Z kart historii wylewa się morze krzywd, z których większość nie została naprawiona i których dziś już naprawić się nie da – pisze prof. Nigel BIGGAR
.W odniesieniu do kolonializmu często mówi się, że nie powinniśmy oceniać przeszłości miarą teraźniejszości. Uważam, że jest to zarówno prawda, jak i fałsz. Jest to nieprawda, jeśli oznacza, że nie powinniśmy w ogóle dokonywać osądów. Ludzie to istoty moralne i nie jest możliwe, byśmy nie dokonywali osądów moralnych lub nie reagowali na historyczne przypadki nadmiernej przemocy. Udając, że nie osądzamy, wcale tego nie unikamy – nadal dokonujemy osądów, choć nie wprost.
Z drugiej strony twierdzenie, że nie powinniśmy oceniać przeszłości przez pryzmat teraźniejszości, jest prawdą, jeśli oznacza jedną z dwóch rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że ludzie nieustannie uczą się moralności i niektóre oczywiste dziś dla nas prawdy moralne nie były oczywiste dla naszych przodków.
Obecnie wiemy, że niewolnictwo jest złe, ponieważ czyni jedną osobę własnością drugiej, rozporządzającą nią całkowicie. Jednak dla większości naszych przodków aż do drugiej połowy XVIII wieku niewolnictwo było faktem, instytucją, która istniała na całym świecie od niepamiętnych czasów. Przybierało być może dobre i złe formy – jedne przyznające niewolnikom pewne prawa, inne nie; jedne miłosierne, inne okrutne – ale sama instytucja była uznawana za oczywistą. Powinniśmy wybaczyć naszym przodkom, że nie dostrzegali niektórych prawd moralnych tak wyraźnie jak my – z pewnością my także będziemy potrzebowali przebaczenia od wnuków za własną moralną tępotę, której jeszcze nie jesteśmy świadomi.
Po drugie, prawdą jest, że nie powinniśmy oceniać przeszłości na podstawie teraźniejszości w takim sensie, że przeszłe okoliczności często bardzo różniły się od naszych, co uwzględniają dobre oceny moralne. Pokój i bezpieczeństwo uważane za normalne przez większość społeczeństw u początku XXI wieku są historycznie dość niezwykłe. Możemy na przykład trzymać się moralnej zasady, że przemoc jest dopuszczalna tylko wtedy, gdy jest konieczna, i powinna być ograniczona do minimum. Jednak przemoc, która byłaby nadmierna w pokojowych warunkach współczesnej Wielkiej Brytanii oraz w świecie rządzonym przez międzynarodowy porządek prawny ustanowiony po 1945 roku, mogła nie być nadmierna w niestabilnym XIX wieku lub na początku wieku XX, kiedy państwa były słabe, czy też w czasach konfliktów między narodami, które reprezentowały skrajnie różne kultury i nie podlegały ograniczeniom wynikającym z powszechnie uznanych konwencji. Nie jesteśmy w stanie nie oceniać przeszłości według dzisiejszej etyki. Możemy jednak dołożyć starań, by dzisiejsza etyka uwzględniała wrażliwość na ludzkie ograniczenia i słabości oraz czerpała z wyobraźni historycznej, pozwalającej ze współczuciem wniknąć w moralne ograniczenia i wymagania okoliczności bardzo odmiennych od naszych. Innymi słowy, możemy dołożyć starań, aby nasza moralność nie przybierała pyszałkowatej, surowo moralistycznej formy.
Chcę podkreślić, że jestem chrześcijaninem z przekonania i teologiem z zawodu, zatem moja etyka jest kształtowana przede wszystkim przez chrześcijańskie zasady i tradycję. Nie oznacza to, że czytelnikom, którzy nie są chrześcijanami, moje poglądy moralne muszą być całkowicie obce. Jestem człowiekiem i dzielę mniej lub bardziej wspólny świat z innymi ludźmi. Co więcej, jako chrześcijanin skłaniam się ku przekonaniu, że nasz wspólny świat jest zbudowany na uniwersalnych zasadach moralnych, a moje studia nad etyką, zarówno na Zachodzie, jak i poza nim, potwierdziły, że rzeczywiście tak jest. Na przykład kiedy w 2013 roku uczestniczyłem w konferencji poświęconej etyce wojny w Hongkongu, odkryłem, że starożytna i średniowieczna tradycja konfucjańska rozwinęła koncepcję „wojny sprawiedliwej”, bardzo podobną do tej, która powstała na chrześcijańskim Zachodzie, pomimo że cywilizacja chińska i chrześcijaństwo rozwijały się niemal całkowicie niezależnie od siebie aż do wczesnego okresu nowożytnego. To, co było wspólne dla tych cywilizacji, nie zostało wzajemnie zapożyczone. Mój chrześcijański pogląd na etykę w dwóch ogólnych znaczeniach można określić jako „realistyczny”. Po pierwsze, wiąże się on z przekonaniem, że istnieje obiektywna rzeczywistość moralna, która poprzedza wszystkie ludzkie wybory oraz nadaje im ramy i znaczenie: innymi słowy, istnieją uniwersalne zasady moralne.
