O. Federico LOMBARDI SJ: Wielki komunikator Jan Paweł II

Wielki komunikator Jan Paweł II

Photo of O. Federico LOMBARDI SJ

O. Federico LOMBARDI SJ

Włoski jezuita, dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej w latach 2006–2016, prezes zarządu „Fundacji Watykańskiej Joseph Ratzinger – Benedykt XVI”, doktor honoris causa Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Jan Paweł II okazał się wielkim komunikatorem już od pierwszych chwil swojego pontyfikatu, od momentu pojawienia się w Loży Błogosławieństw wieczorem 16 października 1978 roku. Jego spontaniczne słowa w dniu wyboru – „Kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu z dalekiego kraju… Gdybym się pomylił, poprawcie mnie…” – a żarty przy pierwszych wyjściach z Watykanu przyczyniły się do przełamania barier – pisze o. Federico LOMBARDI SJ

.Wielkie przemówienie w dniu inauguracji pontyfikatu: „Nie lękajcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!” wywarło głębokie wrażenie ekspresją i siłą głosu papieża. Jeśli chodzi o relacje z mediami, to przede wszystkim pierwsza „konferencja prasowa” w samolocie z dziennikarzami podczas pierwszej podróży międzynarodowej (w styczniu 1979 r. do Meksyku) pozwoliła zrozumieć nowy styl tego papieża i umocniła jego pozytywne relacje z nimi. Paweł VI podczas swoich podróży też przechodził między dziennikarzami, aby ich pozdrowić, ale nie było pytań i odpowiedzi. Kto wie, czy Jan Paweł II wszedł między dziennikarzy właśnie po to, by z nimi rozmawiać, czy też zaczęło się to przypadkiem. Jednak o ile wcześniej nikomu nie przyszło nawet do głowy, by zadawać papieżowi pytania, o tyle teraz od razu pojawił się taki pomysł… Oznacza to, że osobowość nowego papieża była w naturalny sposób gotowa na bardziej spontaniczne i bezpośrednie relacje z mediami.

Być może długotrwałe doświadczanie świata bez wolności słowa wpłynęło na pozytywne spojrzenie Karola Wojtyły na rzeczywistość mediów „wolnego świata”, które uważał za potencjalnych sprzymierzeńców w swoim zaangażowaniu, by oddać głos oczekiwaniom wyzwolenia Kościołów i uciskanych narodów, co rzeczywiście miało miejsce, przyczyniając się do epokowego zwrotu historycznego, który pozostaje jednym z charakterystycznych aspektów jego pontyfikatu.

W każdym razie z pewnością dla tych, którzy byli i są przyzwyczajeni do tradycyjnej nieufności – a przynajmniej rezerwy – środowisk kościelnych i kurialnych wobec mediów, postawa Jana Pawła II była nowatorska. Można go określić jako optymistę, bardziej gotowego dostrzec pozytywne możliwości niż obawiać się pułapek, których z pewnością nie brakowało. W ten sposób urzeczywistnił idee dialogu Soboru Watykańskiego II wobec współczesnego świata, zwłaszcza w dekrecie Inter mirifica, który już w samym tytule – „wśród cudownych wynalazków ludzkiej pomysłowości”. Jan Paweł II jako pierwszy dał przykład, aby „się nie lękać”, dlatego też może być przekonujący, gdy mówi do ludzi w mediach tak, jak do wszystkich: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi!”. Okazując szczery szacunek dla nich i ich pracy, rzuca im wyzwanie, by stali się lepsi, niż są.

Często jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia o niewłaściwym wykorzystywaniu telewizji i mediów. Ale ludzie oczekują również dobrych rzeczy, a pracownicy mediów, którzy potrafią niemal instynktownie interpretować oczekiwania zwykłych ludzi, pozwalają nam to zrozumieć i pomagają nam na to reagować. Wystarczy jeden przykład zaczerpnięty z doświadczenia pracy komunikacyjnej z Janem Pawłem II. Kilka dni po 11 września w całej Europie o godzinie 12.00 trzyminutową ciszą uczczono pamięć ofiar ataku. Rano do Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego zaczęły dzwonić agencje telewizyjne: „Co robi papież? Czy będziemy mieli zdjęcia?”. Wystarczyło przekazać taki komunikat do apartamentów papieskich. O godz. 12.15 zdjęcia papieża klęczącego i modlącego się w swojej kaplicy były już rozpowszechniane i obiegły cały świat. Najwyraźniej papież modlił się już tego ranka przez wiele godzin, nie będąc o to proszonym. Ale kiedy usłyszał, że ludzie chcą widzieć go modlącego się, uczestniczącego w bólu i udręce ludzkości, natychmiast chętnie odpowiedział. Jan Paweł II potrafił też słuchać pytań płynących ze świata mediów, jeśli rozpoznawał w nich szczere oczekiwanie na przesłanie duchowe i ewangeliczne – dlatego od razu zrozumiał, że dla ludzi widok jego modlitwy będzie wielką pociechą.

