Nie „Ostatnia wieczerza” a „Uczta bogów”? Twórcom ceremonii otwarcia IO w Paryżu chodziło o prowokację

Nie milkną echa ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Podczas przedstawienia sparodiowano m.in. obraz Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”, co wywołało poruszenie wśród społeczności międzynarodowej – nie tylko chrześcijan [scena na zdjęciu – red.].

Nie milkną echa ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Podczas przedstawienia sparodiowano m.in. obraz Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza”, co wywołało poruszenie wśród społeczności międzynarodowej – nie tylko chrześcijan [scena na zdjęciu – red.].

„Ostatnia wieczerza” czy „Uczta bogów”?

.Sprawa stała się na tyle głośna, że zainteresowały się nią największe światowe media. Najczęściej pisano o „parodii Ostatniej wieczerzy” lub „wyśmiewaniu Ostatniej wieczerzy”. Choć większość Francuzów ceremonię otwarcia uznaje za udaną, na co wskazują badania opinii publicznej zaprezentowane przez MKOL, organizatorzy byli zmuszeni tłumaczyć się ze swoich kontrowersyjnych decyzji.

Reżyser ceremonii Thomas Jolly stoi na stanowisku, że „Ostatnia wieczerza” Leonarda „nie była jego inspiracją”. „Idea polegała na przedstawieniu wielkiej, pogańskiej imprezy, nawiązującej do bogów Olimpu, a w związku z tym do igrzysk olimpijskich” – powiedział w wywiadzie dla stacji BFMTV. Jego zdaniem to oczywiste skojarzenie, ponieważ „na stół przybywa Dionizos [niebieska postać podana na tacy, w którą wcielił się Philippe Katerine – red.], bóg kojarzony w greckiej mitologii ze świętowaniem, a także bóg wina, będącego jednym z klejnotów Francji. To także ojciec bogini Sekwany”.

Niektórzy z obserwatorów dostrzegli w ceremonii otwarcia nawiązania nie do „Ostatniej wieczerzy”, ale „Uczty bogów” – barokowego obrazu autorstwa niderlandzkiego artysty Jana van Bijlerta. Sami twórcy tłumacząc się ze swoich intencji nigdy nie powołali się na dzieło tego malarza. Opinia, że chodziło im o van Bijlerta a nie Leonarda, zyskuje jednak na popularności, stając się zarazem orężem w ideologicznej walce z osobami, które rzekomo nie zrozumiały tego zawoalowanego kontekstu kulturowego.

Fot. Jan van Bijlert, „Uczta bogów”, domena publiczna.  

W oparach absurdu

.Sytuacja jest doprawdy niecodzienna. Autorzy ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu stworzyli kilkugodzinny spektakl składający się gównie z popularnych tropów kulturowych. Poszczególne nawiązania były podane jak na dłoni – kankan (najbardziej francuski spośród tańców obok menueta), pokazy mody (typowe dla Paryża), spadające głowy podczas rewolucji, postać z kultowej serii gier Assassin’s Creed francuskiego studia Ubistoft niosąca pochodnię olimpijską, wreszcie sam znicz zawieszony pod balonem – wynalazkiem braci Montgolfier. Tutaj problemów z interpretacją nie było.

Tymczasem autorzy tylko w jednym, konkretnym momencie mieliby rzekomo wyłamać się z tego schematu i stworzyć scenę, która łudząco przypomina jeden z najsłynniejszych obrazów w dziejach, ale tak naprawdę nawiązuje nie do niego, a do niszowego dzieła innego artysty, znanego głównie entuzjastom baroku? Brzmi rozsądnie, szczególnie, że – co warto podkreślić raz jeszcze – nie jest to przekaz płynący wprost od twórców (z ich ust nigdy nie padło: „to nawiązanie do van Bijlerta”), ale jedna z interpretacji motywów, które miały nimi kierować.

