Piotr MIODUNKA: Kryzysy żywnościowe i klęski głodu. Zapomniane karty historii chłopów

Kryzysy żywnościowe i klęski głodu. Zapomniane karty historii chłopów

Photo of Piotr MIODUNKA

Piotr MIODUNKA

Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, prawnik, specjalista w dziedzinie historii gospodarczej i społecznej Polski od średniowiecza po XIX wiek, historii miast, demografii historycznej, geografii historycznej i historii środowiskowej. Adiunkt w Katedrze Historii Gospodarczej i Społecznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Kryzysy żywnościowe były tym, co spotykało właściwie każde pokolenie chłopów żyjących w XVII i XVIII wieku na obszarze południowej Małopolski. Kiedy weźmiemy pod lupę 100 lat najgłębszego kryzysu w historii Polski między połową XVII a połową XVIII wieku, to w tym czasie wystąpiła klęska lat 1664/1665, następna w połowie lat 70., kryzys trwał też praktycznie przez całe lata 90. XVII wieku, potem na stała klęska głodu lat 1714/1715, kryzys w roku 1727, ponownie wielki głód roku 1737, a potem jeszcze drogi rok 1746 – pisze Piotr MIODUNKA

1847 rok. Zapomniany głód w Galicji

.Późną jesienią 1847 roku w parafiach diecezji tarnowskiej, a więc praktycznie w całej zachodniej Galicji, odczytywano list miejscowego biskupa Józefa Grzegorza Wojtarowicza do wiernych. List był odpowiedzią na apel papieża Piusa IX o wsparcie głodującej Irlandii: „Irlandyja, ta wyspa świętych okropną nawiedzona nędzą, niesłychanym ściśnięta głodem, w odmęcie chorób najstraszliwszych pogrążona, wydała jęki bólu, które ledwie co się obiły o czułe serce Piusa IX (…) aleć natychmiast wstępując w ślady poprzedników swoich, spieszy na pomoc nieszczęśliwym – niesie ulgę znękanym. I tak w tym celu zapowiada najprzód w Stolicy Chrześcijaństwa publiczne modły do Ojca miłosierdzia a Boga wszelakiej pociechy (…) Widząc jednak Ojciec święty, iż ten owoc miłości nie wystarczy przy coraz więcej wzmagającej się nędzy na najskąpsze nawet obdzielenie głodnych Irlandyi mieszkańców, rozpisuje Okólnik do wszystkich Chrześcijaństwa Biskupów, wzywając ich, aby podobnie jak on w Rzymie, w swoich uczynili Diecezjach”.

Biskup Wojtarowicz, mając na względzie, że list zostanie odczytany w parafiach, w których w poprzedzających miesiącach zmarła z głodu i chorób niekiedy ⅕ i więcej wiernych, napisał dalej: „Bacząc, iż niedostatek i nędza między Wami także zagościły, a zatem i Wy w trudnych zostajecie okolicznościach, nie wymagamy po Was, abyście zwyczajne w takich razach otworzyli składki, chodząc od domu do domu, lub też swoich opuścili ubogich; lecz poprzestajemy na tem, wezwać tylko tych, którzy mogą, nie zaniedbawszy swoich, dać i dalekiej braci pomoc, osuszyć ich łzy, rozweselić ich serca, podźwignąć ich ducha, a tak zaskarbić sobie jałmużną łaskę u Boga”.

