Uprowadzenie Europy
Zaczynają powszechnie dominować pojęcia wolności, tolerancji, otwartości, inkluzywności i pluralizmu (ale tylko wobec wybranych grup społecznych) oraz nieszkodzenia innym, jednocześnie uzupełnione o walkę z grupami niewłaściwymi społecznie, np. katolikami, w oparciu o zasadę wywiedzioną z Wielkiej Rewolucji Francuskiej, iż nie ma wolności dla wrogów wolności. Sprzyja temu odrzucenie istnienia prawdy obiektywnej i absolutnej – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
„Myśmy szczęście wynaleźli” – mówią ostatni ludzie i mrużą niedbale oczy.
Fryderyk Nietzsche
.Według mitologii Zeus, stojący na samym szczycie greckiego panteonu, postanowił porwać księżniczkę Europę, córkę Agenora, króla Tyru i Sydonu. Piękna Europa bawiła się na łące ze swoimi służkami. Nagle przed nimi pojawił się piękny byk o delikatnym, łagodnym spojrzeniu i białej aksamitnej sierści. Byk przyklęknął przed Europą, zapraszając ją na przejażdżkę. Królewna, długo się nie zastanawiając, wskoczyła na grzbiet byka. Wówczas zwierzę nagle się poderwało i zaczęło pędzić jak oszalałe w kierunku morza. I choć królewna krzyczała, nic już to nie pomogło. Byk wskoczył do wody i popłynął w kierunku cudownej groty na Krecie, gdzie Europa spłodziła Zeusowi dwóch lub według innych źródeł trzech męskich potomków: Radamantysa, Minosa i Sarpedona, których z kolei usynowił król Krety, Asterion.
Ten grecki mit odzwierciedla pewną prawdę. Wydaje się, że mieliśmy w historii epoki, kiedy europejskie narody i społeczeństwa zafascynowane pięknymi pozorami były niejako „uprowadzane” przez swoje elity. Taki właśnie moment przedstawił węgierski pisarz Sandor Márai w swojej książce Porwanie Europy, opisującej echa jego podróży po Europie krótko po II wojnie światowej. Skupił się na przemianach, jakie wówczas następowały. Już wtedy zauważył pierwsze przejawy konsumpcjonizmu rodzącego się właśnie w niektórych krajach, np. w Szwajcarii, od których go wprost mdliło. Swym przenikliwym okiem zauważył zaczątki tego, co tak dobrze znamy z dzisiejszego świata zalewanego przez mnóstwo tandetnych i nikomu niepotrzebnych gadżetów. Wtedy zauważył również zanik wspólnoty kulturalnej naszego kontynentu, którego boleśnie dziś doświadczamy, oraz zanik więzi europejskich, które mimo rozszerzenia się Unii Europejskiej stały czysto polityczno-formalne i służą realizacji jednej agendy narzucanej odgórnie wszystkim.
Wydaje się, że i dziś mamy do czynienia z uprowadzeniem społeczeństw przez ich elity, tyle tylko że projekt ten realizowany jest na zdecydowanie większą skalę, a na dodatek w bardziej zawoalowany sposób. Ma przez to znacznie większy, choć pozornie cichy dramatyzm i niesie nieporównywalnie większe konsekwencje. W miejsce Europy narodów i ojczyzn, szanującej dorobek i odmienne tradycje swoich krajów członkowskich, usiłuje się forsować koncepcję europejskiego scentralizowanego superpaństwa. Jednak o wiele większe znaczenie dla przebudowy świata ma wdrażana odgórnie koncepcja antykultury oparta na negacji wartości, które od wieków konstytuowały ludzkie człowieczeństwo. Co gorsza, na pierwszy rzut oka nie tak łatwo dostrzec jej odległe konsekwencje. Dlatego właśnie realizowany projekt jest tak niebezpieczny i tak skuteczny.
