
Trump 2.0. Rewolucja chorego rozsądku
Sytuacje będą się komplikować i pogarszać zarówno w samych Stanach Zjednoczonych, jak i u ich bliższych i dalszych sąsiadów oraz w wielu innych miejscach tego wędrującego świata. Jeśli spełni się cała kadencja 47. prezydenta USA, to 20 stycznia 2029 roku stan rzeczy będzie odczuwalnie gorszy. Jeśli epizod Trump 2.0 zakończy się wcześniej – ze względu na możliwość impeachmentu, niewielką, ale z góry nie do wykluczenia, lub jakąś inną okoliczność – to strat będzie trochę mniej – pisze prof. Grzegorz W. KOŁODKO w swojej książce „Trump 2.0. Rewolucja chorego rozsądku”
Fatalny przyjaciel
.Syndrom prezydenta Trumpa polega na tym, że gdy niektóre jego decyzje wydają się niedorzeczne, to ich skutki są realne. I poważne. Nie można więc lekceważyć głupstw, które mówi i czyni. Działania prawa grawitacji nie można zawiesić, ale wbrew prawom ekonomii może postępować. Aczkolwiek to tylko incydent na długiej ścieżce czasu, ekonomia musi zająć się jego pomysłami i działaniami. Przede wszystkim po to, aby wykazać bezsensowność wielu z nich. Ekonomia ma obserwować, analizować i wyjaśniać, co i dlaczego dzieje się w przestrzeni społeczno-gospodarczej, a dzieje się dużo. Fakt zaś, że to co się dzieje, jest niekonwencjonalne, jeszcze bardziej wymaga zajęcia stanowiska, gdyż tradycyjna myśl ekonomiczna – ta o prawach obiektywnie rządzących racjonalnością w gospodarowaniu – może tu nie wystarczać.
Aby zrozumieć szkodliwość trumponomiki i trumpizmu oraz zagrożeń, jakie te koncepty społeczno-gospodarcze i ideowo-polityczne niosą dla świata, nie można poprzestać na ogólnikowym stwierdzeniu, że są najzwyczajniej nielogiczne i w istocie stanowią zaprzeczenie zdrowego rozsądku. A to dlatego, że intelektualna miernota i moralna miałkość wielu z nich bynajmniej nie przekreśla możliwości wdrażania w praktyce opierających się na nich rozwiązań.
Trump 2.0 odziera ze złudzeń
.Trumponomika to ekonomia absurdów, która myli skutki z przyczynami, nie pojmuje istoty zależności przyczynowo-skutkowych i sprzężeń zwrotnych obiektywnie występujących w stosunkach gospodarczych, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, nie potrafi prawidłowo policzyć ciągnionych kosztów i oszacować rzeczywistych efektów uruchamianych procesów ekonomicznych w sferze inwestycji, produkcji, handlu, dystrybucji i fiskusa. Zdumiewające, że taki zlepek bzdur mógł powstać w kraju, który szczycić się może czołowymi umysłami światowej myśli ekonomicznej.
Trumpizm to quasi-formacja ideowo-polityczna, która z jednej strony wierzy w omnipotencję Stanów Zjednoczonych, przyjmując ich bezdyskusyjną wyższość pod każdym względem nad innymi systemami, a z drugiej strony przypisuje sobie prawo używania siły w celu realizacji własnych egoistycznych celów, bez oglądania się na koszty, jakie inni ponoszą z powodu amerykańskiej ekspansywności. Zdumiewające, jak beztrosko ten poroniony nurt dystansuje się od tego, co wcześniej lansowano jako uniwersalne wartości oraz zasady, na których powinien opierać się światowy porządek; to słynne rule-based order.
Wspólną cechą trumponomiki i trumpizmu jest mistrzostwo w znanej już z wcześniejszych okresów i z innych miejsc (Polski nie omijając) populistycznej nowomowie, która zastępuje fakty powtarzanymi sloganami. Bo fakty przeszkadzają w polityce, a dokładniej mówiąc w politykierstwie. To brytyjskiemu premierowi Haroldowi Macmillanowi (rządził w latach 1957-1963) przypisywane jest autorstwo trafnego spostrzeżenia, że polityka byłaby przyjemną sprawą, gdy nie fakty. Propagandyści populizmu są przekonani, że nawet zupełne brednie, jeśli tylko są dostatecznie agresywnie powtarzane, mogą trafić do niejednego ludzkiego umysłu. Wymownym przykładem takiej socjotechniki jest wmawianie amerykańskiej opinii publicznej, że ułaskawienie półtora tysiąca uczestników ataku na Kapitol w dniu 6 stycznia 2021 roku – do czego Donald Trump namawiał, przegrawszy z Joe Bidenem poprzednie wybory – to uwolnienie „zakładników”! W Polsce przykładem podobnej nowomowy mogą być nonsensy o „zamachu stanu” w lutym 2025 roku.
