Piotr WASYLCZYK: Wyspy szczęśliwości, wyspy próżności, czyli naukowy krajobraz Polski AD 2017

Wyspy szczęśliwości, wyspy próżności, czyli naukowy krajobraz Polski AD 2017

Photo of Piotr WASYLCZYK

Piotr WASYLCZYK

Adiunkt na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego i visiting lecturer na University College London. Studiował w Warszawie, Uppsali i Amsterdamie, poza UW pracował również w Oksfordzie i we Florencji. Był stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Autor "Prezentacje naukowe - praktyczny poradnik dla studentów, doktorantów i nie tylko" (PWN, 2017).

Jakiś czas temu, czytając artykuł dotyczący stanu polskiej teologii, natknąłem się na stwierdzenie: „Teologia polska widziana z perspektywy Rzymu nie istnieje”. Pobłażliwy uśmiech, które wywołało ono w pierwszej chwili, zmienił się prędko w refleksję: czy gdyby w miejsce teologii podstawić nauki ścisłe, a zamiast Rzymu – USA, nie byłoby ono równie prawdziwe?

Możemy zapewne jeszcze długo grzać się w blasku Kopernika, Skłodowskiej-Curie i Czochralskiego ale, jak stwierdził niedawno w swoim wykładzie prof. Andrzej Kajetan Wróblewski, w ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat historii polskiej fizyki jedynym godnym odnotowania wydarzeniem w globalnej skali było wstąpienie naszego kraju do CERN-u. Możemy się cieszyć z zainteresowania ideą „gospodarki opartej na wiedzy” pojawiającego się w deklaracjach polityków i przecinania wstęg w nowych laboratoriach, ale patrząc na obiektywne wskaźniki, takie jak liczba publikacji w wiodących naukowych periodykach klasy Nature czy Science albo liczba prestiżowych grantów (np. z European Research Council) przyznawanych polskim uczonym, jesteśmy wciąż w naukowej drugiej lidze. Być może całkiem blisko jej szczytu, ale jest to ciągle liga druga.

Podobnie jak brak profesjonalnych badań nad jakością polskiej teologii akademickiej, tak i rzetelnych badań dotyczących polskiej nauki jako takiej nie ma zbyt wielu. A jeśli są, to ledwie muskają liczne spośród ważkich zagadnień – inny obraz nauki wyłania się z kolejnych dokumentów produkowanych na zlecenie i przez urzędników, a inny z codziennych rozmów z naukowcami i odwiedzin w rozsianych po Polsce laboratoriach.

* * *

.Jednym z wyraźnie widocznych zjawisk jest rosnące rozwarstwienie między różnymi ośrodkami – te najlepsze stają się coraz mocniejsze naukowo (zgodnie zresztą z hasłem Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej: Wspierać najlepszych, aby mogli się stać jeszcze lepsi), a słabszym coraz trudniej jest gonić czołówkę. Bierze się to, między innymi, z deficytów demograficznych – do systemu edukacji akademickiej nie trafia dostateczna liczba młodych zdolnych ludzi, którzy chcieliby kontynuować karierę akademicką poza studia magisterskie. W efekcie wiodące ośrodki wysysają utalentowaną młodzież z coraz większych obszarów – niedawno jeden z warszawskich dziekanów mówił mi, że zasięg tego typu oddziaływania jego wydziału sięga już pod Suwałki. Dzięki szerokiemu dostępowi do informacji studenci mogą szybko zorientować się, gdzie warto szukać mentora, z którym rozpoczną ścieżkę naukowej kariery na wysokim poziomie.

Między innymi w efekcie tych procesów doszło do powstania, wyraźnie widocznych w polskim krajobrazie naukowym „wysp szczęśliwości”. Co ciekawe, ich pierwszym wyróżnikiem nie są zasoby finansowe – nowoczesne, ogromne laboratoria z najwyższej klasy aparaturą pobudowano nie tylko tam. To, co przede wszystkim rzuca się w oczy to coś, co można by nazwać kulturą pracy naukowej. Nie ma tu więc dyktatu punktozy – pisania kolejnych bezwartościowych publikacji i wypychania ich na siłę, tylko po to, by zdobywać ministerialne żetony – istotna jest nie liczba, ale jakość prac, choćby mierzona liczbą cytowań. Niektórzy kierownicy grup badawczych nie pozwalają wręcz (sobie i swoim podopiecznym) na publikowanie w czasopismach nie należących do światowej czołówki w ich dziedzinie. Nie ma tu szklanych sufitów, blokowania awansów z pozamerytorycznych powodów ani odwrotnie, przepychania nieudaczników przez kolejne szczeble naukowej kariery. Są pieniądze nie tylko na wielkie projekty, ale i na to, by student pojechał na dwudniową krajową konferencję albo mógł kupić przysłowiową taśmę klejącą, która akurat dziś jest mu potrzebna w laboratorium.

„Wysp szczęśliwości” w nauce nie tworzą zasoby finansowe i ogromne laboratoria, ale przenoszona często z zagranicy kultura pracy naukowej.

