Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK: Brazylijski fenomen. Jair Bolsonaro

Brazylijski fenomen. Jair Bolsonaro

Photo of Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Latynoamerykanistka, ekonomistka. Ekspertka do spraw Ameryki Łacińskiej w Ośrodku Analiz Politologicznych (OAP) Uniwersytetu Warszawskiego. Promotorka współpracy akademickiej uczelni polskich i latynoamerykańskich. Uwielbia wędrówki po zatłoczonym São Paulo i po kolumbijskich lasach deszczowych. Miłośniczka prozy Gabriela Garcíi Márqueza i poezji Maria Benedettiego.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autorki

„Trump Tropików”? Brazylijska mieszanka filipińskiego Duterte i tureckiego Erdoğana? Otóż nie. Jair Bolsonaro – mimo wielu krytycznych opinii, porównań do populistów i niepochlebnych etykietek mu przypisywanych – to nie lokalna karykatura Donalda Trumpa, tylko Brazylijczyk z krwi i kości, świetnie rozumiejący niepokoje i troski swojego narodu i sprawnie korzystający z okazji, które stwarza mu historia – pisze prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK.

Międzynarodowe media zazwyczaj przedstawiają Bolsonaro jako „skrajnie prawicowego” nacjonalistę, człowieka, który stanowi być może większe zagrożenie dla ustalonego porządku świata niż rezydent Białego Domu. Narzucają porównanie z Trumpem, co choć niepozbawione pewnej słuszności, jest tylko częścią, i to stosunkowo niewielką, całej prawdy o Brazylii. Analogii pomiędzy tymi przywódcami można znaleźć sporo, a sam Bolsonaro też zachęca do takich porównań – chociażby streamingując nagranie live na Facebooku, na którym przez ponad godzinę po prostu oglądał w telewizji przemówienie Donalda Trumpa. Jednak bezrefleksyjne porównywanie Bolsonaro do Trumpa jest z jednej strony nieprzekonujące, z drugiej krzywdzące dla Brazylii. Bo postać Bolsonaro to fenomen jak najbardziej brazylijski.

Brazylijczycy ogłaszają koniec pandemii

.W ciągu 24 godzin Brazylia zgłasza nawet ponad 50 tysięcy nowych przypadków koronawirusa i blisko tysiąc zgonów. W ciągu pół roku od początku pandemii odnotowano tu 4,4 mln przypadków COVID-19, a liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 133 tys. Przez długi czas Brazylia zajmowała niechlubne drugie miejsce w rankingu zachorowań na koronawirusa, ustępując tylko Stanom Zjednoczonym. W drugim tygodniu września Indie wyprzedziły Brazylię, w której tempo wzrostu zachorowań i śmiertelności jednak zachowuje swoją groźną dynamikę. Brzmi przerażająco? Niekoniecznie. W środku szalejącej pandemii życie Brazylijczyków wraca do normalności. A poparcie dla prezydenta Bolsonaro rośnie.

Brazylijskie parki i zieleńce znów zapełniły się uprawiającymi jogging i spacerowiczami, a place zabaw dziećmi. Światowe media obiegły zdjęcia zatłoczonych plaż w Rio, gdzie nie ma mowy o zachowywaniu jakiegokolwiek dystansu społecznego. I w przeciwieństwie do tego, co działo się dwa miesiące temu, dziś prawie nikt nie nosi maseczki. Już nawet w nieżyczliwej prezydentowi telewizji coraz mniej jest doniesień na temat rosnącej liczby zakażeń, a coraz więcej bieżących „tradycyjnych” newsów: korupcja polityków, lokalne porachunki gangów, ostatnie rozgrywki piłkarskie czy nowy sceniczny image tegorocznej celebrytki. Zdarzają się dni, gdy w prasie i wieczornych serwisach telewizyjnych nie ma wręcz żadnej wzmianki o pandemii.

Także w codziennych rozmowach, w kawiarniach i na ukochanym przez Brazylijczyków WhatsAppie porzucono gorączkowe omawianie przebiegu pandemii i z wyraźną ulgą nastąpił powrót do bardziej przyziemnych tematów. Gdy w lipcu otwarto ponownie bary i restauracje, z miejsca zapełniły się ludźmi. Życie w izolacji bez codziennych spotkań z przyjaciółmi i liczną rodziną jest całkowicie sprzeczne z naturą Brazylijczyków.