.Mamy do czynienia z animalizacją ludzkiej kultury oraz schlebianiem najniższym ludzkim popędom i instynktom, nieco podobnie jak w przypadku przemiany Zeusa w byka, a więc w zwierzę, aby uwieść królewnę Europę i dać upust swoim popędom. Szerzy się bezładna i nieuporządkowana samorealizacja, stawiająca na wszelkiego rodzaju zachcianki i emocje oparte na źle pojętej idei wolności. Zapomnieliśmy, o czym mówi wprost jeden z bohaterów powieści Aldousa Huxleya, że fizyczne niezaspokojenie może powodować rozrost aktywności umysłowej. Rezygnacja z sublimacji popędów i porzucenie tradycyjnych wartości odróżniających nas od świata zwierząt na rzecz zrównywania świata ludzkiego ze światem zwierzęcym, a nawet światem przyrody nieożywionej (np. w postaci panteistycznej koncepcji Matki Ziemi) prowadzi do takich absurdów, jak propozycje karania za zabicie szczura, który wtargnął do czyjegoś domu, przy jednoczesnym przyzwoleniu na zabijanie dzieci nienarodzonych. Nową powszechną religią stały się zmiana klimatu i ekologia, które zostały przyjęte jako twardy dogmat, niepodlegający żadnym naukowym dyskusjom. Na dodatek wiele korporacji, środowisk, organizacji pozarządowych, a nawet naukowców uczyniło sobie z tego intratne źródło dochodów, a bywa, że i bardzo intratnych finansowych spekulacji. I o ile można się zgodzić, że klimat Ziemi się zmienia, to już dalece mniej pewne jest, na ile wynika to z działalności człowieka, a na ile z normalnych cykli klimatycznych. Co ciekawe, zaprzestano używania początkowego terminu global warming, co okazało się trudne do udowodnienia, na rzecz bardziej neutralnego climate change. Histeria wokół klimatu jest jednak przydatna do wytwarzania w społeczeństwach atmosfery zagrożenia, co pozwala na wprowadzanie daleko idących zmian, przy czym większość wygłaszanych dotąd dramatycznych przepowiedni klimatycznych wcale się nie sprawdziła. Idea wielkiego resetu ekonomicznego wysunięta przez Klausa Schwaba, pomysłodawcy Forum Ekonomicznego w Davos, ma stopniowo doprowadzić do ograniczenia własności prywatnej na rzecz współdzielenia dóbr oraz ograniczenia swobody przemieszczania się, np. poprzez postulowane już certyfikaty indywidualnego śladu węglowego. Oczywiście zmiany te nie dotkną najbogatszej części ludzkości.
Do lamusa odesłano tradycyjnie rozumiane pojęcia dobra, piękna, miłości i poświęcenia na rzecz szerzenia antywartości, w których te same słowa oznaczają zupełnie co innego. Cała klasyczno-chrześcijańska tradycja została w ten sposób niejako przekreślona, jakby to dziś powiedziano – skancelowana. Współczesne dzieła sztuki, poza nielicznymi wyjątkami, które są piętnowane i środowiskowo pogardzane (vide historia z podmianą wystawy w polskim pawilonie na tegorocznym Biennale Sztuki w Wenecji po zmianie rządu), nie niosą w sobie żadnych pozytywnych wartości i nie wywołują w nas wyższych uczuć i emocji. Zalewają nas brzydota, zło i nieustanna pogoń za nowością napędzana przez marszandów kreujących dla zysku fałszywe mody i trendy. Pięknie mówił o tym w swoim słynnym wykładzie Dlaczego piękno ma znaczenie? nieżyjący już angielski filozof konserwatysta Roger Scruton. Tak w sztuce, jak i w codziennym życiu szerzy się z gruntu fałszywy kult nowości.
.Jak napisał w Nowym wspaniałym świecie Aldous Huxley:
– Rzeczy stare nam tu niepotrzebne.
– Nawet gdy są piękne?
– Zwłaszcza wtedy, gdy są piękne. Piękno wabi, a my nie chcemy, żeby ludzi wabiły rzeczy stare. Chcemy, żeby lubili tylko to, co nowe.
Zaczynają powszechnie dominować pojęcia wolności, tolerancji, otwartości, inkluzywności i pluralizmu (ale tylko wobec wybranych grup społecznych) oraz nieszkodzenia innym, jednocześnie uzupełnione o walkę z grupami niewłaściwymi społecznie, np. katolikami, w oparciu o zasadę wywiedzioną z Wielkiej Rewolucji Francuskiej, iż nie ma wolności dla wrogów wolności. Sprzyja temu odrzucenie istnienia prawdy obiektywnej i absolutnej na rzecz istnienia wielu równoprawnych postprawd, które są kwestią subiektywnego wyboru i jako takie nie podlegają weryfikacji. Jednocześnie promuje się nienormalność oraz zachowania, które niegdyś uchodziły za ewidentne dewiacje.