Po drugie, w moim myśleniu etycznym staram się być uczciwy wobec ludzkich ograniczeń, wobec wszechobecnej mgły, która nierzadko przysłania najbystrzejsze oczy, a także wobec nieuchronności ryzyka i względnie nieubłaganej natury dziedzictwa historycznego. Kiedy w 1900 roku Joseph Chamberlain, brytyjski sekretarz stanu ds. kolonii, komentował politykę imperialną w Afryce Południowej słowami: „Musimy wypić piwo nawarzone przez poprzedników”, mówił z godną podziwu praktyczną mądrością, której zazwyczaj brakuje akademikom – również etykom – i aktywistom studenckim. Nie mając takiej mądrości, cechują się oni brakiem współczującego uznania dla ograniczeń, które tak często towarzyszą ludzkim działaniom. W konsekwencji nie potrafią wybaczyć niezamierzonych błędów i tragicznych porażek. Dokładniej mówiąc, moje poglądy etyczne obejmują przekonanie, że wszystkie istoty ludzkie są zasadniczo równe. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ pod wieloma względami istoty ludzkie równe nie są – pod względem urody, inteligencji, cnót moralnych, siły fizycznej, zasobów materialnych, władzy politycznej, możliwości i, owszem, potencjału. Inżynieria społeczna może zmniejszyć niektóre z tych nierówności, ale nie wszystkie. Mógłbym powiedzieć, że ludzie są mimo wszystko równi w zakresie „godności”, ale to nie zaprowadziłoby nas zbyt daleko, ponieważ pojęcie „godności” jest mgliste. Mówiąc najjaśniej, jak potrafię, uważam, że wszyscy ludzie mają tę samą godność odpowiadania za własne życie przed Bogiem, który patrzy ze współczuciem na ich ograniczenia i ciężary.
Wiara w podstawową równość istot ludzkich nie oznacza, że wszystkie kultury są równe. Kultura, która opanowała pismo, pod względem technicznym przewyższa tę, która go nie opanowała. Kultura, która wie, że Ziemia jest okrągła, pod względem intelektualnym przewyższa tę, która tego nie wie. Kultura, która potępia składanie bogom ofiar z ludzi i zabijanie noworodków płci żeńskiej, pod względem moralnym przewyższa tę, która te praktyki stosuje. Wiara w podstawową równość nie oznacza też, że uważam hierarchię społeczną za niemoralną. Każde większe społeczeństwo ludzkie musi wypracować podział pracy, za którego sprawą jedni będą urzędować w biurze projektowym, a inni kopać rowy. Moralne wyzwanie polega na tym, by zapobiec skostnieniu hierarchii funkcjonalnej – w której relacje władzy i podporządkowania są uzasadnione wydajnością organizacyjną – i przekształceniu jej w hierarchię zasadniczą, w której takie relacje uważa się za naturalne.
Nawet gdyby wszyscy ludzie byli święci, rządy wciąż byłyby potrzebne, aby tych ludzi organizować. Ale ponieważ nie wszyscy są święci, a każdy z nas czasem skłania się ku łamaniu wspólnych zasad i krzywdzeniu innych, potrzebny jest rząd, który utrzyma prawo i porządek. Jest to jego podstawowym obowiązkiem moralnym, nawet gdy przybywa mu kolejnych powinności związanych z dbaniem o dobro obywateli, ponieważ bez prawa i porządku nic, co ludzkie, nie może się rozwijać – chyba że ktoś uważa nieograniczoną władzę watażki za formę rozkwitu.