Jeśli wśród biednych lockdown prowadził do utraty środków na codzienne przetrwanie, a programy społeczne posłużyły złagodzeniu ich strachu przed skrajnym ubóstwem, to w lipcu klasy średnie i wyższe miały po prostu dość pandemii i narzuconych przez nią ograniczeń. Zatem choć początkowo były one nastawione niechętnie do retoryki Bolsonaro, w końcu uznały, że czas powrócić do normalnego funkcjonowania. W tym momencie Brazylijczycy sami zadekretowali koniec pandemii.

Wygrana narracja Jaira Bolsonaro o koronawirusie

.Nierzadko prezydent Brazylii Jair Bolsonaro jest oskarżany przez polityków i specjalistów od zdrowia publicznego, że wraz z narastaniem zagrożenia pandemią koronawirusa podejmował decyzje, które kosztowały życie wiele osób. Jednak to Bolsonaro – mając przeciwko sobie naukowców, ekspertów, lekarzy, liderów opozycji i wielu dziennikarzy – wygrywa narracyjną wojnę w dobie pandemii. Według ankiety przeprowadzonej na początku września przez Datafolha ​​47 proc. Brazylijczyków uważa, że ​​prezydent nie ponosi winy za zgony spowodowane koronawirusem. Kolejne 41 proc. twierdzi, że jest tylko jednym z wielu winowajców, ale nie głównym, a tylko 11 proc. winą bezwarunkowo obciąża prezydenta. Brazylia jest nadal podzielonym krajem, ale w znacznie mniejszym stopniu, niż można by się spodziewać, obserwując liczbę ofiar śmiertelnych COVID-19.

W marcu, gdy pandemia zaczynała zbierać tragiczne żniwo w Ameryce Południowej, Bolsonaro stanowczo odrzucił możliwość zamykania firm i szkół, na przekór decyzjom burmistrzów i gubernatorów, którzy próbowali wyegzekwować przysługującą im w tym zakresie autonomię. Opierając się na własnej intuicji, bez korzystania z porad profesjonalnych doradców, Bolsonaro rozumiał, że najważniejszym zmartwieniem Brazylijczyków będzie ich własne ekonomiczne przetrwanie, a nie strach przed zakażeniem nieco abstrakcyjną wówczas chorobą. W kraju, w którym połowa ludności żyje za mniej niż 180 dolarów miesięcznie, możliwość codziennego zarobkowania decyduje o przeżyciu. Poza tym wśród biednej ludności oswojonej ze śmiercią, od zawsze narażonej na różne epidemie i przypadkową śmierć z rąk gangów lub policji, koronawirus nie budzi szczególnych emocji. Bardziej przyziemnym problemem jest widmo głodu i brak możliwości zapewnienia przetrwania swojej rodzinie.

Zatem duża część Brazylijczyków solidaryzuje się ze swoim prezydentem, gdy ten bez pardonu bojkotuje zalecenia naukowe i publicznie wyśmiewa inicjatywy wprowadzenia kwarantanny ze strony gubernatorów. W audycji telewizyjnej nazwał koronawirusa „małą grypą”, porównał go do deszczowego dnia („każdy kiedyś zmoknie”) i zalecił Brazylijczykom wyjście na ulice, aby „stawiać czoła chorobie jak mężczyźni”. Takie słowa wzbudzały krytykę ze strony międzynarodowej opinii publicznej, ale duża część Brazylijczyków przyjmowała je ze spokojem i naturalnością, a liczne początkowo protesty dziś już znacznie osłabły.

