
Polska korzysta gospodarczo na członkostwie w Unii Europejskiej
Biorąc pod uwagę trwającą pandemię i wszelkie jej reperkusje, to, co osiągnął rząd Mateusza Morawieckiego na grudniowym szczycie Rady Europejskiej, jest korzystne dla polskiej gospodarki – pisze prof. Łukasz HARDT
W ostatnich miesiącach rozgorzała w Polsce debata nad bilansem członkostwa naszego państwa w Unii Europejskiej. Dyskusja ta dotyczy szerokiego spektrum obszarów objętych integracją. W odniesieniu do gospodarki nie ma wątpliwości, że bilans ten jest korzystny.
Narodowy Bank Polski ogłosił 14 grudnia 2020 r. dane o bilansie płatniczym Polski w październiku tego roku. Wynika z nich, że saldo rachunku bieżącego było dodatnie i wyniosło 10,2 mld zł, w szczególności bilans handlowy zamknął się nadwyżką w wysokości 7,9 md zł, a wartość polskiego eksportu po raz pierwszy przekroczyła 100 mld zł.
To silnemu eksportowi w dużej mierze zawdzięczamy to, że polska gospodarka w okresie pandemii radzi sobie lepiej niż gospodarki wielu państw europejskich. Zresztą, gdy spojrzymy na ostatnie lata naszego rozwoju gospodarczego, to okaże się, że bez wysokiej dynamiki eksportu polski sukces gospodarczy nie byłby możliwy.
W 2019 r. udział eksportu w PKB Polski zbliżył się do 58 proc., podczas gdy w 2003 r., a więc tuż przed wejściem do Unii Europejskiej, wynosił jedynie 34 proc.
Bez uzyskania dostępu do wspólnego rynku europejskiego ten sukces nie byłby możliwy i to tu należy szukać głównej korzyści gospodarczej z członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Bo przecież nie byłoby wysokiej dynamiki konsumpcji w Polsce w ostatnich latach, gdyby nie właśnie sukcesy polskich eksporterów. Nieco upraszczając, można nawet powiedzieć, że to eksport finansuje konsumpcję.
Nieprzypadkowo zacząłem wyliczanie korzyści gospodarczych z członkostwa Polski w Unii Europejskiej od kwestii wspólnego rynku, a nie od odniesienia się do transferów finansowych, bo choć są one niezmiernie istotne, to jednak w kontekście uzyskania dostępu do wspólnego rynku schodzą na drugi plan. Z drugiej strony trudno wykluczyć, że – nieco paradoksalnie – ich rola w najbliższych latach wzrośnie, bo to one mogą umożliwić Polsce utrzymanie szeregu przewag komparatywnych w eksporcie, a to przede wszystkim za sprawą współfinansowania zielonej transformacji energetycznej i pozytywnego wpływu na redukcję kosztów handlu (inwestycje infrastrukturalne w ramach polityki spójności).
Pandemia jednoznacznie pokazała też, że wyniki gospodarcze w dużej mierze zależą od jakości instytucji publicznych, zwłaszcza ochrony zdrowia, a to obszar wymagający w Polsce reform organizacyjnych, ale też zwiększonego finansowania, co mogą ułatwić środki z Funduszu Odbudowy. Być może zresztą warto rozważyć większe finansowanie usług publicznych ze środków europejskich nawet kosztem tych kierowanych do przedsiębiorstw.
Co do samych funduszy europejskich otrzymanych przez Polskę od momentu wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej, to te 190 mld euro istotnie zmieniło na lepsze polskie rolnictwo, gospodarkę, infrastrukturę, szkolnictwo, sektor badawczy, kulturę i wiele innych kluczowych dla życia społecznego obszarów państwa. Nasze wpłaty do budżetu Unii Europejskiej wyniosły w tym okresie łącznie 61 mld euro. Być może jednak (choć budowanie scenariuszy kontrfaktycznych zawsze jest heroicznym zadaniem) zyskaliśmy więcej niż wynikające z prostego rachunku 129 mld euro.
