
Józef Mackiewicz o "mętniactwu formy" Witolda Gombrowicza
„XX Publicystyka powojenna. Od Gombrowicza po rebelię roku 1968” – to fragment książki prof. Kazimierza MACIĄGA o Józefie Mackiewiczu (Wyd. IPN, 2021).
W okresie emigracyjnym utwory literackie stanowiły tylko część twórczości Józefa Mackiewicza. Większość jego ówczesnych prac ma charakter publicystyczny. Są to przede wszystkim recenzje, eseje, polemiki, wspomnienia, listy do redakcji oraz rozmaite wypowiedzi na tematy aktualne, zamieszczane w prasie polonijnej, a także w czasopismach obcojęzycznych, często związanych z emigracją ze Wschodu. W publicystyce Mackiewicza wyróżnia się obszerny zbiór recenzji, z których można by zestawić niemal podręcznik polskiego piśmiennictwa emigracyjnego. Dość rzadko wśród recenzowanych dzieł pojawiają się typowe utwory literackie – często natomiast krytyka interesują pamiętniki oraz opracowania dotyczące różnych aspektów historii i polityki dwudziestowiecznej.
Mylilibyśmy się jednak uznając, że autora Buntu rojstów nie interesowała literatura. Znaczna część jego publicystyki zawiera obronę własnego rozumienia istoty tej dziedziny twórczości. Wydaje się, że Mackiewiczowskie rozumienie literatury dopuszczało dość duży zestaw konwencji literackich, z wyraźną jednak predylekcją do różnych odmian realizmu. Broniąc książki wspomnieniowej gen. Aleksandra Pragłowskiego, Mackiewicz pisał:
Ktoś zwrócił mi uwagę: „Pragłowski właściwie o żadnym polskim wojskowym – poza sobą samym – nie pisze dobrze”. Raczej tak. Ale co to szkodzi? Każdego prawo jest pisać jak chce. Na przykład Witold Gombrowicz od dawna pisze tak, jakby kula ziemska obracała się nie wokół własnej osi, lecz wokół nadmuchanej Ferdydurki. Też nikomu nie szkodzi. Dopiero Barbara Szubska i ja spostrzegliśmy to pierwsi. O ile jednak Gombrowicz poza tym nie wychyla się z ram współczesnej awangardowej konwencji, o tyle Pragłowski pozwala sobie nie zwracać uwagi na różne konwenanse.
Nie przypadkiem w powyższym cytacie pojawia się Witold Gombrowicz, który dla Mackiewicza już od dekady był synonimem tego wszystkiego, czego w twórczości literackiej nie akceptował. Już w 1960 r. krytycznie oceniał kształt artystyczny utworów przebywającego wtedy jeszcze w Argentynie pisarza:
Pod szlifem stylu ukryć można najbardziej banalne myśli, ale za to nie wypadną one ani banalnie, ani naiwnie. […] Dlaczego panuje taka moda, diabli wiedzą. Ale panuje. Nie wymieniając niektórych naszych pisarzy po nazwisku, często zadaję sobie pytanie: „czemu człowiek nie pisze jak człowiek, tylko jak Gombrowicz!”.
W 1963 r. Mackiewicz dostrzegał wyraźne akcenty egocentryczne (a może i megalomańskie) w osobowości swojego kolegi po piórze: „Nie będąc Gombrowiczem, nie przypisuję sobie nie tylko pierwszej, ale nawet tysiącznej roli w narodzie”. Cztery lata później w sprawozdaniu z obrad jury nagrody „Wiadomości” z wyraźną satysfakcją informował o wystąpieniu Michała Chmielowca, który przemawiał zwięźle, „słusznie nie rozwodząc się długo nad swym numerem pierwszym: Gombrowiczem. I każdy wie, że jest on lansowany przez kazionną awangardę europejską, więc co tam można dodać do tego, co już napisano”.
W 1969 r. w obszernej recenzji Awantur w rodzinie Mariana Hemara Mackiewicz zamieścił fragment parodiujący manierę stylistyczną charakterystyczną dla Dziennika Witolda Gombrowicza. Celem tego zabiegu było skontrastowanie dwóch poetyk i krytyka „mętniactwa formy”, „które uchodzi za współczesną awangardę”. Oto fragment tej parodii:
Ja, ja, ja, ja i ja, który jestem jedynym poetą duszącym się w natężeniu własnego geniusza. Symplifikuję ogólną panoramę, a przecież miałem pod kciukiem wymowę faktu. Co robić, co robić, co robić? Zerwać! Dystans! Wypupić. Dajcie mi nóż, chcę obciąć nadmiar własnego geniusza. Azalia. Historia ustawiła mnie na szczycie góry. Alleluja. Dosyć. […] Jakie to proste! Ja. Bęc! Trzeba uznać tylko mój talent.
