Michał BONI: Rok 2017. Międzyepoka. Polityka odzierana z racjonalizmu

Rok 2017. Międzyepoka.
Polityka odzierana z racjonalizmu

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Wchodzimy w nowy rok z bagażem doświadczeń mijającego roku 2016. Nie chcę powiedzieć, że to doświadczenia ekstremalne, ale na pewno był to rok, który będziemy pamiętać, rok o wielkim znaczeniu

.W annałach historii otwiera się być może nowa epoka — jesteśmy w czasie „przejścia”, swoistej międzyepoce, której wszystkich cech jeszcze nie znamy. Kiedyś kluczowe, a w czasie II wojny światowej współpracujące mocarstwa: USA, Wielka Brytania i Rosja, znów się do siebie zbliżyły w modelu i stylu rządzenia. A w Chinach przewodniczący partii Xi Jinping umacnia swoją pozycję, rozdając ważne posady poplecznikom. Swoiste jedynowładztwo wraca? Jak mówi Thomas L. Friedman w nowej książce „Thank you for being late” — „the power of one” nabiera niebywałego znaczenia, także dzięki nowym środkom cyfrowej komunikacji.

Na scenie publicznej był to rok zwycięstw politycznej maszynerii populizmu. Brexit, zwycięstwo Trumpa, przegrana Renziego, rosnąca siła Marine Le Pen, utrata racjonalności holenderskiego Centrum, styl rządzenia Duterte’a na Filipinach, autorytarna droga Kaczyńskiego w Polsce. Uruchomiono wszystkie składniki tej maszynerii: manipulację negatywnymi emocjami, strachem, niepewnością i frustracjami ludzi, ofertę pozytywnych emocji, które przynosi wódz (lider) biorący w ochronę zagubioną i uciekającą od wolności część społeczeństwa, postprawdę.

W polityce ginie racjonalizm, a kłamstwa i krótkoterminowe obietnice nabierają siły oddziaływania i organizują masową wyobraźnię.

Niektóre londyńskie gazety cieszą się z odzyskania imperialnej niezależności Wielkiej Brytanii, inne piszą o otwarciu dekady największej w historii UK niepewności. Moi amerykańscy przyjaciele, pracujący zarówno w administracji demokratów, jak i republikanów, szykują się na manifestację 20 stycznia w Waszyngtonie, by dać świadectwo swojej postawie. Nie chcą dewastować polityki klimatycznej, w końcu zrozumianej przez USA, ani traktatu handlowego dla Pacyfiku, ani jasności pozycji USA wobec imperialnej polityki Putina.

W Polsce polityka 500+ wygrała dusze ludzkie tych, którzy są konsumentami państwa, ale nie jego twórczymi obywatelami. Po jednej stronie jest wspólnota plemienna wierząca w prawdy objawiane przez Kaczyńskiego, pośrodku są konsumenci państwa, często politycznie obojętni i niezamierzający zmieniać tego stanu, a po drugiej obywatele upominający się o swoją wolność, tworzący realne, zdolne do zmian i rozwoju społeczeństwo. Rosną mury nienawiści między tymi grupami. Kiedyś wygra ktoś, kto będzie stanowczy w osiąganiu celów, ale jego siły nie zniszczy nienawiść do innych. Polityka otwartości ma perspektywy, polityka zamknięcia — zamyka się na świat tak mocno, że przestaje w nim mieć znaczenie.

Kluczem do zrozumienia zachodzących w świecie zmian jest zatem odczytanie, co znaczy ta tektonika przeobrażeń w kontekście wolności.

Wolność jest kluczem. Właśnie przeciwko ucieczce od wolności — ucieczce wybieranej przez poddające się autorytaryzmowi części społeczeństwa — gromadzą się ludzie w Warszawie i Waszyngtonie. Żeby zasłonić ten proces zniewalania i jego akceptację, w języku rządzących populistów ornamenty nacjonalistyczne wychodzą na pierwszy plan. Bo to one mają dawać poczucie „powstania z kolan”, „godności narodowej”, zrozumienia dla „zwykłego człowieka”. Te mechanizmy są identyczne w Wielkiej Brytanii, USA i Polsce.

To, co się stało, nie stało się bez przyczyny. Odtrąceni w transformacjach, porzuceni w szybkich ścieżkach technologicznego rozwoju, okłamani przez fałszywe oferty finansjery w czasach przed- i pokryzysowych, izolowani w pytaniach o realne zagrożenia płynące z tygla kulturowego Europy i USA, pozbawiani — we własnym przekonaniu — prostej i pięknej wiary w Boga przez bożków konsumeryzmu. A zatem niechętni elitom, co rodzi pożywkę dla populistycznej energii i destrukcji. I żyjący z tabloidalnym wyobrażeniem o świecie, z zero-jedynkowym widzeniem procesów społecznych, wiarą w teorie spiskowe, jak rzekomo niszcząca dla Wielkiej Brytanii biurokracja Brukseli czy traktowany naprawdę (?) jak pucz protest sejmowy opozycji w Polsce. Imperium medialne Murdocha zniszczyło politykę rozsądku. Media społecznościowe — cudowne w łączeniu ludzi — nagle zaczęły przez „fake news”, aktywny trolling oraz wyszukiwarkę dającą pierwszeństwo źródłom informacji takim, jakie już raz się wybrało, kreować zamknięte, wrogie sobie obozy, plemiona.