Historia ta pokazuje wymownie całą ogromną przepaść między znajomością irlandzkiej klęski głodu drugiej połowy lat 40. XIX wieku a podobną w skali klęską głodu w tym samym czasie w zachodniej Galicji. Uzmysławia też, że geneza tego stanu rzeczy sięga roku 1847. Głód w Irlandii odbił się natychmiast szerokim echem po całym świecie, a po dziś dzień na jego temat powstało – i nadal powstaje – mnóstwo opracowań naukowych. O głodzie w Galicji oficjalnie praktycznie nie pisano nawet w samej prowincji Galicja i Lodomeria, jak i w reszcie Cesarstwa Austrii, a miejscowy biskup do własnych wiernych wspominał o nim oględnie i nie wprost. Mógł więc o tym nie wiedzieć – lub wiedzieć i potraktować to jako wewnętrzną sprawę katolickiej Austrii – także papież Pius IX. Milczenie to, wzmocnione natłokiem innych wydarzeń tego czasu (rabacja, Wiosna Ludów, uwłaszczenie chłopów), poskutkowało brakiem zainteresowania galicyjskim głodem roku 1847 także w późniejszym czasie, włączając w to współczesnych historyków. Co więcej – wyparcie z publicznej debaty katastrofalnego w skutkach głodu roku 1847 odwiodło badaczy od dociekania, czy podobne klęski nie zdarzały się już wcześniej i jakie ewentualnie niosły ze sobą konsekwencje dla społeczeństwa, gospodarki i polityki.

Jeśli już ukazywały się jakieś obszerniejsze, współczesne wydarzeniom, relacje o głodzie z 1847 roku, to poza Galicją. Tak pisał obywatel Królestwa podróżujący z Krakowa pod Tatry w końcu lat 40. XIX wieku:

Galicya nawiedziona od lat kilku srogiemi klęskami, przedstawiała w wielu miejscach obraz wycieńczenia, serce zakrwawiający. Ja przynajmniej zwiedziwszy najsmutniejsze kąty Europy: Laponią, Irlandyą, Landy francuzkie i Galicyą hiszpańską, wyobrażenia jeszcze nie zdobyłem o takiej nędzy i o takiem spustoszeniu, jakie tu napotkałem w niektórych nawet na trakcie leżących miejscowościach. Tu i owdzie wieśniak był wygłodzonym do tego stopnia, że się w niektórych miejscach istotnie do ludożerwsta uciekał, aby z głodu nie umrzeć; kota na wagę złota w Galicyi nie dostałbyś, wszystkie były zjedzone; a żadnego nigdzie zapasu: powiedziałbyś, że szarańcze całego Wschodu popasały tu przez lat kilka. W wioskach największa część chałup była spalona, zwalona lub przynajmniej opuszczona; wieśniacy poszli do miast żebrać lub ginąć na drogach z głodu.

.Wymazywanie ze zbiorowej pamięci głodu z roku 1847 dostrzegali już niektórzy współcześni. W felietonie z 1861 roku Adam Gorczyński pisał: „w r. 1847, w zachodniej onego [kraju – uzupełnienie PM] połowie, zagrasowała taka głodu i moru klęska, że podobnie wielkiej, a rozszerzonej na tak długiej przestrzeni, w odległych chyba wiekach przykłady znajdziemy. Czternasty rok upływa od tej chwili; wspomnienie klęski zaciera się w pamięci tych, co byli jej świadkami; rok ten 1847 nie wszedł do historii naszego kraju. (…) Ale ta klęska, która zabójczym swym pochodem przeszła po zachodniej połowie kraju, a równe zniszczenia ślady zostawiła na Szlązku, głuchą tylko wieścią doszła do wschodnich obwodów, nie wiedziały o niej obce kraje; wychodziły jednak w kraju gazety, krajowe organa; lud umierał z głodu, a one milczały; a to lato głodu nie zapisane w gazecie, dla świata nie istnieje.

W późniejszym czasie, w epoce autonomicznej, klęska głodu z roku 1847 pojawiała się jako pewien punkt odniesienia – chociażby w rozprawie Langiego o zagrożeniu głodem po nieurodzaju we wschodniej Galicji w roku 1865 – ale nigdy nie została szczegółowo opisana ani przeanalizowana pod kątem przyczyn i skutków. Całą dekadę nie urodzajów i wysokiej umieralności tak chociażby podsumował ksiądz Andrzej Gołda, członek rady powiatowej w Chrzanowie – „Rok 1847 zdziesiątkował ludność wiejską pamiętnym tyfusem głodowym. Straszny rok! Połowa ludności wiejskiej żywiła się na przednówku pokrzywą, ogniszczkiem [mniszek – uzupełnienie PM], lebiodą i perzem. Szczęśliwy, kto otrąb przez rząd do miast obwodowych dowiezionych (…) otrzymał pół worka, albo garncy parę. We dwa lata później nawiedził nas nowy głód. Rok 1855 mało był od tamtych lepszym…”.

