Michał KŁOSOWSKI: Białoruś. Po co nam Unia, skoro mamy MTV?

Białoruś. Po co nam Unia, skoro mamy MTV?

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Przyznaję – przeczytałem kiedyś ten tytuł w jednym z magazynów mody i stwierdziłem, że go pożyczę. Podobnie na wielu płaszczyznach działa państwo Białoruskie. „Pożycza” z zagranicy wiele: muzykę, poczucie gustu, fasadowość. Od swoich obywateli zaś pożycza wolność czy swobody obywatelskie. I transformuje na swoją modłę, wykoślawiając je – pisze z Grodna Michał KŁOSOWSKI

Białoruś to nie jest państwo komunistyczne ani republika upadła. Nie jest to także państwo, którego obywatelom obcy jest świat współczesny. Oczywiście trudno też powiedzieć, że żyje się tu dostatnio, ale… ośrodki miejskie takie jak Grodno, Mińsk czy Witebsk mają trochę nowoczesnych rozwiązań, niektóre z nich mogłyby być „towarem eksportowym” kraju; ich przeniesienie np. do Polski mogłoby być korzystne. Jeśli spojrzymy wyłącznie na centra miast, to zauważymy, że są one czyste, zadbane, choć te miasta może nie są bogate. Zdają się być całkiem uporządkowane i dobrze zagospodarowane. Czasem nawet za bardzo, na głównych ulicach rzadko bowiem słychać śmiech czy ekspresję mieszkańców, aczkolwiek wielkim plusem jest brak graffiti i napisów na murach.

Kiedy jednak zejdzie się z głównych dróg, widać, że otoczenie jest mniej przyjemne, niż może wydawać się na pierwszy rzut oka. Głosów słychać więcej, lecz wokoło dominują niewielkie budynki, ulice są błotniste i dziurawe, sporo jest przydomowych, drewnianych zagród i wałęsających się zwierząt. Aby dotrzeć w takie miejsca, należy zejść ze szlaków turystycznych i pójść poza centrum. Tam gdzie jest prawdziwa Białoruś.

Modernizacja na Białorusi podążyła w odwrotnym kierunku niż w Polsce. Kraj ten uznać można za lustrzany w stosunku do Polski, która jednak na tle Białorusi po 1989 roku osiągnęła niebywały sukces. Likwidacja bezrobocia, wzrost ekonomiczny i bogacenie się społeczeństwa to tylko niektóre z jego przejawów. Wiele zawdzięczamy włączeniu w struktury atlantyckie i europejskie. Tymczasem białoruska modernizacja przyszła ze wschodu i nasiliła się, zwłaszcza w ostatnich latach, napędzana petrorublami, dzięki którym Rosja poszerza swoją strefę wpływów i coraz bardziej uzależnia Białoruś od siebie.

Na Białorusi nie wolno klaskać

.Poza zewnętrznymi przesłankami wiele kryje się pod podszewką. Uliczna cisza bierze się na przykład stąd, że po protestach przeciwko reżimowi prezydent Łukaszenka wydał dekret, w którym zabronił ludziom na ulicach klaskać. Wydaje się to niebywałe, jednak w wyniku wielu protestów, z których większość była ostro tłumiona, Białorusini, sprzeciwiając się kolejnym wzrostom cen i inwigilacji, zgromadzili się na głównych placach miast i w milczeniu, klaskając właśnie, wyrażali swój sprzeciw. Po rozpędzeniu tych demonstracji Łukaszenka zabronił więc i tego. Brak graffiti podyktowany jest zaś surowymi karami. Współczesna historia Białorusi pisana jest takimi właśnie absurdalnymi zakazami.

Mimo wszystko wydaje się Białoruś państwem całkiem „normalnym”. Milicji na ulicach wiele nie ma, samochody jeżdżą nowe. Największym odejściem od normy jest dojmująca cisza. Cisza, którą przerywają rzucane w języku rosyjskim słowa, raz po raz głośniejsze. To turyści ze wschodu, a także niektórzy bardziej podochoceni mieszkańcy. Mało kto jednak błąka się po ulicach po 22, mimo że do tego czasu miasta i restauracje tętnią życiem.

Całkiem sprawny czołg

.Gdy podróżni przyjeżdżają do Grodna, wita ich postawiony na cokole czołg T-34. Maszyna ustawiona na klifie górującym nad Niemnem jest wciąż sprawna – czym chwalą się mieszkańcy miasta – ma przypominać o czasach Pobiedy, czyli rosyjskiej Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, wyzwolenia tych ziem od nazistów. „Wyzwoliciele” miasta przyszli ze wschodu, nic więc dziwnego, że lufa czołgu skierowana jest na zachód, w kierunku Polski.

W tym kontekście ważna jest symbolika. Czołg ów stoi dokładnie naprzeciwko mostu łączącego dwie części miasta położone nad szeroko rozlanym Niemnem. Ciekawe jest, że ten sam most przekraczali rosyjscy żołnierze w 1939 roku, kiedy odbijali miasto z rąk polskich. Po drugiej jego stronie ustawiono monument pierwszego zabitego wówczas przez polskich obrońców miasta Rosjanina, notabene, oficera politycznego armii radzieckiej.

Na południe od cokołu z czołgiem znajduje się kościół bernardyński będący jedną z głównych świątyń miasta. Po drugiej stronie mamy Teatr Dramatyczny, zbudowany z rozporządzenia BSRR w latach 1978 – 1984 w miejscu, w którym zaraz po wojnie rozpoczął swoją działalność pierwszy w mieście teatr. Ta symboliczna triada jest niezwykle ważna dla współczesnej Białorusi, pokazuje bowiem jasno linię podziału społeczeństwa. Po jednej stronie ulicy, w kościele bernardynów, możemy na co dzień usłyszeć język polski i białoruski, uczestniczyć w nabożeństwach. Po drugiej głównym językiem jest rosyjski.