Świat wrócił do walk plemiennych — i to dzięki najnowocześniejszym technologiom.

Polityka — w dotychczasowym rozumieniu ostatnich 50 ­czy ­­70 lat — umarła. Oparta była na demokratycznym ucieraniu się różnych racji i na szacunku dla odrębnych zdań. Co nie znaczy, że zawsze umiała wsłuchać się w głosy wszystkich obywateli, szczególnie tych, którzy odstawali od głównego nurtu. Polityka ta oparta była na wierze w rozwój.

Jeśli dziś Jarosław Kaczyński mówi, że wzrost i rozwój gospodarczy nie są ważniejsze od jego wizji państwa, to mamy doskonały przykład myślenia w stylu nowej polityki. Najważniejsze staje się swoiste „państwo stanu wyjątkowego”, bo jedynie ono może zagwarantować suwerenność narodu w mniemaniu Kaczyńskiego, bo jedynie ono może zaopiekować się człowiekiem — konsumentem państwa. Ten konsument w państwie stanu wyjątkowego nie ma pełnego wyboru. Dostaje to, co mu dadzą — ograniczoną wolność zgromadzeń, ograniczoną paletę ofert społeczeństwa obywatelskiego poprzez limitowanie działań organizacji pozarządowych, ograniczony dostęp do informacji publicznych, ograniczone możliwości wyborów politycznych poprzez zmanipulowaną ordynację wyborczą, ograniczoną do słusznej linii wiedzę o świecie poprzez efekty „deformy” edukacyjnej, ograniczoną sprawiedliwość, bo naprawdę politycznie zawłaszczony Trybunał Konstytucyjny nie chroni już przed tyranią władzy.

Wszystko, co tu charakteryzuję, nie jest wyłącznie polską specjalnością. W Wielkiej Brytanii trwa walka mediów o niewdrażanie artykułu 40 ustawy o mediach, ograniczającego swobodę dziennikarskiego dotarcia do prawdy i pełnej informacji. Na Węgrzech limitowanie działań organizacji obywatelskich funkcjonuje już parę lat. W USA nowy szef CIA będzie pewnie prowadził krucjatę przeciw wolnościom internetowym i pełnemu respektowaniu ochrony prywatności, także z wykorzystaniem narzędzi szyfrowania. Duterte na Filipinach już zmienił funkcjonowanie prawa, dając właściwie policji prawa policyjne i sądownicze — model „ścigam i wykonuję karę” wchodzi w życie.

Nowa epoka czy swoista międzyepoka polityczna może w 2017 roku poszerzyć swoje rewiry — kiedy we Francji, Niemczech czy Holandii wyniki wyborów pokażą wyraźny skręt w prawo, i to w nacjonalistycznym modelu populizmu. Również wówczas, gdy Ameryka Trumpa pójdzie drogą obiecaną przez niego w kampanii. I gdy opór w krajach takich jak Polska i Węgry straci na sile, bo siły obywatelskie i opozycyjne nie będą umiały się porozumieć co do przyszłej drogi.

Niemniej jednak dla utrzymania wolności i demokracji jest kluczowe, by opór nie słabł i by dawanie świadectwa stało się codzienną czynnością i powinnością obywateli w ich obywatelskim nieposłuszeństwie. Odsłania się po raz kolejny w historii prosta zasada: wolność nie jest dana raz na zawsze. Co pewien czas trzeba się o nią upominać.

Jest to fundamentalne z jeszcze jednego powodu. W końcu przy wszystkich ograniczeniach nie następuje na razie — nigdzie — totalne zawieszenie reguł dyskursu publicznego. I oprócz dawania świadectwa trzeba mówić o sprawach naprawdę istotnych dla rozwoju świata. Największą bowiem słabością zwycięstwa populizmu jest to, że nie prowadzi ono do próby rozwiązania żadnego z ważnych problemów globu.

Można byłoby mniemać, że rządy silnej ręki, silnego państwa i wodza umożliwią podejmowanie racjonalnych i ważnych dla przyszłości decyzji, trochę w duchu Machiavellego: cel uświęca środki. Ale żeby takie decyzje podejmować, trzeba byłoby mieć wizję przyszłości. Trump jej nie ma, Duterte również, Theresa May nie ma w ogóle wyobraźni jako narzędzia polityki, Orban jest prowincjonalnym kacykiem i takie zostaną Węgry po jego rządach. A Jarosław Kaczyński nie znosi nowoczesnej przyszłości, dlatego tak przypomina — jak twierdzą niektórzy — Gomułkę. I dlatego tzw. plan Morawieckiego jest tylko dekoracją w politycznej grze Kaczyńskiego.

A przecież myśląc o 2017 roku, warto spojrzeć na ukrytą rzekę spraw, które biegną naprawdę i wobec których człowiek, ludzkość, narody powinny się określać — i określają się.