Główną osią ataku stała się tradycyjnie pojmowana rodzina, którą często traktuje się jako środowisko patologiczne i opresyjne. To, że walka o świat będzie walką o rodzinę, przewidział już proroczo św. Jan Paweł II. Usiłuje się niepostrzeżenie zmienić wszystkie tradycyjne porządki: naturalny, wspólnotowy, obyczajowy, aksjologiczny, religijno-duchowy, twórczy, etyczny i prawny. Dlatego do realizacji tych wszystkich przemian społecznych zaprzęgnięto także i prawo. Najpierw mieliśmy do czynienia z zanikiem kodeksów moralnych i zasad honoru oraz zwykłej ludzkiej przyzwoitości, wskutek czego zaczęły je zastępować coraz bardziej szczegółowe regulacje prawne. Jurgen Habermas nazwał to zjawisko kolonizacją życia poprzez prawo. Jednak teraz wydaje się, że jesteśmy w nowej fazie, której obecna Polska może być poligonem. Polega ona na destrukcji tradycyjnie pojmowanego pojęcia prawa, które dotąd obowiązywało wszystkich, było gwarantem stabilności państwa oraz chroniło przed wynaturzeniami władzy.
W ten sposób prawo zamiast chronić słabszych staje się narzędziem opresji i kontroli społecznej w rękach silniejszego. Warto tu przypomnieć koncepcje greckiego sofisty, Kalliklesa, a także te o wiele późniejsze, pochodzące od niemieckiego prawnika, Carla Schmitta. Kallikles, którego poglądy znamy tylko z dialogu Gorgiasz Platona, był bezkompromisowym i trzeźwo myślącym zwolennikiem Realpolitik, który uważał, że prawo i sprawiedliwość nie są wartościami absolutnymi, ale są domeną silniejszych, którym słabi nie powinni przeszkadzać w osiąganiu ich politycznych celów. Natomiast Carl Schmitt sądził, że człowiek nie jest wcale z natury dobry i racjonalny, lecz zaborczy, chciwy i agresywny. Został on nawet w pewnym momencie członkiem NSDAP, jednak potem odstawiono go na boczny tor hitlerowskiej polityki. I choć był przeciwnikiem liberalnej demokracji, to znaczenie jego poglądów zdaje się wciąż rosnąć, mimo iż oficjalnie są one traktowane nieco wstydliwie, a ostatnich kilkadziesiąt lat swojego życia Schmitt spędził na przymusowej emeryturze. Jego pesymistyczna koncepcja natury ludzkiej prowadziła do gloryfikacji silnego i autorytarnego państwa. Franciszek Ryszka, jeden z niewielu polskich znawców poglądów Schmitta, zauważył, że nie był on sfanatyzowanym nazistą, lecz raczej „sceptykiem-racjonalistą” wobec reżimu, jednak jego idee zostały wykorzystane przez zwolenników Hitlera przy konstrukcji i legitymizacji państwa totalitarnego. U źródeł poglądów Schmitta leżał w pewnym sensie tzw. pozytywizm prawniczy, który przeciwstawił się prawodawstwu zakorzenionemu w prawach natury, przez co zerwał związek prawa z moralnością i otworzył furtkę do jego dowolnego kształtowania w oparciu o umowę społeczną czy wolę silniejszego. Jak twierdził Schmitt, władza nie potrzebuje prawa, by ustanowić porządek prawny, aczkolwiek trzeba zaznaczyć, iż z drugiej strony przełamywał on pozytywizm prawniczy, mimo iż jego koncepcje mogły prowadzić do oderwania się od zasad aksjologii i uznania, iż to prawo istnieje dla państwa, a nie odwrotnie. Dlatego właśnie była to dominująca koncepcja prawna w krajach komunistycznych. Jeden z pionierów pozytywizmu prawniczego, John Austin, wręcz uważał, że prawo pozytywne jest rozkazem pochodzącym od suwerena, któremu społeczeństwo jest podporządkowane. Bezwzględnie wykluczał też jakikolwiek związek pomiędzy prawem stanowionym a normą moralną.
Jednak konsekwencje tego typu podejścia są dalekosiężne. Skoro pozbawiono człowieka oparcia w prawach naturalnych, jak i przyrodzonej mu boskiej godności, to świętość straciło także i ludzkie życie. Dopuszczalne stały się aborcja i eutanazja. Jak już pisałem, na naszych oczach dokonuje się podmiana znaczeń pojęć, gdyż dziś jeszcze ludzie nie są gotowi, by otwarcie przyjąć zło, ale być może i ten czas nadejdzie.