Nie oznacza to oczywiście, że słowa: głód, niedostatek, nędza, nie dożywienie nie pojawiają się w treści rozmaitych opracowań. Owszem, ale pełnią w nich rolę czegoś tak ogólnie powszechnego i oczywistego, że aż nieistotnego. Głód jaki jest, każdy widzi – można sparafrazować słynne zdanie Benedykta Chmielowskiego.

Niniejsza publikacja ma za zadanie wydobyć z niepamięci zmagania mieszkańców dawnej Polski, a więc głównie chłopów, z kryzysami żywnościowymi i ich najpoważniejszym wcieleniem – klęskami głodu.

W zachodniej Europie klęskom głodu, nie tylko tej najsłynniejszej, irlandzkiej z 1847 roku, poświęcono wiele artykułów i książek. W Polsce natomiast Witold Kula pisał: „Wydaje się, że od XVI do XVIII wieku (pomijając okresy wojenne) Polska nie zna tak silnych, periodycznych, kraj cały obejmujących głodów, jak te, które nadają rytm życiu gospodarczemu ówczesnej Francji. Czy jest to wrażenie mylne, wynikające z naszej niewiedzy? Czy prawdziwe? A jeśli tak — to jak je wytłumaczyć, skoro trudno przypuszczać, że w Polsce poziom wydajności pracy czy ziemi lub stopień komercjalizacji produkcji rolnej były wyższe niż na Zachodzie? Znów zagadnienie o doniosłości ogromnej”.

Niemniej jednak ten sam autor poświęcił fragment swojej monumentalnej pracy Problemy i metody historii gospodarczej zarówno omówieniu historycznych badań klimatu, jak i konsekwencjom katastrof naturalnych oraz klęsk głodu od strony teoretycznej. Inne stanowisko prezentował Zbigniew Kuchowicz, ale dość intuicyjnie ograniczył ich znaczenie do początku XVIII stulecia. Trzeba jednak zgodzić się z Guidem Alfanim i Cormakiem Ó Grádą, że nieobecność w obiegu naukowym klęsk głodu dotykających tę część Europy jest pochodną nie wyższej produktywności rolnictwa, a braku dostępnych informacji – dodać należy: wynikających z braku badań, a niekoniecznie samych źródeł.

Klęski głodu łączone są przede wszystkim z nieurodzajami i brakiem żywności wynikającym z wystąpienia klęsk żywiołowych (powodzi, susz). W czasach przed budową linii kolejowych i rzadkich dróg utwardzonych słabe zbiory nawet na niewielkim obszarze narażały mieszkającą tam ludność na trudności ze zdobyciem żywności. Amartya Sen zwrócił jednak uwagę, że współcześnie, przy bardzo rozbudowanych środkach transportu, to człowiek odpowiada za wiele klęsk głodu, wpływając na ograniczenie możliwości nabycia żywności przez część ludności. Rodzi się więc pytanie, czy można to odnieść do czasów, w których ludzkość była generalnie bezradna wobec gwałtowności żywiołów i nieubłaganych praw natury. Już źródła z omawianej epoki dostarczają odpowiedzi twierdzącej. Jakub Kazimierz Haur, autor podręcznika gospodarowania na roli, w rozdziale dotyczącym sporządzania pokarmów z chwastów pisał o tym tak:

Osobliwie, gdy głód i znaczny dojmie do żywego niedostatek, więc musi potrzebny człek jako tako wygodzić i zabiegać pożywieniu. A nie tylko się to z nieurodzaju między ubóstwem trafia, ale też podczas wojny, albowiem by nie wiem jaki był obfity urodzaj, przez ustawiczne przechodzącego po różnych włościach żołnierza, takowy dzieje się niedostatek i znaczna między ludźmi mizeria, że pokrzywy i łobody jeść muszą, a drudzy z niedostatku od głodu umierając.