Kto wie, czy z dziedzictwa 2016 roku najważniejsza nie okaże się zwycięska gra Sztucznej Inteligencji (Google Deep Mind) w chińskie szachy, gra GO z najlepszym graczem, mistrzowskim ludzkim umysłem.

Maszyny naprawdę analizują miliony ruchów do przodu w krótkim czasie, że rozumieją kontekst oraz mają intuicję, bo to intuicja pozwoliła Sztucznej Inteligencji wygrać. Kto wie, czy w perspektywie nadchodzących lat konsekwencje tego zdarzenia nie będą istotniejsze niż cała populistyczna aberracja. Tym bardziej, że gdybym wyobraził sobie język, jakim Trump, Kaczyński czy Orban mają mówić o tym zjawisku — to byłby to język lęku, obaw i wreszcie uznania, że to grozi boskiemu sensowi świata.

W 2016 roku wykrystalizowały się projekty, które w roku 2017 powinny być kontynuowane, takie jak rozwój sieci nowej generacji — 5G. To wymaga nakładów inwestycyjnych i zrozumienia, jak silne będzie oddziaływanie 5G na wszystkie dziedziny: od różnych typów gospodarki poczynając, wraz z tzw. samodzielnym samochodem i internetem rzeczy, poprzez nową jakość w usługach medycznych i zwrot ku prawdziwej prewencji, aż po nowe formy edukacji i rozrywki. Nie można pozytywnie odpowiadać na wyzwania związane z nowym etapem rewolucji cyfrowej, jeśli nie żyje się w świecie takich reguł, jak: zaufanie, gotowość do współpracy, otwartość, akceptacja różnorodności. A to przecież nie są reguły świata zamkniętego, tworzonego w państwach populistycznych rządów.

Rozwojowi ludzkości oprócz poważnego podjęcia wyzwań cyfrowych potrzebne są jeszcze dwa czynniki: zarządzanie wyzwaniami demograficznymi oraz otwartość demokratyczna. Pierwszy pozwoli na równomierność rozwoju, także w krajach starzejących się, jak państwa Europy, nie tylko przez własne wzrosty demograficzne, ale i otwartość na migrację i nowe zasoby pracy. Drugi — pozwala wyzwolić energię społeczną, niezbędną, by przejść z sukcesem przez szanse i zagrożenia rewolucji cyfrowej, rozumiejąc jasną i ciemną stronę internetu. Czy populizm w praktyce może sprostać tym wyzwaniom? Demokracji w jej uciążliwości dialogu, wielości postaw, ucierania rozwiązań — nie lubi. Demografię lubi — ale bez akceptacji dla wielkich procesów migracyjnych, czyli de facto nie może podjąć istoty tego wyzwania.

Ale zarazem kto wie, jak dalej funkcjonować będzie zbiorowa wyobraźnia społeczeństw, które albo wybierają populizm, albo są tego bliskie. Czy do poprawnościowej normy populistycznego leksykonu pasują emocje, jakie wzbudziła śmierć George’a Michaela, wcześniej śmierć Davida Bowie czy Prince’a, teraz jeszcze Carry Fisher, pamiętanej jako księżniczka Leia z początkowej ery „Gwiezdnych wojen”, zaraz później śmierć jej matki, Debbie Reynolds z niezapomnianej „Deszczowej piosenki”…

A zatem?  Co jest możliwe? Jakie scenariusze ujawnią się w 2017 roku? Czy pojawią się zupełnie nowi liderzy, i to po wszystkich stronach politycznego frontu, szczególnie po stronie obrońców wolności, bo są niezbędni, by wyjść z impasu walki z populizmem? Czy technologie podporządkują nas sobie całkowicie i staną u boku politycznych manipulacji? Czy groźna według Thomasa L. Friedmana „power of machines” zawładnie masową wyobraźnią, udostępniając „power of new ideas”? I czy podatność społeczna na nowe idee ucieczki od wolności, oddawania i zdejmowania z siebie odpowiedzialności będzie rosła w świecie niepewności? Czy jednak uniwersalny, pełen różnorodności język współczesnej kultury popularnej nie obroni nas przed jednoznacznością języka reakcji populistycznej z jej nacjonalizmem, prymitywizmem interpretacji świata?

W czasach dosyć oczywistego kierunku rozwoju, względnego pokoju między grupami, obozami, racjami — politykę można przewidywać jak chemiczne wzory i równania. Odpowiednie składniki prowadzą do odpowiednich rezultatów. Ale w czasach niepewności, nowej polityki, nowej epoki czy w międzyepoce — silniejsza niż precyzja chemii jest nieprzewidywalność alchemii.

.Rok 2017 będzie alchemiczny. Nie dość, że nie rozwiążemy dylematów, które już przyniósł nam rok 2016, to poza naszą kontrolą i wyobraźnią powstaną zupełnie nowe dylematy i pola walki. Będziemy świadkami walki dyktatów z demokracjami oraz dyktatorów z obywatelami. I nie będziemy wiedzieli, co i kto wygra.

Tak to jest w czasach międzyepoki.

Michał Boni
30 grudnia 2016 r.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 grudnia 2016
Fot.Shutterstock