U podłoża wielkich ideologii czy zmian kierunków, w jakich podąża świat lub jego najbardziej rozwinięte rejony, często leży swego rodzaju kłamstwo założycielskie. Przykładowo dla sowietyzacji Polski po II wojnie światowej kluczowe znaczenie miało kłamstwo katyńskie. Jednak, o dziwo, kłamstwo wtedy jest najskuteczniejsze, kiedy jest prawdziwie bezczelne, zaprzecza zdrowemu rozsądkowi i jest powtarzane przez różne kręgi po wielekroć. Odkryli to już ideolodzy komunizmu i hitleryzmu, to wtedy bowiem narodziła się prawdziwa inżynieria społeczna. Z taką sytuacją mamy do czynienia i dziś, kiedy to zbudowano narrację o wielości płci, które można dowolnie i wielokrotnie zmieniać w czasie jednostkowego życia. Przeczy to zarówno naszym doświadczeniom, jak i prawom biologii – tym lepiej! Posunięto się nawet do tego, że uznano twierdzenie o istnieniu tylko dwóch płci za nienaukowe, jak to niedawno powiedział niemiecki komisarz ds. queer, Stefan Lehman.
.Odmienne poglądy są coraz surowiej tępione i penalizowane na gruncie prawa poprzez zastosowanie pojemnej kategorii mowy nienawiści. Zerwano ze swobodą dysputy akademickiej na ten temat, co przypomina czasy hunwejbinów w maoistowskich Chinach. Dobitnie dowodzi tego historia wykładu na temat istnienia dwóch płci niemieckiej biolog, laureatki Nagrody Nobla za badania nad wczesnym rozwojem płodowym człowieka, Marie-Luise Vollbrecht, który miał być wygłoszony na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Najpierw pod wpływem gróźb go odwołano, a ostatecznie przeprowadzono w późniejszym terminie z zastosowaniem nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa. Jak stwierdziła profesor Vollbrecht, pogląd o istnieniu dwóch płci stanowi naukową oczywistość i jest specyficznym przymiotem naszego gatunku, podobnie jak u wszystkich ssaków.
Pogląd, według którego płeć człowieka może podlegać zmianom, jest myśleniem życzeniowym. Są ludzie, którzy chcą zmienić swą płeć, ale nie mogą tego zrobić, ponieważ ludzie zachowują swoją płeć przez całe życie. Jednocześnie ostrzegła przed katastrofalnymi skutkami medycznymi prób zatarcia swojej tożsamości płciowej poprzez przyjmowanie hormonów płci przeciwnej, co jest z natury niebezpieczne. W szczególnie bolesny sposób praktyki takie dotykają osoby niepełnoletnie, gdyż powodują nieodwracalne okaleczenie organizmu. Dlatego coraz więcej krajów (Finlandia, Szwecja) i niektórych stanów USA (np. Teksas) zaczyna zakazywać przeprowadzania zabiegów zmiany płci przed ukończeniem 18. roku życia. Zwraca się też uwagę, że ta terapia ma charakter eksperymentalny i nie ma wystarczających dowodów na jej skuteczność. Niestety, w innych krajach (Hiszpania) zabiegi takie można przeprowadzać u nastolatków powyżej 16. roku życia nawet bez zgody ich rodziców i, co gorsza, tylko w oparciu o samodeklarację, a więc bez pełnej oceny medycznej i psychologicznej. Wystarczy przypomnieć skandal dotyczący Kliniki Tavistock w Londynie, która zajmowała się zmianą płci u dzieci cierpiących na tzw. dysforię płciową i w której dochodziło do gigantycznych nadużyć, przez co wyrządzono nieodwracalną krzywdę co najmniej kilkuset dzieciom, które bez dostatecznego uzasadnienia otrzymywały blokery dojrzewania płciowego. Wskutek tego samą klinikę ostatecznie zamknięto. Jak bardzo upowszechniły się te praktyki, pokazują amerykańskie statystyki: jeszcze w roku 2007 istniały dwie kliniki gender dla dzieci (obie na Wschodnim Wybrzeżu), ale w roku 2022 całe Stany były nimi dosłownie usiane i było ich grubo ponad 100. Tymczasem narasta świadomość, iż większość (nawet powyżej 80 proc.) dzieci i młodzieży przy odpowiedniej terapii środowiskowej wyrasta z dysforii płciowej, a znaczna część tych, którzy zdecydowali się na zmianę płci, w ciągu kilku lat z niej rezygnuje, dokonując tzw. detranzycji. To właśnie lawinowo narastająca liczba detranzycji zwróciła uwagę na aferę Tavistock.
