Mariola SERAFIN: W tym roku świąt nie będzie. Koronawirus w Betlejem

W tym roku świąt nie będzie. Koronawirus w Betlejem

Photo of Mariola SERAFIN

Mariola SERAFIN

Doktor teologii w zakresie biblistyki. Część studiów doktoranckich odbyła w École Biblique et Archéologique w Jerozolimie. Pasjonatka Bliskiego Wschodu. Pilot wycieczek. Podróżniczka.

Obszar, który darzę ogromną sympatią nie tylko z racji zawodowych – Betlejem, a szerzej cały obszar Autonomii Palestyńskiej – zmaga się z niezwykle silnymi skutkami obecnej pandemii COVID-19 – pisze Mariola SERAFIN

Wiosna 2020 r. przyniosła światu precedens na nigdy wcześniej nie spotykaną skalę. Pandemia dotknęła praktycznie każdego. Jedni doświadczyli bezpośrednio choroby, ale wielka część z nas boryka się ze skutkami zamrożonych gospodarek i koniecznością reorganizacji życia swojego, swojej rodziny i relacji społecznych. Bieżąca sytuacja wpłynęła na różne obszary życia. Przyszedł czas przyglądania się, czynienia analiz, wyciągania wniosków oraz prób podejmowania kroków na przyszłość.

Jeszcze w pierwszym tygodniu marca udało mi się być w mieście narodzenia Jezusa Chrystusa. Wyjeżdżałam z niego w pośpiechu na wieść, że zamykane są granice. Opuszczałam Betlejem wraz ze wszystkimi zagranicznymi turystami.

Od samego początku ogłoszenia pandemii mieszkańcy mieli pozostać w domach, wprowadzono zakaz przemieszczania się. Szkoły zostały zamknięte, podobnie kościoły i meczety. Na części ulic postawiono stałe zapory tworzone z kamieni lub beczek wypełnionych cementem, by uniemożliwić ruch kołowy. Na pozostałych drogach zorganizowano policyjne punkty kontrolne, żeby sprawdzać, czy podróżujący ma rzeczywiste powody, by się poruszać po mieście. Przez pierwsze dwa miesiące trwały bardzo ścisłe kontrole, przy czym za nieuzasadnione przemieszczanie się groziła konfiskata samochodu na pięć godzin. Mój ostatni przejazd przez Betlejem też odbywał się w dość napiętej atmosferze. Jechałam przez praktycznie wyludnione miasto, co powodowało we mnie pełne niepokoju zadziwienie.

Betlejem to miejsce, które nigdy nie śpi, gdzie godziny szczytu są praktycznie przez całą dobę, po którym poruszają się wszelkiego rodzaju pojazdy – od luksusowych aut po kilkunastoletnie. Wszystkie rozbrzmiewają nieustanną kanonadą klaksonów. Osiołki oraz konie pod siodło czy też jeżdżone na oklep również są stałym elementem krajobrazu miejskiego. I nagle tego wszystkiego zabrakło.

Taki właśnie cichy, pusty i wręcz obcy dla oka i ucha obraz zapadł mi w pamięć, bo był moim ostatnim betlejemskim doświadczeniem.

Świat arabski jest bardzo towarzyski, a życie toczy się na ulicach i w kawiarenkach. Zadziwiające więc było, że ludzie rzeczywiście przestrzegali reżimu, a wychodząc z domów, nosili maseczki. Standardowa rodzina arabska jest wielodzietna, więc zamknięcie w domach na ograniczonej przestrzeni dla wielu musiało być i pod tym względem wyzwaniem.

Początkowo wydawało się, że przestrzeganie obostrzeń może przynieść oczekiwane rezultaty. Wskazywała na to zmniejszająca się liczba zachorowań. Miasto było całkowicie zamknięte, więc nikt z zewnątrz nie mógłby spowodować wzrostu zarażeń. I tak w pierwszych dniach maja wszystkie testy, które wykonywano, miały wynik negatywny, a że miasto było absolutnie odizolowane, postanowiono je ponownie otworzyć. Ludzie znów zaczęli licznie pojawiać się na ulicach. Było to w czasie muzułmańskiego miesiąca postu – ramadanu. Kończy się on dniem Al-Id – świętem dziękczynienia na zakończenie świętego postu. Towarzyszą mu pełne radości i przepychu spotkania rodzinne. W tym roku przypadało ono na 24 maja (święta muzułmańskie są mierzone według kalendarza księżycowego).