Kiedy gubernatorzy i burmistrzowie zarządzali kwarantannę w początkowej fazie pandemii, oddźwięk wśród społeczeństwa był duży i na ogół pozytywny. W megamiastach takich jak Rio czy São Paulo niemal zamarł ruch uliczny, zamknięto kawiarnie i firmy. Ale w tym czasie Bolsonaro fotografował się, spacerując bez maseczki podczas rozmów z ulicznymi sprzedawcami prowadzącymi swój handel w robotniczych dzielnicach Brasilii. „Przecież oni chcą pracować” – wyjaśniał zdumionym dziennikarzom. Poprzez takie rozmowy i spotykanie się ze zwykłymi robotnikami i sprzedawcami nawiązał porozumienie, którego żaden inny polityk nie był w stanie sprowokować, mianowicie przekonując biednych, że to właśnie o nich się troszczy, nawet jeśli rzeczywistość, z punktu widzenia zdrowia publicznego, była zupełnie inna. Utrata poparcia, jakiej Bolsonaro doświadczył w związku z pandemią wśród bogatych, dobrze wykształconych wyborców, została zrekompensowana wzrostem poparcia wśród biednych Brazylijczyków, którzy są wdzięczni za przyznanie specjalnej zapomogi. Zapomoga nie wystarczy na długo, ale dziś pozwoli przetrwać. Bolsonaro potrafi sprawiać wrażenie, że doskonale rozumie obawy przeciętnego Brazylijczyka, lepiej niż być może jakikolwiek inny polityk.

Gdy wirus rozprzestrzeniał się po całym kraju, Bolsonaro zwolnił kolejno dwóch ministrów zdrowia w odstępie kilku tygodni, a także odsyłał w atmosferze niesławy lekarzy i ekspertów, którzy bronili kwarantanny i wykluczyli stosowanie leków takich jak hydroksychlorochina. Obowiązki ministra zdrowia przekazał w ręce zaprzyjaźnionego generała armii, którego pierwszym krokiem była próba zmiany sposobu obliczania liczby ofiar śmiertelnych, co prowadziło do fałszowania oficjalnych statystyk, czym zresztą Brazylia naraziła się na międzynarodową krytykę. Kiedy Sąd Najwyższy orzekł, że gubernatorzy mają uprawnienia do zarządzenia lockdownu, Bolsonaro zaatakował sędziów na wiecach i zagroził im interwencją wojskową. Zapytany przez dziennikarza o rosnącą liczbę ofiar koronawirusa, Bolsonaro – którego drugie imię to Messias – odpowiedział, wzruszając ramionami: „Więc co mam zrobić? Jestem Mesjaszem, ale nie czynię cudów”. Zaprzeczanie COVID-19 stało się oficjalną strategią polityczną państwa.

Co wpłynęło na umocnienie pozycji Bolsonaro?

.Naciskany przez przywódców opozycji w Kongresie rząd federalny został zmuszony do stworzenia programu społecznego, który przekazałby po 600 reali, czyli około 110 dolarów, każdemu Brazylijczykowi dotkniętemu pandemią. Początkowym zamiarem Bolsonaro było rozdanie tylko po 35 dolarów, ale potem na etapie legislacji dopingował program, jakby był jego własnym dziełem. Bolsonaro, który od początku pandemii mówił o ratowaniu miejsc pracy zamiast życia, teraz pozycjonował się jako obrońca najbiedniejszych. Taka retoryka padła na podatny grunt. Jednak w grudniu program socjalny prawdopodobnie się skończy lub zostanie drastycznie obcięty i nie można z całą pewnością stwierdzić, jaka będzie reakcja społeczeństwa.

W lipcu sam Bolsonaro zachorował na COVID-19 i – bardzo niechętnie – odizolował się w swojej rezydencji na czas leczenia. Stamtąd opowiadał obserwującym go na Facebooku fanom, że owszem, leczy się – wyklętą przez medyków hydroksychlorochiną – i że czuje się coraz lepiej. Jednocześnie bardzo uważał, aby nie ujawnić publicznie, że ma przy sobie zespół sześciu lekarzy czuwających 24 godziny na dobę, a w ogrodzie rezydencji czeka helikopter gotowy do przetransportowania go na oddział intensywnej terapii w niespełna 5 minut. W każdym razie szybko wyzdrowiał i tym bardziej przekonany o słuszności swojej tezy powtarzał zadowolony, że koronawirus to tylko niezbyt groźna grypa.