Uruchomiona machina propagandowa skutkuje przyjęciem poglądu przez znaczną część społeczeństwa na temat istnienia wielu różnorakich płci (według ostatnich szacunków jest ich co najmniej 20, a według niektórych nawet ponad 50!) i możliwości ich zmiany, zwłaszcza że pojęcia te są wzmacniane przez pozytywnie kojarzące się terminy tolerancji i szacunku dla mniejszości. Jak twierdzą teoretycy gender, w dzisiejszych, nowoczesnych czasach społeczeństwa otwartego płeć człowieka jest sprawą dynamiczną, uwarunkowaną subiektywnym poczuciem samego zainteresowanego w aktualnym czasie (w dowolnym odstępie czasu płeć można zmienić wielokrotnie, w skrajnych przypadkach nawet w ciągu tego samego dnia). Jak pisze „Gazeta Wyborcza”, samo określenie „inna płeć” antagonizuje nasze myślenie o osobach, które nie wpisują się w stereotypowe wyobrażenie. Tworzy podział: „my” – ci zwykli i normalni – oraz „oni” – inni, w kontrze do nas. Od takiego myślenia już tylko krok do uprzedzeń i dyskryminacji. Odsłania to dość prosty mechanizm psychologiczny, który tu zastosowano: skoro w kółko słyszymy i czytamy ze strony różnych autorytetów, iż istnieje płeć społeczno-kulturowa, to coraz trudniej jest nam temu przeczyć. Nie chcemy też uchodzić za osoby, które dyskryminują innych. Uznajemy, że to widocznie z nami coś jest nie tak, skoro tak wiele środowisk uznaje powyższy pogląd za obiektywny paradygmat. Wspomagają ten proces manipulacje na języku, np. praktycznie całkowite zastąpienie angielskiego terminu sex określeniem gender. I nie przeszkadza nawet fakt, że prowadzi to do ewidentnych patologii i wynaturzeń, jak w przypadku zafałszowania wyników w kobiecym sporcie albo umieszczania skazanych mężczyzn w zakładach penitencjarnych dla kobiet.
Jestem przekonany, że przyszłe pokolenia będą zachodzić w głowę jak to w ogóle było możliwe i jakiej inżynierii kulturowo-społecznej użyto, by wdrożyć i rozpowszechnić tego typu absurdalne konstrukty. Niestety, współczesny porażający analfabetyzm, tak historyczny, jak i kulturowy, niezwykle takim manipulacjom sprzyja. Aby popaść w przerażenie, wystarczy obejrzeć kilka odcinków popularnego internetowego programu „Matura to bzdura”. Antyutopia Aldousa Huxleya Nowy wspaniały świat wydaje się dużo bliższa realizacji niż Rok 1984 Orwella. Huxley odkrył, że sprawowanie władzy oparte na wymierzaniu kar jest nieporównanie mniej skuteczne niż pokojowa manipulacja całym społeczeństwem, myślami oraz uczuciami jednostek. W powieści tej zarządca Europy, Mustafa Mond, sam będący oczytanym erudytą, mówi: „Historia to bujda”. Huxley zauważył, że trudno oczekiwać rozkwitu demokracji w społeczeństwach, w których władza polityczna i ekonomiczna ulegają stopniowemu skupieniu i centralizacji.
Tymczasem właśnie dziś mamy do czynienia z niesłychaną centralizacją ośrodków władzy, czemu sprzyjają globalizacja i potęga mediów internetowych oraz zarządzających nimi korporacji, co pozwala na kontrolę i manipulację społeczną w stopniu dotąd niespotykanym. I tak media społecznościowe oraz szeroko rozumiana przestrzeń internetu, które miały stać się narzędziem ludzkiej wolności, podążyły w zupełnie przeciwną stronę, budując społeczeństwo globalno-korporacyjne, oparte na atomizacji jednostek i zniszczeniu rzeczywistych więzi międzyludzkich. Państwa okazały się zbyt słabe (dość, by przywołać konflikt Facebooka z rządem Australii), aby w odpowiednim momencie postawić temu tamę i dokonać regulacji oraz decentralizacji rynku mediów internetowych, tak jak USA postąpiły niegdyś wobec giganta komputerowego IBM czy linii lotniczych Panam.