Jest pewien bardzo istotny fakt dotyczący relacji Jana Pawła II z mediami i w ogóle z rzeczywistością komunikacji. Po powrocie z każdej zagranicznej podróży apostolskiej, po kilku dniach, trzech lub czterech watykańskich kierowników mediów, którzy byli w papieskim orszaku, było zapraszanych na roboczy obiad z papieżem, wraz z monsignore Sekretariatu Stanu, który śledził codzienny przegląd prasy międzynarodowej z podróży. Papież chciał wiedzieć, jakie były w mediach echa podróży, chciał zastanowić się wraz ze swoimi współpracownikami nad tym, co zostało zrozumiane, a co nie, aby zobaczyć, czy jego przesłanie „dotarło” do opinii publicznej. Robił to za każdym razem, regularnie, nawet po swojej setnej podróży, kiedy był już stary i schorowany i można było pomyśleć, że „już zrozumiał”, jak działają media… Oczywiście był to przyjemny obiad, ale także… pracowity. Papież dobrze wiedział, czego szuka w tego rodzaju spotkaniu, i nie pozwolił, by rozmowa zbytnio zboczyła z głównego tematu.

To wiele mówi o stosunku Jana Pawła II do mediów, o jego zważaniu na media jako wymiar dzisiejszej rzeczywistości, o świadomości, że są one niezastąpionym sposobem rozpowszechniania wszelkich przekazów. Było to spokojne i pokorne zważanie, które miało na celu zrozumienie i odnotowanie dynamiki komunikacji w dzisiejszym świecie, bez onieśmielenia czy warunkowania się nimi. Papież wiedział, co ma do powiedzenia, i nie zmieniłby tego ze strachu czy ze względu na media, przy czym nie było mu obojętne, czy to, co chce powiedzieć, zostanie zrozumiane, czy nie. I po dwudziestu pięciu latach pontyfikatu, aż do końca, aż do ostatniej podróży, starał się ciągle uczyć i dbać o to, by media coraz lepiej współpracowały z jego misją.

Błogosławiona telewizja!

.Jest też pewne, że Jan Paweł II widział w mediach kościelnych, zwłaszcza watykańskich, ważne narzędzie do wypełniania misji ewangelizacyjnej. Dobrze wiadomo, że media instytucjonalne są często poważnym obciążeniem ekonomicznym: stanowią koszty i nie przynoszą pieniędzy. Dlatego wiele osób postrzega je nie zawsze pozytywnie lub uważa, że powinny być zredukowane. Jan Paweł II nigdy nie rozumował w ten sposób i był uważany przez watykańskich operatorów medialnych za ich najsilniejszego i najbardziej przekonanego zwolennika. Jeśli poprzedni papieże promowali prasę, a potem radio, to Jan Paweł II wprowadził do watykańskich mediów telewizję, próbując nadrobić – powiedzmy sobie szczerze – pewne opóźnienie. Powstanie Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego wypełniło lukę, która sprawiała, że Watykan był całkowicie zależny od RAI (telewizji włoskiej), która do 1983 r. rekompensowała brak tego instrumentu wśród mediów w służbie papieskiej.

Choć inne media są również bardzo ważne, to jednak trzeba zauważyć, że bardzo długi pontyfikat Jana Pawła II zbiegł się z niezwykłym rozwojem telewizji na świecie. W pewnym sensie można powiedzieć, że był to pierwszy wielki pontyfikat „telewizyjny”, śledzony przez katolików i narody świata za pośrednictwem telewizji. Sam papież doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sam zrozumiałem to dzięki pewnemu szczególnemu epizodowi, którego byłem świadkiem.

