Jacek Malczewski. Polskość i uniwersalizm
Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą – pisał Jacek Malczewski. Malarz wybitny, który zawsze podkreślał, że jego największą inspirację stanowi krajobraz polskiego świata przyrody – pisze prof. Jerzy MIZIOŁEK.
.Zaledwie miesiąc trwała w 2019 r. wystawa w murach Muzeum Narodowego w Warszawie, zorganizowana na 90-lecie odejścia Jacka Malczewskiego (1854–1929) do wieczności. Pomimo letniej pory (przełom lipca i sierpnia) ekspozycję zatytułowaną „Na jednej strunie” zobaczyło przeszło 20 tysięcy zwiedzających. Tak jak wystawa w 2000 r. pt. „Powrót”, i ta zyskała wymiar prawdziwego wydarzenia. Mówiono wielokrotnie o magnetycznej sile autoportretu artysty ukazanego w tytułowym dziele ekspozycji, o niezwykłym powabie kobiecości i finezji kolorów na wielkim płótnie Siła źródła i znakomitej kresce rysunków i szkiców ruin w Tivoli i Rzymie. Rysunki, akwarele i obrazy – tylko ze zbiorów MNW – w sumie niewiele ponad 70 obiektów wybranych z ogromnego dorobku artysty zbudowało nastrój niezwykłego obcowania z tym wielkim malarzem.
Niemal nietaktem było oprowadzanie ważnych gości i objaśnianie obrazów w tonacji nieco powyżej szeptu. Skupienie, zaduma i niekiedy nawet ciche westchnienie przed Wieczerzą w Emaus i Śmiercią Ellenai z 1907 r. – tą najbardziej wysublimowaną ze wszystkich interpretacji tematu z Anhellego Juliusza Słowackiego. W podobny nastrój wprowadzały Francuzów i Belgów obrazy Malczewskiego pokazane na wielkiej wystawie pt. „Pologne” w filii Luwru w Lens jesienią 2019 r. Znalazły się tam m.in. Na jednej strunie, tryptyk Moje życie, Eloe z Ellenai, Hamlet polski. Tylko Rejtan Matejki przyciągał zwiedzających z podobnym magnetyzmem. Oto w przestronnych salach wielkiego francuskiego muzeum Matejko i Malczewski, mistrz i uczeń, spotkali się, by opowiadać światu historię kraju o tak trudnym geopolitycznym położeniu. Kraju, który przez przeszło sto lat istniał tylko dzięki wiekowym tradycjom i kulturze.
Na czym polega ten niesłabnący urok obrazów Malczewskiego, który emanuje niemal taką samą siłą również za granicą i jakie są źródła jego inspiracji?
Ścieżka życia
.Malczewski miał szczęśliwy dom rodzinny i przede wszystkim mądrego ojca patriotę, wielkiego miłośnika twórczości Słowackiego. Nie Radom, w którym się urodził, lecz wieś Wielgie z piękną przyrodą, gdzie mieszkał przeszło trzy lata u wujostwa jako nastolatek i gdzie ciągle wracał, ukształtowały jego stosunek do świata i przyrody. W jednym ze zwierzeń już w czasach jesieni życia napisał: „Najbardziej rozkoszuję się pejzażem rodzinnym, w którym wyrósł i który najlepiej czuję”. W wywiadzie z 1925 r. wybrzmiało to jeszcze mocniej: „Wyspiański często prowadził mnie na Wawel i mówił: »To jest Polska«. Tymczasem ja mu zawsze tłumaczyłem, że Polska to te pola, miedze, wierzby przydrożne, nastrój tej wsi o zachodzie słońca”. Jego biblijny Tobiasz prowadzony przez archanioła Rafała kroczy wśród polskich pól; niekiedy – jak w sztuce włoskiego Renesansu – towarzyszą mu trzej archaniołowie.