Nie jestem pacyfistą. Uważam, że utrzymanie sprawiedliwego prawa i porządku wymaga czasem zastosowania przymusu fizycznego. Fakt, że potrzeba takiego przymusu jest godna pożałowania, a nawet ubolewania, nie zmniejsza jego konieczności. Moim zdaniem o tym, czy polityka zakładająca zabijanie – lub jakakolwiek inna – jest moralnie dobra, czy zła, nie decydują wyłącznie jej skutki lub konsekwencje. Tym, co decyduje o moralnej jakości polityki, są motywy i intencje tego, kto ją stosuje, a także stopień proporcjonalności środków do celów. Pozwólcie, że wyjaśnię. Aby polityka była moralnie słuszna, musi przede wszystkim chcieć czegoś dobrego lub wartościowego bądź zamierzać to osiągnąć. Nierzadko jednak okoliczności stawiają nas przed następującym dylematem: nie możemy osiągnąć jednej wartościowej rzeczy bez (co najmniej ryzyka) zaszkodzenia innej wartościowej rzeczy. W takiej sytuacji może być moralnie słuszne, abyśmy kontynuowali działanie mimo świadomości, że prawdopodobnie, czy wręcz na pewno, zaszkodzimy innej wartościowej sprawie. To, czy taki wybór jest moralnie uzasadniony, zależy od wartości naszego ostatecznego celu, ale nie tylko. Ważne jest też, czy środki, które mogą spowodować szkodę lub ją spowodują, są „proporcjonalne” – to znaczy są najlepsze dla osiągnięcia wartościowego celu, a przy tym skalibrowane tak, aby ryzyko szkody towarzyszącej było jak najmniejsze.
Dążenie do tego, co wartościowe lub dobre, jest podstawą moralnej słuszności wszystkiego, co robimy, nawet jeśli nie jest jedynym czynnikiem tej słuszności. To, co dla nas dobre, leży w naszym rzeczywistym interesie. Dlatego nie ma nic złego w dążeniu do realizacji naszych rzeczywistych interesów – mamy wręcz obowiązek to robić. Dotyczy to zarówno jednostek, jak i rządów. Rządy mają obowiązek dbać o interesy swoich obywateli. Jak napisał francuski filozof polityczny Yves Simon podczas kryzysu abisyńskiego w 1935 roku: „Co mamy myśleć o rządzie, którego nie obchodzi interes narodu mu podlegającego?”. Zobowiązanie to nie jest oczywiście pozbawione ograniczeń. Nie istnieje moralny obowiązek realizowania interesów własnego narodu poprzez krzywdzenie innego. Jednak nie każde dążenie do realizacji interesów narodowych wiąże się z niesprawiedliwością, a zatem fakt, że interesy narodowe są jednym z motywów polityki rządu, nie musi czynić jej niemoralną.
Czasami jednostki i rządy kierują się słuszną motywacją w postaci chęci osiągnięcia ważnego dobra, a nawet sumiennie wybierają środki do osiągania tego celu, a mimo to, na skutek nieubłaganie niesprzyjających okoliczności, mogą ponieść porażkę. Nie wszystkie niepowodzenia w czynieniu dobra lub unikaniu zła są niemoralne i zawinione. Niektóre z nich są niezamierzone i tragiczne. W takich przypadkach właściwą reakcją nie jest obwinianie, ale współczucie.
.Z kart historii wylewa się morze krzywd, z których większość nie została naprawiona i których dziś już naprawić się nie da. Nawet w przypadku niedawnych zbrodni próby zaprowadzenia ludzkiej sprawiedliwości okazują się chaotyczne, a ich sukces jest fragmentaryczny. Te otrzeźwiające fakty zobowiązują do realizmu. Jednak ludzie wydają się mieć głęboki instynkt sprawiedliwości, który nie pozwala nam zadowalać się szczątkowością, zobowiązuje nas do trzymania się ostatnich strzępków nadziei i rzuca nas na kolana. Wynikającą z tego postawę, sytuującą się pomiędzy cynizmem a utopią, dobrze oddaje słynna modlitwa Reinholda Niebuhra: „Boże, obdarz nas pogodą ducha, byśmy godzili się z tym, czego nie można zmienić, odwagą, byśmy zmieniali to, co zmienić należy, i mądrość, byśmy umieli odróżnić jedno od drugiego”.
Nigel Biggar
Tekst ukazał się w nr 51 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]
Zdjęcie z VII Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog we Wrocławiu (2013 r.): performatywna instalacja Exhinit B ukazująca naukowy rasizm i potworności popełniane w Afryce czasów kolonializmu. Reżyseria, scenografia i kostiumy – Brett Bailey. Pokaz rzuca światło na ludobójstwo w Namibii, Kongu Belgijskim i Republice Konga popełnione przez niemieckie, austriackie, belgijskie i francuskie siły kolonialne. Świetność belgijskiego króla Leopolda II oparta była w znacznym stopniu na zyskach z kauczuku zbieranego przez przymusowych robotników z kongijskich wiosek. W celu utrzymania wysokiej wydajności ucinano dłonie osobom, które nie zebrały wymaganej ilości kauczuku. W ciagu sześciu miesięcy nad rzeka Momboyo zostało zabitych lub okaleczonych 6000 ludzi.