Wydaje się, że cios został wymierzony dość celnie. Gombrowicz odpowiedział polemiką, w której pojawiła się teza, iż jego oponent na serio wziął historię opowiedzianą w Dzienniku o kupnie przez autora Trans-Atlantyku luksusowej willi oraz o jego rzekomym synu poczętym z mulatką (w tekście Mackiewicza trudno dopatrzeć się jakichkolwiek aluzji do tych kwestii). Sporo miejsca zajęło Gombrowiczowi wyrażenie żalu, iż nie doczekał się w prasie emigracyjnej żadnej polemiki, atak na poetykę Hemara oraz podkreślenie własnej wyjątkowości – szczególnie widoczne w ostatnich zdaniach:
Schopenhauer powiedział, że umysł człowieka zwykłego jest jak latarka kieszonkowa, która oświetla to tylko, czego się szuka (np. wchodzę do spiżarni i szukam suszonych śliwek). A umysł człowieka genialnego, mówi Schopenhauer, jest jak słońce, które oświetla wszystko obiektywnie i sprawiedliwie. Takiej genialności bardzo życzę p. Mackiewiczowi. A także myśli emigracyjnej w ogóle.
Kontynuacją tych tez był jeden z ostatnich fragmentów Dziennika, w którym autorpoświęcił Mackiewiczowi obszerny passus, radykalnie kwestionując wartość pisarstwa twórcy wileńskiego. Krytycznie oceniał przede wszystkim naczelny cel jego pisarstwa: ideę walki z komunizmem: „nic innego go nie obchodzi, a zwłaszcza nie obchodzi go, że te pięćdziesiąt lat krwawego przewrotu to odpowiedź na tysiącletnie duszenie chłopa i robotnika przez szlachciurę, który rozsiadł się okrakiem na chamie i żarł”.
Gdybyśmy przyjęli te słowa dosłownie, bez poprawki uwzględniającej prawdopodobny prowokacyjny charakter tej wypowiedzi, to wynikałoby z nich, że Gombrowicz traktuje komunizm jako w pewnej mierze słuszną odpowiedź na krzywdy doznawane w ciągu tysiąclecia przez proletariat… W dalszym ciągu swojej wypowiedzi autor Trans-Atlantyku schodzi na poziom co najmniej pamfletu (jeśli nie paszkwilu). Czytelnik może się więc dowiedzieć, że Mackiewicz to hetman kawalerii „ciężkiej”, który zasłużenie ma problemy z przekładami, gdyż „jeśli [jego dzieła – K.M.] i przetłumaczą od czasu do czasu na jakiś język, to nie dlatego, że dobry, a dlatego, że łatwy”. Gombrowicz przypomina: […] mieszkając o 20 kilometrów od lotniska Nicei, mając do czynienia nieustannie z pisarzami, krytykami, dziennikarzami wszystkich nacji, nie spotkałem się ani razu z nazwiskiem „Mackiewicz”, mam prawo powiedzieć, że jego książki nie wywołują zainteresowania w czytelniku biorącym bardziej na serio literaturę.
Inne afronty zamieszczone w dzienniku Gombrowicza Mackiewicz przypomniał w jednej z późniejszych recenzji zamieszczonej w „Wiadomościach”:
„Witold Gombrowicz w ostatnim przed śmiercią Dzienniku zamieszczonym w „Kulturze” (262/263) w r. 1969 nazwał mnie Savonarolą […]. Ale – powiada – już czas pohamować nieco naszego coraz bardziej szalejącego Savonarolę. Uwaga, moi Panowie! Pod przewodem takiego Hetmana (to przytyk do nazwania mnie kiedyś przez Mariana Hemara: „hetmanem literatury polskiej”) zawędrujecie wprost do Ciemnogrodu”.
Kazimierz Maciąg
Fragment książki: Sam jeden. Józef Mackiewicz – pisarz i publicysta. Seria: Literatura i Pamięć. Wyd. Instytut Pamięci Narodowej, 2021. POLECAMY: [LINK]