Prof. Marek KORNAT: Walka w dobrej sprawie. Polska w II wojnie światowej

Walka w dobrej sprawie. Polska w II wojnie światowej

Photo of Prof. Marek KORNAT

Prof. Marek KORNAT

Historyk, sowietolog, edytor źródeł, eseista, profesor nauk humanistycznych i kierownik Zakładu Dziejów Dyplomacji i Systemów Totalitarnych w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Polska we wrześniu 1939 r. wybrała rozwiązanie wybitnie kosztowne, ale innego po prostu nie było. Każda inna możliwość była tylko gorsza – pisze prof. Marek KORNAT

Decyzja, by walczyć z Niemcami, była dla Polski najlepszym wyjściem spośród możliwych

.Mija w bieżących dniach osiemdziesiąt lat od czasu przełomowych wydarzeń na frontach II wojny światowej. Zwycięska bitwa o Monte Cassino otworzyła armiom alianckim drogę na Rzym. Operacja lądowania w Normandii przyniosła wielką ofensywę przeciw Niemcom na zachodzie. W tej pierwszej operacji wspaniałą kartę historyczną zapisały wojska polskiego 2. Korpusu Władysława Andersa. W tej drugiej walczyły oddziały 1. Brygady Pancernej gen. Stanisława Maczka, która swój szlak bojowy uwieńczyła wkroczeniem do Wilhelmshaven.

W wyniku II wojny światowej Polska poniosła olbrzymie straty materialne i ludzkie. Mimo że w 1945 r. znajdowała się w obozie zwycięzców, a państwo polskie stanowiło istotną część koalicji antyhitlerowskiej, na skutek decyzji trzech zwycięskich mocarstw granice Polski zostały arbitralnie zmienione, amputowano ziemie wschodnie. Kraj znalazł się w sowieckiej strefie interesów, i to na 45 lat.

Walka i poświęcenie Polaków na wszystkich frontach wojny w Europie nie przyniosły upragnionej niepodległości. Czy należy wobec tego uznać polski wysiłek zbrojny w II wojnie światowej za daremny i nie powracać do tej karty historii? Stanowczo opowiadam się przeciw takiemu podejściu.

Sądzę, że innego wyboru nie było. Powód zaś takiego rozumowania jest oczywisty. Niepodległości się nie kupuje i nie sprzedaje. Niepodległość się zdobywa i traci. Nic nigdy nie jest na zawsze dane.

W realiach 1939 r. polityka polska natrafiła na dwie bariery, których absolutnie nie mogła pokonać. Żadna polityka polska – ktokolwiek by sprawował władzę w Warszawie – nie mogła sprawić, aby pakt Hitler-Stalin nie doszedł do skutku. W żaden sposób nie można też było sprawić, by alianci (mimo sojuszów) przyszli nam z pomocą zbrojną natychmiast.

Ewentualna ugoda z Hitlerem mogłaby dać rezultat tylko gorszy niż ten, który uzyskaliśmy. Walka u boku Niemiec sprawiłaby, że jako państwo przegrane Polska byłaby oczywistym kandydatem do ukarania po zakończeniu działań wojennych. Państwa pokonanego nikt również nie nagradza. Trudno oczekiwać, by Polska w takim rozrachunku mogła liczyć na rozszerzenie granic na zachodzie, a ziemie wschodnie i tak zagarnąłby zwycięski Związek Sowiecki. Nie sądzę, aby Niemcy miały szansę wygrać II wojnę światową, gdyby udało im się pozyskać Polskę w roku 1939. Ale gdyby Hitlerowi powiodło się zdobycie „przestrzeni do życia” w Europie Wschodniej – dla Polski nie byłoby miejsca w systemie niemieckiej dominacji.

.W 1939 r. wybrano rozwiązanie, które finalnie nie przyniosło Polsce sukcesu, ale było najlepszym z możliwych. Wówczas nikt nie przewidywał, że po wygranej wojnie z III Rzeszą – a był to cel podstawowy – Polska znajdzie się w strefie dominacji ZSRS. Gdyby nawet rząd polski był świadom tego, co nastąpi w 1945 r., nie miał alternatywy politycznej dla swego postępowania. Państwa takie jak Rumunia czy Węgry wybrały sojusz z Niemcami – i przegrały. Nie zostały poddane eksterminacyjnej i wyniszczającej polityce niemieckiej, ale również poniosły poważne straty, kierując do walki z Sowietami swoje armie na froncie wschodnim.