Artysta miał co najmniej trzech znakomitych opiekunów: ojca, Adolfa Dygasińskiego i hrabiego Karola Lanckorońskiego. Drugi z nich, uczestnik powstania styczniowego, znany niegdyś pisarz i pedagog, pogłębił w Wielgiem jego patriotyzm rozbudzony już przez ojca, ale dostrzegł też jego talent artystyczny. Gdy tuż po 1870 r. Jacek pojechał kształcić się do Krakowa, szybko trafił pod opiekę Jana Matejki, ale jego następcą nie chciał zostać. W czasie studiów w Szkole Sztuk Pięknych szukał własnej drogi i ją znalazł. W jednym z listów do ojca z 1876 r. pisał: „Chcę inaczej malować jak Matejko, jak wszyscy mistrzowie świata, chcę malować rzeczywistość, prawdę”.
Studia w Paryżu i Monachium nie zmieniły jego stosunku do świata. Jego polskie serce mogło kochać tylko kraj rodzinny, na którego odrodzenie czekał i w nie głęboko wierzył. W pierwszą podróż do Rzymu udał się w 1880 r. z księciem Marcelim Czartoryskim, potem jeździł tam z hrabią Lanckorońskim, który zabrał go też w podróż niezwykłą do Grecji i Azji Mniejszej; poznał Ateny, Rodos i wspaniałe zabytki antyczne w miastach Pamfilii i Pizydii. Brał udział w wykopaliskach archeologicznych i dokumentował całą wyprawę w technice rysunku; wszystkie przechowywane są, od czasu pamiętnej donacji prof. Karoliny Lanckorońskiej w 1994 r., w zbiorach Wawelu. Malarz, który w Krakowie marzył o studiach z zakresu archeologii, sam stał się archeologiem. W teatrze w Aspendos osobiście odkrył piękny relief z Apollinem i Muzami.
Uwiedziony przez Wenecję
.Co wtedy czuł ten niewielkiego wzrostu entuzjasta wszystkiego, co piękne i tajemnicze jak jego obrazy? Pewne o tym wyobrażenie może dać opis jego zakochania się w wyspie Rodos, który zawdzięczamy innemu uczestnikowi tej wyprawy – prof. historii sztuki Marianowi Sokołowskiemu. „Pod zachód słońca – pisze profesor – wyszliśmy z Malczewskim na brzeg morski i obeszli część miasta wokoło, aby je raz jeszcze pożegnać. Cały dramat zachodu ze słoneczną swoją glorią napawał nasze oczy i rozpierał nam piersi. Śpiewaliśmy głośno z radości”. Malczewski wyraził tę radość w wierszu, w którym pisze o „błękicie szafiru”, „czystym bezchmurnym błękicie”, „blaskach złotej purpury” i „Apollinie, chyżym bogu słońca”. Tę samą wrażliwość artysty dostrzec możemy w jego pięknych pejzażach malowanych w późniejszych latach, m.in. w Powrocie, Wyjściu w świat i w Zmartwychwstaniu.
Wbrew temu, co sądzą niektórzy badacze, wyprawa do Grecji i Turcji w 1884 r. nie była zwykłym epizodem. Pogłębiła wiedzę malarza o antyku i pozwoliła na jego najrozmaitsze obecności w obrazach artysty, jak choćby w Sztuce w zaścianku, Wergiliusz i Dante, Pytia i w prawdziwym arcydziele, jakim jest Polonia z 1914 r.
Wenecja uwiodła Malczewskiego swym kolorytem i obrazami Tycjana, stało się to już w 1880 r. A Rzym? Raz – w jakimś rodzaju zauroczenia – napisał: „Chwieję się między Monachium a Rzymem, ale w Rzymie chciałbym osiąść koniecznie”. Ale był to tylko chwilowy kaprys. Wojciech Kossak tak o pobycie Malczewskiego w Wiecznym Mieście pisze: „Zawiózł go kiedyś [Lanckoroński] do Rzymu, którego Jacek nie znał. Jacek nie wyszedł z hotelu i nie zobaczył nic, literalnie nic, wyjechał, twierdząc, że ciekawsze dla niego są gęsi na pierwszej polskiej łące”. Kossak nie wiedział, że Malczewski był już wcześniej w Rzymie, ale opowiedziana anegdota ma znamiona prawdy.
