Dlaczego odchodzenie od religii przebiega tak szybko? Presja na chrześcijańską tożsamość Hiszpanii
Setki księży i zakonników przeszło do stanu świeckiego, a zdezorientowani ludzie dodali kolejny powód do i tak już licznych, które zbierały się, aby porzucić wierzenia religijne i zastąpić je nowymi świeckimi ideologiami: wiarą w konsumpcję, w ochronę państwa, czysto ludzką zdolność poszukiwania rozwiązań własnych problemów i wiarą w „zbawienne” obietnice – pisze prof. Pablo PÉREZ-LÓPEZ
Obraz Hiszpanii wiąże się z wizerunkiem Don Kichota z La Manchy, stworzonego przez Miguela de Cervantesa marzycielskiego błędnego rycerza, równie zaangażowanego, co oderwanego od rzeczywistości. Przygody jego i jego giermka, Sancho Pansy, stanowią wspaniały portret ludzkiej duszy, rozumianej na sposób chrześcijański. W jakiś sposób podsumowują wieki katolickiej kultury w tym zakątku Europy. Ogólnoświatowe echo powieści świadczy o uniwersalnej ważności przesłania. Na każdej stronie Don Kichot stara się być wierny sobie i swojej wzniosłej miłości, aby odkryć w swoich porażkach istotę swojej słabości.
Dekady przeżywane przez Hiszpanię od późnych lat 60. do dnia dzisiejszego można określić jako okres przyspieszonego procesu materialnego wzbogacania się, któremu towarzyszyła stopniowa redukcja moralnych źródeł tego państwa. Jedna rzecz nie implikowała drugiej, choć istotnie, działy się one równolegle.
Z kraju par excellence katolickiego Hiszpania stała się jednym z krajów zdechrystianizowanych. Z pewnością stopień utraty poczucia transcendencji nie jest tak wysoki, jak w krajach nordyckich, w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, ale proces, którego doświadczyła Hiszpania, był tak nagły, że aż zaskakujący.
Logiczne wydaje się pytanie, co się stało. Oczywistą pierwszą odpowiedzią jest fakt, że Hiszpania w bardzo szybkim tempie stała się w latach 60. XX wieku krajem uprzemysłowionym. W okresie przypadającym na drugą połowę reżimu generała Franco wprowadzono politykę zmian gospodarczych, dzięki której Hiszpania dorównała zachodnim sąsiadom i krajom wysoko rozwiniętym i która usytuowała to państwo na dziesiątym miejscu wśród krajów uprzemysłowionych. Był to sukces tego, co często nazywa się modernizacją. Oznaczała ona postępującą urbanizację, intensyfikację relacji ze światem zewnętrznym, zmianę rytmu życia i czysto pragmatyczne ukierunkowanie edukacji. Środki były skuteczne pod względem materialnego stanu społeczeństwa. Zmniejszyła się bieda, wzrósł dochód na mieszkańca, wzrosła liczba absolwentów szkół wyższych i liczba wykwalifikowanych pracowników, rozwinęła się także klasa średnia. Skok materialny był imponujący.
Jednocześnie jednak te materialne zmiany spowodowały transformacje zachowań, które były związane z paradygmatem społeczeństw dobrobytu i konsumpcji wzorowanym na Stanach Zjednoczonych. Stąd pochodziło niebezpieczeństwo, przed którym G.K. Chesterton trafnie ostrzegał już w 1927 roku: „Krótko mówiąc, zło, przed którym próbuję was ostrzec, nie jest nadmierną demokracją, nie jest nadmierną brzydotą, nie jest nadmierną anarchią. Można powiedzieć w ten sposób: jest to standaryzacja na podstawie niskiego standardu”. To doskonałe podsumowanie tego, co wydarzyło się w Hiszpanii.
Przyszło to rzeczywiście, jak przypuszczał Chesterton, poprzez kulturę rozprzestrzeniającą się z Hollywood, poprzez reklamę, modę i muzykę oraz nowy idealizm kontrkulturowy ukuty na amerykańskich uniwersytetach, którego fala wybuchła z mocą po 1968 roku w Europie: mieszanka praktycznego materializmu i kulturowej odnowy utopijnych aspiracji.
