Co spaja Europejczyków? Przerwana lekcja ciągłości
Jest paradoksem, że pytanie o jedność Europy pojawia się w sposób ciągły w przestrzeni publicznej, której mieszkańcy pluralizm wartości definiują jako dobro współczesności i wyznacznik postępu. Obecność tego problemu świadczy jednak – moim zdaniem – o żywej potrzebie uniwersaliów, choć zagadnienie niniejsze grozi dyskusją zapiekłą i bezwzględną
W pewnym sensie łatwo jest określić, czym Europa jest i nie jest; lecz te proste stwierdzenia nie przybliżają nas ani na jotę do głównego problemu, którym jest żywa potrzeba określenia przymiotów, jak pisze ks. Tischner, „wspólnego domu”, Europy. Dziś ten dom drży w posadach, stąd szczególnie pilne wydaje się nakreślenie – w minimalnym przynajmniej zakresie – pewnego niezbywalnego minimum, spajającego Europejczyków we wspólnym poczuciu tożsamości. To trudne zadanie i obawiam się, że trzeba przyjąć poziom inny niż aksjologiczny, by znaleźć wspólny mianownik wielu niteczek składających się na niejednorodną materię dziedzictwa Europy.
Nie łączy Europejczyków dążenie do racjonalności – bo zupełnie inaczej rozumie je chrześcijanin i agnostyk. Nie spaja szacunek do tradycji, bo dla liberała jest balastem a dla konserwatysty niepodważalnym autorytetem pokoleń.
.Nie łączy też pojęcie demokracji – niewielu polityków, jeszcze mniej dziennikarzy ma świadomość odmienianych przez wszystkie przypadki tzw. zasad demokratycznego ustroju i demokratycznej idei. (Trzeba jednak sprawiedliwe dodać, że i dla badaczy problem demokracji jest wciąż otwarty i nieoczywisty, np. u G. Sartoriego).
Europa nigdy nie była jednością polityczną, etniczną i kulturową. Czy oznacza to, że nigdy nie będzie – trudno orzec. Historia wskazuje, że nie zaistniały jak dotąd sprzyjające okoliczności, by te zróżnicowania znieść czy zespolić. Europa rodziła się w ogniu starć i konfliktów; przypomnijmy, że nazwa Europenses użyta została w odniesieniu do złożonego składu wojsk Karola Młota w starciu z inwazją arabską w roku 832. Pierwsza polska zaś nazwa mieszkańców Europy występuje w antytureckim utworze Sebastiana Klonowica (1597). Przymiotnik „europejski” – miłe memu sercu polonicum – w polskich pracach pojawia się pół wieku przed traktatami na Zachodzie (Maciej z Miechowa: Tractatus de duabus Sarmatiis, Asiana et Europiana, 1517); trzeba więc schować argumenty o ciemności średniowiecza, zwłaszcza polskiego, które – jak widać – tym symbolicznym gestem zasłużyło się dla budowania tożsamości kontynentu.
Europę spaja kierunek ewolucji społecznej – od wczesnofeudalnego porządku aż do ponowoczesnej ery zmediatyzowanego społeczeństwa, w którym status mocarstwa państw wynika nie z liczby kolonii, lecz z liczby patentów i poziomu wdrożenia zaawansowanych technologii.
Najłatwiej Europę ująć w ramy geograficzne, lecz to kuszące określenie aksjologicznie i integracyjnie – choć nie lubię tego słowa – pozostaje jałowe.
.Skupmy się na ostatnim tropie: kulturowym kodzie Europy, który składa się z trzech mocnych filarów. Pierwszym jest Grecja, której mieszkańcy zaszczepili umiłowanie ideału obywatelstwa, filozofii, wiedzy, literatury i sztuki. Rzym, podbiwszy militarnie Greków, uległ sile wykształconej kultury, rozwijając filozofię państwa i prawa, opartą o ideę zaangażowanego obywatelstwa. Trzecim chronologicznie komponentem jest bliskowschodnie w swej genezie chrześcijaństwo, którego wyznawcy zapłodnili pustkę duchową Europy nowymi ideami, zaś warstwa duchowieństwa przeniosła w nowożytność skarby kultury antycznej. Kościół Wschodni od Orygenesa położył nieocenione zasługi w zakresie twórczego przyswojenia greckiej tradycji filozoficznej. Ośrodki kultury zachodniej, takie jak opactwo Cluny, Corba lub St Gallen, były nie tylko centrum życia kulturalnego, gospodarczego czy ekonomicznego, lecz po upadku cesarstwa karolińskiego skutecznie strzegły materialnego dziedzictwa klasyków.
Dla studentów ciągłość tego dziedzictwa jest nieoczywista i w sporej części nieistotna. Przemawiam do nich siłą faktu, przytaczając przykład letniego domku na wsi jako bliskiego krewnego coloni rzymskiego obywatela. Jest to zresztą znamienne, że młodzież preferuje konkret w miejsce abstraktu, uznając namacalność – przecież pozorną – powyższego typu argumentów zamiast obecnego nadal – konfliktu między prawem stanowionym a naturalnym, zilustrowanego losami Antygony. A przecież pęknięcie systemu nauczania nastąpiło niedawno, w wieku dwudziestym, który indywidualizm zastąpił subiektywizmem, dalej zaś relatywizmem ubranym w dziurawą szatę filozofii postmodernistycznej.
