Irytująca jest konstatacja, że wciąż potrafię mieć nadzieję
Już więcej nie dowierzamy żartom o sensie i wszechświecie. Już wiemy, że pomiędzy ciałem a krwią jest wolna przestrzeń – pisze Michel HOUELLEBECQ. Poniżej publikujemy trzy jego wiersze.
[Wyjechałem z synem na ferie]
Wyjechałem z synem na ferie
Do schroniska smutnego niezmiernie.
Było to w którejś części Alp,
Mój syn miał dziesięć lat.
Deszcz powoli skapywał po ścianie
W dole młodzi ćwiczyli kochanie
Miałem ochotę przestać żyć
Zatrzymać się na skraju drogi
I więcej nie napisać nic
Wreszcie nic nie robić.
Deszcz przybiera i tworzy kurtyny wysokie,
Ten kraj jest wilgotny, ponury;
Walka tam cichnie, jest trochę jak w grobie;
Ten kraj nie jest piękny i niesie żałobę.
Mi też niedługo wypadną zęby,
Najgorsze jeszcze przede mną;
Podchodzę więc do lustra, wolno się wycieram,
Patrzę: wieczór zapada, a z nim świat umiera.
[Ciąg dalszy]
Ciąg dalszy. Nic szczególnie ciekawego. Co mogę powiedzieć, nie poruszając kwestii osobistych? Ponieważ na klawiaturze mojej inteligencji równania Maxwella powracają w postaci bezużytecznych wariacji, postanawiam zapalić następnego papierosa.
Zadecydowałem, że dziś wieczór zwiększę dawkę triazolamu do trzech tabletek. Ewolucja z pewnością jest czymś nieuniknionym. W pewnym sensie dość irytująca jest konstatacja, że wciąż potrafię mieć nadzieję.
Nowy Ład
dla Michela Bulteau
Doszliśmy do tego momentu w życiu, w którym pojawia się przemożna potrzeba: wynegocjować nowy ład,
Albo po prostu wyzionąć ducha.
Kiedy siedzieliśmy naprzeciw siebie na ławeczce w głębi garażu, nie było już nikogo oprócz nas,
Lubiliśmy się nawzajem szukać.
Lekko wilgotna ziemia, po której ślizgaliśmy się z butelką piwa w ręce
I ty w satynowej sukience,
Mój aniele,
Przeszliśmy razem dziwne chwile, kiedy przyjaciele
Znikali jeden po drugim, a najmilsi robili się wredni,
Włazili do jakichś szczelin
Między długimi białymi ścianami lekomanii
Stawali się złośliwymi marionetkami,
Patetycznymi błaznami.
Namiętność i uniesienie znaliśmy lepiej niż ktokolwiek, znacznie lepiej niż ktokolwiek,
Bo dokopaliśmy się do dna naszych trzewi, żeby spróbować wyciągnąć to z wnętrza,
Żeby odnaleźć drogę, rozsunąć płuca i dotrzeć do serca.
Lecz ponieśliśmy porażkę,
Nasze ciała były nagie.
Powtórka ze zgonów i porzuceń, najczystsi parli ku swej kalwarii,
Pamiętam tamten ranek z twoim bratem, świeżo ufarbowanym
Na zielono, zanim skoczył do rzeki,
A był takim nowym człowiekiem.
Już więcej nie kochamy tych, którzy ganią nasze marzenia,
Już sobie pozwalamy czasem na odrobinę wytchnienia,
Już więcej nie dowierzamy żartom o sensie i wszechświecie,
Już wiemy, że pomiędzy ciałem a krwią jest wolna przestrzeń,
W której żali bez liku,
Wszystkie się rozrzedzają,
To przestrzeń dla uścisków,
Przeistoczone ciało.
Michel Houellebecq
Przełożył Szymon Żuchowski. Całość za: „Niepogodzony. Antologia osobista 1991–2013” (wyd. W.A.B., Warszawa 2021)