Koniec spokoju
Stawka jest olbrzymia – czeka nas albo przełamanie niemocy w strategicznym myśleniu o Europie, albo piętrzące się kłopoty, grożące stopniową dezintegracją i w konsekwencji marginalizacją państw Europy w świecie – pisze Prof. Michał KLEIBER
Ważnymi impulsami do politycznego pojednania się państw Europy były tragiczne doświadczenia wojny i świadomość rosnącego znaczenia współpracy gospodarczej. Inaczej niż Azja – gdzie Japonia, Korea czy Chiny ani na moment nie zaprzestały nacechowanego emocjami odwoływania się do najgorszych wydarzeń w historii ich wzajemnych stosunków, przez lata uniemożliwiającego nawiązywanie przez te kraje normalnych polityczno-gospodarczych relacji – Europa stała się po wojnie wzorem międzynarodowego pojednania i współpracy.
Niestety, można odnieść wrażenie, że długi czas europejskiego spokoju właśnie się kończy. Składają się na to liczne nieporozumienia i spory wywołujące problemy trudne do rozwiązania nie tylko niebawem, ale wręcz w wielu nadchodzących latach. Jest ich tyle, że aż strach je wymieniać. Odnowiona brexitem churchillowska idea brytyjskiej inności od kontynentalnej Europy, spory państw strefy euro o dalszą jej przyszłość i rolę w ramach całej Unii, wyraźne sprzeczności w polityce państw unijnych wobec imigracji muzułmańskiej i szeroko nagłaśniany konflikt dotyczący zakresu ingerencji Unii w wewnętrzną politykę państw członkowskich, problemy wywoływane wypowiedziami relatywizującymi zbrodnie wojenne hitlerowskich Niemiec, wzrost obaw w stosunku do Rosji wywoływany krytyką jej działań wobec Ukrainy i planem budowy rurociągu Nord Stream II, w Polsce pogłębiany sporem o wrak samolotu ze Smoleńska, demonstrowane niezadowolenie Węgier z utraty części swego terytorium w odległym (rok 1920) traktacie z Trianon, głosy skrajnej włoskiej prawicy, domagającej się odmiennej oceny działań Benita Mussoliniego, a to wszystko tylko początek niekończącej się listy…
Na te kłopoty nakłada się w dodatku dostrzegany już przez wszystkich brak politycznych liderów zdolnych do nadania Europie nowych wspólnotowych impulsów. Nie takich, którzy naiwnie nawołują do w pełni zjednoczonej Europy (jak np. Martin Schulz), i nie takich (jak niektórzy przedstawiciele partii narodowych w różnych krajach), którzy opowiadają się za Europą ojczyzn z ich co najwyżej luźnymi powiązaniami gospodarczymi. Potrzebni są wizjonerzy, którzy w dzisiejszym skomplikowanym świecie dostrzegaliby nieodwołalność ścisłej współpracy politycznej państw Europy, zdefiniowanej wszakże w sposób pozwalający optymalnie wykorzystywać istniejącą na naszym kontynencie różnorodność poglądów i tradycji.
Po latach zjednoczeniowej euforii możliwy niestety dzisiaj scenariusz to stopniowe ograniczanie bądź wręcz odwrót od ponadnarodowego unijnego eksperymentu, z ponurymi konsekwencjami – ze względu na obecne i z pewnością przyszłe znaczenie Europy – dla pokojowej współpracy w skali całej planety. Europa jest bowiem ważna nie tylko dla nas, Europejczyków. Powiedzmy dobitnie – przejawy kryzysu wywołują dzisiaj nawet u przekonanych zwolenników europejskiej wspólnotowości myśl o potrzebie daleko idących zmian czy wręcz unijnego renesansu. Rzadziej niestety towarzyszą temu rzeczowe analizy przyczyn obecnego stanu, a niepewność potęguje krytyczną percepcję Unii jako kluczowego pomysłu na europejską przyszłość.
Zacierają się dziś w Europie tradycyjne podziały polityczne, zastępowane coraz częściej rosnącą przepaścią pomiędzy integrystami a zwolennikami daleko idącej narodowej autonomii.
Czyżbyśmy więc może powinni w ogóle zapomnieć o europejskiej integracji, traktując tę ideę jako naiwny wymysł niemożliwy do zrealizowania? Lub pozwolić sobie na spokojne podejście do kryzysu integracji i bez zniecierpliwienia czekać na lepsze, bardziej „proeuropejskie” czasy? W obu sprawach odpowiedź brzmi – zdecydowanie NIE. Głębsze rozumienie aktualnych problemów kluczowych dla skutecznego współdziałania w ramach Unii i zgodne z tym wdrożenie znowelizowanych mechanizmów politycznych, a w szczególności zwiększenie legitymizacji władz unijnych i poprawa procesów decyzyjnych w oparciu o dobrze rozumianą zasadę pomocniczości są z pewnością właściwszą metodą budowania przyszłości Europy od strategii przeciwnej – zawieszenia marzeń o europejskiej wspólnocie, nawet jeśli towarzyszyć temu miałaby wiara, że kiedyś nadejdą lepsze czasy dla realizacji wspólnotowej idei.
.Stawka jest olbrzymia – czeka nas albo przełamanie niemocy w strategicznym myśleniu o Europie, albo piętrzące się kłopoty, grożące stopniową dezintegracją i w konsekwencji marginalizacją państw Europy w świecie. Krytykując Unię, pamiętajmy więc, że pochopne i zbyt daleko idące pomysły na zmianę jej wspólnotowych podstaw mogą doprowadzić do różnych nieprzewidywalnych kłopotów – z trudną wtedy do odrobienia stratą dla całej Europy, a Polski w szczególności.
Michał Kleiber
Tekst ukazał się w nr 5 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]