Jair Bolsonaro jak żaden dotąd brazylijski przywódca rozumie, że Brazylia to nie jest kraj dla prezydentów bez szerokiego grona przyjaciół. Jego poprzednicy, którzy niedostatecznie zabiegali o takie bezustanne poparcie, skończyli niezbyt miło: dwóch zostało postawionych w stan oskarżenia (w 1992 i 2016 roku), jeden sam zrezygnował po niespełna roku, inny popełnił samobójstwo na stanowisku, kolejny został obalony w wyniku wojskowego zamachu stanu, jeszcze inny został zamordowany po opuszczeniu urzędu. Bezpośredni poprzednik Bolsonaro, Michel Temer, kończył przykrótką kadencję w niesławie, z poparciem oscylującym wokół 3 procent, spodziewając się oskarżeń o korupcję, które wstrzymywał tylko poprzez przekazywanie ogromnych środków sojusznikom w Kongresie. Nic więc dziwnego, że Bolsonaro o poparcie dba z ogromną troską, zwłaszcza że w Kongresie przedstawiono około 40 wniosków z żądaniami oskarżenia Bolsonaro z różnych przyczyn, w tym z powodu katastrofalnego sposobu postępowania z pandemią i domniemanej ingerencji policji federalnej w dochodzenia jego sojuszników. Sytuacja pogorszyła się, gdy bliski współpracownik Bolsonaro został aresztowany za korupcję, a opozycja zaczęła mówić o możliwym impeachmencie. Jednak na to nie ma szans – poparcie Bolsonaro jest rekordowo wysokie, a wśród Kongresmenów ma również silnych sojuszników. O żadnym impeachmencie nie może być zatem mowy.

Prawdziwym punktem przewagi nad opozycją jest wsparcie, jakim Bolsonaro cieszy się zarówno ze strony swojej prężnej bazy politycznej, jak i wojska. Jeśli prezydentowi uda się utrzymać oba filary poparcia, to Bolsonaro – były wojskowy i apologeta zamachu stanu z 1964 roku, co z lubością wypominają opozycja i zagraniczne media – prawdopodobnie wytrwa na stanowisku przynajmniej przez całą czteroletnią kadencję, do końca 2022 roku. Bliskie związki wojska i polityki w Brazylii nie tylko nie przerażają, ale nawet nie dziwią: przez większą część istnienia Brazylii, sięgając do XIX-wiecznej monarchii cesarza Dom Pedro II i czasów bliższych współczesności, członkowie sił zbrojnych zajmowali kluczowe stanowiska w polityce i biznesie, tworząc kręgosłup elity kraju. Nawet po zamachu stanu, kiedy wojsko obaliło prezydenta João Goularta, który nierozważnie flirtował z Chinami i Kubą, siły zbrojne wyszły poobijane moralnie, ale w oczach większości Brazylijczyków nie do końca zhańbione. W 2018 roku, gdy odbywała się kampania wyborcza Bolsonaro, sondaże wykazały, że wojsko ponownie stało się najpopularniejszą instytucją w Brazylii, w głównej mierze dlatego, że było nieobecne w polityce przez ostatnie lata i nie można go było winić za kryzys gospodarczy i polityczny. Bolsonaro mądrze podkreślił swoje wojskowe doświadczenie podczas kampanii i wyzwolił siłę, która wynikała z nostalgii Brazylijczyków za bezpieczniejszą, stabilniejszą, rzekomo mniej skorumpowaną przeszłością. Zatem bliskie związki Bolsonaro z armią i obsadzanie kluczowych stanowisk wojskowymi nie budzi tu niepokoju ani zażenowania.

Bolsonaro poświęca większość swojej energii i czasu na narzekanie na poprzedników i na potępianie różnych działań, które jego zdaniem pogrążyły Brazylię w kryzysie gospodarczym i politycznym od około 2013 roku. Obwinia poprzednie ekipy rządzące o plagi ogromnej przemocy i korupcję, umiejętnie podsycając emocje Brazylijczyków, mających dość skompromitowanych polityków ze wszystkich tradycyjnych formacji politycznych. Prowokuje dyskusje i rozpętuje kampanie przeciwko „ideologii płci”, upadkowi moralności czy obrońcom klimatu. Doskonale rozumie, że utrzymanie bazy lojalnych zwolenników w dobie mediów społecznościowych odbywa się kosztem intensywnej polaryzacji kraju. Jednocześnie wręcz perfekcyjnie wykorzystuje sieci społecznościowe do wzmacniania swojego przekazu, a jego hasła są komentowane i powtarzane przez miliony obserwujących. I z nieskrywaną wzgardą dziwi się, że żaden z liderów opozycji – wciąż słabej i podzielonej, bez wyraźnego przywódcy – nie potrafi docenić siły przekazu Twittera i WhatsAppa.