Był wieczór 15 marca 2003 r., papież czuwał na modlitwie w Auli Pawła VI ze studentami europejskich uniwersytetów, a moi koledzy technicy z Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego siedzieli ściśnięci i spoceni w naszym małym wozie reporterskim, zarządzając z sercem w gardle dwukierunkowymi łączami satelitarnymi z sześcioma różnymi miastami europejskimi, nieustannie obawiając się, że łącza przestaną działać. W pewnym momencie papież, w podeszłym już wieku, spontanicznie wykrzyknął: „Telewizja jest wspaniałą instytucją! Teraz, gdy jestem tutaj, w Rzymie, w Auli [Pawła VI – przyp. tłum.], widzę krakowski kościół św. Anny, który bardzo dobrze znam… i widzę studentów, którzy mają teraz innego kardynała, którego widać w telewizji. Możemy więc obydwaj powtórzyć: błogosławiona instytucja, ta telewizja! Widzę dzięki telewizji, że również młodzi ludzie w Krakowie biją brawa!”. Te słowa sprawiły, że w naszych piersiach serca zabiły mocniej. To był moment, którego nigdy nie zapomnę. Tak, papież dzięki naszej skromnej pracy mógł zrobić pierwsze kroki w medialnym wymiarze swojej posługi – nie tylko być widzianym i słyszanym przez pół świata, ale także móc prowadzić dialog z wiernymi obecnymi w innych miejscach, do których nie mógł się fizycznie udać, mógł wchodzić z nimi w interakcję za pośrednictwem narzędzi technicznych, ale niepozbawioną prawdy i intensywności. Jak daleko posunie się w przyszłości posługa papieska? Jan Paweł II przewidział to i radował się z tego.

Ilu duchownych ma dziś odwagę powiedzieć: „Błogosławiona telewizja”? To moim zdaniem było prawdziwe proroctwo. Jestem pesymistą i widzę straszne rzeczy, które robi telewizja, a teraz i media społecznościowe. I prawdą jest, że wyrządzają one ogromne szkody. Ale Jan Paweł II nauczył mnie patrzeć dalej, dostrzegać dobre rzeczy, które są dokonywane i których można dokonać, rzucił mi wyzwanie i wzywał do dokonywania ich z taką siłą i entuzjazmem, że mogę powiedzieć, iż nawet takie rzeczywistości mogą być błogosławieństwem!

Papieże są wielkimi misjonarzami, wielkimi zwiastunami wiary dla świata i w tym celu umieli również posługiwać się mediami. Dzięki radiu Pius XI mógł już rozszerzyć krąg odbiorców swoich orędzi na cały świat. Jan Paweł II poprzez radio i telewizję, które zwielokrotniły skuteczność jego apostolskiej pielgrzymki, dotarł rzeczywiście do większej części globu. Kiedy mnożył pozdrowienia w różnych językach, kiedy składał życzenia bożonarodzeniowe i wielkanocne w ponad sześćdziesięciu językach, zdawaliśmy sobie sprawę, że czuł – daleko poza kolumnadą placu św. Piotra – obecność uniwersalnej wspólnoty, harmonię z całą rodziną narodów, możliwą dzięki instrumentom komunikacji społecznej.

Dar języków, głos i gesty

.W tym miejscu chciałbym dać świadectwo podziwu dla zaangażowania, z jakim Jan Paweł II mówił w różnych językach narodów świata, co było znakiem uwagi i szacunku dla ich kultury. Oczywiście, pomagał mu w tym niezwykły, naturalny dar, ale papież wkładał w to wiele wysiłku. Jako dyrektor Radia Watykańskiego, gdzie codziennie mówi się w około czterdziestu różnych językach, mogę opowiedzieć o tym, ile razy papież korzystał z naszych usług, aby przetłumaczyć i osobiście przećwiczyć przemówienia lub pozdrowienia, które chciał wygłosić w różnych językach, nawet tych, których nie znał; albo jak każdego roku aktualizowaliśmy słynną taśmę z nagranymi życzeniami bożonarodzeniowymi lub wielkanocnymi w sześćdziesięciu językach, których słuchał ponownie, aby przygotować się do błogosławieństwa Urbi et Orbi, i jak prawie za każdym razem pojawiały się jeden lub dwa nowe języki, o które proszono z jakiegoś kraju na świecie… Czy wiedzą Państwo, jak powiedzieć Wesołych Świąt Bożego Narodzenia po samoańsku? Pamiętam to do dziś: „Ia manuia le Kirisimasi”!

Jako komunikator potrafił w sposób niezwykły używać swojego głosu. Wspominałem już o wrażeniu, jakie wywarło na mnie jego pierwsze wielkie przemówienie do świata i sposób, w jaki wygłosił słynne słowa w mocnym i przekonującym tonie: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”.