W ostatnich latach mieliśmy usiłowania – przede wszystkim ze strony deklaratywnie identyfikujących się z prawicą publicystów – aby przekazać społeczeństwu polskiemu narrację o bankructwie polskiej przedwojennej polityki, bo nie dostrzegła alternatywy, jaką rzekomo miał być sojusz z Hitlerem. Stało się jednak dobrze, że to usiłowanie przyniosło ograniczone skutki. Nie poparł tej koncepcji żaden liczący się polityk czy też ktokolwiek cieszący się niekwestionowanym autorytetem w społeczeństwie ani też żaden historyk z akademicką pozycją.

Ceną zaangażowania po stronie III Rzeszy takich mężów stanu, jak admirał Horthy (regent węgierski) albo marszałek Antonescu (dyktator Rumunii), jest to, że nie da się ich upamiętnić np. pomnikami w ich ojczystych krajach, bo reaguje na to silnie negatywnie tzw. międzynarodowa opinia publiczna. My tego nie mamy, i to dobrze. Daje nam to słuszne poczucie satysfakcji z powodu takich, a nie innych decyzji naszych przywódców w latach 1939 i 1945 (odrzucenie Jałty przez rząd na uchodźstwie). Walka w dobrej sprawie – bo tak trzeba opisać zmagania Polaków na frontach II wojny światowej i w okupowanym przez wrogów kraju – jest określonym kapitałem, zarówno społecznym, jak i politycznym. Od nas już jednak zależy, co z tym zrobimy.

Polska w koalicji antyhitlerowskiej

.Utraciwszy własne państwo – i doznawszy okupacji jego terytorium – naród polski nie mógł pogodzić się ze swoim losem. To nie podlegało jakiejkolwiek dyskusji. Po przegranej kampanii wojennej 1939 r. pozostawały dwa możliwe sposoby kontynuowania walki o niepodległość. Pierwszy to odbudowa sił zbrojnych na terytorium mocarstw sojuszniczych, aby użyć ich na froncie. Drugi to stworzenie podziemnej armii w kraju.

Polska wniosła niezaprzeczalny wkład w zwycięstwo aliantów nad III Rzeszą. Mimo utraty własnego terytorium już na pierwszym etapie wojny, a tym samym podstaw mobilizacyjnych Polskie Siły Zbrojne odtworzone na uchodźstwie były jednak największą armią koalicji antyhitlerowskiej, oczywiście po wojskach mocarstw.

Wysiłek Polaków podczas II wojny światowej symbolizują dobrze znane nazwy: Narwik, Tobruk, Monte Cassino, bitwa o Anglię oraz Normandia czy też szlak bojowy 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka od Normandii po Wilhelmshaven. Oczywiście polskiego wkładu w zwycięstwo nad Hitlerem nie da się zredukować wyłącznie do tych miejsc-symboli, ale to właśnie one zostawiły najtrwalszy ślad w pamięci kolejnych pokoleń.

Zwycięstwa w tych bitwach miały duże znaczenie strategiczne. Wspomniana 1. Dywizja Pancerna należała do czołówki ofensywy aliantów na froncie zachodnim w 1944 r., a sukcesy 2. Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, który wsławił się walkami na Półwyspie Apenińskim, umożliwiły przełamanie frontu na linii niemieckich umocnień i otwarcie siłom sprzymierzonym drogi na Rzym. Ponadto w konflikcie zbrojnym tak długotrwałym i wyniszczającym, jak II wojna światowa, liczy się jakość wyszkolenia i charakter każdego żołnierza. Nawet niewielka, ale bitna i zdeterminowana grupa jest w stanie osiągnąć cel, o którego zdobycie inni mogą tylko bezskutecznie się ubiegać, oczywiście w konkretnych realiach. Na przykład podczas bitwy o Anglię (lato 1940) każdy zdolny do walki lotnik był aportem do wspólnej sprawy. Trudno było o lepszych sojuszników niż Polacy walczący zaciekle o niepodległość państwa utraconego w pierwszych miesiącach wojny.