.Wojna była jednym z tych działań ludzkich mogących wywołać kryzys żywnościowy. Trzeba jednak wziąć pod uwagę rolę innych społecznych czynników, jak stosunek ziemi uprawianej przez chłopów do gruntów użytkowanych przez właścicieli dóbr czy działania państwa i Kościoła w kontekście zapobiegania oraz ograniczania skutków kryzysów.

Kryzysy żywnościowe zmorą chłopów

.Kryzysy żywnościowe były tym, co spotykało właściwie każde pokolenie chłopów żyjących w XVII i XVIII wieku na obszarze południowej Małopolski. Kiedy weźmiemy pod lupę 100 lat najgłębszego kryzysu w historii Polski między połową XVII a połową XVIII wieku, to w tym czasie wystąpiła klęska lat 1664/1665, następna w połowie lat 70., kryzys trwał też praktycznie przez całe lata 90. XVII wieku, potem na stała klęska głodu lat 1714/1715, kryzys w roku 1727, ponownie wielki głód roku 1737, a potem jeszcze drogi rok 1746. O ile w drugiej połowie XVIII wieku obyło się bez dramatycznych wstrząsów żywnościowych, to pierwsze 30 lat wieku XIX można by wręcz określić jako komfortowe.

Z uwagi na brak umieralności kryzysowej nie da się zaklasyfikować lat 1770/1771 i 1816 jako klęskowe. Generalnie, analogicznie jak w Irlandii między 1741 a 1847, również w południowej Małopolsce (zachodniej Galicji) można wręcz mówić o przerwie od głodu, mimo pewnych zawirowań. Pierwsze ostrzeżenie – w niektórych stronach bardzo mocne – pojawiło się w roku 1831. Mogło zostać zlekceważone, bo nieurodzaje zbiegły się z pierwszą falą epidemii cholery. Kiedy jednak kolejne sezony z ekstremalną letnią pogodą (w zachodniej Galicji to 1844 był rzeczywiście rokiem bez lata) dały niezbyt pomyślne zbiory zbóż, a na to nałożyła się ogólnoeuropejska choroba ziemniaków, nastąpiła katastrofa głodowa w roku 1847, porównywalna z irlandzką. Co więcej, przeszła ona w stan przewlekły trwający całą dekadę (do roku 1856). Już w pierwszym roku klęski głodu ludność zachodnich cyrkułów Galicji zmniejszyła się o 9%, po całej dekadzie była już niższa o 17% (w 1857 roku). W najbardziej poszkodowanym cyrkule wadowickim były wsie, które straciły ¼ i więcej mieszkańców. Podobnie – na kilkanaście procent – można szacować ubytek ludności chłopskiej po klęskach głodu z lat 1714/1715 i 1737.

Jeśli zsumujemy różne dane demograficzne i inne informacje (meteorologiczne zdarzenia ekstremalne, ceny), nie sposób nie dostrzec, że to klęski głodu, czy szerzej: kryzysy żywnościowe, odpowiadały za spadki zaludnienia południowej Małopolski. Jak się wydaje, miały one miejsce w dekadzie 1690–1700, 1710–1720 i 1730–1740. W czasie dekady 1650–1660, obejmującej wojnę polsko-szwedzką, możemy raczej obserwować spory wzrost zaludnienia, tak samo jak w dziesięcioleciu 1700–1710 z kolejną wojną i epidemią dżumy w tle.