Subtelne sukcesy prezydentury

.Po wyborach w 2018 roku na międzynarodowych rynkach finansowych i wśród inwestorów początkowo nie brak było euforii. Przeważało przekonanie, że wykształcony na Uniwersytecie w Chicago minister finansów Paulo Guedes nie zawaha się przed ograniczeniem uprawnień państwa, prywatyzacją przedsiębiorstw państwowych i uproszczeniem systemu podatkowego, który Bank Światowy określił jako najbardziej złożony na świecie. Guedes dokonał co prawda pewnych zmian w gospodarce, w tym w zakresie prywatyzacji, ale szybko zetknął się ze ścianą i bezradnie opuścił ramiona. Prawie wszystkie prawdziwie transformacyjne reformy wymagają zatwierdzenia legislacyjnego. Tymczasem relacje Bolsonaro z Kongresem były i są tak dysfunkcyjne, że w zasadzie żaden dialog nie jest możliwy, a program reform w większości utknął w martwym punkcie.

Brazylia odnotowała pewien postęp pod rządami Bolsonaro: liczba brutalnych przestępstw spadła (choć przyczyny są różnorakie), a rząd przeprowadził kilka prorynkowych reform i ograniczył biurokrację dla właścicieli małych firm. Jednak statystyki są nieubłagane: głód rośnie, klasa średnia się kurczy, a niektórzy obawiają się, że demokracja jest w coraz większym niebezpieczeństwie.

W każdym razie pod względem gospodarczym kraj stoi w obliczu realnej możliwości drugiej z rzędu „straconej dekady”, naznaczonej stagnacją gospodarczą, dysfunkcyjnością polityczną i pogrążeniem ambicji międzynarodowych. Dekadę temu Brazylia domagała się stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i budowała międzynarodowe koalicje, teraz wydaje się zadowalać prowadzeniem polityki zagranicznej polegającej na prawie automatycznym dostosowaniu się do Stanów Zjednoczonych i flirtowaniu z Chinami, których pobudki filantropijne są co najmniej wątpliwe. Korzyści z tej strategii jak na razie są znikome.

Brazylijskie media obszernie donoszą o „gabinecie nienawiści”, grupie składającej się głównie z młodych doradców, w skład której przypuszczalnie wchodzą trzej politycznie aktywni synowie prezydenta, którzy poświęcają się atakom na przeciwników rządu i rozpowszechnianiu fałszywych wiadomości na ich temat, bez zażenowania wykorzystując do tego internetowych wojowników. Nie przysparza to sympatii prezydentowi i prowokuje krytyczne komentarze w kraju i za granicą.

Prawdziwy kryzys nadszedł jednak w połowie 2019 roku, kiedy w Amazonii wybuchły ogromne pożary wywołane w dużej mierze przez nielegalnych spekulantów ziemią, firmy wydobywcze, właścicieli ogromnych plantacji i zwykłych farmerów, a na Brazylię spadła ogromna międzynarodowa krytyka. Aktywiści wezwali do bojkotu krajowej soi i wołowiny, a niektóre fundusze inwestycyjne, zwłaszcza te w Europie, usunęły brazylijskie aktywa ze swoich portfeli. Wdrożenie porozumienia UE-Mercosur stanęło pod znakiem zapytania. Po początkowym ataku na „globalistów” rząd ostatecznie podjął pewne kroki w celu stłumienia pożarów. Ale niepokój ponownie wybuchł na początku tego roku, kiedy pojawiło się wideo ze spotkania gabinetu, podczas którego minister środowiska wezwał Bolsonaro do usunięcia jak największej liczby przepisów środowiskowych, podczas gdy świat zajęty był walką z pandemią COVID-19. To wywołało kolejną falę niestabilności politycznej, presję na dezinwestycje i irytację na prezydenta. Jednak pamiętajmy, że o ile dewastacja Amazonii spotyka się z ogromną krytyką za granicą, to duża część Brazylijczyków zagraniczne komentarze i „troskę” o ich lasy deszczowe traktuje z ogromną rezerwą, niechętnie odnosząc się do wtrącania się w ich wewnętrzne sprawy. „Amazonia jest nasza” – uważają Brazylijczycy, w dużym stopniu usprawiedliwiając Bolsonaro, który nadal planuje gospodarczą eksploatację lasu.