.Na razie nie widać czytelnie ostatecznego kierunku zmian ani celu, któremu one służą. Uderza natomiast ogromna zgodność wszelkich środowisk co do realizacji powyższej agendy: wielkich ponadnarodowych korporacji, polityków, prawników, mediów, akademików czy wreszcie organizacji pozarządowych, celebrytów i influencerów, a przecież nie wszystkie z opisywanych zmian są z punktu widzenia ich różnorakich interesów korzystne. Ta jednomyślność ideologiczna jest niesłychanie zastanawiająca. Bardzo ciekawie analizuje to w swojej najnowszej książce Katechizm antykultury polski architekt i historyk idei Jerzy Szczepkowski, stawiając niekiedy dosyć śmiałe hipotezy. Zauważa on, że wielki reset ekonomiczny, realizowany w interesie globalnych korporacji, wymaga nieco innego obywatela niż realizowane równolegle postulaty antykultury. Korporacje zainteresowane są, ze względu na swoje zyski, osobami nieswoistymi, na modłę orwellowską, przeciętnymi i bezwolnymi, niejako wystandaryzowanymi, do których łatwo adresować kampanie reklamowe i wygenerować u nich fałszywe potrzeby. Tymczasem rewolucja antykulturowa tworzy inny typ człowieka, człowieka „patochłonnego” i w pewien sposób uzależnionego od czynnej destrukcji i wrogich emocji, będącego podmiotem dynamicznym i samowolnym. Jak pisze Jerzy Szczepkowski: „Czemu normalność nie podejmuje obrony, czemu jest tak bezsilna? Ponieważ jest niewyrazista i nieświadoma siebie. Człowiek normalny nie odczuwa prawa do bycia normalnym. Normalność nie wytwarza zapobiegawczych mechanizmów obronnych, nie definiuje się i nie wyodrębnia”.
Ale być może jest jeszcze inaczej… Forsowane zmiany społeczne i kulturowe mogą nie mieć żadnego określonego celu. Jak stwierdził Mustafa Mond w Nowym wspaniałym świecie: „Idea celu może pozbawić wiary w szczęśliwość rozumianą jako Dobro Najwyższe, a w zamian rozbudzić przekonanie, że cel jest gdzieś dalej, gdzieś poza sferą aktualnego bytowania ludzi; że celem życia nie jest podtrzymanie dobrobytu, lecz jakieś tam pogłębianie i doskonalenie świadomości”.
Dokąd zatem zmierzamy? I czy głębokie przemiany, jakich doświadczamy, oznaczają koniec człowieczeństwa, jakie znamy? Być może tak.
W końcowej rozmowie Dzikusa z Mustafą Mondem padają poniższe stwierdzenia:
Mustafa Mond: Boga nie da się pogodzić z maszynami, naukową medycyną i powszechną szczęśliwością. Trzeba wybierać. Nasza cywilizacja wybrała maszyny, medycynę i szczęśliwość. […]
– Ale czyż poczucie, że Bóg istnieje, nie jest naturalne? – przerwał Dzikus. […]
Dzikus: Jeśli zdecydujemy się myśleć o Bogu, to nie chcemy, by miłe grzeszki spychały nas w dół. To pozwala znosić ból i działać odważnie. […]
– No a poświęcenie? Jeśli jest Bóg, to jest racja dla poświęceń.
Mustafa Mond: Cywilizacja przemysłowa jest możliwa tylko przy braku poświęcenia. […] Nie może być trwałej cywilizacji bez obfitości miłych grzeszków.
– Bóg jest racją dla wszystkiego, co szlachetne, piękne i bohaterskie. Gdybyście mieli Boga…
Dzikus: Mój drogi młody przyjacielu – rzekł Mustafa Mond – cywilizacji absolutnie nie potrzeba szlachetności ani heroizmu. Te rzeczy są synonimem politycznej nieskuteczności.
Tak na marginesie może warto zadać sobie pytanie, kto z dzisiejszych polityków byłby gotów podpisać się bez zastrzeżeń pod powyższymi słowami.