Trzeba było uwolnić się od smutnych ograniczeń przeszłości, otworzyć się na nowe sukcesy, na lepszy świat obiecany przez lewicowość anarchistyczno-indywidualistyczną, która triumfowała na najbardziej radykalnej lewicy najbogatszego i najbardziej wpływowego kraju na świecie.
Efekt mógłby być ograniczony, gdyby nie zbiegł się z głębokim kryzysem w Kościele katolickim, który do tej pory był kręgosłupem znacznej części kultury popularnej i częścią hiszpańskiej kultury wysokiej. Był to czynnik pozytywny, ale miał też stronę negatywną: religia była rozumiana jako fakt socjologiczny i okazja do kariery. Doszło do klerykalnej przesady, która wymagała od duchownych przywództwa wykraczającego poza religię i obejmującego szerokie pola życia społecznego, co ograniczało wolność religijną.
Lata 60. wywołały trzęsienie ziemi w tym klerykalnym świecie, co z kolei miało wpływ na całe społeczeństwo. Sobór Watykański II i okres posoborowy były przeżywane przez wielu duchownych i świeckich jako swego rodzaju czas odbudowy Kościoła. Żyli tak w dużej mierze dzięki stworzonej przez media wizji tego, czym był Sobór, a także dzięki przenikaniu ideologii wrogich sacrum do formacji prowadzonej w seminariach i nowicjatach. Nowością w tej dziedzinie było kwestionowanie wszystkiego i nawoływanie do „otwartego dialogu” ze światem, z tym światem, który wykazywał tak ogromną moc: odrzucał choroby, ignorancję, niesprawiedliwość, ucisk… Czyż nie ci mieli rację, a w błędzie byli tamci, którzy w imię religii stawiali przeszkody temu unowocześnianiu, triumfowi wyłącznego racjonalizmu, technonauki i jej postępowej ideologii?
Debatę da się łatwo uprościć – istotnie, uczyniono to do przesady. Skutek dla Kościoła był druzgocący: setki księży i zakonników przeszło do stanu świeckiego, a zdezorientowani ludzie dodali kolejny powód do i tak już licznych, które zbierały się, aby porzucić wierzenia religijne i zastąpić je nowymi świeckimi ideologiami: wiarą w konsumpcję, w ochronę państwa, czysto ludzką zdolność poszukiwania rozwiązań własnych problemów i wiarą w „zbawienne” obietnice. Wielu płynęło z prądem socjalistycznym: jedni rozumieli to jako synonim chrześcijańskiego zaangażowania, inni „nadrabiali zaległości”, jeszcze inni zastąpili wiarę czymś lepszym, każdy wybierał własne wytłumaczenie.
Wielu z tych duchownych lub świeckich, oddalonych od wiary, poświęciło się później życiu akademickiemu lub polityce i od tego czasu aż do dzisiaj są publicznymi głosicielami potrzeby wyrzeczenia się wiary i trzymania się światowych mód.
Wzmocnieniem tego trendu stał się jeszcze bardziej wyrazisty element: rewolucja roku 1968. Wraz z nią zaś zmiany w sposobie życia, które pozostawiła ona w spadku, a konkretnie wpływ na moralność seksualną, która przekształciła intymność wielu ludzi i oddzieliła od siebie życie seksualne, uczuciowość i przekazywanie życia. Ostrzeżenie Pawła VI w encyklice Humanae vitae z 1968 r. zostało wysłuchane przez bardzo niewielu i służyło temu, by ci, którzy wcześniej uważali tego papieża za „postępowego”, teraz ogłosili, że stał się „reakcjonistą”. Nawet tutaj doszło do sprowadzenia nauczania Kościoła do kategorii politycznych.