Co zatem możemy powiedzieć o przyczynach kryzysów żywnościowych i klęsk głodu, które stawiam na pierwszym miejscu jako winowajców ubytku ludności, przed epidemiami i wojnami? Trudno nie zauważyć roli, jaką odgrywały ekstremalne zjawiska w pogodzie, zwłaszcza trwające 2 lub więcej sezonów. Wprawdzie w kilku sytuacjach możemy wskazać na dodatkowe czynniki osłabiające społeczności wiejskie, np. związane z przemarszami oddziałów wojskowych w latach 1664/1665, 1714/1715, ale główną i bezpośrednią przyczyną były nieurodzaje z powodu złej pogody – przede wszystkim gwałtownych ulew i powtarzających się letnich powodzi. Przed kilkurocznymi nieudanymi zbiorami chłopów nie chroniło poddaństwo i rzekoma opieka dworu. Wydaje się, że po pierwszym nieurodzaju właściciele lub dzierżawcy użyczali zboże własnym chłopom, ale nie trwało to w nieskończoność. Stąd klęski głodu miały – jak się wydaje – gwałtowny przebieg. Na przykład jeszcze w roku 1736 nie było większych demograficznych symptomów nadciągającej przyszłorocznej kata strofy. Osobną kwestią jest głód roku 1847, który uruchomiła zaraza psująca powszechnie ziemniaki. Tutaj przyczyny musiały być podobne jak w Irlandii, relatywne przeludnienie przy dominacji ziemniaków w chłopskiej diecie. To tłumaczyłoby największe straty cyrkułu wadowickiego, gdzie mamy najwcześniejsze informacje o uprawie ziemniaków na dużą skalę.

Trudno jednak nie zauważyć, że zawirowania pogodowe padały na podatny grunt. Struktura społeczna i majątkowa chłopów była dość niejednorodna w zależności od warunków geograficznych i trochę od stosunków własnościowych dóbr ziemskich. Przy całym zróżnicowaniu społeczno-majątkowym społeczności wiejskich trudno znaleźć w niej gdziekolwiek elementy umożliwiające ochronę przed klęskami głodu. Mamy bowiem w południowej Małopolsce kmieci, którzy posiadali duże gospodarstwa, nawet w granicach jednego łana frankońskiego (około 25 ha), ale byli oni obciążeni na tyle wysoką pańszczyzną i innymi powinnościami, że w obliczu kryzysu porzucali rolę, ograniczali obszar upraw bądź mocno się zadłużali. Mamy też jednak wielu „rzekomych” kmieci, tj. gospodarzy siedzących na cząstkach dawnych ról kmiecych. Są oni zauważalni zwłaszcza na te renach górskich, gdzie zwykle cieszyli się możliwością swobodnego obrotu swoją ziemią, więc nie tylko rozdrabniali gospodarstwa, ale do tego je rozpraszali, nabywając fragmenty gruntów w innych rolach. Ci przynajmniej odrabiali mniej albo wcale nie świadczyli pańszczyzny własnymi siłami, posiadali więc więcej czasu i sposobności zarobkowania na swoje utrzymanie. Paradoksalnie bardziej stabilną grupą na wsi byli zagrodnicy, omijała ich bowiem konieczność utrzymywania zwierząt pociągowych, gruntów użytkowali niekiedy całkiem sporo i rzadziej dzielili gospodarstwa. Wreszcie widzimy na wsi sporą grupę ludności, która żadną miarą nie produkowała żywności we własnym zakresie w odpowiedniej ilości – chałupników i komorników. O tych ostatnich wiemy niewiele, bo dzielili się oni na grupę produktywną i nieproduktywną – np. starych wysłużonych rodziców. Na terenach, gdzie gospodarstwa kmieci i zagrodników nie podlegały łatwemu podziałowi, ciągle ich przybywało, ale mogli oni przynajmniej liczyć na to, że pan majątku sięgnie po nich i wykreuje na gospodarza. Ciekawe, dlaczego nie wszyscy się do tego kwapili?

Trzeba jednak przyznać, że chłopi południowej Małopolski wykazywali się aktywnością dającą nadzieję na przetrwanie mniejszych kryzysów żywnościowych i zmniejszenie strat w czasie klęski głodu. Zwróćmy uwagę na maksymalizację produkcji zbożowej przez ograniczenie ugorowania, na minimalizowanie uprawy owsa i wysiewanie sporych ilości pszenicy, którą można było sprzedać i kupić tańsze zboża na wyżywienie, a także na większy niż na folwarku udział późno wysiewanych upraw dodatkowych (gryki, prosa). W ten tok postępowania wpisywała się szybka adaptacja i umasowienie sadzenia ziemniaków, zwłaszcza w bardziej górzystych rejonach, zapewne kosztem szeroko wcześniej konsumowanego owsa.