Osobiście mam nieodparte wrażenie toczącej się obecnie w Polsce i na świecie gigantycznej metafizycznej walki dobra ze złem, z której większość nie zdaje sobie sprawy, co niestety przypomina znaną dykteryjkę o gotowaniu żaby w garnku przez stopniowe podnoszenie temperatury wody. I nieraz zadaję sobie pytanie, czy wobec sił zła i dokonanych przez nie spustoszeń moralno-obyczajowych, a zwłaszcza odwrócenia pojęć i promocji antywartości mamy jeszcze jakiekolwiek szanse? Aldous Huxley we wstępie do swojego eseju Nowy wspaniały świat trzydzieści lat później, wydanego w roku 1958, napisał: „Dwadzieścia siedem lat później, tuż za połową dwudziestego stulecia po Chrystusie i na długo przed końcem pierwszego wieku ery Forda, mam w sobie o wiele mniej optymizmu niż w czasach, kiedy pisałem Nowy wspaniały świat. Przepowiednie, które ogłosiłem w 1931 roku, ziściły się znacznie szybciej, niż myślałem”. Przestrogi Huxleya przed powstaniem Wielkiego Rządu i Wielkiego Biznesu mają obecnie większe znaczenie niż kiedykolwiek wcześniej. Nietrudno sobie wyobrazić, co angielski pisarz napisałby o dzisiejszym stanie ludzkości.
.Na pewno niezwykle ważnym momentem, który może odwrócić, a w każdym razie spowolnić to szaleństwo kulturowe, klimatyczne i ekonomiczne, będą najbliższe wybory do Europarlamentu. Dlatego są one tak ważne. Pojawia się jednak pytanie, czy narody Europy zdołają się przebudzić i odkryć fakt swojego uprowadzenia. Nie jestem nadmiernym optymistą w tej kwestii.
Jednak to nie wszystko; zła nie da się przezwyciężyć stosowanymi przez nie metodami, dlatego w tym miejscu chciałbym przytoczyć historię austriackiej krucjaty różańcowej rozpoczętej przez ojca Petrusa Pavlicka w 1947 roku. Już jako młody chłopak poczuł on powołanie do życia zakonnego, jednak w wieku młodzieńczym zobojętniał i mając 19 lat, opuścił Kościół. Najpierw studiował w akademii sztuk pięknych, a następnie mieszkał jako artysta-włóczęga w Paryżu i Londynie. W 1932 roku wziął ślub cywilny, ale jego małżeństwo przetrwało tylko trzy miesiące. W roku 1935 zapadł na śmiertelną chorobę, która doprowadziła do jego głębokiego nawrócenia. Odwiedził wówczas Teresę Neumann, słynną mistyczkę katolicką, która wsparła go w młodzieńczej decyzji pozostania księdzem. Ostatecznie wstąpił do zakonu franciszkanów w Pradze, gdzie w 1941 roku przyjął święcenia kapłańskie. Dnia 13 maja 1942 roku, w święto Matki Bożej Fatimskiej, został wcielony do armii niemieckiej i potem wysłany na front zachodni. Pojmany przez amerykańską armię stał się jeńcem wojennym. To właśnie wówczas po raz pierwszy dowiedział się o objawieniach Matki Bożej z Fatimy. Po zwolnieniu z obozu udał się z pielgrzymką do sanktuarium maryjnego w Mariazell w Austrii, aby podziękować Maryi za Jej opiekę i szukać woli Bożej. Tam 2 lutego, w święto Ofiarowania, Maryja przemówiła do niego wyraźnym głosem: „Zrób, co mówię, a nastanie pokój”.