Sądzę, że spośród wszystkich bitew, w których Polacy brali udział, najważniejszą była bitwa pod Monte Cassino. Wojska 2. Korpusu wcale nie musiały go zdobywać. Gen. Anders otrzymał propozycję od strony brytyjskiej, której mógł odmówić. Gdyby tak się stało, polscy żołnierze ginęliby w rozproszeniu na długiej linii niemieckich umocnień. Pod Monte Cassino wielu poległo, ale 2. Korpus był zorientowany na jednej, wielkiej operacji zbrojnej. Anders postanowił podjąć się szturmu, ponieważ zdawał sobie z tego sprawę, a ponadto zakładał, że wielki sukces, jakim będzie ewentualne zdobycie Monte Cassino i otwarcie drogi na Rzym, przysłuży się sprawie polskiej. O uchwałach konferencji w Teheranie (28 listopada – 1 grudnia 1943 r.) rząd polski nie wiedział. Można się było wiele domyślać, ale nie wiedziano o zaocznych postanowieniach dotyczących Polski i jej granicy wschodniej (na linii Curzona).

Można oczywiście dzisiaj – po tak wielu latach – rozprawiać o przelewaniu krwi na darmo, ale jest to nieporozumienie. Fakt, w Teheranie zapadły decyzje przesądzające o powojennych losach Polski, bo to Sowieci mieli ją „wyzwolić”, ale Polacy nie mogli przecież złożyć broni i odmówić dalszej współpracy z aliantami. To byłoby równoznaczne z rozbrojeniem Wojska Polskiego, a co gorsza, byłoby odebrane jako bunt, który z kolei byłby dla sprawy polskiej katastrofalny w skutkach. To właśnie byłby dodatkowy cios w sprawę polską.

Oczywiście osobną sprawą jest los elity polskich weteranów, którzy walczyli razem z aliantami zachodnimi przeciw Hitlerowi. Przypadki takie jak gen. Stanisław Maczek, który po wojnie został pozbawiony świadczeń przysługujących żołnierzom i pracował zarobkowo m.in. jako sprzedawca w Szkocji, obciążają konto polskich sojuszników. Tego w żaden sposób nie da się usprawiedliwić.

Niestety, pamięć o udziale Polaków w koalicji antyhitlerowskiej oraz ich wkładzie w zwycięstwo łatwo się zaciera. Nauka historii w szkole pozostaje dobrym przykładem upadku roli tej instytucji w życiu społecznym. W dyskursie publicznym nie wybrzmiewa teza, że operacje zbrojne aliantów – z udziałem polskich sił zbrojnych – na frontach we Włoszech i Francji przyniosły rozstrzygający przełom w wojnie, bo Hitler dopóty skutecznie prowadził wojnę przeciw Sowietom, dopóki nie stanął wobec konieczności walki na dwóch frontach równocześnie, co oznaczało osłabienie sił na froncie wschodnim. Oczywiście z Rosji dociera do nas wciąż ten sam sowiecki przekaz – który sprowadza się do tezy, że Związek Sowiecki sam „pokonał faszyzm”. Tyle tylko że rzeczywistość była inna. Dopiero otwarcie II frontu we Włoszech i operacja „Overlord” przyniosły katastrofalne dla Niemców załamanie na froncie wschodnim. Nie potrzeba specjalnej wiedzy o II wojnie światowej, aby to zauważyć.

Czy Polacy mogli zrobić więcej?

.Wspomniana konferencja w Teheranie była klarownym sygnałem, że Polacy nie dysponują środkami, które mogłyby zmienić kierunek polityki mocarstw anglosaskich. Spośród trzech mocarstw koalicji – Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego – tylko Wielka Brytania była związana z Polską traktatem sojuszniczym. Sowieci pragnęli podporządkowania sobie Polski za wszelką cenę, upatrując w tym kluczowy cel zaborczy. Amerykanie snuli plany budowy pokoju powojennego w oparciu o sojusz z imperium Stalina. Nie wyobrażam sobie, by dyplomacja polska mogła jakkolwiek wpłynąć na politykę Roosevelta, a bez tego zmiana rozstrzygnięć w kwestii sprawy polskiej była niemożliwa.

Związek Sowiecki stał się dla aliantów zachodnich wyjątkowo cennym sojusznikiem w walce z Hitlerem. Ten fakt skutecznie wytrącił Polakom z rąk wszelkie argumenty w politycznej rozgrywce o kształt powojennej Europy. Pozostawało tłumaczyć, że w stosunkach międzynarodowych liczy się sprawiedliwość i prawo do samostanowienia, ale taka narracja nie mogła wygrać z przekonaniem, że w pierwszej kolejności liczy się pokonanie Hitlera, natomiast po wojnie należy zbudować nowy ład w oparciu o sojusz zwycięskich potęg: USA, Wielkiej Brytanii i ZSRS (przy udziale Chin), co streszczało się w Rooseveltowskiej doktrynie „czterech policjantów świata”.