Teraz, po „czterech długich, ciemnych latach” poprzedniej amerykańskiej prezydentury, zgodnie z pomysłami okupującego Oval Office megalomańskiego przywódcy i jego popleczników, miałby jakoby powstać nowy światowy ład, w którym USA – oczywiście, pierwsze i znowu wielkie zgodnie z okrzykami America First! oraz Make America Great Again!, MAGA – będą się rozpychać tak, jak zechcą. Rządy Trumpa 2.0 odzierają ze złudzeń tych, którzy jeszcze je mieli, pokazując, że Stany Zjednoczone kierują się przede wszystkim egoistycznymi pobudkami i do realizacji swoich celów wykorzystywać będą siłę polityczną i gospodarczą, a jak trzeba to i militarną, no bo na pewno nie moralną, którą tym samym zatracają.
Epoka multilateralizmu
.Gdy skażony chorobliwym przerostem ambicji prezydent Trump eksponuje swoje mocarstwowe iluzje, traktując je jako realistyczne wizje i powiada, że „Nic nie stanie nam na drodze”, to brzmi to groźnie. Nie można tego lekceważyć. Nadal bowiem nie jest on w stanie pojąć, że czas amerykańskiej dominacji minął bezpowrotnie, że nieodwracalnie nadeszła epoka multilateralizmu, kiedy to z innymi trzeba się układać w imię wspólnych interesów, a nie usiłować ich ujarzmiać, co destabilizuje jeszcze bardziej i tak już dostatecznie chwiejne układy światowe.
Sytuacje będą się komplikować i pogarszać zarówno w samych Stanach Zjednoczonych, jak i u ich bliższych i dalszych sąsiadów oraz w wielu innych miejscach tego wędrującego świata. Jeśli spełni się cała kadencja 47. prezydenta USA, to 20 stycznia 2029 roku stan rzeczy będzie odczuwalnie gorszy. Jeśli epizod Trump 2.0 zakończy się wcześniej – ze względu na możliwość impeachmentu, niewielką, ale z góry nie do wykluczenia, lub jakąś inną okoliczność – to strat będzie trochę mniej. Nie każdy wyskok lokatora Białego Domu będzie bezkarnie tolerowany przez wszystkich republikańskich senatorów. Jest coś takiego jak odpowiedzialność i uczciwość, jak godność i poczucie wstydu, może więc dojść do sytuacji, kiedy dostatecznie wielu republikańskich członków Senatu dołączy do 47 Demokratów i przegłosują wniosek o impeachment prezydenta. Dziwne byłoby, gdyby przed listopadem 2027 roku taki wniosek nie pojawił się ani razu.
Jeśli natomiast ziścić miałaby się ewentualność Trump 3.0, o czym już przebąkują niektórzy z jego lizusów i on sam, to szkody będą dużo większe, albowiem narastają one wraz z biegiem czasu nie liniowo, lecz potęgują się wykładniczo. W normalnych warunkach wariant Trump 3.0 byłby mrzonką, ale doświadczamy nienormalnych czasów. Być może następnym razem w walce o kontynuację władzy nie poprzestanie on na namawianiu rozochoconego tłumu do marszu na waszyngtoński Kapitol. Mogą zaistnieć nadzwyczajne okoliczności uprawniające do legalnego przedłużenia kadencji prezydenta; taki swoisty Trump 2+. Tak właśnie stało się w przypadku Ukrainy, gdzie zgodnie z konstytucją wybory nie mogły się odbyć w 2024 roku, bo trwała wojna zapoczątkowana rosyjską agresją. Trump tego nie rozumiał, bezpodstawnie nazywając prezydenta Wołodymyra Zełenskiego dyktatorem, ale może będzie kuszony, aby sam takowym zostać u siebie. Dobrym (czyli bardzo złym) pretekstem do tego mogłaby być wojna z Chinami, do której można doprowadzić, prowokując Tajwan do ogłoszenia niepodległości, a potem stanąć w jego obronie. No i w obronie prawa do dłuższego zasiadania w Białym Domu.
