Zasady savoir-vivre'u są niezmienne. Przeciw "tykaniu" w sieci
„Małgorzata, wygrałaś główną nagrodę, wystarczy, że…”, „Małgorzata, wypróbuj nasz produkt…” , „Wybierz”, „Skorzystaj”, „Daj się skusić” – coraz częściej w takiej właśnie formie przychodzą do nas oferty reklamowe. Zwrot „ty”, nawet wtedy, gdy oferta jest spersonalizowana, bo występuje właściwe imię, występuje na porządku dziennym. Media, reklama narzucają formę zwracania się
.Powoli „Pan, Pani” odchodzą do lamusa. Nie tylko w mediach społecznościowych, ale też w kontaktach bezpośrednich.
A jeszcze niedawno po imieniu zwracali się do siebie tylko ludzie blisko zaprzyjaźnieni, pozostający w dużej zażyłości. A i to było poprzedzone tradycyjnym bruderszaftem, czyli ceremoniałem wypicia kieliszka alkoholu trzymanego w skrzyżowanych wzajemnie rękach.
Formę na ty proponowała zawsze osoba starsza wiekiem, kobieta – mężczyźnie, a nie na odwrót. Bruderszaft kończył się zazwyczaj przyjacielskim pocałunkiem. Nawet chłopcy i dziewczęta z gimnazjów (żeńskich i męskich) nie mówili do siebie po imieniu, chyba że była to para po zaręczynach.
Forma przez ty (jednostronnie) była powszechnie stosowana wyłącznie w odniesieniu do służących, robotników w fabrykach, a więc do osób o niższym statusie społecznym.
.Służące nawet do pańskich dzieci nie mówiły przez „ty”, tylko „panicz” i „panienka”. Także dzieci do rodziców czy dalszych krewnych: babć, dziadków, wujków czy ciotek, nie zwracały się przez „ty”, ale w trzeciej osobie, np. „Mamusiu, czy mamusia widziała to a to”. W niektórych rodzinach ta forma przetrwała do dziś – obserwuję to, jak moi rówieśnicy zwracają się do swoich rodziców. Nie do pomyślenia było jednak, żeby nieznający się ludzie na ulicy, czy w miejscu pracy mówili do siebie przez „ty”.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, młodzież szkolna i studenci stosowali już powszechnie formę na „ty”. Oczywiste było również zwracanie się przez nauczycieli do uczniów w ten sposób, ale już na uczelniach nie mówiono tak do studentów. Przez „Pan, Pani” zwracano się już do świeżo upieczonych maturzystów na egzaminach wstępnych, co było dla nich swojego rodzaju nobilitacją. Udzielając korepetycji z matematyki uczniom klas maturalnych, też nie mówiłam do tych młodych ludzi po imieniu, tylko przez Pan, Pani. Wydawało mi się to naturalne, wszak to dorosłe, pełnoletnie osoby.
Całkiem wyjątkowo zdarzało się, aby sędziwy profesor proponował ulubionemu studentowi czy doktorantowi formę na „ty” (jednostronnie) jako wyróżnienie, akcentując tym samym ojcowską troskę wobec młodego człowieka.
.Ale lata siedemdziesiąte to już początek adaptowania zwyczajów zachodnich z krajów anglosaskich. Coraz częstsze i bardziej powszechne było przechodzenie na „ty” ze studentami, wzajemnie – wykładowcy i ich słuchacze.
Dziś ludzie trzydziesto-, czterdziestoletni w miejscu pracy od razu zwracają się do siebie przez „ty”, nawet zanim usłyszą jakie mają imiona. Nie ma nawet krótkotrwałej formy bardziej oficjalnej. W korporacjach forma na „ty” stosowana jest zarówno w rozmowach pracowników z kierownictwem, jak i w korespondencji. Wzmacniają to spotkania integracyjne. Skracanie dystansu wcale nie oznacza, że pracownikowi więcej wolno, wprost przeciwnie, więcej wolno wobec niego.
Pracując jako rzecznik prasowy w Biurze Informacji i Promocji na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, pamiętam, gdy prorektor przedstawiał nowych pracowników z innych działów, a moje młodsze koleżanki od razu zwracały się poufale: „Choć, pokażę ci na kompie naszą witrynę …”. Dopiero potem przedstawiali się: Dorota, Maciej, Magda… Dotyczyło to ludzi czterdziestoletnich, a jak pamiętamy w tym wieku byli Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, gdy tworzyli swój Kabaret Starszych Panów. „Czterdziestolatek” z rewelacyjną kreacją Stefana Karwowskiego wchodził w swoistą „smugę cienia”, bo „bliżej już niż dalej”. Czterdzieści lat to był wiek dojrzały, jeszcze w latach siedemdziesiątych czterdziestolatkowie byli „starszymi panami”. A dziś są młodzieżą ze wszystkimi atrybutami tego statusu.
„Blokuję każdego, kto zwraca się do mnie przez „ty”, a nie jestem z nim po imieniu” – napisał kiedyś na Twitterze Eryk Mistewicz. Ilu zablokował z tego powodu, nie wiem. Przypuszczam jednak, że sporo.