Pewne ostrzeżenie przyniosło dla Zachodu doświadczenie powstania warszawskiego. Postępowanie Sowietów – a zwłaszcza kategoryczny sprzeciw Stalina, by udostępnić lotniska alianckim samolotom niosącym pomoc powstańcom – wywołały znaczne zaniepokojenie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Był to jasny dowód złej woli moskiewskiego dyktatora oraz sygnał, że powojenna współpraca z ZSRS może nie przebiegać tak pomyślnie, jak zakładano. Zrozumieli to niektórzy dyplomaci i eksperci od spraw zagranicznych. W USA zaczęła narastać opozycja wobec polityki Roosevelta, ale była zbyt słaba, by wpłynąć na jego decyzje. Ewentualna zmiana nastawienia do ZSRS nie mogła jednak nastąpić, bo zmiany takiej nie wyobrażał sobie Roosevelt.

Jeżeli tak na to spojrzymy, powstanie warszawskie było apelem do świata zachodniego, pokazującym przy okazji prawdziwe, zbrodnicze oblicze Sowietów. Niestety, w 1944 r. apel ten okazał się nieskuteczny. Oddziaływał jednak na wyobraźnię Zachodu. Można postawić tezę, że powstanie warszawskie było pierwszym aktem zimnej wojny (która rozpocznie się trzy lata później), pokazało bowiem drastyczną rozbieżność celów ZSRS i krajów zachodnich. W realiach trwającej II wojny światowej było to jednak zbyt mało, by przynieść Polakom pożądany rezultat.

Czy polska polityka podczas II wojny światowej była błędna? Każdy, kto sądziłby, że tak – musi mieć świadomość, iż alternatywą była kapitulacja wobec Sowietów, co najwyżej rozłożona na raty. Na to nie poszedł jednak rząd na uchodźstwie. Postąpił słusznie i to jest nowy tytuł do jego miejsca w naszej narodowej pamięci. Udało się uniknąć największego błędu, jaki był jeszcze do popełnienia. Zresztą prezydent Czechosłowacji Benesz (którego wybitne kwalifikacje dyplomatyczne były w świecie wysoko cenione) wybrał kurs ugody z Sowietami. Ale niczego nie wygrał. W jego kraju również zainstalowano reżim komunistyczny, tylko nieco później niż w Polsce. Nie znam historyka polskiego ani zagranicznego, który rozpatrując wydarzenia ex post, wskazałby drogę, jaką powinien podążać rząd na uchodźstwie, aby Polska odzyskała niepodległość. Nikt szanujący się w wypowiadanych słowach nie może tu zaproponować czegokolwiek przekonującego. Także i ja nie zrobię tu wyjątku.

Polska i sojusznicy

.Powojenne losy Polski rozstrzygnęły się na skutek ustaleń podjętych przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię wspólnie z Sowietami jako „sojusznikiem naszych sojuszników”, jak mówili politycy polscy. Podejmując próbę oceny polskich sojuszników, trzeba mieć na względzie kilka kwestii.

Wielka Brytania zawarła sojusz z Polską w 1939 r. z własnej, nieprzymuszonej woli. Ten sojusz przetrwał wojnę, ale nie był dotrzymany w swych kardynalnych postanowieniach. Pakt polsko-brytyjski zawierał klauzulę, zgodnie z którą strony deklarowały, że nie będą zaciągać zobowiązań wobec państw trzecich. Wielka Brytania w praktyce złamała to postanowienie chociażby w Teheranie oraz w Jałcie, z tym jednak zastrzeżeniem, że Brytyjczycy nie podpisali tam żadnych traktatów. Z prawnego punktu widzenia były to wyłącznie porozumienia szefów rządów państw alianckich. Rzeczywistość pokazała jednak, że owe zobowiązania miały moc sprawczą i przełożyły się na kształt ładu powojennego. Bez wątpienia mamy więc do czynienia z odejściem Wielkiej Brytanii od zobowiązań sojuszniczych wobec Polski, a nawet działaniem wbrew jej interesowi, byle tylko ocalić sojusz ze Związkiem Sowieckim i wynegocjować rozstrzygnięcia dla siebie korzystne.