Z tej racji, że można już było powrócić do, zdawałoby się, normalnego życia, nie tylko betlejemczycy wrócili do dawnych nawyków, miasto odwiedzali też liczni mieszkańcy okolicznych wiosek, by uzupełnić zapasy rzeczy codziennych oraz by zrobić duże zakupy na święto. Na samo jednak święto znów wprowadzono lockdown, by uniknąć nadmiernego przemieszczania się ludzi. Aktualnie obowiązują obostrzenia związane z pozostawaniem w domach w betlejemski weekend (czyli w piątek i sobotę – ze względu na to, że dla muzułmanów to piątek jest dniem świętym, stanowi on początek weekendu wraz z następującą sobotą. Niedziela jest normalnym dniem pracy).

Wydawać by się mogło, że sytuacja została w pełni opanowana. Miasto zyskało chwilę oddechu na miesiąc, by po tym czasie wejść w okres drugiej fali zachorowań. Zbiega się to z drugą falą epidemii w Izraelu, który okala Autonomię. Większość Palestyńczyków nie ma możliwości przechodzenia przez checkpoint na stronę izraelską.

Betlejem, jak większość skupisk mieszkalnych graniczących z Izraelem, jest oddzielone od niego 8-metrowym murem separacyjnym. W tych miejscach, gdzie jeszcze ta zapora nie powstała, są plany, by się pojawiła. Budowa muru granicznego rozpoczęła się w listopadzie 2000 r. i posuwa się sukcesywnie do przodu.

Tam, gdzie nie ma w bezpośredniej bliskości skupisk ludzkich, jest ogrodzenie pod wysokim napięciem. Te granice stanowią szczelną zaporę uniemożliwiającą swobodny przepływ obywateli. By móc sobie na to pozwolić, trzeba wystarać się o przepustkę. Jest ich kilka rodzajów. Może być ona jednorazowa – na przykład wystawiona na konsultację do lekarza specjalisty, której nie można odbyć w Autonomii, lub w poszukiwaniu pracy. Gdy znajdzie się pracodawca chętny, by zatrudnić Palestyńczyka, daje to podstawę do ubiegania się o czasową przepustkę. Na krótszy okres, jeśli praca jest sezonowa, lub na dłuższy, do kolejnego ponawiania, jeśli praca jest stała. W pierwszym okresie pandemii wszystkie przepustki zostały zawieszone, dopiero wraz z rozmrażaniem gospodarki zostały wznowione, ale tylko częściowo.

W tym momencie dobiega końca już piąty miesiąc stanu pewnego zawieszenia. Przy drugiej fali zachorowań nie wprowadzono tak ścisłych restrykcji jak na samym początku. Rząd jednak apeluje o zachowywanie dystansu i niewychodzenie niepotrzebnie z domów. Mieszkańcy Autonomii do tego stopnia wzięli do siebie apele o pozostanie w domach, że nie wyszli na ulice nawet w proteście przeciw izraelskim planom anektowania kolejnych terenów palestyńskich, które na początku kolejnej kadencji zapowiedział premier Izraela Beniamin Netanjahu. W innych okolicznościach z pewnością wywołałoby to gwałtowne protesty.

Ludzie coraz częściej mówią, że co prawda boją się wirusa, ale jeszcze bardziej boją się o swoją sytuację ekonomiczną. Mówią, że jeśli odizolowanie będzie się przedłużać, może stać się niebezpieczne dla gospodarki i psychiki mieszkańców.

Głównym paliwem betlejemskiej gospodarki jest turystyka. Miasto, tak jak i pozostała część Autonomii Palestyńskiej, nie posiada własnych surowców ani rozwiniętego przemysłu. Ludzie w większości trudnią się pracą w sektorze turystycznym, od hoteli, przez restauracje, po sklepy z pamiątkami, uwzględniając całe zaplecze związane z tą gałęzią gospodarki.

Inni szukają możliwości zarobkowych w Izraelu, a mieszkańcy peryferii są rolnikami. W pozostałych działających sektorach wprowadzono częściowo pracę zdalną i obniżenie płac. Wszystko to sprawia, że mimo pozornego otwarcia i odmrożenia gospodarki praktycznie nie ma jak się ona otworzyć, ponieważ brakuje turystów, którzy ją napędzają. Na tę specyfikę wpływa fakt, że ruch turystyczny w Betlejem jest całkowicie uzależniony od tego, czy Izrael otworzy swoje granice na przepływ turystów, ponieważ nie ma innej drogi, by dostać się na teren Autonomii Palestyńskiej, jak tylko przez terytorium Izraela.

