla ich dobra ma się rozumieć – rodzice i nauczyciele.

Bo marzenie jest jak strużka krwi w oceanie – wabi rekiny, które chcą cię rozszarpać. Więc dorośli sprowadzają swe istnienie do rodzinnych i społecznych ról, przyswajają sobie zachowania i poglądy zasługujące na poważanie. Nic dziwnego zatem, że marzyciel jawi się im jako szaleniec – nie wiedzą, jakimi chadza drogami. Nie używają ich od tak dawna, że zapomnieli o ich istnieniu.

.Niewykluczone zresztą, że faktycznie jest on szalony. „Wszyscy rodzimy się szaleni. Niektórzy już tacy pozostają[1]” – pisał Samuel Beckett. To niewątpliwie przypadek marzyciela. Z trudem zyskuje akceptację, choć przyznajmy też, że nie bardzo się o nią stara. Socjalizuje się chaotycznie i z bólem. Za długo ociągał się w swojej wieży z kości słoniowej, za dużo wydarzeń mu umknęło, wciąż znajduje się w niebezpieczeństwie. Swoje wnętrze zna jak własną kieszeń, sam je ukształtował, lecz jego zewnętrze z trudem dopasowuje do zewnętrza innych. Jego zachcianki i elukubracje obejmują cały świat, wyraża się z niestosowną emfazą. Szczególna przyjemność, jaką czerpie ze zwykłego faktu, że żyje – nawet jeśli sprawia czasem złudne wrażenie bycia neurotykiem – nieustanne zadziwienie, jakie budzi w nim to, że oddycha, kocha, wzrusza się, myśli, tworzy, nawet to, że cierpi, mogą uczynić go nieznośnie próżnym, czy wręcz zdumiewająco egocentrycznym, co może grać na nerwach lepiej przystosowanym do realiów. Za to dzięki niemu ci ostatni mogą utwierdzać się w pełnym pychy przeświadczeniu, że to oni są mądrzy, postępują słusznie i pasują do świata. Uważają, że żyją „jak należy”.

Głupcy! Nie wiedzą, że lezą po omacku, że ci, za którymi uznali za słuszne podążać są tak samo zagubieni, jak oni i że marzyciel, jak kiedyś delfijska pytia – wie. Nie musi żuć halucynogennych ziół, wywracać oczami i monotonnie zawodząc wznosić ku niebiosom otwartych dłoni. Wystarczy, że czeka, słucha intuicji, pozwala myślom krążyć swoimi drogami, wyobraźni błądzić bez celu, a uczuciom się oczyszczać. W pewnej chwili, nieoczekiwanie (bywa, że o poranku, po przebudzeniu, lecz nie jest to regułą) – wie. Okruch wiedzy został w nim złożony jak maleńki samorodek na sicie poszukiwacza złota, a jego droga wiedzie od jednego takiego błysku do drugiego.

I wtedy niewiele mu trzeba do szczęścia. Wspaniale, jeśli może odizolować się od czasu do czasu – ale i to nie jest konieczne. Na wewnętrzną emigrację – której towarzyszy krótki spazm rozkoszy – pozwalającą oddzielić się od wspólnego świata, może udać się przy najmniejszej okazji nawet w tłumie. Marzy gdziekolwiek, kiedykolwiek. Jest samowystarczalny. Gdy idzie chodnikiem, duchy wychodzą mu na spotkanie i tańczą wokół niego. Spotyka się z nimi najpoważniej w świecie. Jego duchowe kino czyni go tylko wrażliwszym na ulotne piękno zjawiające się przed oczami – w pociągu, w metrze, w samochodzie. Inni sądzą, że stąpają mocno po ziemi, lecz w rzeczywistości drżąc wspierają się jedni na drugich. Doświadczają tylko jednej formy obecności – społecznych kukieł. Żyją w tekturowych dekoracjach, a ich percepcja i myśli nie dotykają nigdy niczego choć odrobinę dzikiego. Ich istnieniu od dawna brak odrobiny zmysłowości.

Marzyciel, nie będąc istotą społeczną, jest jednak mieszkańcem Ziemi. Wciąż porozumiewa się ze światem, pozostaje z nim na równej stopie, jest tutaj u siebie. „O człowieku marzenia nie można powiedzieć, że jest ‘wrzucony w świat’. Świat cały jest dlań zaproszeniem, a on sam jest zasadą uprzejmego przyjęcia.”[2] Czy zdajemy sobie sprawę, jak wielką daje mu to szansę?