Podczas ubiegłorocznego spotkania z kandydatami na dziekana mojego wydziału padło bardzo celne pytanie: Załóżmy, że wydział ma nieograniczone środki finansowe. Co by Pan zrobił w takiej sytuacji, w co je zainwestował? Wyspy szczęśliwości kwitną również dlatego, że są na nich ludzie, którzy mają (czasem skromne, a czasem szalone) wizje rozwoju, chcą i potrafią promować najzdolniejszych, nie boją się sięgać z nauką poza wydział czy instytut – do przemysłu, do szkół, do mediów. Taką kulturę pracy i stosunków międzyludzkich wypracowali przez ostatnie dwadzieścia lat przede wszystkim liderzy-mentorzy, którzy wychowali właśnie pierwsze pokolenie następców pracujących „od zawsze” w demokratycznym kraju z rynkową gospodarką. Wielu z nich przywiozło wzorce do naśladowania z zagranicznych wyjazdów, do których zresztą zawsze namawiają swoich podopiecznych.

Drugim, nowym i bardzo ciekawym zjawiskiem na naukowej mapie kraju są „wyspy próżności”. To wspaniale wyposażone laboratoria, najczęściej usytuowane w specjalnie do tego celu wybudowanych obiektach. Jak powiedziała jedna z moich znajomych po wizycie w jednym z nich: Mają tam każdy rodzaj aparatury z naszej dziedziny, jaki można dziś kupić. Budynki zaprojektowano i urządzono z rozmachem, zapomniano tylko, że podłogi, ściany i najdroższe choćby wyposażenie nie wystarczą, by uprawiać naukę. Doprawdy smutny to widok – młodych ludzi, którym obiecano naukową przygodę, przeszkolono w obsłudze aparatury, ale nie powiedziano, gdzie jest składnik najważniejszy, że najważniejsze są pomysły oraz ludzie, którzy mają odwagę wcielić je w życie.

Można mieć laboratorium w dusznej piwnicy, aparaturę poskładaną „na plastelinę” i stare komputery, i z takim wyposażeniem, ale za to ze zdolnym i kreatywnym zespołem daje się zrobić świetną naukę, która jest widoczna w światowym obiegu idei – widziałem wiele tego przykładów, choćby w Wielkiej Brytanii. W drugą stronę to nie zadziała – choćbyśmy nie wiem ile jeszcze miliardów wydali z kolejnych programów operacyjnych na wylewanie betonu i najwymyślniejsze aparaty, bez inwestycji w kapitał ludzki polska nauka będzie dreptać w miejscu, co najwyżej markując postęp.

Podłogi, ściany i najdroższe choćby wyposażenie nie wystarczą, by uprawiać naukę. Najważniejsze są pomysły oraz ludzie, którzy mają odwagę wcielić je w życie.

W tym kontekście bardzo niepokojące są ruchy ograniczające (na przykład w grantach Narodowego Centrum Nauki) środków na finansowanie w projektach badawczych wypłat wynagrodzeń, przy zwiększaniu nakładów na zakupy sprzętu. Taki model inwestowania przypomina Hiszpanię w pierwszych dekadach po przyjęciu tego kraju do Unii Europejskiej, kiedy ogromne pieniądze wydano na infrastrukturę, przy zaniedbaniu inwestycji w kapitał społeczny. Efekty – gigantyczne bezrobocie wśród młodzieży, cięcia wydatków na badania – widać dziś. Obyśmy w porę wyciągnęli naukę z tej lekcji.

Nie musimy sami na nowo wynajdować koła, wystarczy popatrzeć na graczy ze światowej czołówki – projekty z nauk przyrodniczych najlepiej i najwydajniej realizuje się w zespołach badawczych. Mogą być małe, kilkuosobowe, mogą być stuosobowe „kombinaty” z rozbudowaną strukturą zarządzania. Każdy z nich potrzebuje przede wszystkim szefa-lidera. Z jednej strony naukowca, z drugiej charyzmatycznego managera z talentami do zarządzania ludźmi. Liczba potencjalnych kandydatów do takiej roli jest w każdym społeczeństwie ograniczona, poza tym wielu z nich odchodzi w poszukiwaniu szczęścia poza nauką – ich umiejętności są wysoko cenione także w innych miejscach. Co zrobić by jak najwięcej ich zatrzymać w laboratoriach? Czy można, i jak, skłonić ich do przyjazdu (albo powrotu) z zagranicy? Jeśli dojdzie do powstania luki pokoleniowej, tak jak to się stało w latach 90-tych, będzie niezwykle trudno zapewnić ciągłość funkcjonowania zespołów badawczych. Budowanie nowych trwa latami.

* * *

.Kiedy pracowałem w Oksfordzie, jedna z młodych badaczek po półrocznym pobycie w naszej grupie, obserwując zwyczaje tam panujące, napisała i powiesiła na ścianie „dekalog” – nie jako zestaw pobożnych życzeń, a raczej jako podsumowanie swoich doświadczeń.

1. Szef kocha Cię, choćby nie wiem co.
2. Pytania i pomysły to nasz chleb powszedni.
3. Szanujemy wolność i dbamy o nią.
4. Nasze dyskusje są otwarte, żywe i szczere.
5. Niezależność myśli jest w równowadze ze współzależnością w osiągnięciach.
6. Bezinteresownie dzielimy pomysły i narzędzia.
7. Pożyczamy i oddajemy [sprzęt] pamiętając o innych użytkownikach.
8. Wspieramy się wzajemnie w chwilach zwątpienia i wspólnie świętujemy sukcesy.
9. Nie obawiamy się porażek.
10. Gdy raz stałeś się jednym z nas, pozostaniesz nim na zawsze.

.Życzę każdemu badaczowi, by dane mu było pracować w miejscu, gdzie jest on codziennością – na jednej z wysp naukowej szczęśliwości.

Piotr Wasylczyk

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 stycznia 2017