Benjamin Netanjahu jak król Herod. O polityce strachu na granicy imperium [Michał KŁOSOWSKI]

Herod

Wszyscy znamy tę postać. Herod, namiestnik Judei, rządził na peryferiach Imperium Rzymskiego, balansując między lojalnością wobec Cezara, przetrwaniem Izraela a nieufnością poddanych. Benjamin Netanjahu jest jego politycznym następcą.

.Był człowiekiem dwóch światów: władcą lokalnym, próbującym umocnić Izrael i klientem potęgi globalnej. Nie bez przyczyny w końcu jemu współcześni nadali mu przydomek Wielki. Budował świątynie i pałace, uprawiał realpolitik na rzymską modłę i czas, ale był też pełen lęku: o własne dziedzictwo, o władzę, o przetrwanie. Brzmi znajomo? Zastanówmy się dalej. To właśnie ten lęk uczynił go jednym z najbardziej niejednoznacznych władców starożytności. Jednym z najskuteczniejszych i najokrutniejszych zarazem. To zupełnie tak, jak obecny premier Izraela, który jest jego politycznym spadkobiercą.

Benjamin Netanjahu bowiem także stoi na granicy imperium, choć dziś ma ono inną postać. To świat Zachodu, współczesny Rzym, nie jedna stolica, lecz system: geopolityczny, ekonomiczny, militarny. System, który w tym momencie się chwieje, Izrael zaś w nim istnieje i coraz mocniej współtworzy. Jako aliant, klient, jako bastion, ale także jako problem, co widać coraz mocniej w rozdźwięku pomiędzy tym, jak na działania premiera Benjamina Netanjahu reaguje Europa a jak Stany Zjednoczone. Podobnie bowiem jak Herod, Benjamin Netanjahu zbudował swoje przywództwo na nieustannym balansowaniu między presją zewnętrzną a gniewem wewnętrznym, między sojuszami a oblężoną twierdzą, skutecznie wykorzystując czynniki zewnętrzne w grze o wewnętrzną władzę.

Podobnie jak Herod, nie jest też miłowany przez swój lud. Nie jest tajemnicą, że obecny premier Izraela ma bardzo niskie notowania wśród własnych obywateli oraz w świecie izraelskiej opinii publicznej. Jest jednak niezwykle skuteczny. Tak samo skuteczny, sprytny, przebiegły, nie będąc jednak ani prorokiem, ani mędrcem, był Herod. Działał w cieniu wielkich imperiów i żył w przekonaniu, że każdy, kto podważy jego władzę, musi zostać usunięty. Dla jego dobra i dobra Izraela. Nie zawahał się przed zbrodnią na dzieciach, jeśli miała dać mu spokój sumienia; nie zawahał się przed prześladowaniami. Ewangeliści nie bez powodu nazywają go „przerażonym”. W końcu ze strachu właśnie najczęściej wynika agresja — również ta międzynarodowa, nawet jeśli jest swoiście usprawiedliwiona. W tym konkretnym miejscu świata państwo Izrael ma po prostu samych wrogów i sprzeczne ze wszystkimi dookoła interesy. Tak było wówczas tak jest i teraz.

W tym sensie Benjamin Netanjahu również jest „przerażonym królem”. Czy jednak jego decyzje – coraz częściej podejmowane nie w duchu pokoju, lecz odwetu – są wyrazem strategicznej mądrości czy desperacji? Czy blokowanie rozwiązań politycznych, forsowanie kontrowersyjnych reform sądowniczych, umacnianie podziałów wewnętrznych a nawet anihilacja całych obszarów to strategia prowadząca do dobra wspólnego? A może raczej do utrwalenia własnego miejsca na szczycie, w obawie przed tym, co mogłoby się stać w chwili, w której władza zostałaby utracona? Tak samo bowiem jak wtedy, tak i dziś los państwa Izrael został powiązany z historią jednego jego przywódcy. Bo może w tej części świata politycznej władzy nie może sprawować nikt inny, niż „silny człowiek”, nawet jeśli wynika ona ze strachu?

W obu przypadkach, Heroda i Netanjahu, mamy w końcu do czynienia z politykiem, który nie umie odejść i nie umie przegrać. Politykiem, który widzi siebie jako nieodzowny element państwa, nawet wtedy, gdy coraz więcej ludzi dostrzega jego szkodliwość. Który odczytuje każde zagrożenie polityczne jako zamach na samo istnienie narodu, nie na swoją własną pozycję. Który mówi niemalże „państwo to ja”.

A jednak, Herod upadł. Jego rządy zakończyły się śmiercią, a pamięć o nim przetrwała nie jako o wybawcy, lecz jako o tyranie. Benjamin Netanjahu wciąż zaś trwa i zapewne trwać będzie. Ale pytanie, jak zostanie zapamiętany, jest dziś bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Nie chodzi tylko o konflikt z Iranem, ale o całość konfliktów, które charakteryzują jego czas rządów w Izraelu; tych międzynarodowych i wewnętrznych. Odpowiedź jest jasna: jeśli uda mu się wygrać, przejdzie do historii Izraela jako twórca jego potęgi w XXI wieku. A co jeśli tak się nie stanie?

.Władza zdobyta dzięki strachowi, podtrzymywana strachem i chroniona za cenę przyszłości to władza, która przestaje być służbą, a staje się ciężarem dla całego narodu. I w końcu ten powie „dość”. Co dalej? W sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie Izrael, otoczony przez, co prawda znacznie osłabionych, wrogów Bóg jeden tylko raczy wiedzieć. Wewnętrzny porządek jest w końcu elementem niezbędnym do przetrwania w tamtej części świata. A nieustanna konfrontacja i eskalacja, będąca metodą „Bibiego” to najlepsza droga do wewnętrznej implozji. Dopiero zaś wtedy Izrael czekają problemy.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 czerwca 2025