Jego młodzieńcze doświadczenie aktora teatralnego przełożyło się na służbę komunikacji dla całego świata. Papież Wojtyła wyrażał swoje uczucia z wielką swobodą, która przejawiała się nawet w tonie jego głosu. On naprawdę wykrzykiwał swoje oburzenie czy przekonania. Kiedy upominał swój lud po polsku, bo nie wykorzystywał dobrze wolności, którą odzyskał po ucisku, albo kiedy groził karą boską i nakazywał nawrócenie mafiosów w Dolinie Świątyń w Agrigento – były to prawdziwe krzyki, które przyprawiały o dreszcze! A ponadto umiejętność rozmowy z tłumem, zwłaszcza młodym, w sposób spontaniczny, interakcja z obecnymi, przerywanie wypowiedzi pauzami i miejscami na oklaski… pozostają niezapomniane.

Następnie mieliśmy odmienny styl papieża Benedykta, charakteryzujący się raczej konceptualną, gęstą i linearną ekspresją. Teraz ponownie obserwujemy styl dialogiczny u papieża Franciszka. Ta komplementarność i przemienność różnych form wyrazu jest naprawdę piękna!

Pontyfikat papieża Wojtyły pozostaje niezapomniany także za sprawą gestów. Jan Paweł II posiadał niezwykłą zdolność operowania gestami, do wykonywania mocnych, wyrazistych „znaków”, poprzez które przekazywał swoje przesłanie jeszcze skuteczniej niż za pośrednictwem słów mówionych czy pisanych. To były gesty wykonywane w miejscach istotnych, gdzie zaprowadziły go jego niekończące się podróże. Tak jak jego prośba o przebaczenie za tragedię niewolników deportowanych z Afryki, którą wyraźnie chciał nagrać w Maison des Esclaves w Gorée, skąd niewolnicy byli okrętowani na statki niewolnicze do Ameryki! Któż może zapomnieć jego postać modlącą się przed Ścianą Płaczu i jego rękę wkładającą papier w szczelinę w murze? Albo jego uścisk u stóp krucyfiksu w Dniu Przebaczenia podczas obchodów Wielkiego Jubileuszu? Ale chyba jednak przede wszystkim kto może zapomnieć obrazy rozmowy Jana Pawłem II z więzionym zamachowcem Alim Agcą? Po jakimś czasie oglądając je ponownie, pomyślałem, że być może pozostaną one jednymi z najbardziej poruszających i znaczących obrazów w całym pontyfikacie. Są najbardziej konkretnym i skutecznym obrazem chrześcijańskiego przebaczenia, jaki kiedykolwiek widzieliśmy w naszym życiu, a nawet w naszych czasach. Jednak naturalna i religijna skromność kazałaby wielu, a może nawet większości sądzić, że nie jest to moment, który powinien być filmowany przez niedyskretne oko kamer. Dziś możemy powiedzieć: „Błogosławiona telewizja!”, która te obrazy zachowała dla nas. W rzeczywistości głoszą one Ewangelię. Wszystko to zawdzięczamy odwadze i wolności ducha, z jaką papież Wojtyła wystawiał się z pełną naturalnością na widok świata za pośrednictwem mediów ze swoimi intensywnymi, błyskotliwymi i zawsze szczerymi gestami.

.Jako osoba odpowiedzialna przez lata za archiwa Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego mam przekonanie, że te obrazy są nie mniej ważnymi dokumentami historycznymi dla przyszłości niż te, które zachowały się w pełnych dostojeństwa i powagi Stanzach Watykańskich… Są to gesty, które przeszły do historii, są one kamieniami milowymi w dziejach Kościoła naszych czasów.

„Nauczyciel narodów”

Pozwolę sobie jeszcze na osobisty komentarz dotyczący tego, jak papież komunikował się z narodami świata. Mam tu na myśli to, że śledząc z bliska papieża Wojtyłę i starając się współpracować z nim w jego służbie przekazywania Kościołowi i ludzkości orędzia zbawienia i pokoju, zawsze byłem pod wrażeniem jego autorytatywnego tonu, gdy przemawiał jako „nauczyciel narodów”.

W swoim drugim ważnym przemówieniu do Narodów Zjednoczonych w 1995 r., a także przy innych okazjach mówił o „rodzinie narodów”, uznaniu praw narodów, ich tożsamości, kultury, języka i tradycji. Mówił o ich prawie do samostanowienia. Ale to właśnie w trakcie poszczególnych wyjazdów dyskurs ten został sprecyzowany i skonkretyzowany. Papież zwracał się do ludzi, nie tyle do rządów, ile przede wszystkim do ludzi jako żywych podmiotów historycznych. Osobiście słuchałem tego rodzaju wypowiedzi podczas podróży papieża w latach 90. do krajów, które wyrwały się spod dominacji reżimu komunistycznego lub uzyskały niepodległość. W ciągu tej dekady odbył wiele takich podróży: do Czechosłowacji, Polski, na Węgry, do Albanii, krajów bałtyckich, Chorwacji, Czech, Słowacji, Słowenii, Bośni i Hercegowiny, Rumunii, na Ukrainę, do Kazachstanu, Armenii, Azerbejdżanu, Bułgarii.