.Forma na „ty” zaczyna być forsowana coraz częściej w mediach społecznościowych. Czy mamy się na to godzić, czy raczej blokować lub inaczej dawać do zrozumienia dezaprobatę? Czy walka o tradycyjne formy zwracania się jest do wygrania?
Problemów ze sposobem zwracania się do siebie jest więcej. Część z nich wynika ze zwyczajnej niewiedzy, część z braku uwagi w podążaniu przez świat, część – niestety – ze złośliwości.
Obserwuję coraz częściej formę „pan” stosowaną w odniesieniu do księdza i „pani” do siostry zakonnej. Jak sądzę nie wynika to z niewiedzy, jest raczej, niestosowną, niegrzeczną, ostentacyjną demonstracją lekceważenia zarówno ludzi wierzących, jak i osób duchownych. Jest podkreśleniem, że stosująca tę formę osoba jest nie tylko niewierząca, ale z lekceważeniem odnosi się do zwyczajów ludzi związanych z Kościołem.
Razi mnie też epatowanie poufałymi relacjami z ważnymi ludźmi, znanymi politykami z pierwszych stron gazet, np. gdy ktoś znajomy mówi do mnie: „Dzwonił do mnie Jurek Buzek”, albo „Rozmawiałem z Bronkiem Komorowskim”, podkreślając zwoje bliskie relacje z tymi osobami, podczas gdy ja ani z byłym premierem, ani z byłym prezydentem nie jestem po imieniu.
Bywa też, że używanie imienia, zwłaszcza w formie zdrobniałej, jest formą lekceważenia, na przykład, gdy ktoś mówi „Jarek” o prezesie PiS, notabene przypisując mu przy okazji na wyrost dyktatorskie zapędy, a wcale nie jest z nim na „ty”. Podobnie „Bronek” o byłym prezydencie, w kontekście niewybrednych ataków na niego. To też mnie bardzo razi, nie tylko treść, ale i forma. Z argumentami podanymi w kulturalny sposób łatwiej polemizować.
Trudno też zaakceptować, gdy o osobie publicznej, piastującej funkcję publiczną, inna osoba publiczna w publicznej wypowiedzi mówi: „Pan Zbyszek”. I nieważne, czy jest z nim po imieniu, choć pewnie nie jest. Podobnie, jak w programie publicystycznym dwóch polityków rozmawia z dziennikarką i jeden zwraca się „Panie Ministrze”, a drugi „Leszku”.
Zwracanie per „ty” staje się coraz częściej pomysłem na okazanie lekceważenia i własnej dominacji.
.Pamiętamy taką rozmowę dwóch ministrów finansów: byłego i aktualnie wówczas pełniącego te funkcję, gdy jeden drugiego w ten właśnie sposób – traktując po imieniu – ustawiał w debacie publicznej do kąta. Zresztą, w publicznych debatach coraz częściej obserwujemy, jak w pewnym momencie zaczyna się „ty-kanie”. I nie jest to zazwyczaj przejaw serdeczności, tylko wręcz przeciwnie: lekceważenia.
Na pewno takim przejawem jest zwracanie się przez szefa do sekretarki po imieniu: „Basiu, połącz mnie z tym a tym”, albo „Iwonko, wyszukaj mi te dokumenty”. Trochę mi to przypomina traktowanie podległej pracownicy, jak kiedyś panny służącej.
Notabene śmieszne i małostkowa jest sytuacja odwrotna, gdy np. wybrany na dziekana profesor, zwraca się do swojej szkolnej koleżanki pracującej w dziekanacie: „Krysiu, wybacz, ale teraz zwracaj się do mnie przez Pan, Panie Dziekanie”. To autentyczne. Nawet Papież Jan Paweł II nie pozwalał swoim kolegom ze szkolnej ławy i przyjaciołom mówić do siebie Wasza Świątobliwość czy Ojcze Święty, ale prosił, aby jak dawniej, Lolku. Cóż, dziekan w swoim mniemaniu znaczy więcej niż papież.
Przejście na formę „Pan, Pani” wiąże się czasem popsuciem wzajemnych relacji, sygnałem, że kończy się zażyłość i zaczynają stosunki stricte oficjalne. Wtedy forma Pan/Pani staje się zewnętrznym wyrazem zmrożenia przyjaźni.
A jak zwracać się do byłej synowej, która już nie mówi do teściowej „Mamo”, tylko bąka coś bezosobowo? Po imieniu, jak dawniej, czy per Pani? A jak ma zwracać się partner (konkubent) do rodziców partnerki (konkubiny)? Mamo, Tato, czy po imieniu? A może Pan, Pani? Znam parę młodych ludzi, mającą już dwoje dzieci, którzy nadal do rodziców partnera i partnerki zwracają się oficjalnie Pan, Pani. Nie było bowiem takiej okazji, jaką jest np. ślub, czy chrzest dzieci, aby to zmienić.
.Dylematy współczesnych międzyludzkich relacji. I ważne pytanie, z którym Szanownych Czytelników pozostawiam, ku dyskusji: może potrzebujemy dziś sformułowania zasad savoir-vivre na nowo?
Małgorzata Wanke-Jakubowska