.Współczesny człowiek, wszystko jedno bogaty czy biedny, nie potrafi nigdzie zamieszkać – co jest jego winą, a zarazem jego przekleństwem. Wymowny dowód stanowią krajobrazy naszych miast i stan biosfery. Obserwując chaos, w jakim żyje ludzkość końca XX w. eseista Robert Harrison zauważył: „Nikt nie jest w stanie stwierdzić, jak długo jeszcze pozostaniemy na ziemi uchodźcami, lecz nawet najbardziej uprzywilejowani, najlepiej chronieni spośród nas wiedzą, że są bezdomni”[3]. W starej francuskiej gwarze o umierającym mówiło się, że „oddaje klucze”.

Czy dziś umierając mamy jeszcze coś do oddania? Można być tułaczem mieszkając w bloku z wielkiej płyty i w nowoczesnym luksusowym budynku. Lecz rosnąca liczba ludzi ma trudności z mieszkaniem w sensie zupełnie dosłownym. W wielkich miastach za wynajęcie ciasnej, nędznej nory płacimy krocie. Mieszkańcy miast, zmuszeni do dziwacznych wygibasów w swojej ciasnocie, duszą się i marnieją. We Francji trzech na dziesięciu ludzi mieszkających pod mostem ma zatrudnienie – to nie wystarczy, żeby zdobyć lokum[4]. Zaś na wsi – szczyt absurdu – wiele osób zmuszonych jest żyć pobierając RMI – minimalną zapomogę na „osadzenie” – choć przecież już z racji zawodu są tak „osadzeni” w swoim środowisku, jak to tylko możliwe. W każdym razie nieporównanie bardziej niż ci, którzy ich na ten nędzny los skazują[5]. W Brazylii i w innych miejscach wieśniaków bez ziemi liczy się w milionach…

Świat odrzuca nas z impetem. A marzyciel jest u siebie.

.Piękne marzenia na zawsze wiążą cię z miejscem, nawet jeśli do ciebie nie należy – wie o tym każdy, kto pokochał w dzieciństwie jakiś dom. Taki dom naznacza, jego układ i atmosfera zostawiają w człowieku piętno. Działa to w obie strony – twoje marzenia, sposób, w jaki się tam umościłeś, w jaki mieszkałeś – ożywiły i przekształciły ten dom. Tyrania RzeczywistosciMarzyciel stapia się ze swoim otoczeniem, lecz kiedy je opuszcza, dobrostan i pełna ufności swojskość, których tam doświadczał, towarzyszą mu dalej – stają się wnętrzem, które nie ma zewnętrza”[6]. W dziele wielkiego marzyciela, jakim był pisarz Robert Walser, powraca często figura gościnnej kobiety. Bohater jego powieści, Simon Tanner[7], który włóczy się dokąd go oczy poniosą, figluje po polach i lasach, każdą pracę rzuca po kilku tygodniach, przedstawiając osłupiałemu pracodawcy długą listę uwag, spotyka na swej drodze życia tę opatrznościową damę, oferującą mu za bezcen prosty i piękny pokój, w którym na pewien czas mógł się schronić. W jej postaci poeta wychwala gościnność świata, jego fundamentalną przychylność.

Mona Chollet
Fragment książki „Tyrania rzeczywistości” wyd. Książka i Prasa / Le Monde Diplomatique. POLECAMY: [LINK]

[1] Samuel Beckett, Czekając na Godota, tłum. Antoni Libera, PIW, Warszawa 1984. [2] Gaston Bachelard, Poetyka marzenia, tłum. Leszek Brogowski, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 1998. [3] Robert Harrison, Forests: The Shadow of Civilization, University of Chicago Press, Chicago-Londyn 1992. [4] Według danych INSEE z października 2003 r. [5] Patrz: Patrick Herman, José Bové, Numéro d’écrou 20671 U, lettres au détenu Joseph Bové, L’Atalante, Nantes 2003. [6] Gaston Bachelard, Poetyka marzenia, op. cit. [7] Robert Walser, Rodzeństwo Tanner, tłum. M. Łukasiewicz, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1984.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 24 maja 2016