W przemówieniach tych odnosił się w szerokim zakresie do historii poszczególnych narodów, ich położenia geograficznego, wielkich postaci, które odegrały wiodącą rolę, i w ten sposób określał ich specyficzne powołanie jako podmiotów historii oraz wzywał do podjęcia zbiorowej odpowiedzialności, aby ich bogactwo i kreatywność służyły rodzinie narodów. Budził tym samym zdrowy patriotyzm – zupełnie inny niż nacjonalizm – który był pozytywnie osadzony w znacznie szerszym horyzoncie. Fascynującym horyzoncie współistnienia i wzbogacającej wymiany opartej na szacunku i miłości, a nie na nadużyciach. W swoim liście z okazji 50. rocznicy zakończenia II wojny światowej sformułował nawet nowe przykazanie: „Będziesz miłował inny naród jak swój”.

Sądzę, że nie było dotąd żadnej innej postaci historycznej, która potrafiłaby autorytatywnie przyjąć rolę „nauczyciela narodów” tak, jak to uczynił Jan Paweł II, i spotkać się z tak powszechną akceptacją z moralnego punktu widzenia. Uznawano go za autorytet stojący na „wyższej” płaszczyźnie, ponad konfliktami i partykularnymi interesami, a zatem wiarygodny w swoim odwoływaniu się do powszechnie uznawanych wartości i uniwersalnego dobra wspólnego.

Często zastanawiałem się, w jaki sposób Janowi Pawłowi II udało się zdobyć szacunek i uwagę opinii publicznej oraz mediów w dużej części świata, aby być uznanym za wyższy autorytet moralny i wiarygodnego człowieka pokoju. Chociaż jego głos był często niesłyszalny, wielokrotnie był najsilniejszym i najbardziej autorytatywnym głosem na rzecz pokoju na świecie. Wystarczy przypomnieć wytrwałość, z jaką mówił o pokoju, oraz to, że wysyłał swoich przedstawicieli do stolic świata, do Waszyngtonu i Bagdadu, aby próbować zapobiec wojnie.

Dlaczego więc był tak szanowany? Nie było to ani oczywiste, ani łatwe. Wielu pracowników mediów i ich szefów należy do kultury, która wcale nie jest pozytywnie nastawiona do Kościoła i do wymagającej etyki moralnej papieża Wojtyły, jednak z czasem nawet krytycy musieli uznać wyjątkowy autorytet tego bojownika o sprawę Boga i człowieka.

Oprócz wrodzonych darów ludzkiej ekspresyjności, o których już wspomniałem, na długofalowy zwycięski motyw relacji Jana Pawła II z opinią publiczną i mediami składało się też to, że papież zawsze objawiał się światu z pełną dyspozycyjnością i otwartością, ponieważ był absolutnie szczery i wierny w swoich relacjach z Bogiem i z innymi ludźmi, absolutnie „w porządku”, jeśli chodzi o jego sumienie człowieka, chrześcijanina i duszpasterza. Stąd jego odwaga i naturalność. Mogliśmy ujrzeć go płaczącego, śmiejącego się, modlącego się, głoszącego mocne kazania – nawet krzyczącego – lub milczącego, chodzącego po górach. Ujawnił ludzką twarz pontyfikatu. Żartował z młodzieżą, całował dzieci i dziewczęta. Był po prostu sobą w oczach świata. Był spokojny i silny w swoich działaniach i słowach, nie sprawiając nawet wrażenia, że oczekuje aprobaty, że podporządkowuje się władzy mediów.

Krótko mówiąc, media w końcu zrozumiały, że mają do czynienia z kimś, kto się ich nie boi i nie daje się zdominować ani zinstrumentalizować, z kimś, kto ma coś (i dużo) do powiedzenia, co jest ważne dla ich odbiorców.

.W pewnym sensie dziennikarze mieli do czynienia z kimś, kto pomagał im odnaleźć właściwy sens ich pracy, unikając gry w oszustwa na rzecz aprobaty. Nie recytował, ale zawsze jasno i zdecydowanie głosił swoje przesłanie, nawet jeśli było niepopularne. W tym sensie kardynał Dziwisz, chcąc scharakteryzować relacje między papieżem a mediami, mówił o „przyjaźni pomimo odległości”.

o. Federico Lombardi SJ
Tekst ukazał się w nr 37 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 lutego 2022
Fot. A. ABBAS / Magnum Photos / Forum