Przecież gdybyśmy nie weszli do Unii w maju 2004 r., to taka promodernizacyjna mobilizacja funduszy krajowych nie byłaby (nie tylko z powodu braków finansowych) możliwa. Obrazu tego nie zmienia fakt, że istotna część z otrzymywanych z UE funduszy „wraca” do podmiotów gospodarczych z krajów „starej Unii”, bo przecież wiele produktów inwestycyjnych współfinansowanych środkami polityki spójności jest przez Polskę importowanych. Nawet jeśli to ma być ceną za dostęp polskich firm do wspólnego rynku, to nie jest to cena specjalnie wygórowana.
W kontekście powyższego dobrze się stało, że na grudniowym posiedzeniu Rady państwa członkowskie Unii Europejskiej osiągnęły konsensus. Wieloletnie Ramy Finansowe i Fundusz Odbudowy stały się faktem i będą wspierały postpandemiczną odbudowę europejskich gospodarek. Dylemat, przed którym stanął polski rząd w związku z dyskusją nad tzw. praworządnością, był niezwykle trudny i dotykający realnych wyzwań stojących przed europejskim projektem integracyjnym[1].
Biorąc pod uwagę aktualne uwarunkowania, a zwłaszcza trwającą pandemię i wszelkie jej reperkusje, to, co osiągnął rząd Mateusza Morawieckiego na grudniowym szczycie Rady Europejskiej, jest korzystne dla polskiej gospodarki.
Niestety debata nad praworządnością w formule zaproponowanej przez wiele krajów Unii, ale też jej instytucji, z Komisją Europejską na czele, może w długim okresie stwarzać ryzyko dla stabilności europejskiego projektu integracyjnego, w tym w jego gospodarczym wymiarze. Zresztą wskazał na to poprzedni szef Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker, mówiąc w 2017 r., że uzależnienie dostępu do środków polityki spójności od spełnienia reguł praworządności będzie „trucizną dla kontynentu”. Dobrze ryzyka te identyfikuje prof. Tomasz G. Grosse w opublikowanym niedawno raporcie Instytutu Sobieskiego Spór polityczny wokół praworządności w Unii Europejskiej. Gdy spojrzy się na historię Unii Europejskiej, to jej sukcesy, w tym gospodarcze, zwykle towarzyszyły tym okresom, gdy nierealistyczne wizje federalistyczne ustępowały bardziej akceptowanym projektom współpracy opartym na zasadzie pomocniczości i poszanowaniu kompetencji państw narodowych w obszarach dla nich w danym momencie kluczowych.
.To, co teraz niepokoi, to fakt, iż w dużej mierze pod pretekstem walki z konsekwencjami pandemii źle rozumiane tendencje federalistyczne odżywają, czego dowodami są wspólne gwarantowanie przez kraje UE zaciąganego w ramach Funduszu Odbudowy długu czy też dyskusja o tzw. podatkach europejskich. W obecnych okolicznościach jest to do zaakceptowania, ale w interesie Polski leży to, aby dalsze nazbyt federalistyczne projekty zostały odrzucone i aby Unia była wspólnotą opartą na realistycznym subsydiarnym podejściu, bo to samej Unii służy najlepiej.
Łukasz Hardt
[1] Używam tu określenia „tak zwanej”, aby podkreślić, że niestety idea praworządności jest przez wielu aktorów debaty europejskiej, w tym zwłaszcza przez Komisję Europejską, rozumiana z jednej strony ogólnie, ale coraz częściej wiązana jest z wartościami liberalnymi i lewicowymi. W literaturze przedmiotu podkreśla się zresztą, że praworządność może być swoistym wehikułem służącym określonym państwom czy ugrupowaniom międzynarodowym, na eksport ich norm prawnych do innych krajów (zob. np. Neuman F., 1986, The Rule of Law: Political Theory and the Legal System in Modern Society, Berg Publishers, Oxford).