Wraz z pogłębiającą się biedą rodzi się w ludziach poczucie zgorzknienia. Potęguje je coraz częściej spotykana opinia, że ten stan potrwa jeszcze długo, a z pewnością kilka kolejnych miesięcy, które dla ludzi całkowicie pozbawionych dochodów będą miesiącami długimi. Wiele osób nie rejestruje pracy, nie widząc takiej potrzeby. W Autonomii nie ma żadnych zasiłków socjalnych dla bezrobotnych ani działającego systemu emerytalnego, więc ludzie często nie widzą potrzeby rejestrowania zatrudnienia. Wraz z zamknięciem ich miejsca pracy zostają całkowicie zdani na siebie i szukają pomocy w rodzinie. Rodziny arabskie są liczne i dbają o zachowywanie więzów nawet z dalekimi krewnymi i to te zależności rodzinne są często jedynym realnym sposobem na pracę zarobkową. Co prawda rząd zapowiadał pomoc finansową dla sektora turystycznego, ale jak dotąd nie zostały poczynione żadne realne kroki.

Nadzieje na powrót turystów wiążą się z okresem Bożego Narodzenia, które w Betlejem ma z oczywistych powodów przepiękną i bogatą oprawę, zarówno zewnętrznie, jak i duchowo. Druga nadzieja opiera się na tym, że w tym roku Betlejem miało być od marca Arabską Stolicą Kultury (zostało to przeniesione na 2021 r.). Trzeba jednak pamiętać, że wszyscy turyści przyjeżdzający do Betlejem muszą się do niego dostać z Izraela. Zatem to, czy ktokolwiek będzie mógł rzeczywiście je odwiedzić, zależy od restrykcji, które na przyjeżdżających nakłada Izrael.

Betlejem jest niejako oblężoną twierdzą. Obecnie zakaz przylotów dla turystów został przedłużony do końca sierpnia. Trzeba się jednak liczyć z tym, że ten zakaz będzie przedłużany o kolejne miesiące.

Trudny czas sprawia, że wiele osób solidaryzuje się z bardziej potrzebującymi. Podobnie jak u nas, wiele osób skrzykuje się, by szyć maseczki ochronne, młodzież dowozi potrzebującym butle z gazem, paczki z żywnością. Po odmrożeniu szkolnictwa część szkół prowadzona przez chrześcijan obniżyła czesne. W Palestynie nie ma obowiązkowej edukacji, a szkoły państwowe nie cieszą się dobrą opinią. Ci więc z rodziców, którym zależy na dobrych wynikach w nauce ich dzieci, starają się o miejsca w szkołach chrześcijańskich, które potrafią zapewnić oczekiwany poziom. Są to jednak szkoły prywatne, co łączy się z płaceniem czesnego. Warto dodać, że do tych placówek mogą uczęszczać nie tylko dzieci chrześcijan (nie ma ich zbyt wielu), ale i dzieci muzułmańskie. Wielu rodziców, którzy mogą sobie na to finansowo pozwolić, decyduje się na taki krok.

Jest też prowadzona akcja różańcowa. Betlejem słynie z wyrobów z drewna oliwnego, a jedną z pamiątek, które z Ziemi Świętej zabierają do domów turyści i pielgrzymi, jest różaniec z tego drewna. Wszystkie te pamiątki wyrabiane są w rodzinnych manufakturach, które z oczywistych względów nie cieszą się obecnie nadmiarem pracy. Część rodzin chrześcijańskich włączyła się do akcji produkowania różańców i wysyłania ich w paczkach za granicę.

.Chrześcijanie w Betlejem stanowią skrajną mniejszość i stawiają sobie za punkt honoru wytrwanie w tym jakże ważnym mieście. Dla nich fakt, że chrześcijanie z całego świata są uwrażliwieni na ich los i chcą modlić się na zrobionym przez nich różańcu, jest budujący i dodaje im otuchy. Również Polacy decydują się na tę formę pomocy – ma to wymierne znaczenie i jest dowodem pamięci.

Mariola Serafin

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 lipca 2020
Fot: Hassan JEDI / Zuma Press / Forum