Stojący na cokole T-34 jest więc nie tylko atrapą, sprawiającą wrażenie gotowej do walki, ale symbolizuje najbardziej palący na Białorusi problem tożsamościowy: rolę czasów sowieckich w historii tego narodu. Czy faktycznie, jak chce obecnie oficjalna historiografia, to dzięki Sowietom Białoruś powstała jako odrębna grupa etniczna i narodowa? Jeśli tak, rację ma Aleksander Łukaszenka, który na podobnej narracji oparł przeprowadzoną w 1994 roku kampanię, która umożliwiła mu dojście do władzy, zawrócenie Białorusi z „białej” drogi i podążanie „czerwoną”. „Powrót do ZSRR” i „przywrócenie władzy ludowi” były jednymi z głównych haseł wyborczych Łukaszenki w kampanii 1994 roku, a on sam oparł się głównie na elektoracie ludowym, który najmocniej odczuł skutki upadku ZSRR.

Biała Białoruś

.Lata 1991 – 1994 to dla Białorusi czas ogromnych przemian, ale także chaosu i recesji. Po ogłoszeniu niepodległości i rozpadzie Związku Radzieckiego wiele produktów z państwowych przedsiębiorstw nie mogło trafić na rynek w wyniku braku podzespołów wytwarzanych poza Białorusią. Z tego powodu władze Białorusi starały się zachować więzy gospodarcze z nowo powstałymi republikami (a zwłaszcza z Rosją). W grudniu 1991 roku Białoruś, Rosja i Ukraina powołały Wspólnotę Niepodległych Państw. Po ogłoszeniu niepodległości pojawiły się wolne media oraz partie polityczne. Nowo powstałe partie antykomunistyczne nie mogły efektywnie działać poza Mińskiem, ponieważ miały niewielkie i mało aktywne aparaty partyjne, a kiepska infrastruktura nie pozwalała dotrzeć w głąb państwa; partie centroprawicowe były skłócone. W tamtym okresie ważne były też spory o kierunek polityki zagranicznej. Komuniści głosili, że należy przywrócić silne więzy z Rosją, a partie opozycyjne chciały skupić się na polityce prozachodniej, co powodowało poważny konflikt polityczny, nieprzekładający się na chęć zreformowania kraju. Działające na prowincji struktury partii komunistycznej, oparte na wielkoobszarowych, nierentownych gospodarstwach rolnych, mimo wszystko miały wielką siłę oddziaływania na całe społeczeństwo. Na fali niezadowolenia społecznego doszedł do władzy Aleksander Łukaszenka, który funkcję prezydenta pełni nieprzerwanie od 24 lat. I szykuje swojego następcę, którego od lat zabiera na ważne spotkania międzynarodowe.

Zmarnowana szansa

.Jest więc Białoruś ostatnią dyktaturą nowożytnej Europy, ale jest także czymś więcej: przestrogą dla tych wszystkich, którzy ludowy resentyment chcą wykorzystać w osiąganiu bieżących celów politycznych. Jest także przestrogą dla regionu, w którym znajduje się Polska, i pokazuje, w jaki sposób może działać Rosja po to, by utrzymać państwa i narody w swojej strefie wpływów. Silny wydźwięk antyzachodni prowadzonej przez Aleksandra Łukaszenkę, czynnie wspieranej przez Rosję kampanii odbił się negatywnie na historii kraju. Umożliwił przywrócenie – choć pojawia się tu pytanie, czy kiedykolwiek była porzucona – symboliki sowieckiej, wciąż obecnej w tym kraju. Na głównych placach miast, często biorących swoje nazwy z czasów sowieckich, dumnie stoją pomniki Włodzimierza Lenina. Sowiecka symbolika jest na Białorusi na tyle powszechna, że dla mieszkańców pozostałych części Europy może być aż zaskakująca. Aleksander Łukaszenka zamroził bowiem nie tylko zmianę nazw ulic, ale także własne społeczeństwo. Udało mu się wysłać sowieckich ludzi w przyszłość. Państwo tymczasem tonie, a wielu Białorusinów wyjeżdża za granicę, w tym do Polski.

„Tej granicy nie powinno być”

.Gdy przekracza się granicę polsko-białoruską pociągiem w kierunku Grodna i wjeżdża się na teren naszego wschodniego sąsiada, słychać dźwięk syren alarmowych. „Tej granicy nie powinno być” – powiedziała moja współpasażerka, kiedy zmierzaliśmy coraz dalej, w głąb Białorusi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu Białorusinów faktycznie wolałoby, aby granica między Polską a Białorusią zniknęła. Z różnych powodów byłoby to korzystne dla mieszkańców Grodna czy Brześcia, z których liczni mówią po polsku, a jeszcze więcej ma rodzinę po drugiej stronie granicy, zwłaszcza w Suwałkach. „Rosja nas nie puści” – dodaje siedząca obok Białorusinka.

Mieszkańcy Białorusi są świadomi, że żyją jak zakładnicy, ich państwo bowiem leży na historycznej drodze przez Bramę Smoleńską w głąb Rosji. Nizina ta doprowadziła wojska Napoleona do Moskwy, wcześniej zaś polscy królowie tędy prowadzili swoje armie na wschód. Geopolityka jest nieubłagana. Więc na pytanie, dlaczego są tak daleko od Unii, będąc jednocześnie tak blisko niej, wielu Białorusinów odpowiada: „Po co nam Unia? Mamy MTV”.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 sierpnia 2020