Kiedy jednak kryzys wywołany brakiem żywności się pogłębiał, pozostawało jeszcze unikanie poczęć, których spadek można zaobserwować już przed najostrzejszą fazą klęsk głodowych. Dalej można było jeszcze zjeść zboże przeznaczone na siew i zanosić prośbę do pana włości o pożyczkę. Była to raczej ostateczność, skoro dziedzic w większości przypadków przeliczał pożyczkę w zbożu na ceny bieżące, z czasów drożyzny, co oznaczało jeszcze większe przywiązanie chłopa do ziemi, bo taką kwotę spłacało się lub odrabiało latami.

Najrozleglejsze skutki miały z pewnością 3 największe katastrofy żywnościowe badanego czasu: w latach 1714/1715, w roku 1737 i 1847. Potężne straty demograficzne przekładały się na problemy ekonomiczne, m.in. trudne do zagospodarowania pustki czy brak rąk do pracy. Ubytki ludności były do nadrobienia zazwyczaj w ciągu dekady, ale w pozostałym zakresie spraw nasza wiedza jest raczej skromna. W przypadku XVIII-wiecznych klęsk głodu nieznajomość ich dewastującej skali (a nawet ich wystąpienia) uniemożliwiała jak dotąd kojarzenie wielu zdarzeń i procesów jako ich następstw. Ta kwestia rodzi, jak się wydaje, najwięcej pytań badawczych na przyszłość, jak chociażby o skalę migracji czy impulsy modernizacyjne w rolnictwie (zwłaszcza po roku 1847).

Trudno wskazać na korzyści, jakie chłopom mogły przynieść klęski głodowe. Może tylko takie, że większa liczba kawalerów i panien mogła porzucić obarczone ryzykiem związki nieformalne, a poślubić wdowca bądź wdowę i objąć jakieś już urządzone gospodarstwo z gruntami. Zwalniało się sporo ziemi po zmarłych lub zbiegłych gospodarzach i można było liczyć, że gdy po pewnym czasie pan majątku odczuje mocno ubytki w sile roboczej i pańszczyźnie, to zaoferuje korzystniejsze warunki objęcia zagrody lub roli.

W kręgu niepamięci

.Zacząłem we wstępie od kwestii niepamięci o klęskach głodowych w różnego typu piśmiennictwie, w tym naukowym. Zadziwiający jest także brak materialnych śladów np. ostatniej klęski głodu z roku 1847, zwłaszcza w kontekście licznych w przestrzeni wiejskiej tzw. cmentarzy bądź krzyży cholerycznych, głównie z roku 1873. Niewykluczone jednak, że część z nich sięgała początkami głębiej, może właśnie czasów zwiększonej umieralności lat 1847 i 1848?

Jest mi znany tylko jeden pewny obiekt „upamiętniający” przede wszystkim głód z tego czasu, tj. kapliczka we wsi Skurowa koło Brzostku, zresztą w pierwotnym kształcie niezachowana. Być może również takie pomniki jak kamienny krzyż w Wokowicach z motywami śmierci ufundowany w roku 1847 nawiązują do tych samych wydarzeń. Pośrednimi pamiątkami wcześniejszych klęsk są chociażby figury św. Jana Nepomucena, z których przynajmniej część jest datowana na lata powodzi poprzedzających klęski głodu 1714/1715 i 1737. (…)

.Właściwie każdy z kryzysów żywnościowych, a bez wątpienia te największe zasługują na odrębne, pogłębione opracowania. Pozostaje mi więc oczekiwać na podjęcie ich przez innych badaczy, lub na polemiki, które przyczynią się do szerokiego rozpropagowania rezultatów studium Chłopi południowej Małopolski wobec kryzysów żywnościowych od XVII do poł. XIX wieku.

Piotr Miodunka

Fragment książki: Chłopi południowej Małopolski wobec kryzysów żywnościowych od XVII do poł. XIX wieku, wyd. Universitas, Kraków 2024 [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 stycznia 2025
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe