OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
.Muzyka Mahlera jest mikrokosmosem i makrokosmosem zarazem. Mikrokosmosem, bo zawiera się w wielu szczegółach kompozytorskiej roboty, w wielu detalach wyrafinowanej instrumentacji w ramach wielkiej orkiestry późnego romantyzmu, makrokosmosem, bo ogarnia nie tylko totalność muzyki jego epoki, ale także totalność współczesnego mu świata.
.Jest to zjawisko właściwie bez precedensu na przełomie XIX i XX wieku. Było wtedy wielu znakomitych kompozytorów muzyki symfonicznej – chociażby Ryszard Strauss – ale żadnemu z nich nie udało się w tym stopniu, co Mahlerowi dotknąć z jednej strony materii życia, a z drugiej strony istoty bytu, jego metafizyki, a więc wyjścia poza krąg rzeczywistości i dotarcie do tego, co tej rzeczywistości jest sensem najgłębszym.
Połączenie romantycznej fascynacji naturą i światem z głęboką religijnością, ale nie tą z książeczek do nabożeństwa, jest zapewne najbardziej charakterystyczną cechą sztuki Mahlera. Wyczuwa się nie tylko w tych utworach, które w sposób jak najbardziej oczywisty odwołują się sfery sacrum – jak Druga i Ósma symfonia – ale także w tych, które takich bezpośrednich odniesień nie mają.
Mam na myśli przede wszystkim Dziewiątą symfonię, jedno z najwspanialszych utworów Mahlera, która od pierwszego do ostatniego taktu – a była to ostatnia przez niego ukończona symfonia – przeniknięta jest duchem religijności pojętej jako zachwyt nad naturą i istotą bytu, w konsekwencji ostatecznej – nad Bogiem, chociaż ani słowa tam o Bogu nie ma, bo jest to dzieło czysto orkiestrowe. Ale właśnie tam, w tym spokoju niemal wszystkich ogniw, zawarta jest muzyczna modlitwa, a także coś, co jest świadectwem muzycznej i ludzkiej dojrzałości – spokój, zakłócany, co prawda, epizodami dramatycznymi, bo takie jest życie, ale dominujący w odczuwaniu tego świata i – jeśli wierzymy – także tamtego świata.
.Gustav Mahler miał wiele kart dramatycznych w swojej muzyce: Kindertotenlieder, Piąta i Szósta symfonia, niektóre pieśni Des Knaben Wunderhorn i wiele innych jeszcze utworów, ale pod koniec życia zbliżył się do tego stanu twórczej świadomości, który z jednej strony daje poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej strony otwiera się na ostateczność.
.W niedokończonej Dziesiątej Symfonii dramatyzm, rozpacz i fatalizm znowu się odezwą, ale Dziewiąta jest jego ostatnią ukończoną symfonią i to ona daje świadectwo o rozliczeniu się ze światem i Bogiem. Wcześniejsza, Ósma Symfonia Tysiąca – jak ją nazywają niemal od czasów jej pierwszego wykonania, już po śmierci Mahlera – była z kolei apologią Boga i wiary w dwóch jakże ważnych dla romantyków obszarach: religijności i literatury.
Tekst hymnu Veni Sanctae Spiritus [O, Stworzycielu, Duchu przyjdź] i tekst z Fausta Goethego dopełniają się wzajemnie, tworząc przestrzeń ludzko-boską, ujawniają intuicję, że te dwa światy – nawet tylko w przestrzeni mentalnej, bez względu na wiarę czy jej brak – gdzieś się łączą w obszarze kultury nie tylko śródziemnomorskiej.
Jest jeszcze inne ważne dzieło Mahlera, osadzone w tym obszarze. To Druga symfonia c-moll, nazywana Symfonią Zmartwychwstania, jego pierwsze wielkie dzieło symfoniczne. O ile Pierwsza Symfonia D-dur jest już wielkim manifestem sztuki Mahlera, o tyle Druga symfonia c-moll była tym utworem, który odsłonił głębokie oblicze jego twórczości i jego pojmowania sztuki jako swoistego wyznania wiary, jako artystycznej konfesji, która służy wyższym celom niż tylko wyrażanie dźwiękami piękna.
.Wymowa Drugiej symfonii jest jasna; patronuje jej Beethoven: po dramatycznym pierwszym ogniwie, które jest obrazem ludzkiego życia i ludzkich tragedii, wszystko zmierza do wielkiego finału – pieśni Urlicht [Praświatło] i wielkiej apoteozy nadziei o w ostatnim ogniwie symfonii: Zmartwychwstaniesz! Zmartwychwstaniesz! Jeśli nawet to nie jest prawda, to dla tej nadziei Mahlera warto żyć. Własnej śmierci na szczęście się nie przeżywa.
Piotr Orawski