Przyjmijmy jednak na potrzeby gimnastyki umysłu, że „Uczta bogów” rzeczywiście była jedną z inspiracji twórców ceremonii otwarcia igrzysk. Thomas Jolly wspomina o obecności Dionizosa, dzięki której widz powinien łatwo odgadnąć, że chodzi o zgromadzenie bogów olimpijskich, a nie Jezusa i Apostołów. Obraz Jana van Bijlerta sam w sobie stylistyką nawiązuje do „Ostatniej wieczerzy” Leonarda, więc próbując odwzorować scenerię tego barokowego dzieła, siłą rzeczy trudno uniknąć skojarzeń z renesansowym pierwowzorem. Już w tym momencie reżyserom ceremonii powinna zapalić się czerwona lampka. Nie mogli nie wiedzieć, że scena, którą aranżują, w sposób jednoznaczny skojarzy się publice z „Ostatnią wieczerzą” – symbolem tak ikonicznym, że na stałe wszedł do kanonu światowej kultury (czego dowodem jest zresztą sam obraz „Uczta bogów”). Wiedzieli o tym doskonale. Dlaczego więc nie zmodyfikowali scenariusza? Jeśli wykluczymy niekompetencję, pozostaje już tylko jedna motywacja – chęć żerowania na kontrowersji.

Fot. Leonardo da Vinci, „Ostatnia wieczerza”, domena publiczna.

Chodziło o prowokację

.Dionizos mający zdaniem Thomasa Jolly’ego sugerować widzowi, że twórcom ceremonii otwarcia chodzi o nawiązanie do mitologii greckiej, nie pojawia się w przedstawieniu od początku. Wjeżdża jako danie na tacy dopiero pod koniec, kiedy wszystkie kontrowersyjne motywy zostały już pokazane, a emocje widzów zdążyły się aktywować.

Na starcie obserwatorzy otrzymali scenę bez Dionizosa, w dodatku tak zaaranżowaną, by nie dało się jej pomylić z niczym innym. To „Ostatnia wieczerza” – wskazuje na to nie tylko sam układ aktorów przy stole-scenie, ale też centralna perspektywa, taka jak u Leonarda, zupełnie inna niż u van Bijlerta. Wystarczy rzut oka na „Ostatnią wieczerzą” i „Ucztę bogów”, by dostrzec, które dzieło bardziej przypomina (czy też ma w założeniu przypominać) scena odwzorowana podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich.

Tłumaczenie post factum, że przekaz był inny i to widownia go nie zrozumiała – rzecz jasna wbrew woli twórców – jest bardzo wygodny. Mleko się rozlało, a stuprocentowych dowodów złej woli nie da się przedstawić. Dyskutując o sztuce zawsze można za to powiedzieć, że zamysł autora był inny, a „jeśli ktoś czuje się urażony” – przepraszamy.

„Ostatnia wieczerza” nie jest obiektem kultu religijnego. To dzieło świeckiego artysty, w dodatku takiego, któremu nie zawsze było po drodze z Kościołem katolickim. W teorii żadna świętość nie została więc zszargana – to kolejny argument, który pojawia się w dyskusji. Dzieło Leonarda nie jest jednak pierwszym lepszym malowidłem. To jeden z najsłynniejszych sposobów przedstawienia postaci Jezusa Chrystusa, tak kultowy i wpływowy, że trudno sobie wyobrazić ostatni posiłek Nazarejczyka z uczniami w inny sposób, niż zaprezentował to da Vinci. Przez wieki „Ostatnia wieczerza” stała się symbolem obecnym w modlitewnikach, kościołach i domach. Kulturowo zrosła się z chrześcijaństwem. Wierni mają wobec tego prawo czuć się urażeni parodią takiego przedstawienia Chrystusa i Apostołów, jakie zaprezentował Leonardo. Nie chodzi przecież o samo malowidło, ale to, co przedstawia i symbolizuje. W Paryżu nie sprofanowano świętego obrazu, ale wizerunek Jezusa i jego uczniów, który dla wielu jest rodzajem graficznej formy wyrazu ich własnej chrześcijańskiej tożsamości.

.Artystów, którzy mówią o wrażliwości i tolerancji, nie stać było na równie prostą refleksję. Widocznie nie dojrzeli do tego, by powierzać im tak odpowiedzialne zadanie, jak przygotowanie ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich – imprezy sportowej, mającej łączyć wszystkich w ramach wspólnoty ogólnoludzkiej, nie tylko laickiej Republiki.

Patryk Palka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 lipca 2024