Wielu duchownych wypierało się papieskiego orzeczenia i zachęcało do stosowania pigułek antykoncepcyjnych i innych środków sztucznej kontroli urodzeń. Rezultatem było zawrotne rozprzestrzenienie się samolubnej i hedonistycznej mentalności, która szybko przeniknęła społeczeństwo. Liczba dzieci przypadających na kobietę gwałtownie spadła w ciągu kilku lat, a wkrótce zaczęła maleć także liczba zawieranych małżeństw. Podstawowa komórka społeczeństwa znalazła się w kryzysie. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że rodzina jest „kościołem domowym”, łatwo zrozumieć, że w latach 70. i 80. doszło do dramatycznego spięcia w przekazywaniu wiary.
W tym samym czasie dominująca ideologia mieszała się ze świeckim nastawieniem, które uznawało religię za fenomen przeszłości. Pogarda dla religii była powszechna. Reżim Franco posłużył, by uczynić karykaturę wyraźniejszą: ponieważ dyktatura Franco była prokatolicka, zatem demokracja, która przewyższyła reżim Franco, powinna również przewyższyć religię. Rozwój gospodarki, który po pewnych trudnościach trwał nadal w dekadzie lat 80. XX wieku, zdawał się potwierdzać, że jedyną prawdziwą drogą była droga świeckiej nowoczesności. Gdy Hiszpanie otrząsnęli się z religii, posunęli się naprzód. Ciekawy argument, który pomijał jednak to, co miało miejsce w latach sześćdziesiątych… i w dwudziestu poprzednich stuleciach.
José Ortega y Gasset zdiagnozował te objawy w latach 20. ostrymi stwierdzeniami, gdy opisywał psychologię „masowego człowieka”: charakteryzuje się on swobodną ekspansją życiowych pragnień i radykalną niewdzięcznością wobec wszystkiego, co umożliwiło łatwość jego istnienia, co też nazywane bywa psychologią zepsutego dziecka czy młodzieńca, który nie dostrzegając w zaletach cywilizacji jej niezwykłej konstrukcji, podtrzymywanej z wielkim wysiłkiem, uważa, że jego rolą jest domaganie się tychże zalet tak, jakby były one prawami wrodzonymi. Krótko mówiąc, korzysta z cywilizacji, nie troszcząc się o nią.
Ważną częścią dawnego gmachu, który niegdyś cieszył, a obecnie legł w gruzach, były religia i jej wielowiekowe dziedzictwo. Nowe pokolenia żyły w środowiskach wciąż chrześcijańskich, zdolnych do pojednania narodowego po wojnie domowej i do podniesienia gospodarki ciężką pracą po wielkich zniszczeniach, ale teraz chciały tylko cieszyć się ekonomią dostatku i moralnością kaprysu jako prawem wrodzonym, oferując w zamian mgliste egalitarne pragnienie, któremu towarzyszy przekonanie, że zły to zawsze ten drugi.
Utopia konsumpcyjno-materialistyczna wywodząca się ze Stanów Zjednoczonych i niektórych elit uniwersytetów europejskich, ozdobiona libertariańską lewicowością, zwłaszcza w zakresie moralności indywidualnej, podbiła masy. Na czele rządów, systemu edukacyjnego, mediów i dominujących prądów kulturowych stanęli zagorzali obrońcy nowej sekularystycznej wiary, którzy uważali jej dogmaty za niezbywalne: od rozwodu na życzenie po bezpłatną aborcję, usuwając po drodze religię z życia publicznego i debaty.
Część Hiszpanów, głównie katolicy, zdała sobie sprawę, że wszystko jest mirażem. Pontyfikat Jana Pawła II pomógł położyć podwaliny pod budowanie na tych ruinach kultury szanującej duchowy wymiar człowieka naszych czasów. Należy to czynić pod prąd. To wymagająca i długa praca, w którą pozostajemy zaangażowani.
.Don Kichot musi wyruszyć na nowo, zmierzyć się z nowym wyzwaniem, które będzie świadectwem miłości do jego pani Dulcynei, i pokazać, że chrześcijańska miłość w Hiszpanii nie umarła.
Pablo Perez-Lopez
Przekład: Mateusz Zimny