Już w 1877 r. tak pisał z Paryża do rodziców: „Nie mogę malować scen greckich, kiedy ja wszędzie widzę naszą ziemię, nasze twarze, nasze serca”. We wspomnianym już wywiadzie z 1825 r. Malczewski wypowiedział znamienne słowa: „Gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą”, wszakże zaraz dodał: „Nie zacieśniałem nigdy polskości mojej sztuki do pewnych wąskich, z góry nakreślonych ram”. Jego artystyczne jestestwo było prawdziwie polskie, ale dobrze poznane – antyk, sztuka włoskiego renesansu i XIX-wiecznego symbolizmu pozwoliły mu wejść w sferę uniwersalnego przekazu wizualnego, stąd m.in. sukces wystawy dzieł w londyńskim Barbican i zachwyt nad jego malarstwem na wystawie w Lens.
Wspomniany już obraz Śmierć Ellenai przemawia równie mocno, jak jego wzorzec – Martwy Chrystus Mantegny; kolorystyka wielu obrazów jest tycjanowska, a fauny, satyry i chimery nadały scenom ukazanym pośród polskich opłotków wymiaru powszechnej atrakcyjności. Nawet cała seria przedstawień spod znaku Thanatos, będących rodzajem rozpamiętywania śmierci najbliższych – ojca, matki i przedwcześnie zmarłego brata – zawierają nie tylko oryginalne w wyrazie przywołanie nieuchronności śmierci, ale swoistą łagodność za sprawą urody kobiet, które ją personifikują.
Piewca polskości
.„Sztuka jest modlitwą naszą” – mówił Malczewski jako rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w mowie na otwarcie roku akademickiego w 1912 r. Gdy pięć lat wcześniej został profesorem tej uczelni, pytany przez studentów, jak malować Polskę, odpowiadał: „Malujcie tak, żeby zmartwychwstała”. Przez lata pod wpływem Słowackiego, ojca i Dygasińskiego rozpamiętywał martyrologię narodu polskiego. Zesłanie syberyjskie w Anhellim – odnoszące się do wydarzeń po powstaniu listopadowym – wpisywał w dramat zesłań po upadku powstania styczniowego. Pierwsza wersja Śmierci Ellenai z 1883 r. uczyniła go słynnym; uznanie dla jego twórczości nieustannie rosło, pomimo zmiany stylu i poetyki malowania w latach ok. 1890, która przynosi powszechnie znane arcydzieła, takie jak Melancholia i Błędne koło. Obrazy te zachwyciły Edwarda Raczyńskiego, który stał się prawdziwym mecenasem jego twórczości symbolicznej. Malczewski witał z entuzjazmem każdy najmniejszy nawet przejaw buntu przeciw zaborcom, każdy powiew nadziei na wolną Polskę.
Znakomitym tego przykładem jest Portret Wojciecha Kossaka z Belloną. Został namalowany u szczytu rozwoju twórczości Malczewskiego i należy do niezwykle ważnego nurtu sztuki, którą można określić jako programową. Na czym polega siła przekazu tego dzieła? Nie tylko na artystycznym powabie, ale także na świetnym uchwyceniu momentu dziejowego na drodze do odradzania się Polski. De facto chodzi o rodzaj zerwania zniewalających kajdan, tym razem nie rosyjskich, lecz pruskich. Uczynił to w 1902 r. Wojciech Kossak, odchodząc manifestacyjnie z lukratywnego stanowiska nadwornego malarza cesarza Wilhelma II. Malczewski przedstawił swego bohatera-artystę w rycerskiej zbroi, ze zdobytym w walce sztandarem w lewym ręku i dzierżącego w prawej ręce słynną swym kształtem ułańską czapkę. W tej walce towarzyszy mu bogini wojny Bellona z hełmem znanym z ikonografii Ateny, do której ramion zdają się być przytroczone husarskie skrzydła. Zbrojna w szablę bogini obejmuje heroicznego wojownika, wskazując serdecznym palcem lewej ręki na jego serce. W tym patriotycznym manifeście artysta ukazał ponadto odjeżdżający w dal pociąg i chochoły z „Wesela” Wyspiańskiego.