Po II wojnie światowej Austria została podzielona przez aliantów na cztery strefy okupacyjne. Najbogatsza, wschodnia część kraju razem z Wiedniem, czyli tzw. Dolna Austria, znalazła się pod kontrolą Sowietów, którzy natychmiast przystąpili do demontażu fabryk i wywozu maszyn, a kraj traktowali jako swój łup wojenny. Nigdy wcześniej ani później (aż do 1991 r.) nie zdarzyło się, aby Związek Sowiecki dobrowolnie opuścił zajęte przez siebie terytorium. Ojciec Pavlicek, zainspirowany słowami Matki Bożej z Fatimy, zaczął głosić, że pokój jest darem Boga, a nie dziełem polityków. A dary Boże można otrzymać poprzez różaniec, który szturmuje niebo jak żołnierze – z ufnością i determinacją. Zaczął więc 13. dnia każdego miesiąca gromadzić ludzi we wsiach, miasteczkach i miastach w całej kontrolowanej przez Sowietów Austrii, aby wspólnie i publicznie odmawiać różaniec. Nazwał to dzieło Krucjatą Różańcową. Na początku ludzie się bali, ale widok innych odmawiających różaniec dodawał im sił i dawał nadzieję. Do 1955 roku, a więc osiem lat później, ponad pół miliona Austriaków zobowiązało się codziennie odmawiać różaniec, prosząc o nawrócenie grzeszników, pokój na świecie i wolność Austrii. Jednak długie polityczne negocjacje, mimo częstych spotkań, z władzami sowieckimi nie przynosiły efektu. Szacuje się, że w kluczowym momencie negocjacji prowadzonych w sprawie wycofania obcych wojsk modliło się w ramach krucjaty nawet 10 proc. narodu. Co ważne, krucjatę wsparli również rządzący politycy i episkopat. Wiara Austriaków została dostatecznie wypróbowana i wynagrodzona. Dnia 24 marca 1955 r. sowieckie władze zaprosiły austriacką delegację na kolejną konferencję, tym razem do Moskwy. Wierząc, że przyszłość jego narodu zostanie tam właśnie przypieczętowana, austriacki kanclerz Julius Raab przed wyjazdem zwrócił się do o. Pavlicka: „Proszę, módlcie się i proście wasz lud, aby modlił się jeszcze mocniej niż kiedykolwiek”.
Ku zaskoczeniu całego świata Sowieci ogłosili, że w ciągu zaledwie trzech miesięcy wycofają swoje wojska z Austrii, a 15 maja podpisali traktat gwarantujący niepodległość Austrii. A w październiku, miesiącu różańca, ostatni żołnierz rosyjski opuścił ziemię austriacką. W Wiedniu tłumy maszerowały w procesji ze świecami i różańcami w dłoniach, niosąc figurę Matki Bożej Fatimskiej, wybawicielki z komunistycznej niewoli, a ich kanclerz wypowiedział słowa: „Dziś my, których serca są pełne wiary, w radosnej modlitwie wołamy do Nieba: Jesteśmy wolni. O Maryjo, dziękujemy Ci!”. I dodał jeszcze: „Gdyby nie modlitwa, gdyby nie mnóstwo składanych w Austrii do modlitwy rąk, nie osiągnęlibyśmy tego. To Matka Boża pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego”.
Julius Raab, kanclerz Austrii, dobrze wiedział, że w przyszłości znajdą się historycy i politolodzy, którzy pokojowe wycofanie się czerwonoarmistów z okupowanego przez nich terytorium Austrii będą tłumaczyli na wiele innych sposobów, tylko nie wstawiennictwem Matki Bożej: „Już widzę tych światłych, którzy po swojemu wyjaśniają ten fenomen”. Z kolei Leopold Figl, jego poprzednik na stanowisku kanclerza, a w chwili podpisania traktatu minister spraw zagranicznych, podczas wielkich uroczystości dziękczynnych dnia 10 września 1955 r. wypowiedział następujące słowa: „My wszyscy, jakeśmy się tu zgromadzili, którzy z pokorą i jednocześnie dumą przyznajemy się do bycia katolikami, chcemy dać świadectwo potężnej mocy modlitwy. Przed ośmioma laty byliśmy niewielką, zaledwie dziesięciotysięczną wspólnotą, która zjednoczyła się po to, aby codziennie modlić się na różańcu o wolność i pokój dla Austrii. Wówczas chętnie przyjąłem zaproszenie do tej krucjaty. Przez osiem lat, rozważając tajemnice różańcowe, z ciężkim sercem błagaliśmy Boga, aby zechciał nam zwrócić wolność i niepodległość. Nasze prośby zostały wysłuchane. Dziś możemy z radością odmawiać różaniec, dziękując Bożej Opatrzności za wysłuchanie naszych błagań i za to, że możemy tak – jak to było zawsze – powiedzieć: Jesteśmy wolnym narodem”.
.Nasze czasy zdecydowanie nie doceniają potęgi różańca, choć trzeba na to poświęcić tylko 20 minut dziennie, czyli niewiele więcej niż 1 proc. doby. A przecież w wielu przypadkach to właśnie modlitwa różańcowa okazała się tą mocą, która pokonała siły zła, wobec których zawiodły wszelkie ludzkie wysiłki. Nie zapominajmy o słowach Matki Bożej wypowiedzianych w roku 1917 w Fatimie do trójki ubogich pastuszków: „Odmawiajcie codziennie różaniec, bo tylko Ja mogę wam pomóc”.