Stany Zjednoczone nie zawarły z Polską żadnego traktatu sojuszniczego. Co więcej, wielokrotnie odżegnywały się od jakichkolwiek zobowiązań dotyczących powojennych granic państwa polskiego, twierdząc, że ta kwestia będzie uregulowana podczas konferencji pokojowej kończącej wojnę. W Teheranie w tajemnicy Roosevelt zgodził się na oddanie polskich ziem wschodnich Sowietom. Prosił jedynie o utajnienie tego faktu, by nie zrazić do siebie polskiej diaspory w USA przed zbliżającymi się wyborami. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie naruszył w ten sposób żadnego traktatu, sprzeniewierzył się jednak swoim ustnym zobowiązaniom, że Polska będzie odbudowana – i będzie silna i niepodległa, a w każdym razie nie może nie skorzystać z prawa do samostanowienia. Podpisał też deklarację końcową konferencji jałtańskiej, w której naród polski został potraktowany w sposób prawdziwie niesłychany. Nie było nawet mowy o tym, że działa polski rząd na uchodźstwie. Skandalicznie brzmią słowa o antynazistowskich siłach politycznych w Polsce, które otrzymają prawo udziału w „nieskrępowanych wyborach”. Przecież to sformułowanie sugeruje w domyśle istnienie w Polsce jakichś sił „pronazistowskich”, co nie mogło nie być obraźliwe.

„Przekształcenie” komunistycznego Rządu Tymczasowego w nowy Rząd Jedności Narodowej dawało komunistom władzę. Żadne wybory nie mogły tego zmienić. Pod panowaniem sowieckim liczyło się to, kto liczy głosy, a nie to, kto i jak głosuje. Jałta była nieudaną próbą nakłonienia Stalina do określonych ustępstw w przedmiocie przestrzegania określonych standardów wobec Polaków. Chodziło zwłaszcza o wolne wybory. W rzeczywistości dano Sowietom wolną rękę do zdławienia wolnościowych aspiracji Polski. Trudno podejrzewać, że Roosevelt nie zdawał sobie z tego sprawy.

Roosevelt tłumaczył to sobie, podkreślając, że pokój światowy jest dla niego ważniejszy niż los jednego narodu (polskiego), a to wymaga kooperacji i dobrych stosunków z Sowietami. Churchill stał na stanowisku, że Polacy sami są sobie winni, ponieważ w 1943 r. nie posłuchali jego rad, by zaakceptować granicę wschodnią na linii Curzona, a następnie negocjować ze Stalinem, proponując mu ugodę. Wyrażałoby się to np. w formie zaproszenia komunistów do nowego rządu polskiego. Taki układ miałby dać Polsce większe korzyści i rzekomo dawał nadzieję na obronienie kraju przed całkowitą komunizacją. Historia negatywnie zweryfikowała tę koncepcję brytyjskiego premiera. Tak właśnie – i to modelowo – postępowali Czesi i niczego nie osiągnęli.

.Roosevelt nie prowadził wybitnie prosowieckiej polityki, bo kierował się dewizą: „Wygrać wojnę światową, a potem się zobaczy”. Świadomie inwestował w strategiczny sojusz z Sowietami. Za to Zachód jednak nie zapłacił nadmiernej ceny, bo dopomogła broń atomowa. Krytyka polityki mocarstw anglosaskich, które stosowały wobec Sowietów politykę nowego appeasementu, jest dość łatwa. Polski historyk nie może do niej nie nawiązywać, ale nie chodzi tylko o to, iż jego naród zapłacił za tę politykę wysoką cenę. Jałta (mówiąc symbolicznie), zamiast dać światu długi okres współpracy czterech mocarstw (w myśl tezy Roosevelta), przyniosła niebywały awans Sowietów w hierarchii światowej. Można bez obawy błędu przypuszczać, że to, iż komunistycznemu imperium nie udało się pójść dalej, niż pozwalały na to uchwały jałtańskie, i zagarnąć Europy aż po Atlantyk – było skutkiem posiadania przez Stany Zjednoczone broni atomowej od lata 1945 r. To atomowej równowadze strachu, która się wytworzyła po II wojnie światowej, zawdzięczamy zimnowojenny zbrojny pokój w stosunkach Wschód-Zachód.

Marek Kornat

Tekst ukazał się w nr 65 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 sierpnia 2024