Obraz powstał w niespełna rok po głośnym, antypolskim przemówieniu cesarza Wilhelma wygłoszonym w Malborku w dniu 2 czerwca 1902 r. W uroczystościach malborskich Kossak udziału nie wziął, ale szybko zamanifestował swój sprzeciw. Złożył rezygnację i wrócił do Krakowa. To właśnie do tej życiowej sytuacji malarza-kolegi (i tym samym do pragnień wielu myślących o niepodległości patriotów) nawiązuje w bogatej grze symboli fascynujący portret autorstwa Malczewskiego. Nie ulega wątpliwości, że atmosfera obrazu, heroizm rycersko-husarsko-ułański są zapowiedzią walki, duchowego powrotu do zmagań w czasach powstań narodowych.
Po płonnych nadziejach 1905 r. przyszedł wybuch I wojny światowej, powstanie Legionów i ich wymarsz z Krakowa. Piłsudski, podobnie jak Malczewski, wyrastał w tradycji kultu powstania styczniowego; był to zapewne dodatkowy impuls dla naszego malarza, aby wykonać jego portret w 1916 r. Dwa lata wcześniej, tuż po wybuchu wojny, namalował jeden ze swych najznakomitszych obrazów. To kolejna – najbardziej ze wszystkich udana – wersja Polonii z 1914 r. właśnie. Przed laty pogłębionej analizie poddał ją Kazimierz Wyka w książce pod znamiennym tytułem Thanatos i Polska. Badacz ten słusznie zauważył, że artysta sięgnął po mit o Orfeuszu i Eurydyce, ale nie w wersji powszechnie znanej, kiedy to legendarny śpiewak wraca z Hadesu bez swej ukochanej. Na obrazie, jak w kilku wersjach literackich i słynnej operze Christopha Willibalda Glucka, Eurydykę udaje się odzyskać. Ta Eurydyka to Polonia. Widzimy ją na pierwszym planie radosną, ale jakby nieco zawstydzoną czy onieśmieloną tym, co ją nareszcie spotyka po latach niewoli. Towarzyszy jej Merkury, przewodnik dusz, ze swoim magicznym kaduceuszem w lewej ręce, Orfeusz przejmie ją niebawem, by wyprowadzić na światło dnia. Oglądamy na tym obrazie także łódź Charona widoczną na dalekim planie, w lewym górnym rogu. Zapewne przywiozła ona z podziemia Eurydykę-Polonię. Tuż za nią, pośrodku płótna, dostrzegamy postać w szynelu, rekwizycie niewoli. Oto pełne objawienie erudycji Malczewskiego, głębokiej wiedzy o antyku klasycznym i jego mitach. Kompozycja jest na wskroś fascynująca, oryginalna i niezwykle z punktu kolorystyki przemyślana.
We wspomnianej książce Kazimierza Wyki czytamy: „Było [to – pogrzeb Jacka Malczewskiego] dwa lata po wspaniałym, krakowskim pogrzebie Juliusza Słowackiego […]. Te dwie narodowe manifestacje, jak przystało na pamięć młodego krakowianina, tuż obok siebie w tej pamięci się ułożyły. Kto szuka jakiejś wyższej koincydencji wydarzeń w kulturze narodowej, ten owego sąsiedztwa Juliusza Słowackiego i Jacka Malczewskiego nie uzna za przypadek”.
.Jacek Malczewski wszedł na stałe do narodowego imaginarium Polaków i zajmuje jednocześnie poczesne miejsce w sztuce światowej. Jest swojski, nasz, polski, ale jest też uniwersalny i na wskroś oryginalny, niepowtarzalny. Jego stosunek do rodzinnego kraju był szczery, autentyczny i pięknie malowany. Wszyscy to wyczuwamy, mamy utrwalone w świadomości; każdy większy czy mniejszy zbiór jego dzieł tworzy aurę sacrum i wprowadza w sferę tajemnicy twórczości. Nie dlatego, że tworzył ją tercjarz franciszkański, który św. Franciszka prawdziwie podziwiał, ale dlatego przede wszystkim, że jego obrazy są rodzajem modlitwy szczerej i wzniosłej. Ten prawdziwy poeta malarstwa doczekał się tylko jednej wielkiej wystawy; było to w 1968 r. w Poznaniu. Czy uczcimy go za osiem lat stosownie do wielkości jego dzieła na 100-lecie odejścia do wieczności?
Jerzy Miziołek
Tekst ukazał się w nr 31 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].