
"Piękno muzyki (26). O śmiechu"
OD REDAKCJI: Dzięki uprzejmości Pana Rafała, mamy przyjemność jeszcze raz podróżować poprzez świat muzyki, który przez wiele lat w niezwykły sposób opisywał Piotr Orawski – człowiek z ogromną wiedzą i pasją muzyczną, którą przekazywał radiosłuchaczom. Polecamy Państwu ten cykl.
Śmiech jest od dawna czymś wyzwalającym, czymś wręcz życiodajnym. Chyba najbardziej w tej materii miarodajną sprawą są wszelkiego rodzaju komedie jako kreacje dzieł sztuki – od Arystofanesa po współczesny nam Bareizm.
Muzyka także w tej kwestii wiele miała do powiedzenia, zwłaszcza, że wymyśliła coś takiego, jak opera buffa, czyli opera komiczna, której największym arcydziełem jest i chyba pozostanie Cyrulik sewilski Gioacchina Rossiniego. Ale śmiech to także sztuka XX wieku ze sławnym tekstem Eugene’a Ionesco w jego najbardziej znanej sztuce Łysa śpiewaczka: A propos? Co z łysą śpiewaczką? Ciągle tak samo się czesze. Myślę, że te dwa utwory wyznaczają bieguny śmiechu – opera Rossiniego i komedia Ionesco, każdy na swój sposób.
W Cyruliku sewilskim humor jest wpisany w wiele scen, ale pod maską humoru kryje się w nich czułość, wzruszenie, miłość, a nawet coś więcej niż opera komiczna potrafiła i chciała nam dać. W sławnej sztuce Ionesco trafiamy w opary absurdu, ale – by zacytować klasyka – w tym szaleństwie kryje się metoda. Mówię jednak o śmiechu, a nie o rechocie.
W moim przekonaniu są dwa rodzaje mądrego śmiechu. Pierwszy wynika z rodzaju sytuacji racjonalnej albo z niezamierzonego kontekstu zwykłych codziennych zdarzeń, a może także z relacji wręcz emocjonalnych i to jest casus Cyrulika. Anegdota – czy jak kto woli – libretto opowiada czy opisuje wiele zabawnych sytuacji, które się tam dzieją. Syntezą tego rodzaju humoru jest finał pierwszego aktu, w którym Włoch Rossini i jego librecista Cesare Sterbini wyśmiewają własne społeczeństwo i własny naród, parodiując jego własności i jego przywary, ale bez nienawiści, bez sarkazmu, z osobliwą przyjaźnią mimo krytyki. I na tym polega wielkość tej opery.
To zresztą zaczęło już od Pergolesego, od lustra, w którym klasa średnia – jak to dziś mówimy – mogła się przejrzeć w lustrze sztuki i śmiać się z samych siebie, co zawsze ma walor uzdrawiający, chociażby dlatego, że pobudza oddech, przeponę i krążenie.
Drugi rodzaj mądrego śmiechu jest niedorzeczny od samego początku, ale może właśnie z tego powodu tak bardzo nas cieszy.
Dialog małżeństwa, które się nie poznaje przez większość poświęconej im sceny w Łysej śpiewaczce Ionesco, sztuki, która jest wielkim tekstem kultury teatralnej XX wieku i wyczerpuje sens tego, co kiedyś nazwano teatrem absurdu, ale nim do końca nie jest, bo absurd jest nieusuwalną częścią naszego życia. Albo takie ostatnie słowa: To nie tędy, ale tędy. I wiele podobnych dialogów sztuki Ionesco przyniosło mu zasłużone uznanie, ale również nauczyło nas się śmiać w sposób mądry.
Miał w tym względzie wielkiego poprzednika. Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie! O ile jednak Gogol był w tym śmiertelnie poważny, o tyle Ionesco był w swoich sztukach śmiertelnie błazeński. I na tym polegała jego siła. Śmiech miał zawsze wartości terapeutyczny nie tylko w wymiarze biologii, także tego, co nazywamy „chorobami duszy”.
Uśmiech może być oznaką odchodzenia, śmiech jest znakiem życia. I nieważne, czy chodzi o śmieszne sytuacje naszego życia, czy o zdarzenia albo odczucia wręcz absurdalne.
Jest tylko jeden rodzaj śmiechu czy humoru, którego się boję. To humor, który płynie z fascynacji złem. W muzyce zapewne największą jego manifestacją jest aria szampańska – jak się ją zwykle nazywa – z Don Giovanniego Mozarta. Tytułowy bohater opery Wolfganga Amadeusza, zwłaszcza w znakomitej filmowej realizacji Josepha Loseya z niezapomnianą kreacją Ruggiera Raimondiego jako Don Giovanniego, pokazuje, że śmiech może być także emanacją zła – i to nie tyle, które fascynuje, ile nas totalnie przeraża.
Zło zawsze jest śmiechem, o czym przekonująco mówią Starzy Mistrzowie w malarstwie, muzyce i literaturze.
Piotr Orawski