
Wojna na Ukrainie to ostatni akord agonii ZSRR
Moskwa była przekonana, że zbudowane przez te lata jedność językowa, kulturowa, cywilizacyjna stały się na tyle silne, że utrzymają się nawet wtedy, gdy nie będzie jednej konstrukcji państwowej. Dopiero po długim czasie Kreml dostrzegł, że to tak się nie sprawdza – i zaczął działać na rzecz odwrócenia tego stanu rzeczy – pisze prof. Andrij PORTNOW
.„Wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami” – pisał Carl von Clausewitz w swojej książce O wojnie. Niemiecki strateg celnie wskazał, że polityka i wojna ściśle wiążą się ze sobą, a konflikt zbrojny często staje się konsekwencją ważnych procesów politycznych lub cywilizacyjnych. Przykładów na potwierdzenie tej tezy jest bez liku. Nie doszłoby do Wojny Trzydziestoletniej bez Reformacji. Napoleon nie rozpocząłby swojej kampanii, gdyby nie rewolucja francuska. Bez napięć politycznych w Europie na początku XX wieku nie byłoby I wojny światowej, a bez Wielkiego Kryzysu rozpoczętego w 1929 r. pewnie nie doszłoby do wybuchu II wojny.
Ale ostatnie ważne wydarzenie XX wieku przebiegło pokojowo. Chodzi o upadek komunizmu w Europie Środkowej i rozpad Związku Radzieckiego 26 grudnia 1991 r. Już wtedy wielu komentatorów przypuszczało, że nie uda się tego procesu przeprowadzić bezkonfliktowo – i było zdziwionych, że rozpad Związku Sowieckiego odbył się bezkrwawo. Poza niewielkimi, ograniczonymi zajściami (walki o wieżę telewizyjną w Wilnie, pucz Janajewa, wojna domowa w Gruzji) rozkład ZSRR przebiegał pokojowo, bez przemocy. Wtedy, w ostatniej dekadzie XX stulecia, wyglądało to jak naturalny proces. Dziś jednak widzimy, że to było tylko złudzenie. Konflikty po prostu odłożyły się w czasie.
Konsekwencją rozpadu Związku Radzieckiego były: wojna w Gruzji w 2008 r., kolejne zrywy ukraińskie (Pomarańczowa Rewolucja, Rewolucja Godności) czy dławienie zrywu Białorusinów protestujących przeciwko fałszerstwom wyborczym w 2020 r. Elementem tego procesu jest również agresja Rosji na Ukrainę. Kolejne potwierdzenie, że konsekwencją ważnych zdarzeń politycznych zwykle jest konflikt zbrojny.
Dlaczego do wojny na Ukrainie doszło dopiero teraz, 21 lat po rozpadzie ZSRR? Bo na Kremlu długo uważano, że Związek Radziecki – choć formalnie rozwiązany – cały czas istnieje. Przez lata obowiązywało przekonanie, że republiki tworzące w latach 1917–1991 ZSRR na tyle upodobniły się do siebie, że będą funkcjonować w jednym rytmie nawet wtedy, gdy nie będą ich łączyć wspólne granice. Moskwa była przekonana, że zbudowane przez te lata jedność językowa, kulturowa, cywilizacyjna stały się na tyle silne, że utrzymają się nawet wtedy, gdy nie będzie jednej konstrukcji państwowej. Dopiero po długim czasie Kreml dostrzegł, że to tak się nie sprawdza – i zaczął działać na rzecz odwrócenia tego stanu rzeczy. Stąd kolejne konflikty. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że obecna wojna na Ukrainie jest ostatnią; że to ostatni akord przedłużonej agonii ZSRR.
Coraz wyraźniej widać, że wojna na Ukrainie nie jest tylko wojną o Ukrainę. W Polsce zrozumiano to w pełni, podobnie jak na Litwie, Łotwie, czy w Estonii. W Niemczech i pozostałych krajach Europy Zachodniej cały czas jest z tym problem. Nie ma natomiast wątpliwości, że od 24 lutego 2022 r. Polska i Ukraina zaczęły pisać własną historię od początku. Zresztą już wcześniej nadmierną wagę przywiązywano do rozbieżności historycznych. I po polskiej, i po ukraińskiej stronie można było znaleźć historyków, który skupiali się jedynie na ciemnych kartach naszej wspólnej przeszłości. Nie można udawać, że ich nie było – ale też nie należy przez ich pryzmat opisywać naszej historii. Ewidentnie widać było, że te zabiegi służyły przede wszystkim bieżącej rozgrywce politycznej. Zresztą dziś mamy jasne potwierdzenie tego, że te działania nie miały szerszego przełożenia społecznego – gdyby było inaczej, miliony Ukraińców nie przyjechałyby do Polski i nie otrzymałyby nad Wisłą takiej pomocy. Widać wyraźnie, że poczucie solidarności i wspólnota losów między naszymi krajami wzięły górę. Wojna najlepiej to pokazała.
Choć ten proces zaczął się kilka lat wcześniej. Już po Rewolucji Godności w 2014 r. i aneksji Krymu przez Rosję doszło do niespotykanej wcześniej fali migracji z Ukrainy do Polski. Nagle nad Wisłą pojawiło się ponad milion Ukraińców, którzy weszli w poszczególne sektory gospodarki. To nie byli uchodźcy, lecz przede wszystkim migranci zarobkowi. Po 2020 r. dołączyli jeszcze migranci i uchodźcy polityczni z Białorusi. Pod ich wpływem Polska, która w wyniku koszmarnej II wojny światowej po raz pierwszy w swojej historii została de facto krajem jednolitym etnicznie i religijnie, nagle znów stała się krajem wielonarodowym.
.Skala migracji zarobkowej do Polski po 2014 r., ale także otwartość Polaków na Ukraińców stanowiły niezwykłe zjawisko. Wtedy wielu Ukraińców po raz pierwszy na własne oczy mogło się przekonać, jakim krajem jest Polska. Wcześniej polskie doświadczenia mieli przede wszystkim mieszkańcy zachodniej części Ukrainy, Galicji wschodniej. Po wojnie 2014 r. do Polski zaczęli docierać także mieszkańcy wschodniej części Ukrainy, także ci mieszkający po prawej stronie Dniepru. Po 24 lutego 2022 r. ten proces się jeszcze zintensyfikował. I fakt, że miliony Ukraińców przekonały się – albo się przekonują – jakim krajem jest Polska, będzie miał ogromny wpływ na relacje polsko-ukraińskie w przyszłości.
Andrij Portnow