W połowie roku MFW prognozował, że PKB Brazylii spadnie o prawie 10 proc., ale obecnie średnie prognozy rynkowe wskazują na 6 proc. spadku PKB. Na tle regionu latynoamerykańskiego nie jest to prognoza katastrofalna, nawet jeśli na rynkach finansowych dominuje obawa, że ​​Bolsonaro wyda cały możliwy budżet, aby utrzymać swoją popularność, co budzi poważne wątpliwości co do brazylijskich rachunków publicznych przez kilka następnych lat.

Prezydentura Bolsonaro zamiast na gospodarce czy chociażby walce z korupcją skupia się na prowadzeniu wojen kulturowych i światopoglądowych. „Chłopców należy ubierać na niebiesko, a dziewczynki na różowo” – brzmią ciągle słowa ministra ds. kobiet Damaresa i takie poglądy wpływają na określony wizerunek Brazylii za granicą i częściowo w samej Brazylii. Ale to raczej zagranicznych komentatorów rażą słowa Bolsonaro skierowane do parlamentarzystki, że „nie zasługuje nawet na to, by ją zgwałcić”, i głoszenie takich poglądów, jak ten, że „policjant, który nie zabija, nie jest policjantem”, bo w Brazylii jego popularność nie spada nawet o jeden punkt procentowy. Pełne zrozumienie przyczyn tej popularności wymaga głębszego zanurzenia się w brazylijskości, co zresztą dla zewnętrznego obserwatora musi być doświadczeniem z konieczności tylko pobieżnym i nie do końca zrozumiałym.

Brazylijskość Jaira Bolsonaro

.Co przychodzi na myśl, gdy wyobrażamy sobie Brazylię, siedząc wygodnie w kanapie po tej stronie Oceanu Atlantyckiego? Brazylia to romantyczne rajskie plaże z João Gilberto nucącym tęskne kawałki bossa nova w pachnących mocną kawą restauracyjkach z widokiem na morskie fale. To kolorowe fawele opadające leniwie po zboczach malowniczych wzgórz. To energetyczna samba wypełniająca place i uliczki przez cały rok, bez zważania na kończący się niespodzianie karnawał, ubarwiona elementami afrokatolickiego synkretyzmu. Brazylia to tajemnicze labirynty uliczek utkanych z kolonialnej architektury i wstrzemięźliwa estetyka stolicy wymyślonej od zera na pustyni przez Oscara Niemeyera. Brazylia to nieprzemierzone bogactwa soczyście zielonej Amazonii i festiwal kaskad Iguaçu rozciągający się po niezmierzony horyzont. Brazylia to pocztówkowe Rio de Janeiro, które nie przypadkiem gości regularnie globalne wydarzenia, takie jak igrzyska olimpijskie czy spotkania na szczycie, gdzie zapadają decyzje fundamentalne dla dalszych losów gospodarki światowej. Wreszcie Brazylia to finansowe centrum Globalnego Południa z największą giełdą w São Paulo, które generuje co roku PKB większe niż Polska. Taka Brazylia – niepokojąco hipnotyzująca, romantyczna, wręcz baśniowa – jest piękna, lecz jednocześnie… niezbyt nieprawdziwa.

Brazylia – ogromny kraj, tak pod względem powierzchni (8,5 mln km kw.), jak i liczby mieszkańców (210 mln) – stanowi przebogatą mozaikę ras, odcieni skóry, klas społecznych, ale też swoisty koktajl – często wybuchowy – poglądów, przekonań i oczekiwań. Ma wiele twarzy, nie tylko tych znanych z przewodników turystycznych i urzekających fotografii „National Geographic”. Brazylia, ta mniej znana niezbyt wnikliwym obserwatorom i leniwym turystom, to także ogromny, nieprzenikniony interior, zwany tu „interiorzão”, rozciągający się wokół środkowej części kraju, od stanu Mato Grosso do Sul na zachodzie, przez Goiás, do Minas Gerais i części Bahii na wschodzie. To Brazylia o krajobrazie utkanym z farm soi i ogromnych pastwisk dla bydła, gdzie życie toczy się w innym tempie niż w dużych miastach i gdzie nikt nie tęskni za rajskimi plażami.