Do końca dziewiętnastego wieku Europejczycy wszystkich pokoleń wstecz czytali i uczyli się z tych samych książek i od tych samych autorów. Dlatego o Don Juanie pisała Pawlikowska-Jasnorzewska, Byron, Molier, autor libretta do Don Giovanniego, E. T. A. Hoffmann, Marina Cwietajewa i wielu innych. I dlatego też czytelnicy wszystkich epok umieli czerpać przyjemność z lektur, które między sobą prowadziły pełną aluzji grę na poziomie formy i treści.
Rewolucja przemysłowa i filozoficzny pozytywizm z dalszymi konsekwencjami zakłóciły tę ciągłość, choć pierwsze symptomy pęknięcia dostrzegł Schiller w Listach o estetycznym wychowaniu człowieka. Retoryczny model edukacji, oparty na naukach wyzwolonych, potem zaś w okresie renesansu karolińskiego uporządkowany w trivium i quadrivium, obejmował na poziomie podstawowym gramatykę, dialektykę, retorykę, wyposażając uczniów w instrumenty wymiany zdania i konstrukcji tekstów.
Społeczeństwa i państwa trwają dzięki integrującej sile edukacji; przekazywaniu młodym pokoleniom zasobu wiedzy, którą się rozwija, weryfikuje i udoskonala. Dziś obserwujemy niebezpieczne deprecjonowanie wartości dziedzictwa i czasochłonnego procesu poznawania, czytania i studiowania.
.Trzeźwi technokraci twierdzą, że nowoczesność dysponuje własną doktryną działania i trzecia era rozwoju dziejów pozostaje w pełnej separacji od ery rolniczej i przemysłowej. Wszechstronne pojęcie użyteczności wyparło już pod koniec wieku XIX filozofię i teologię z pierwszego miejsca na uniwersytetach. Zajęła je w tym czasie biologia, chemia i fizyka, po triumfie przedmiotów prawniczych.
Istnieją jednak coraz wyraźniejsze przesłanki, że współczesne kryzysy mają charakter przede wszystkim kulturowy. Wymienia się zazwyczaj na poparcie tezy liczne nazwiska filozofów lub filozofujących polityków (coraz mniej ich), od Russela Kirka, Jana Pawła II, Witkacego, Karla Jaspersa, Fryderyka Nietschego, Josepha Ratzingera, Michaela Walzera, Imre Kertesza i wielu innych. Wspomnę jednak nieco prowokacyjnie twórczość i karierę jednego z większych obrazoburców współczesnej literatury, Michela Houellebecqa; lektura jego powieści jest bolesna a wnioski okrutne. Jak pisze autor: „Nie podoba się? – To dobrze.”
Nie ma nic bardziej praktycznego od dobrej teorii – wiedzy historycznej. Wiedzą o tym historycy, których nie zaskoczył Brexit, pozostający w zgodzie w brytyjską kulturą polityczną. Wiedzą twórcy przemówień – ich umiejętności pochodzą z pism Cycerona, Kwintyliana i Arystotelesa. Dla strategów, badaczy sztuki wojennej wciąż podstawowym odnośnikiem jest Sun Zi, przekładany również na język marketingu i reklamy.
Czy istnieje jakikolwiek element wspólny trzech źródeł kultury i tożsamości europejskiej? Twierdzę, że tak.
Można go dostrzec w konstrukcji dramatu, perypatetyckim sposobie nauczania, w pismach Platona, w porządku trivium, w Krótkiej rozprawie między Panem, Wójtem a Plebanem, u Moliera, Szekspira, w sposobie ewolucji nauki i sztuki. Na tym fundamencie Grecy zbudowali polityczną ideę i praktykę demokracji bezpośredniej. Tę wartość znajdziemy w Biblii w niezliczonych wariantach i zastosowaniach.
Kultura europejska ma charakter dialogiczny, choć dziś to stwierdzenie zatraciło siłę wyrazu. Podstawą edukacji wiele wieków była gramatyka, dialektyka i retoryka; młodzież otrzymywała w ten sposób podstawowe narzędzia do rozwoju i studiów: umiejętność wypowiadania się, konstrukcji wypowiedzi i doboru argumentów. Dialog zawiera próbę zbudowania pomostu ponad tym, co nas dzieli, w oparciu o to, co łączy. Stanowi najdojrzalsze wyzwanie z perspektywy Ja, które w Ty nie chce widzieć Obcego (zadanie dla młodzieży: szukajcie przynajmniej dwóch nazwisk dwudziestowiecznych filozofów Dialogu). Największe zagrożenia i nieszczęścia Europy łączą się z ideologiami, które uprzedmiotowiały człowieka, traktując go jako wykonawcę, plastyczną masę, nie zaś partnera. Ba, rozwój nauki, filozofii jest nieustannym, niewyczerpanym w swym bogactwie dialogiem.
Symptomatyczne, że sztuka (sztuka! nie technika!) rozmowy uległa nie tyle skarleniu, co fatalnemu przepoczwarzeniu; zestawmy tu brzmienie mowy Tolkienowskich elfów przeciw mowie Mordoru; współczesnej publicystyki telewizyjnej wobec dialogów Platona.
.Umiejętność dialogowania, rozmowy nie służyła czczym celom; podstawowym celem rozmowy był ideał poszukiwania prawdy. Do tego ideału i wymagającego modelu kształcenia, opartego na językach klasycznych i literaturze, trzeba wrócić.
Pamiętajmy, jak skończyło jajko mądrzejsze od kury.
Anna Makuch