Bez kolejnej wojny
.Jeśli prezydent Trump nie chce gorącej wojny z Chinami, to powinien wystrzegać się wszystkiego, co może sprowokować zbrojny konflikt wokół sprawy Tajwanu. Zupełnie niepotrzebnie zadrażnione zostały stosunki z Pekinem po tym, jak już w trzecim tygodniu nowej administracji ze strony internetowej Departamentu Stanu została usunięta fraza „nie popieramy niepodległości Tajwanu”. Zamiast od czasu do czasu potrząsać szabelką i podżegać go do ogłoszenia niepodległości – co zdarzało się także politykom Partii Demokratycznej, a co, jak zapowiada prezydent Xi Jinping, spowodowałoby inwazję chińską i przywrócenie Tajwanu do macierzy siłą – należy honorować politykę jednych Chin, zgodnie z zawartymi porozumieniami między Waszyngtonem i Pekinem. Skoro obecne pokolenie może nie potrafić definitywnie rozwiązać sprawy Tajwanu pokojowo, to najlepiej zachować status quo i zostawić to następnym pokoleniom, jak to mądrze radził reformatorski przywódca Chińskiej Republiki Ludowej, Deng Xiaoping.
Najbardziej prawdopodobny jest wariant pełnej, czteroletniej kadencji prezydenta Trumpa. Historycznie patrząc, 1461 dni to niedużo, ale dostatecznie wiele, aby narobić szkód co nie miara. Zapewne uda się uczynić też coś dobrego, ale złe strony trumponomiki i trumpizmu przeważą i będą o sobie dawać znać jeszcze przez wiele następnych lat.
Geopolityczna gra
.W różnych miejscach różnie będzie to odczuwane. Ogromne przetasowania nastąpią w układach wielkiej piątki; chodzi o Stany Zjednoczone, Chiny, Indie, Rosję i Unię Europejską. Traktując jako punkt odniesienia początek 2025 roku, kiedy nastał Trump 2.0, najlepiej będą radzić sobie Indie, korzystając z dwóch specyficznych dywidend. Pierwsza to dywidenda pokojowa, o ile nie dadzą się zbytnio wciągnąć w spiralę zbrojeń oraz unikną konfliktów zbrojnych z Pakistanem i Chinami. Sądzę, że można spodziewać się spełnienia tych zastrzeżeń. Druga to dywidenda demograficzna. W odróżnieniu od podstarzałych społeczeństw pozostałej czwórki, Indie cieszą się obfitością ludzi młodego pokolenia, którzy zasilają szybko rosnącą gospodarkę potrzebnym jej strumieniem siły roboczej. O ile mediana wieku (próg wiekowy, który dzieli całą populację na połowy) wynosi 38,9 lat w USA, 40,2 lata w Chinach, 41,9 w Rosji i 44 lata w Unii Europejskiej, o tyle w Indiach jest to tylko 29,8 lat.

.Chiny sobie poradzą, nadal rozwijając gospodarkę w ponadprzeciętnym tempie i sukcesywnie niwelując dystans dzielący je od krajów bogatych. Rosja wlec się będzie w ekonomicznym ogonie. Unia Europejska, mając ogromny potencjał, może go nie wykorzystać. Może relatywnie stracić najwięcej, o ile nie upora się z nękającymi ją problemami strukturalnymi i instytucjonalnymi. Jeśli pogłębi integrację i dużo zainwestuje w poprawę gospodarczej konkurencyjności, to wygra. Jeśli zaś nie usprawni zespalających ją mechanizmów i wyda zbyt dużo na zbrojenia, do czego nieustannie i skutecznie podpuszcza ją przyjaciel zza oceanu, przegra. Jak powiadał Henry Kissinger, „To niebezpieczne być wrogiem Ameryki, ale fatalnie jest być jej przyjacielem”.
Fragmenty książki pt. „Trump 2.0 Rewolucja chorego rozsądku” opublikowanej przez Wydawnictwo Naukowe PWN, 2025 r. [LINK]