Otóż interiorzão, mniej urokliwe i mniej skomplikowane niż przyciągające turystów i zagraniczny biznes megamiasta, to bardziej niż jakikolwiek inny region należący bezsprzecznie do prezydenta Jaira Bolsonaro. Sondaże nieodmiennie wskazują, że to tutaj jego poparcie jest najsilniejsze i najbardziej stabilne. To dzięki względom nieformalnej grupy BBB (od słów: „Biblia, bala, boi” – czyli „Biblia, kula, wół”), która jednoczy ewangelikanów z przedstawicielami lobby przemysłu zbrojeniowego i właścicieli pastwisk, Bolsonaro zdobył i utrzymuje władzę. A to są ogromne pieniądze i ogromna siła przekonywania. Właścicielom wielkich plantacji i pastwisk nie w smak były zapędy wielu poprzednich ekip rządzących, skłaniających się ku ograniczeniu ich przywilejów.

Kluczem do zrozumienia popularności Bolsonaro jest zatem z jednej strony dystans do spraw determinujących bieżące życie polityczne kraju, którym żyją politycy i biznes w stolicy czy Sao Paulo, z drugiej ogromna estyma, jaką cieszą się mega-Kościoły ewangelikalne, dalekie od tradycyjnego katolicyzmu. To właśnie Kościoły zielonoświątkowców i podobne, niezwykle popularne w Brazylii, bardzo zaangażowane w politykę i niestroniące od powiązań z ogromnym biznesem, zwłaszcza w interiorze, przyczyniły się do zmiany układu sił politycznych. To przede wszystkim dzięki ich wsparciu Bolsonaro wygrał wybory pod hasłem „Brazylia ponad wszystko, Bóg ponad wszystkimi”. I dopóki pozostaje im wierny, dopóty poparcie utrzymuje się na stałym, mniej więcej 40-procentowym poziomie.

Oczywiście, że za sukcesem Bolsonaro stoją też czynniki globalne – w tym odradzający się nacjonalizm i narastająca frustracja społeczeństw z powodu rosnących nierówności ekonomicznych – na które nie ma on żadnego wpływu i które wyniosły do władzy innych „nietradycyjnych” przywódców z różnych środowisk o różnych poglądach, jak prezydent USA Donald Trump, węgierski Viktor Orbán i prezydent Filipin Rodrigo Duterte. Ponadto kadencja Bolsonaro została naznaczona jednym z najtrudniejszych wyzwań globalnych, jakim bez wątpienia jest pandemia COVID-19, z którą muszą zmierzyć się przywódcy na całym świecie. Do problemów jego kadencji należy dorzucić rozczarowujące rekordy kryzysu gospodarczego, światową wrzawę związaną z wylesianiem Amazonii oraz oburzającą gamę skandali z udziałem jego sojuszników i członków rodziny.

Lecz choć Bolsonaro postrzegany jest przez resztę świata (może z wyjątkiem niektórych, bliskich kulturowo Brazylii, krajów regionu latynoamerykańskiego) z niezrozumieniem, na które składa się mieszanka niesmaku, niechęci i przerażenia, to przecież w swoim kraju utrzymuje on popularność, której nie osłabiają kolejne afery z jego udziałem i międzynarodowa krytyka.

.W historii Brazylii Bolsonaro nie jest wybrykiem natury, ale powrotem do normalności. Brazylia roku 2020 bardziej przypomina swojego prezydenta, niż wielu chciałoby to przyznać. I pomimo chętnie powtarzanych, upraszczających porównań do Trumpa fenomen Bolsonaro to zjawisko całkowicie brazylijskie.

Joanna Gocłowska-Bolek

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 września 2020
Fot. Adriano MACHADO / Reuters / Forum