Szpitale na peryferiach budżetu
Wygląda na to, że na kilka miesięcy przed końcem roku wyczerpały się pieniądze na ochronę zdrowia. Szpitale, które wykonywały zabiegi ponad limit, teraz przesuwają planowane na jesień zabiegi na przyszły rok, w obawie, że nie otrzymają pieniędzy za ponadlimitowe zabiegi, które wykonywały przez pierwsze trzy kwartały tego roku – pisze Paulina MATYSIAK
W momencie, gdy piszę te słowa, trwają prace nad przyszłorocznym budżetem, trwają też prace nad rozwiązaniami, które mają ograniczać zgubny dla zdrowia Polaków powszechny dostęp do alkoholu i wyrobów nikotynowych. Niestety, w tym samym czasie nie ustają doniesienia o problemach kolejnych szpitali i kolejnych zabiegach, które są przekładane na przyszły rok. Czy trwająca jesień okaże się jesienią życia publicznej ochrony zdrowia?
Wygląda na to, że na kilka miesięcy przed końcem roku wyczerpały się pieniądze na ochronę zdrowia. Szpitale, które wykonywały zabiegi ponad limit, teraz przesuwają planowane na jesień zabiegi na przyszły rok, w obawie, że nie otrzymają pieniędzy za ponadlimitowe zabiegi, które wykonywały przez pierwsze trzy kwartały tego roku.
W czwartek odbyła się w sejmie dyskusja przy okazji informacji bieżącej w tej sprawie. Wiceminister zdrowia Marek Kos tłumaczył, że w tym roku zabrakło funduszu zapasowego w Narodowym Funduszu Zdrowia, który funkcjonował w poprzednich latach. Fundusz zapasowy miał ratować służbę zdrowia w czasie pandemii i z niego opłacano nadwykonania. Minister Kos stwierdził, że dyrektorzy szpitali działali jak w poprzednich latach, nie ograniczając zabiegów do limitów ustalonych z NFZ, licząc na to, że jak dotychczas, wszystkie zabiegi zostaną później opłacone. Jednak w tym roku tak nie będzie. Pieniądze w funduszu zapasowym wyczerpały się już w I kwartale, a dyrektorzy szpitali obawiają się (wygląda na to, że słusznie), że nikt nie zapłaci ich szpitalom za wykonywane później ponad limit zabiegi. Jak powiedział pan minister: „Fundusz zapasowy. Koniec 2022 r. – 18 mld zł, koniec 2023 – 25,9 mld zł, obecnie 0”.
Czy państwu też to przypomina słynne „pieniędzy nie ma i nie będzie”?
Jednocześnie minister w sejmie przyznał, że dyrektorzy, nie ograniczając sztucznie pacjentom dostępu do zabiegów, działali korzystnie dla pacjentów, jednocześnie podejmując „ryzyko na własną odpowiedzialność”, że nikt szpitalowi pieniędzy za nadwykonania nie zwróci.
Widać więc, jak dramatyczne skutki przynosi niedofinansowanie publicznej ochrony zdrowia. Dyrektorzy szpitali mają wybór: albo działają dla dobra pacjentów, podejmując biznesowe ryzyko, albo sztywno trzymają się limitów wynegocjowanych z NFZ, odsyłając z kwitkiem każdego pacjenta, który przyjdzie do szpitala po wyczerpaniu się limitu. W Polsce opłaca się dziś chorować szybciej niż później, bo jest wtedy szansa, że pacjent zmieści się w zaplanowanym limicie. Jak chorować, to tylko w styczniu!
To nie koniec, lecz dopiero początek problemów. Rząd nie ukrywa, że będą zamykane w Polsce oddziały porodowe. Niestety, nie wiemy, ile i gdzie. W mediach krąży informacja, że mają być zamykane porodówki, na których rocznie przyjmuje się mniej niż 400 porodów. Minister Koc podczas tego samego posiedzenia z jednej strony mówił, że jest to informacja medialna, z drugiej przyznawał, że właśnie taka liczba została wpisana do uzasadnienia projektu nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych z pieniędzy publicznych oraz ustawy o działalności leczniczej.
Jak wyliczyło czasopismo medyczne „Menedżer Zdrowia”, korzystając z danych za 2022 rok, może to oznaczać likwidację nawet 109 oddziałów ginekologiczno-położnych w całej Polsce.
I to rękami rządu, który miał zakończyć piekło kobiet. Tymczasem legalnej aborcji nie ma – i jak ogłosił premier Tusk, w tej kadencji nie będzie – nie będzie też porodówek. Oczywiście jak zwykle najbardziej ucierpią tu szpitale powiatowe, a za nimi pacjenci żyjący poza wielkimi miastami. To im przede wszystkim grozi, że rodząca kobieta będzie musiała jechać nawet nie kilkadziesiąt, ale i sto kilkadziesiąt kilometrów do szpitala.
Jakby tego było mało, od pewnego czasu szpitale alarmują, że kończą się w Polsce zapasy soli fizjologicznej i płynów wieloelektrolitowych wykorzystywanych w kroplówkach. Jak poinformował Ogólnopolski Związek Pracodawców Szpitali Powiatowych, w poniedziałek o mały włos nie doszło do ewakuacji jednego ze szpitali, który znalazł się w sytuacji krytycznego niedoboru. W ostatniej chwili udało się dostarczyć brakujące jednostki kroplówek, głównie dzięki temu, że „zrzuciły się” na to okoliczne szpitale. Mamy więc ochronę zdrowia, mocno już nadwerężoną latami pandemii, w której zaczyna brakować rzeczy tak podstawowej jak kroplówki.
To nie będzie wesoła jesień dla polskich pacjentów, lekarzy i dyrektorów szpitali. Trzeba zrobić wszystko, żeby równie niewesoły okazał się cały przyszły rok. W opracowywanym właśnie budżecie przewidziano, moim zdaniem, stanowczo za mało pieniędzy na ochronę zdrowia. Trzeba to poprawić. Inne rozwiązania zagrażają pacjentom.
Mam nadzieję, że rząd z ministerstwem finansów na czele zreflektują się, jakich rozmiarów katastrofa nadciąga. Kraj, który nie jest w stanie zapewnić rzeczy tak podstawowych, jak kroplówki i odbieranie porodów, byłby krajem śmiesznym, gdyby nie to, że jest po prostu krajem strasznym. Jest jeszcze kilka miesięcy, żeby do stworzenia takiego kraju nie dopuścić.